Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Michał Domagalski

Użytkownicy
  • Postów

    103
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Michał Domagalski

  1. Dobrze odczytałeś odniesienie do twórczości Barańczaka, ale to raczej nie kalka, ale ukazanie sytuacji, o których pisał w rzeczywistości PRL, w naszej rzeczywistości. Bo przecież w wierszach 'Dojść do lady' nie ma "takiego" odniesienia do sytuacji świątecznej.
  2. Wiersz faktycznie nie idzie od prąd. A mogło być przekornie. Do Kowalskiego i tak nie będziemy trafia, więc może lepiej porzucić nadzieje takowe?
  3. W miejsce 'wersu' ma oczywiście być wpisane 'zwrotka' - w miejscach zboldowanych. Pozdrawiam !
  4. Czy muszą być, nawet w takim z-przymrużeniem-oka, rymy gramatyczne (pierwsza zwrotka bardzo dokładne)? Choć stworzenie wewnętrznego rymu (wers pierwszy z drugim) mogło na początku okazać się zgrabnym unikiem, to chyba zakończyło się jako inwersja niezbędna do uzyskania rymu (2 z 4 wersem). Jedyne co jeszcze budzi nadzieje, to złamanie układu składającego się z rymów do przesady dokładnych w drugiej zwrotce. Mamy tutaj rymy przybliżone. Czy jednak nie dałoby się we wszystkich wersach (drugiego wersu) złamać zasady gramatyczności? Dlaczego w drugich wersach mamy konsonanse? Jedyne uzasadnienie znajduję w demityzacji (dosłownej) tez głoszonych w pierwszym wersie. I wtedy ten wiersz zaczyna się bronić. To co z pozoru wydało się przypadkowością może nabrać kształtów. Na początek propagandowe rymy gramatyczne, a następnie wyzwolenie się z tej obłudy na rzecz ukazania jej prawdziwej twarzy. Wprawka naprawdę ładna by to była (chyba, że nadinterpretuję), ale niepokoi mnie wymaltretowany (nie tylko przez poezję) temat. Chociaż akurat takie to moje odczucie - niekoniecznie prawidłowe. Nie wiem też, czy nie zniechęca mnie dosłowność, a może jednoznaczność. Ale to już inna kwestia.
  5. stoję, na czym, wkręcony w reguły eliptycznych niedomówień, świat nie stoi, stoję twardo na udeptanej stopami spoconych ciał kafelce, stoję murem stoiska z innymi udeptującymi w kolejce po rozum (promocja ważna do wyczerpania zapasów cierpliwości), w kolejce nie uśmiechniętych głów, karków owianych jasną tajemnicą klimatyzacji, niewidoczną mgłą oddechów, po wózek na złotówki, dwa złote lepsze niż wisielcza aura trzech srebrników (wybitych specjalnie na okazję narodzenia) złotych, w kolejce, bo jesienią złotą ociężale idą już, krokiem wdmuchanego w wystawę świętego, święta kolorowo mdłe jak opera za mydlane trzydzieści groszy, złoty wiek mydlanych oper (wybito specjalnie wszystkich aktorów), baniek, głównie w rolach, w rolkach, w ryzach papierowej gry utrzymanych, gwiazdy święcące – pustaka pyłu gwiezdnego w postaci podpisów na pudełkach zielonej herbaty – triumfy, świecące przykładem tysiącom trzech króli (wybitnych specjalistów od przybieżeli śpiewania), stroje do kupienia w kolejce internetowej, gdzie allegro przechodzi przez presto, by dojść do siebie – odpocząć od ociekających krwią łupieżu głów gadających, gdaczących murem maskotek – dojść do lady, koszyka (wybici z co dziś rzucili wpadamy w kolejkę do kolejki)
  6. O ile rozumiem odrzucenie erotyki w puencie, tak JEZUS musi zostać z Zeusem, a nawet z erekcją!
  7. brakuje mi spotkania z moją wirtualnie prywatną Południcą, bym mógł umrzeć jeszcze przed nocą. i przez dziesięć godzin – albo więcej – tańczyć z nią, bujać się sennie, panowie szlachta. niech nie łapie mnie za ucho piskliwą dłonią dźwięku budzik telefonu komórkowego. jakby wysyłał polifoniczny telegram: IDŹ DO PRACY! STOP! na moje myśli, zbyt pogańsko-destrukcyjne, nad dachem supermarketu, niczym promocja, pojawia się chmura tak deszczem nabrzmiała jak członek klubu osiedlowego w trakcie erekcji. i niech tylko Jezus – w wiklinowej koronie cierniowej – nie patrzy przez Judasza zza balonowych obłoków piorunującym wzrokiem Zeusa – skierowanym w moją stronę: STOP! KRZYŻUJESZ MI PLANY! ale nad cumulonimbusami chyba jest już tylko stalowe niebo próżni, więc wracam, wracam do Ciebie po niezbyt długiej rozłące z wypchaną zakupami torbą. kiedy wreszcie pochowam wszystko po lodówkach, szafkach, półkach… kiedy usta ku twym ustom chylę, słyszę, że mówisz, choć nie rozchylasz czerwieniejących warg: WEJDŹ WE MNIE! PROSZĘ!
  8. czasami zdaje mi się że cały kwiat słowiańskiej urody siedzi na kasach w supermarketach stoi pomiędzy regałami i nagabuje proponuje ale gdy już opuszczam te przybytki współczesne świątynie kolorów i nadmiaru to widzę że kwiat ten równie dobrze radzi sobie z rozdawaniem ulotek a gdy potem w domu klikam dwa razy myszką w dział amatorki to widzę ten kwiat jeszcze młodszy i bardziej nagi i nie wiem czemu miałbym tego kwiatu nie zrywać chociażby pod koniec czerwca gdy słowiańska uroda skąpo kryje się pod spodenkami spódniczkami koszulkami made in china
  9. Bardzo dobry - poza literówkami, oczywiście.
  10. Coś mnie bierze w tym wierszu. Płynnie się go czytało, dobrze pozostaje w głowie... Jest w nim coś z poezji... Pozdrawiam!
  11. Grube ryby nie śpią w jeziorze. Psując się od głowy czekają, aż ktoś je wyżre wyfiletowane nożem lub kulą wystrzeloną (raz do roku) z nieużywanej broni. Grube ryby smażą się dłużej, ale oczekiwanie potężnie wzmaga smak (więc dobry smak to kwestia czasu?). zasypiając snem wiecznym na patelni grube ryby myślą: czyj to skwierczy tłuszcz? Z czyjej margaryny? Ale wreszcie mogą usnąć. Sennie dumają nad alternatywą: hibernacja w brzuchu lodówki.
  12. Jestem za. Przy pierwszym czytaniu miałem wrażenie, że gdzieś jest pęknięcie w tym tekście... Przeczytałem jeszcze dwa razy i stwierdziłem, że nie będę szukał dziury w całym. Podoba mi się zdanie otwierające wiersz. Pozdrawiam!
  13. brakuje mi spotkania z moją wirtualnie prywatną Południcą, bym mógł umrzeć jeszcze przed nocą. i przez dziesięć godzin – albo więcej – tańczyć z nią, bujać się sennie, panowie szlachta. niech nie łapie mnie za ucho piskliwą dłonią dźwięku budzik telefonu komórkowego. jakby wysyłał polifoniczny telegram: IDŹ DO PRACY! STOP! na moje myśli, zbyt pogańsko-destrukcyjne, nad dachem supermarketu, niczym promocja, pojawia się chmura tak deszczem nabrzmiała jak członek klubu osiedlowego w trakcie erekcji. i niech tylko Jezus – w wiklinowej koronie cierniowej – nie patrzy przez Judasza zza balonowych obłoków piorunującym wzrokiem Zeusa: STOP! KRZYŻUJESZ MI PLANY! ale nad cumulonimbusami chyba jest już tylko stalowe niebo próżni, więc wracam, wracam do Ciebie po niezbyt długiej rozłące z wypchaną zakupami torbą. kiedy wreszcie pochowam wszystko po lodówkach, szafkach, półkach, kiedy usta ku twym ustom chylę, słyszę, że mówisz, choć nie rozchylasz czerwieniejących warg: WEJDŹ WE MNIE! PROSZĘ!
  14. brakuje mi spotkania z moją wirtualnie prywatną Południcą, bym mógł umrzeć jeszcze przed nocą. i przez dziesięć godzin – albo więcej – tańczyć z nią, bujać się sennie, panowie szlachta. niech nie łapie mnie za ucho piskliwą dłonią dźwięku budzik telefonu komórkowego. jakby wystukiwał polifoniczny telegram: IDŹ DO PRACY! STOP! na te moje myśli zbyt pogańsko-destrukcyjne nad dachem supermarketu, niczym promocja, pojawia się chmura deszczem nabrzmiała jak członek klubu osiedlowego w trakcie erekcji. niech tylko Jezus w wiklinowej koronie cierniowej nie patrzy na mnie przez Judasza tych balonowych obłoków piorunującym wzrokiem Zeusa: KRZYŻUJESZ MI PLANY! STOP! ale nad cumulonimbusami chyba już tylko stalowe niebo próżni, więc wracam, wracam do Ciebie po niezbyt długiej rozłące z wypchaną zakupami torbą. i kiedy już pochowam wszystko po lodówkach, szafkach, półkach... kiedy usta ku twym ustom chylę, słyszę, że mówisz, choć nie rozchylasz warg: WEJDŹ WE MNIE!
  15. Co to za własne zdanie, które jak się okazuje nie jest własne? :) Pozdrawiam. Własne, dlatego że jest moje, Twoje, jego, a nie, dlatego że jest niepowtarzalne. Posiadanie czegoś nie oznacza tego jedyności.
  16. A z tym bym się trochę pospierał ;) To znaczy, warto zweryfikować ten pogląd (tak zwyczajowo uważano dotychczas) i spojrzeć na niego szerzej. Jeśli założymy, że wymiernikiem oryginalności człowieka są jego "niepowtarzalne" linie papilarne - warto wiedzieć, że powtarzają się one raz na około 200 milionów osób. I tu zerkamy do danych statystycznych, które mówią, że "W lipcu 2006 na świecie żyło ok. 6 525 000 000 ludzi" Okazuje się, że tak samo myślących jak my (przyjmując za kryterium oryginalności linie papilarne) jest jeszcze co najmniej 31 ludzi: 6 525 000 000 200 000 000 ÷ -------------------------- 32,625 Sprawdzanie autentyczności na podstawie porównania linii papilarnych przestało być w dzisiejszych czasach wiarygodne: "Amerykanie pracują nad nowym systemem płatności dokonywanych przy pomocy kciuka. Dalej radio podaje, że w Niemczech podobny eksperyment został już przeprowadzony. Czekałem więc, kiedy wreszcie powiedzą o Polsce. Niestety... Co więcej, w informacji pojawiło się stwierdzenie, że przy tej transakcji wystarczy odcisk palca. To nieprawda. Przecież identyczne linie papilarne powtarzają się z częstotliwością 1 na 200 mln osób. Tymczasem posiadaczy kart, które miałyby być zastąpione przez odcisk palca, jest dużo więcej niż 200 mln. Prawdopodobieństwo, że w końcu trafi się ten sam odcisk przy autoryzacji transakcji, jest zbyt duże." http://biznes.onet.pl/7,1237257,prasa.html Warto zastanowić się, jak w świetle tego co powyżej, wygląda nasze samodzielne i niepowtarzalne myślenie? Skoro już od dawna choćby dobry detektyw potrafił "wczuć się" w rolę mordercy i przewidzieć jego kolejny ruch... ;) Pozdrawiam. "Własne" jednak nie zawsze oznacza niepowtarzalne. To, że to moje linie papilarne (albo zdanie w nie wpisane) wcale nie oznacza, że są one niepowtarzalne (zdanie też), ale ilu z tych ludzi posiadających takie same linie papilarne posiada takie same w nie wpisane zdanie? Pozdrawiam!
  17. Dobra płęta. To jest odpowiedź na pytanie retoryczne powtarzające się w całym wierszu: moje zdanie jest moją tożsamością, bez względu na to, czy ktoś je zrozumie, czy się z nim liczy, czy jest ono oprawne politycznie, czy podoba się komukolwiek, czy jest "mądre", czy "głupie". Nieważne, byle by było [u]własne[/u]. Niezły wiersz. Dziękuję za pozytywną ocenę...
  18. no, Sokratexie, Autor ma rację inny zapis to zupełnie inna formuła czytania nadawanie innych znaczeń gdyby Różycki nie zmienił swojej prozy w poemat Kościelskich by nie dostał :) ----------> taka smutna prawda Za to zyskałby nowe znaczenia. W tej formie jest po prostu długaśny a przez to nieciekawy - pewnie dlatego Bruno Schultz intuicyjnie nie rozbił "Sklepów Cynamonowych" na wersy ;) Co do formy, powiedzmy sobie szczerze: Forma obowiązuje nie poetów, tylko sportowców. Pozdrawiam. Poetów może nie, ale wiersze, tudzież poematy? bez formy?
  19. Bo taki układ pozbawiłby ten tekst pewnych znaczeń.
  20. po co mieć do bólu swoje zdanie wykute na blachę niepewnym ruchem kija myśli na piasku pamięci. zdanie nadrzędnie złożone z wątpliwości i pytań, z którym nie liczy się nawet zepsuty kalkulator – otrzymany na komunię w roku, psio bezpańskim, tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym pierwszym, a już na pewno nie weźmie go pod uwagę – ale pod lupę – nieuważny matematyk poprawności politycznej. po co zdanie, któremu się zdaje, że zdaje się na logiczny rachunek nieprawdopodobieństwa rzeczywistości. po co zdanie o horyzontach za wąskich, aby uczcić nim rocznice ku pamięci. zdanie, które zetrę zdecydowanie sam ręką z poobgryzanymi wokół paznokci skórkami. po co mieć zdanie, po którym zostaną mi tylko atramentowe esy-floresy wpisane na białe karty zeszytu w linie papilarne.
  21. To już raczej problem Twojego odbioru. Bo chyba treści jest więcej. Chociażby rozwijających. Pozdrawiam! typowa odpowiedź ignoranta na szczęście mam inne problemy Nie ignoruję 'Twojego odbioru'. Poza tym ja - widzę, że Twoja metoda komentowania polega na nieargumentowanym obrażaniu tekstu, a potem autora. A jak masz inne problemy niż Twój sposób czytania poezji, to może jak sama piszesz: 'na szczęście'! Pozdrawiam! Życzę miłego dnia!
  22. Dziękuję autorowi za miło spędzony czas. Ale chyba trzeba by dopracować ten tekst. Pozbyć się braków interpunkcyjnych i trochę wygładzić, tudzież coś dodać i stworzyłoby sie przyjemne opowiadanie współczesne o współczesności. Pozdrawiam!
  23. Smaruję się samoopalaczem. Jak w tej piosence… właśnie, kto to śpiewał? Rockowy zespół, jakiś. Stoję w łazience przed lustrem i nie mogę sobie przypomnieć. Nic dziwnego, takiej muzyki nie słuchałam od… liceum? Dokładnie to może od wakacji po czwartej klasie. Wtedy jeszcze były cztery klasy. Smaruje się samoopalaczem… nanana… co dalej, albo przed tym było? Patrzę w lustro – no i przytyło mi się od wtedy. Ale mam męża, mieszkam dalej w tej małej mojej mieścinie, dobrze mi tu. Grabów. Grabów nad Prosną. Nie udało się. Mąż ma stałą pracę. Ja też. Nie śpiewa Whisky, moja żono. To pamiętam. Dżem! Mój ulubiony zespół. Kiedyś modne było mieć ulubiony zespół… Kiedy? Z sześć, siedem lat temu. Boże, jak ten czas leci. Prawa noga. Skąd ten tekst z samoopalaczem? Nosiłam dzwony, różne koszulki z nadrukami pacyfistycznymi. Kupowało się je z Oficyny Agrafka – ciekawe, czy jeszcze istnieje – zawsze w kilka osób, żeby mało dać za przesyłkę. I kasety magnetofonowe. Teraz to już prawie relikt. Do użytku w samochodzie, chociaż tam też coraz częściej CD. Muzyka zajmowała dużo realnej przestrzeni. Specjalnie przeznaczone do tego celu półki zapychałam kasetami w opakowaniach i bez. Przegrywane i oryginalne, z wytwórni znanych na cały świat i te z niezależnych oficyn. Lewa noga. Mąż pracuje na rusztowaniach. Montuje je. Ukończył technikum jako mechanik samochodowy, czy jakoś tak. W tej samej szkole co ja liceum: Zespół Szkół Zawodowych nr 2 w Ostrzeszowie. Ale on nie uwieńczył swojej edukacji egzaminem dojrzałości. Szkoda, że wówczas nie robili jeszcze amnestii. Poznaliśmy się trzy lata temu – już po szkole. Na dyskotece. On nie kupował nic w Agrafce, nie jeździł na koncerty, nie słuchał Dżemu, a już na pewno nie będzie wiedział, z jakiej piosenki jest ten tekst z samoopalaczem. Tak wyszło, takiego sobie znalazłam męża. Może jest pracownikiem fizycznym, ale na rusztowaniach naprawdę nieźle się zarabia. Najgorzej, gdy wraca z delegacji zmęczony. Wszystko go wkurwia. Jak wczoraj, zupa za słona, makaron za miękki, pies na kanapie, kurz pod kanapą. Tyle praca męża – ja wylądowałam w okienku bankowym. Jak moja mama. Po znajomości zresztą. Czego teraz nie osiąga się po znajomości – tłumaczy mój ojciec – znać ludzi, którzy mogą ci coś załatwić to podstawa. Mam dwadzieścia cztery lata. Jak u Różewicza… Ocalony! Co oprócz Ocalonego napisał Różewicz? Kartoteka! Ale coś nowszego? Nie pamiętam, albo nie wiem po prostu. Tworzy jeszcze – chyba! Jakoś w klasie maturalnej jak byłam, to dostał nagrodę literacką Nike. Albo miał dostać. Za co? Moja koleżanka otrzymała jego tomik jako wyróżnienie za osiągnięcia w nauce. Czarna okładka z białą opaską i napisem Nike – tytuł mi umknął. Ja dostałam… jakąś niebieską książkę. Na sali gimnastycznej w ładnych strojach wyjściowych. Nawet chłopacy. Dumnie odbieraliśmy świadectwa maturalne. Obiecaliśmy sobie częste spotkania. Imprezy… czy wymieniałabym wszystkich chociaż z imienia? O nazwisku nie pomnę. Mówili o nas zgrana klasa. Trzydzieści bliskich mi osób. I dupa. Mam innych znajomych i przez pół dnia siedzę sobie w okienku bankowym, które wydawało mi się dużo ciekawszym miejscem, niż się okazało. Panienka z okienka po znajomości. Ale w końcu ukończyłam zaocznie Zarządzanie Biznesem, więc jestem odpowiednią osobą na to stanowisko. Przepraszam, proszę, dziękuję, nie, nie udzielimy panu/pani kredytu. A zaraz po LO zdawałam na polonistykę do Wrocławia. Ponad połowa mojej klasy tam chciała studiować, wiązaliśmy plany życiowe z tym miastem. Wyłożyłam się jednak już na egzaminach wstępnych. Zdarza się. Zresztą: mało kto z nas się dostał do Wrocławia. Brzuch. Drugie dziecko w drodze. A tamta pociecha, to pięcioletni wrzód na tyłku. Tyle trzeba było dla niego poświęcić, a on… Zresztą małe to, to głupie. Trzy lata ma zaledwie. Pewnie teraz trzymając dwa ludziki-żołnierzyki biega po pokoju i udaje, że się biją. Plastikowe pamperki. Nasłuchuję. miałam racje, słyszę te odgłosy: DU, DU! DŻY! A jak przyjdzie szkoła? Podręczniki, zeszyciki, tornistry, mundurki – nie daj Boże. Coś mi jednak zostało w głowie z idei, którymi faszerowałam swój młodzieńczy umysł. Ten strach przed uniformizacją. Wszystkich do jednego poziomu wyglądu sprowadzić, a może i zachowanie jeszcze wszystkim jednakowe zaszczepić? To wydaje mi się gorsze niż te zbrodnie małolatów. Jak ja chodziłam do pierwszych klas podstawówki również nosiłam mundurek. Się nosiło mundurki. Do drugiej, albo trzeciej. Parami spacerowaliśmy po korytarzu w trakcie przerwy, ustawialiśmy się równiutko pod salą. Poza tym: strasznie drogie mają być te stroje. Wolałabym kupić jakieś firmowe kino domowe. Będziemy oglądać Dirty dancing, bo mój mąż wmówił sobie, że każda kobieta namawia na ten film swojego faceta. Ja wolę obejrzeć Imię Róży, chociaż oba te filmy już mnie nużą. Jeżeli nie mam na czym myśli i uwagi zawiesić to zasypiam. Jak podczas Podwójnego życia Weroniki. Gdy byłam w liceum wszyscy z moich znajomych zaczęli chwalić Kieślowskiego. O ile Dekalogi potrafiłam jeszcze zmęczyć, tak Weronika była nie do przerobienia. Zasypiałam przeważnie w okolicach sceny pogrzebu. Oczywiście i ja twierdziłam, że to świetne filmy, że je lubię itd. itd. Tak się po prostu robi. Nikt nie chciał wylecieć poza grupę, więc byliśmy zbiorczo ekologami, anarchistami, pacyfistami… Zresztą podkochiwałam się w chłopaku, który grał w zespole punkowym. Potem poderwał mnie jego kolega – z kimś trzeba było chodzić. Jeździłam na koncerty, na festiwale: Krotoszyn, Koźminek, Woodstock. Miłość, Wolność, Pokój – zawsze z dużych liter. Fajnie było. Wszyscy ludzie byli braćmi. Widzę w lustrze swój zadumany uśmiech do przeszłości, zamyślone oczy. Wracam do tej sceny: lipiec chyba. Siedzimy na jakimś koncercie, grają reggae, jest ciepło, dwójka kolesi dosiadła się do nas. My to ja i moja koleżanka Paulina. Właściwie rozmawiamy tak bez ładu i składu. Palimy papierosy, marihuanę, pijemy piwo. Ważne żeby tu być i po powrocie poopowiadać jaki był niezły klimat. Wszystko faktycznie jest dobrze do momentu, kiedy Paulina ląduje z tym jednym pancurem w namiocie. Jakoś mi tak to w niesmak właściwie. Ona na poważnie widać brała te brednie o wolnej miłości, czy jak to tam było. Ciekawe, czy chociaż zabezpieczyli się. Ale to taki brudas był. Żadnej higieny. Już nigdy tych facetów nie spotkałam, Paulina zresztą też nie. Myślę często o tej scenie, ale jakoś mało konkretnie, jak o moim obecnym życiu seksualnym z moim mężem, które jest takie… ‘normalne’? Odkładam samoopalacz na miejsce. Kto to śpiewał? I czy tam było smaruję czy smaruje? Po co mi to właściwie wiedzieć? W niedzielne popołudnie. Pewnie nic ciekawego nie leci w telewizji wieczorem. Same powtórki ostatnio. Od kilku lat właściwie. Otwieram drzwi i słyszę z radia w kuchni tę piosenkę o odgłosach potłuczonego szkła. Na ESCE dobre utwory grają…
×
×
  • Dodaj nową pozycję...