Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

O dwóch takich... część I


Rhiannon

Rekomendowane odpowiedzi

Księżyc w pełni wynurzył się powoli spomiędzy drzew i zawisł nad nimi, oświetlając okolicę pomarańczowosrebrnym światłem. Dopiero wschodził, więc był wielki jak... No, jak cośtam w każdym razie. Poprzestańmy może na określeniu „wielki”. Tak będzie najlepiej.
Nad ponurą, mroczną (przynajmniej w nocy) puszczą wzniósł się wilczy zew. Przeciągłe, żałosne wycie sprawiło, że okoliczne ptaki zerwały się z gałęzi. I uciekły, gdzie pieprz rośnie. Byle dalej od tego dźwięku!
Asię trochę to zmartwiło. Ale nie tak znowu bardzo. Niezrażona zawyła jeszcze raz, po czym ruszyła galopem między pniami, obijając się od czasu do czasu o okoliczne nisko rosnące gałęzie. Czuła, jak wczepiają się ostrymi kolcami (widać to akacje były) w jej grube, jasne futro. Roześmiana biegła dalej, zadowolona, że udaje jej się wyrwać ze szponów lasu.
- Brać ją! – usłyszała tuż obok siebie. Nieco ją to zaniepokoiło, więc profilaktycznie uskoczyła w bok. A tu – niespodzianka! Poczuła na grzbiecie czyjeś ręce, chwytające ją mocno i przygważdżające do ziemi. Mnóstwo mchu wlazło jej do nosa, jednak nie przeszkodziło zbytnio w obronie. Wierzgała i rzucała się tak długo, aż poczuła, że jej szpony trafiły na opór. Niestety – pień. Ale następnym razem poszło lepiej. Pazury zahaczyły o coś i zaplątały się w to. Ktoś pisnął cienko, wyszarpnął asiowe pazurzyska z ciała i powrócił do walki. A zachęcona chwilowym powodzeniem Asia jeszcze bardziej zapalczywie młóciła powietrze łapami. Jednak w nic więcej nie trafiła. Być może dlatego, że w końcu jej nadgarstki i kostki zostały owinięte mocną liną – chyba okrętową – a ona sama znalazła się w płóciennym worze.
Wysypano ją na jakieś dechy, chyba kilka kilometrów dalej. Nie była pewna, bo nie wiedziała, ile czasu i dokąd ją niesiono. Nie omieszkała jednak całą drogę wyć, szczekać i warczeć, by pokazać, jaka to ona jest groźna. Nikt się tym jednak specjalnie nie przejął. Od czasu do czasu tylko była szturchana w żebra kijem, najwyraźniej w celu uciszenia. Oczywiście nie dało to żadnego efektu. No, może poza tym, że Asia darła się jeszcze głośniej. Doprowadzając tym samym do zdarcia sobie gardła.
Natychmiast uniesiono ją i przykuto łańcuchami do ściany. Nie mogła chwilowo szczekać, ograniczyła więc swoje protesty do szarpania się i charczenia co chwilę. Jednak z tego też musiała zrezygnować, kiedy została sama.
Dzięki temu jednak miała okazję, by się trochę rozejrzeć.
Znalazła się w dużej hali z drewnianymi ścianami, z których zwisały ciężkie kajdany, dzwoniące przy najmniejszym ruchu podłoża (tak – podłoże się ruszało!) i obijając się o siebie złowieszczo. Do niektórych przykute były inne wilkołaki. Większość spała lub była nieprzytomna. Jeden jednak wpatrywał się w nią uporczywie.
- Czego?! – warknęła Asia, zdobywając się na możliwie największą dozę uprzejmości. Tamten jednak tylko kłapnął, zamykając swoja opadniętą od dłuższego czasu szczękę i wpatrywał się dalej. Asia przestała zwracać na niego uwagę i znów zajęła się rozglądaniem i ocenianiem swej sytuacji.
W pomieszczeniu walało się mnóstwo beczek z podejrzanie chlupoczącą zawartością. Na jednej z nich postawiono – czy raczej przyklejono – dopalającą się świecę. Asia ze swoją niezawodną kobiecą intuicją czuła, że to nie był najlepszy pomysł. Nie było jednak komu tego powiedzieć. Chociaż...
Kratownica na górze otworzyła się z przeraźliwym zgrzytem i po chwili spadł stamtąd jakiś duży, czarny kształt. Kiedy jęcząc zaczął się rozwijać, Asia uświadomiła sobie, że to człowiek. Albo przynajmniej istota humanoidalna. Zaczęła więc znów się rzucać i jęczeć. A nóż istota się wystraszy i postanowi uwolnić tak niebezpiecznego potwora, jakim Asia niewątpliwie była...?
Kłąb na podłodze jednak rozwinął się zupełnie i podpełzł do najbliższej beczki. Odbił od niej wieko i z lubością zanurzył w niej kudłatą głowę. Z wnętrza rozległo się chłeptanie, potęgowane dodatkowo akustycznymi właściwościami owej beczki.
Kiedy kobieta (Asi udało się to stwierdzić po dużym biuście, okrytym opiętą do granic możliwości czarną koszulką) przestała dosięgać do powierzchni płynu, po pomieszczeniu rozległ się żałosny jęk. Ale i na to znalazł się sposób. Dziewczyna powstrzymując czknięcie wtoczyła się do beczki cała, głową w dół. Teraz dobiegało stamtąd radosne bulgotanie.
- Truposzu, trochę ogłady. – powiedziała lodowatym, karcącym tonem postać, która chyba się tu teleportowała. No bo niby jak udało jej się przyjść tutaj tak, żeby Asia tego nie usłyszała?
Postać okryta była dość obszerną, czarną peleryną z kapturem, spod której wystawał tylko kawałeczek... dżinsowej kurteczki?
Asia potrząsnęła głową, odpędzając od siebie tą myśl. „Nie, musiało mi się zdawać...” – pomyślała. Spojrzała jeszcze raz na postać. Dżins zniknął. Ale przybysz i tak wyglądał niepokojąco. Spod kaptura nie było widać twarzy, jednak wilkołaczyca miała wrażenie, że jest nieustannie obserwowana.
- Niebezpieczna. – uznała w końcu postać i machnęła dłonią. Nagle zmaterializowała się za nią niska dziewczyna z ciemnymi blond włosami i zaczęła z obłędem w oczach krążyć wokół Asi. Podskakiwała wokół niej jak nakręcona i z niezdrową radością dyndała nad nią przeróżnymi wahadełkami i innymi paranormalnymi instrumentami. Wreszcie klapła na podłogę i zaczęła ustawiać Tarota. Zakapturzona postać westchnęła z rezygnacją, wydobyła spod peleryny wielką strzykawę i wbiła ją z rozmachem w asiowe ramię.
Świat powoli rozmył się. Zaczęła go zalewać fala ciemności. W końcu światło zupełnie zgasło i zrobiło się jak na Początku. Czy właściwie przed Początkiem.
„Kurczę, robota od nowa. Biedny Bóg...” – pomyślała Asia i odpłynęła.

* * *

Kiedy otworzyła oczy, zobaczyła... siebie. Pochylała się nad sobą i przyglądała z wielkim zainteresowaniem. Kiedy zobaczyła, że oprzytomniała, odsunęła się nieco. Rozejrzała się za czymś do siedzenia. Przyciągnęła sobie krzesło i rozsiadła się na nim wygodnie.
- Witam. – powiedziała. Dopiero teraz Asia zorientowała się, że to przecież nie może być ona sama. No, bo przecież dziewczyna przed nią mówiła parę tonów niższym głosem. – Faktycznie jesteś do mnie podobna. Ciekawe, ciekawe... Bardzo interesujące...
Asi – nie wiadomo, czemu – przyszło na myśl skojarzenie z niejakim Jackiem Sparrowem. Przyjrzała się tamtej. Była ubrana w dżinsową kurteczkę („Jednak mi się nie zdawało!” – pomyślała wilkołaczyca), która była już nieco znoszona, czarną bluzkę z krótkim rękawem i reklamą jakiegoś zespołu rockowego. Pod zawiązaną na biodrach kraciastą koszulą były czarne dżinsy ze skórzanym paskiem. Stopy dziewczyna obciążyła sobie glanami. W długich do pasa blond włosach dyndały wrapsy z piórami na końcach. Na szyi błyszczał oślepiająco krzyż celtycki, obijający się o kilka małych, metalowych czaszek i słonika na szczęście. Zresztą spod rękawów też wystawały różnokolorowe bransolety własnej roboty. Skojarzenie ze Sparrowem przerodziło się w skojarzenie z Bożym Narodzeniem.
- Mów mi Gośka. – odezwała się znowu dziewczyna. – Truposza – istota, która swojego czasu wpadła do beczki leżała teraz na podłodze i spała ze słodkim uśmiechem małego dziecka. – już chyba znasz. To, co stawiało ci Tarota, to Mała. A ten, którego pokiereszowałaś to Ziom. Nie przejmuj się nim, to dupek. Poza tym gnom, więc się prędzej czy później wyliże. Wtedy wyślę go na kolejną wyprawę w nadziei, że jednak go coś kiedyś zabije.
- Ja mogę. – zapaliła się Asia.
- Tak, tak, ja wiem... – Gośka machnęła ręką. – Tylko wiesz, jeśli to będzie zaplanowane morderstwo, to nie będzie zabawy. Poza tym, może to i śmieszniej, jak wraca z tych wypraw i leczy się miesiącami, pijąc te swoje paskudne miksturki. Albo budzi się po kilku dniach utraty przytomności i dziwi, czemu ma kaca, skoro jest abstynentem. A to tylko Truposz się nim opiekowała i przy okazji sporządzała nowe wynalazki, testując je na zwierzętach. Czyli na nim. – dziewczyna wyszczerzyła zęby. Oczom Asi ukazały się długie, ostre, być może lekko krzywe kły.
Asia zastanawiała się chwilę.
- Możesz mi coś łaskawie wyjaśnić? – zapytała.
- No, no, grzeczniej. W końcu jesteś teraz w moich kajdanach. – Asia spojrzała na swoje nogi (już ludzkie, nie wilcze) i stwierdziła, że Gośka mówi prawdę. – Nu, pytaj.
- No właśnie. Dlaczego?
- Co dlaczego?
- Dlaczego jestem w kajdanach?
- Moich.
- No dobra, twoich.
- Bo... Jesteś wilkołakiem, tak?
- Noo... Tak.
- No właśnie. A ja jestem wampirem. Wszędzie w filmach i książkach jest napisane, że wampiry nie lubią wilkołaków, walczą z nimi i takie tam różne. Idę za tradycją.
- W filmach nie jest napisane.
- Uj, jak zwał, tak zwał. – zirytowała się Gośka. – Do filmów pisze się scenariusze, więc na jedno wychodzi.
- No, dobra, nie lubisz wilkołaków. To rozumiem. Ale po co mnie skułaś?
Dziewczyna najwyraźniej trochę się zmieszała. Podrapała się po czerepie, powierciła na krześle, odsunęła nieco od wilkołaczycy, założyła nogę na nogę i splotła ręce na piersiach.
- Bo widzisz... – zaczęła swój wykład cichym głosem, jakby bojąc się, że rozmówczyni może ją usłyszeć. – Jestem kapitanem tej krypy...
- Co?!
- Nie przerywaj, i tak mi ciężko...
- Ale baba na statku to nieszczęście!
- No, widzisz. Więc się wyrównuje, bo jeśli coś zmalujesz, to osobiście cię przeciągnę pod kilem. A właściwie tam zostawię. Osobiście dopilnuję, żeby cię spotkało owo nieszczęście.
- He he! A ja cię przeciągnę pod kiltem! – Asia zatarła ręce z radości.
- No, no, nie zapalaj się tak. Więc jestem kapitanem tej krypy... – zaczęła od początku wampirzyca, ale i tym razem nie dane jej było skończyć.
- A jak się nazywa?
- Co się nazywa? – warknęła Gośka, patrząc na Asię coraz bardziej spode łba.
- No, twoja krypa.
- Nieważne, kurde, jak się nazywa! – wybuchła w końcu dziewczyna. – Ważne, że na niej rządzę! Chcę ci odpowiedzieć na pytanie, zadane kilka pytań wcześniej! Chcesz usłyszeć na nie odpowiedź, czy mam sobie pójść?!
- Pójść sobie. – odparła Asia bez zastanowienia, z promiennym uśmiechem na twarzy. Gośka zacisnęła pięści tak mocno, że jej knykcie pobielały. Zerwała się z krzesła i bez słowa odeszła. – Hej! – krzyknęła za nią wilkołaczyca. – Czekaj! Ja tak tylko sobie powiedziałam! Wróć! Żartowałam! Mów!
Kapitan zatrzymała się w drzwiach i zastanawiała chwilę. W końcu jednak odwróciła się i wróciła na krzesło. Pochyliła się nad Asią i spojrzała jej głęboko w oczy. Ciągle była zła i nie umiała albo nie chciała tego ukryć.
- Kiedy się urodziłaś? – zapytała wreszcie lodowatym tonem.
- Yyyee... W październiku.
- Uj, nie o to pytam! Którego roku? W którym stuleciu?
- No... Zeszłym.
- A konkretnie?
- A to było kilka zeszłych stuleci?
Gośka złapała się za głowę i zakryła na chwilę twarz.
- Zależy z jakiego punktu widzenia. – wybełkotała w końcu. – Ale nie o to mi chodzi. Asiu – złapała nagle wilkołaczkę za ramiona. – zrozum. Chociaż spróbuj. Ja cię pytam o datę twoich u... narodzin. Dzień, miesiąc, tysiąclecie, stulecie, dziesięciolecie, rok. Rozumiesz?
Po minie skutej dziewczyny można było wywnioskować, że nie. Patrzyła tylko na kapitana swoimi dużymi, słodkimi, błyszczącymi oczkami i uśmiechała się radośnie. Gośce wszystko opadło.
- A po co ci to? – zapytała po chwili Asia.
- Potrzebne. Chcę coś ustalić. Więc...?
- Osiemnasty października tysiąc siedemset osiemdziesiątego siódmego roku. Starczy? A może jeszcze mam podać godzinę?
- A pamiętasz? – Gośka spojrzała na dziewczynę z nadzieją.
- Nie. – odparła szczerze Asia, gasząc tym samym zapał wampirzycy i doprowadzając ją coraz bardziej do nerwicy.
Gośka pokiwała głową.
- Nu, dziękuję chociaż za te informacje. – burknęła i poszła sobie.

* * *

- Eee... A po co my tu właściwie przypłynęliśmy? – zapytała Asia, gdy już Gośka łaskawie pozwoliła jej zejść na ląd.
- Boo... Musimy uzupełnić zapasy.
- No, ale jesteś wampirem, nie?
- No i...?
- To jakie zapasy ty chcesz uzupełniać?
- Zgaduj...
Gośka wysłała całą załogę gdzieś na miasto, razem z wilkołakami, które na statku były poprzykuwane do ścian obok Asi. Sama zaś zabrała Asię... na wycieczkę po mieście?
Szły coraz węższymi uliczkami, coraz bardziej oddalając się od głównych arterii miasteczka. Wokół nich piętrzyły się kolorowe, stare kamieniczki z odpadającym tynkiem. Większość okien była pootwierana. Prawdopodobnie dlatego, że noc była – jak zwykle – gorąca. Jednak było w tej mieścinie coś dziwnego... Może to, że niegdzie nie było widać ani słychać wiecznie łakomych mew, które są w każdym szanującym się porcie...? A może chodziło o to, że nigdzie nie paliły się żadne światła. Zupełnie, jakby miasto było opuszczone... albo zastraszone.
- Chodź. – Gośka pociągnęła Asię za rękaw i wprowadziła do jednej z kamieniczek. Budynek był dobrze ukryty w plątaninie malutkich podwóreczek, łączących się ze sobą w istny labirynt. Na każdym z takich podwórek było mnóstwo klombów z kwiatami i fontannami. Po ścianach pięło się dzikie wino. A na środku każdego z placyków był...
- Krzyż?! – wykrzyknęła Asia. – Wytłumaczysz mi coś?
- No chodź, no. – Gośka mocniej pociągnęła Asię i prawie siłą wepchnęła ją do wysokiego, ciemnego korytarza. – Na górę. – wskazała jej wąskie, skrzypiące, drewniane schody. - Co mam ci wytłumaczyć?
- Jesteś wampirem, tak?
- Co w związku z tym?
- To co tam robi krzyż?
- Teoretycznie chroni ludzi przed takimi jak ja. Nie pozwala nam tu mieszkać.
- No, właśnie tak mi się zdawało, że wampiry to raczej nie lubią krzyży. No, to dlaczego ty tu mieszkasz?
- Bo mi tu wygodnie.
- No, ale krzyże...
- Jestem ateistką.
- ?!
- Nie wierzę w Boga. Jak więc może mi zrobić krzywdę coś, co nie istnieje?
- No... ale...
- To, że krzyże czy inne symbole wiary zabijają wampiry, to jest tylko kwestia ich autosugestii. Wierzą, że umrą, więc umierają. Proste. I w gruncie rzeczy przydatne. Bo gdyby nie to, to byłoby nas już więcej niż ludzi. Wejdź. – wampirzyca przepuściła wilkołaczycę przez drzwi do jednego z mieszkań. Sama weszła za nią i cicho zamknęła drzwi. Podeszła do niewielkiej szafki nocnej i zapaliła świecę, przyklejoną bezpośrednio do blatu.
Nikłe światło małego płomyczka zalało pomieszczenie. Na parapecie stał wazonik z uschniętymi kwiatami polnymi. Wiszące na ścianach półki całe zastawione były książkami i zeszytami. Większość tytułów sugerowała, że są to książki o wampirach i wilkołakach. Ale dużo też było powieści przygodowych, fantasy, psychologicznych, kryminałów i obyczajowych.
- Co jest w zeszytach? – zapytała Asia, siadając na twardym łóżku pod oknem.
- No, właśnie o to chodzi. Po to cię tu przyprowadziłam. – Gośka ściągnęła jeden z zeszytów i zdmuchnęła z niego kurz sprawiając, że przez chwilę nie było widać dokładnie nic. Kiedy chmura opadła, wampirzyca usiadła obok towarzyszki i rozłożyła jej zeszyt na kolanach. – To są stare zapiski mojej rodziny. Gdzieś tu, w którymś z zeszytów chyba jest wzmianka o bliźniakach... Poszukaj, ja wezmę następny. Nie mam pojęcia, gdzie to może być. W każdym razie po tysiąc siedemset osiemdziesiątym siódmym. Inaczej by mnie to tak nie zainteresowało...

* * *

Kilka godzin później, kiedy słońce już prawie wschodziło, a dziewczyny prawie usnęły ze zmęczenia, z gardła wilczycy wyrwał się radosny pisk. Wampirzyca ocknęła się, uniosła głowę i spojrzała na towarzyszkę mętnym wzrokiem (oczywiście zdążyła się przedtem czymś wzmocnić).
- Masz? – zapytała z nadzieją.
- Mam. – Asia podała jej zeszyt. – A teraz wytłumacz mi, o co chodzi.
Gośka wyrwała jej nerwowo brulion i wbiła w niego oczy. Na jej twarz powoli wypełzł (tak, to chyba najlepsze określenie) radosny uśmiech.
- No? – ponagliła Asia.
- Widzisz, wilku – zaczęła wampirzyca, nie podnosząc wzroku znad rzędów literek i cyferek. – jest bardzo prawdopodobne, że jesteśmy... siostrami.
- Że co?! Nie mówisz poważnie, prawda?
- Najzupełniej poważnie. – Gośka spojrzała Asielcowi głęboko w oczy. – Teraz jeszcze trzeba to tylko udowodnić.

* * *

Herold nie wyglądał na zadowolonego z niespodziewanej wizyty. Obrzucił dziewczyny niechętnym spojrzeniem znad grubych okularów – połówek, splótł ręce na blacie i westchnął.
- Słucham. – oświadczył tonem sugerującym, że wcale nie ma na to ochoty. Jednak Gośka, nie zrażona tym (Asi przyszło do głowy, że być może Gosielec jest... hm... pancerna...?) rzuciła mu przed nos zeszyt z owymi zapiskami, które odnalazła wilczyca.
- Chcemy dowieść, że faktycznie istniały kiedyś takie siostry. – powiedziała stanowczo. Herold skrzywił się, jakby połknął cytrynę. Po chwili jednak wziął ostrożnie zeszyt i zaczął go przeglądać.
- To zajmie trochę czasu... – powiedział w końcu.
- Ile? – zapytała Gośka rzeczowo.
- ... i trochę pieniędzy... – kontynuował herold tym samym, znudzonym głosem.
- Ile? – powtórzyła wampirzyca.
- Dużo.
- Ile? – warknęły tym razem już obie dziewczyny. Herold nieco zmalał.
I podał sumę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Srebrne nitki zaplótł księżyc na ciemnych dachówkach. Spadły gwiazdy, by z tej przędzy garstkę mrzonek utkać. Cienie się powydłużały, rozlały w kałużach, zakołysał się świat cały, bokiem przeszła burza. Deszczu spadło parę kropel, wiatr znienacka ucichł, furkot skrzydeł i nietoperz ciszę ciut zakłócił. Kocur który miał się z pyszna jest gamoń i gapa, bo gdy myszka hasać wyszła, ten już dawno chrapał. W leśnej kniei kilka debat, bo trzeba coś czynić, lecz istota się rozmyła o wdzięki Maryny. Niedostępny kwiat paproci, lecz garść słów wśród książek. Gdyby nawet je pozłocić nic to nie rozwiąże. Więc już możesz słodko zasnąć - niczym pszczółka Majka. Do poduchy gołosłowna mała lulubajka.
    • 1.Mea culpa mea culpa   parafia wkurza księdza z Wieliczki bo brak w niej choćby jednej grzeszniczki on intymnych chce spowiedzi więc nad dietą pań się biedzi może w nich skruchę wzbudzą winniczki   2.Dwie sprawy   choć lewicuje działacz z Wieliczki w życiu prywatnym woli prawiczki raz na lewo poszedł z jedną lecz miał w sądzie sprawę pewną też u dziewicy starej prawniczki   3.Nić Ariadny   szydełkiem dzierga Zośka w Wieliczce w zbyt luźnej z ciąży starej spódniczce gdy listonosz przyniósł paczki kłębek wpadł za pas biedaczki więc pan do niego trafił po nitce   4.Letniczki z Krakowa   Zdzich jest zdziwiony gdy do Wieliczki zjeżdżają w lipcu śliczne twarzyczki bo w kaplicy Świętej Kingi dają sobie ściągnąć stringi i są gorące choć to letniczki
    • @Łukasz Jasiński jeszcze nie jestem wirtualna aż tak, bo nie wrzucam całego swojego życia do sieci, jak inni, trochę podróżuje, chodzę na spacery, do kawiarni, do sklepów. Sama wszystko naprawiam, remontuję:)
    • Teatrzyk kukiełkowy?   miał sztuczną lalę Wit z Ciechocinka mówiła o tym cała mieścinka zawstydzony naturalnie lecz nie ufał żadnej pannie rolę przejęła zręczna pacynka   Udany zabieg?   gryzł się albinos spod Ciechocinka że go nie pragnie żadna Murzynka więc przyciemnić biel chciał troszkę lecz się życie stało gorzkie gdy oczerniła go cud-blondynka   Pozdro.
    • Mówisz, że prawdziwa miłość powinna mieć swój początek, a nie być przypadkowym ,co się nawinie". Ile wstrzymań w obu rękach Ładne to. Życie ludzkie jest ledwie krótkie na jedną miłość, w istocie. Sen mocy, to tylko młodość. 

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

             
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...