Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Człowiek słoń


Rekomendowane odpowiedzi

Mężczyzna podniósł się z krzesła i spojrzał w stronę zamkniętych drzwi. Patrzył tak przez chwilę, po czym okrążył biurko, na którym leżały karty pacjentów i podszedł do wiszącego nad umywalką lustra. Zwilżył lekko dłonie i przygładził ciemne, lekko przerzedzone nad czołem włosy, uwypuklając w ten sposób lecące zakola. Przetarł chusteczką okulary w grubej, rogowej oprawie i starannie nałożył je na nos. Na koniec przywdział wełnianą, jednorzędową marynarkę, zapiął środkowy guziki i wygładził kołnierzyk. Wrócił do biurka, wyrównał leżący tam plik kart i ułożył je dokładnie w lewym rogu stołu zachowując z góry i z boku taki sam margines od krawędzi blatu. Następnie w prawym rogu ( w sposób analogiczny) umieścił bloczek z receptami i pieczątkę. Nie był pewien gdzie ma położyć długopis, ale ponieważ był praworęczny zdecydował, że najwygodniej będzie mieć go pod ręką. Ponownie podszedł do lustra, jeszcze raz przygładził włosy i dopasował okulary. W drodze do drzwi przypomniał sobie o poprawieniu marynarki.
Być może jako lekarz powinien jeszcze - dla dopełnienia wizerunku - założyć biały fartuch, ale ten szczegół garderoby bardzo niepokoił niektórych pacjentów. To też dla zachowania równowagi emocjonalnej chorych, a może bardziej dla własnej wygody - kadra doktorska zrezygnowała tu z noszenia kitli. W końcu to nie był szpital zakaźny. Teraz wprawdzie, lekarz bardziej przypominał prowincjonalnego urzędnika niż... tak jest - psychiatrę - ale z dwojga złego lepsze to niż jakiś nadpobudzony... no co tu ukrywać - szaleniec. Szaleńcami zajmował się personel pomocniczy- pielęgniarki i sanitariusze. I tylko oni nosili przepisowe mundurki. Tak na wszelki wypadek - dla odróżnienia od pensjonariuszy.
Tak, więc w drodze do wejścia przypomniał sobie o poprawieniu marynarki. Zatrzymał się przed drzwiami i przez chwilę zwlekał z ich otworzeniem. Dziś przyjmował pacjentów z zewnątrz, a wtedy nigdy nie wiadomo, kto może tam czekać. Jakiś czas temu na przykład, ledwo otworzył, a tu wpadło do środka trzech facetów. Każdy w czarnym uniformie z bronią w ręku, w hełmie na głowie i kominiarace naciągniętej na twarz. Dwóch wykręciło mu ręce do tyłu, rozpłaszczyło na biurku, wrzeszcząc niemiłosiernie: " Nie ruszaj się! Policja! ", trzeci celował w sam środek czoła. Potem wywlekli go z gabinetu i zgiętego w pół z rękami na plecach chcieli wyprowadzić z budynku. Na ten widok cały personel zaczął się kryć gdzie popadnie albo uciekać w popłochu. A oni prowadzili go tak przez korytarz... I gdyby nie bohaterska postawa siostry oddziałowej - która, zorientowawszy się, że to jakaś pomyłka, pobiegła za nimi krzycząc: " To pan doktor, to pan doktor!..." - nie wiadomo jakby się to skończyło?... Dopiero potem okazało się, że to jeden z pacjentów zadzwonił na policję i doniósł, że jakiś wariat zabarykadował się w gabinecie lekarskim z ładunkiem wybuchowym i grozi detonacją. Dowcipniś.
Od tamtej pory, a minęło już pół roku, doktor zawsze zwlekał z otwieraniem drzwi. Był już po prostu trochę znużony swoją pracą. Gdy kończył studia (a nie było to aż tak dawno temu) myślał, że nawet, jeśli nie dokona wiekopomnego odkrycia i nie odmieni oblicza psychiatrii, to przynajmniej nie będzie miał szansy na to, aby do jego profesji wkradła się rutyna. W końcu to nie było takie zwyczajne zajęcie. Z czasem jednak wszystko powszednieje, to też i on zaczął odfajkowywać kolejne przypadki według powtarzającego się schematu: Napoleon - mania wielkości, Chrystus - kompleks mesjasza, Joanna D'arc - syndrom dziewicy. Człowiek pająk - anoreksja, człowiek nietoperz - delirium, człowiek witruwiański - ekshibicjonizm, człowiek słoń... Zaraz, zaraz, co to było z tym słoniem?... No nie ważne. W każdym bądź razie - same szablonowe odchylenia. Do tego jeszcze dzisiejszy dzień... " Będą wchodzić, wychodzić, otwierać, zamykać..." - myślał. Stał, więc przed drzwiami i zwlekał.
W końcu jednak nacisnął klamkę... Wtedy do środka wpadło trzech facetów w czarnych uniformach z bronią w ręku...
Lekarz potrząsną głową, żeby odgonić przykre wspomnienia.
- Kto z państwa pierwszy? - zwrócił się do osób siedzących w poczekalni.
Na te słowa podniósł się jakiś młody człowiek i przygarbiony poczłapał do gabinetu.
- Proszę - doktor wskazł mu miejsce
Młodzieniec usiadł i obserwował jak lekarz sadowi się za biurkiem naprzeciw niego. Po czym pacjent zwiesił głowę, wbijając wzrok w podłogę, ramiona podjechały mu do góry a dłonie złożył razem, mocno zaciskając palce. Poproszony o podanie nazwiska powiedział coś półgłosem, uniósł nieco oczy i przez chwilę obserwował jak doktor spośród innych wybiera jego kartę a potem pozostałe układa równiutko z lewej strony stołu. W końcu lekarz spojrzał na niego spod okularów.
- Co dolega? - zapytał.
Człowiek uciekł wzrokiem gdzieś w bok a jego głowa jeszcze bardziej zapadła się między ramionami.
- Myślę, że zwariowałem - odpowiedział nie kryjąc przerażenia.
- Rozumiem - stwierdził spokojnie doktor. - A z czego pan to wnosi?
- Słyszałem kiedyś, że zdrowy organizm nie zastanawia się tylko funkcjonuje. A ja się zacząłem zastanawiać.
- No tak. A czym to się przejawia?
Lekarz cały czas spoglądał na pacjenta, uważnie obserwując każdy jego ruch. Wprawdzie żaden wariat nie uważa się za wariata a ten już w pierwszych słowach dopuszczał możliwość własnego szaleństwa, jednak w psychiatrii nigdy nic nie wiadomo na pewno. Jak dotąd doktor nie zaobserwował nic znacząco odbiegającego od normy.
- No na przykład rano, zastanawiam się, jaki sens ma mycie? - mężczyzna odpowiedział na jego pytanie.
- Jest podstawą higieny osobistej.
- Tak, ale jaki to ma sens skoro nie przynosi żadnych trwałych efektów... Wieczorem znowu trzeba się umyć. I tak w nieskończoność. Przez całe życie. Od urodzenia, aż do śmierci... Co ja gadam, nawet po śmierci jeszcze człowieka umyją! Co za ironia losu. Mycie przeżyje każdego z nas. To potworne!
Doktor odchylił się niepostrzeżenie do tyłu, aby zwiększyć dystans pomiędzy nim a pacjentem. Jego niezawodny nos zwęszył coś niepokojącego. Takie uogólnione uprzedzenie mogło być objawem zwykłej hydrofobii, ale niekoniecznie.
- Czy pan pije?
- Nie.
" Niedobrze!"- pomyślał lekarz.
Najwyraźniej osobnik odczuwał ukierunkowaną niechęć do wody a to mogły być pierwsze objawy wodowstrętu. Człowiek lada moment mógł się wściec.
- Ma pan skurcze krtani?
- Nie. Dlaczego?
- Przecież pan nie pije.
- Myślałem, że chodzi o alkohol.
Doktor odetchnął. Na wszelki wypadek wolał jednak zachować bezpieczną odległość. Nie umyty pacjent z hydrofobią, czy bez, to zawsze jakieś zagrożenie epidemiologiczne. Tymczasem mężczyzna w dobrej wierze kontynuował swoje zwierzenia:
- Po co to robić? Ostatecznie przecież, można się nie myć. Prawo tego nie zabrania - stwierdził nieco zaczepnie.
- Dziś jednak pan się umył? - spytał lekarz z nadzieją w głosie.
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo inaczej bym śmierdział.
- No cóż, nie pan pierwszy i nie ostatni.
Mężczyzna przez chwilę zastanawiał się nad tym, co powiedział doktor.
- Ma pan rację. W końcu cała natura śmierdzi tylko człowiek uparł się, że będzie pachnieć. Widać jesteśmy dla siebie nawzajem tak obrzydliwi, że bez chemicznych uzdatniaczy nie dalibyśmy rady wytrzymać nie tylko ze sobą, ale nawet obok siebie... A takie skunksy na przykład, mogą!- dodał
- Wytrzymać z nami?
- Nie, ze sobą.
- Aha - stwierdził lekarz.- A czy w pana rodzinie zdarzały się podobne przypadki?
- Że ktoś się zaczął zastanawiać?
- Nie, że się nie mył.
- Nie przypominam sobie.
- Czyli jeszcze kłopoty z pamięcią? - podchwycił doktor
- Nie.
Lekarz znowu spojrzał spod okularów, a potem zaczął wypełnić kartę. W rubryce rozpoznanie wpisał: hydrofobia w początkowym stadium o podłożu nie endogennym, nie stwierdzono zakażenia wścieklizną, pacjent zakwalifikowany do terapii. Zaordynowane leczenie: bicze szkockie - po czym wręczył człowiekowi stosowne skierowanie.
- Proszę poprosić następną osobę.
Wtedy do gabinetu wpadło trzech facetów w czarnych uniformach z bronią...
- Słucham panią, co się dzieje?
Młoda kobieta była roztrzęsiona. Usiadła na krześle, założyła nogę na nogę i co jakiś czas podrygiwała nią niecierpliwie.
- Panie doktorze ja już sama nie wiem, co się dzieje?... Ja po prostu... już nic nie wiem.
- Ale coś panią skłoniło, żeby tu przyjść.
- Bo ja już po prostu nie wytrzymuję!
Lekarz spojrzał na jej nogi: " Rzeczywiście!" A potem, na widok tych nóg pomyślał coś jeszcze...
- I jak pani sobie z tym radzi? - spytał, odchrząkując dyskretnie
- No, problem w tym, że sobie nie radzę!... Po prostu coraz częściej mam ochotę,... mam ochotę... Olać to wszystko!
" Złoty deszcz..."- tak jakoś, ni z tego, ni z owego przeleciało mu przez głowę, ale zaraz skarcił się w myślach za brak profesjonalizmu. " Wszystko przez tego starego zbereźnika Freuda" - usprawiedliwił się sam przed sobą.
- A co panią przed tym powstrzymuje?
Teraz nogi kobiety podrygiwały bezustannie, zaczęła się też niespokojnie kręcić na krześle.
" Wiercipięta " - ocenił. I zaraz pojawiło się kolejne natrętne skojarzenie: " Ciekawe czy wszędzie się tak wierci? " I gdy ona zaczęła przedstawiać swoje obiekcje, on poczuł jak oblewa go fala gorąca.
- A jak pan doktor to sobie wyobraża?!... Tak po prostu, olać i już? Nawet pan nie wie jak bardzo bym chciała, ale co potem?! To nie takie proste!
" Dlaczego? Wystarczy zdjąć majtki i lu...!"
- Co by na to ludzie powiedzieli?
- Nimi bym się nie przejmował - stwierdził na głos. - Co innego Straż Miejska, może wlepić mandat.
- Słucham? - spytała zdziwiona
Doktor zreflektował się, odkaszlnął zmieszany i powiedział:
- Czyli nie radzi sobie pani z napięciem?
- Tak, to ciśnienie, to bezustanne parcie jest nie do wytrzymania! A najgorsze w tym wszystkim jest to, że niewiele mogę zrobić! A przecież się staram.
- Coś jednak pani robi?
- No tak, ale co to jest? Kropla w morzu potrzeb.
Lekarz pokiwał ze zrozumieniem głową, westchnął... Ale to niestety nie jego specjalizacja. I wypisał skierowanie do urologa. Wstępne rozpoznanie: infekcja dróg moczowych z bolesnym parciem na cewkę i skąpomoczem. Wręczył je kobiecie, po czym zabrał się do porządkowania kart, poprawił bloczek z receptami, pieczątkę... Gdy zauważył, że kobieta w dalszym ciągu tkwi na swoim miejscu, jakby jeszcze na coś czekała, nie przerywając czynności powiedział:
- To wszystko. Niech pani poprosi następną osobę.
Zanim wyszła zamknął oczy... ale wtedy i tak do środka wpadło trzech facetów...
- Dzień dobry.
Usłyszał głos pacjenta, więc odważył się spojrzeć.
- Dzień dobry. Proszę niech pan siada.
- Dziękuję - mężczyzna przysiadł niepewnie na skraju krzesła, rozejrzał się trochę niespokojnie po gabinecie, spojrzał na drzwi, okno... Nie uszło to uwagi lekarza.
- W czym mogę pomóc?
- Panie doktorze - zaczął lekko zakłopotany. - Mam taki problem... Wszystko ostatnio zaczęło mnie jakoś przytłaczać, gnieść... czuję się jakiś taki... osaczony.
Lekarz spojrzał do karty w rubrykę " wiek" i pomyślał: " Najwyższa pora." A potem spytał:
- Bóle w klatce piersiowej?
- Tak.
- Zimne poty, zawroty głowy?
- Też.
Doktor pokiwał głową i zaczął wypisywać skierowanie do kardiologa...
- Ale konsultowałem się w tej sprawie. To z pewnością nie serce - oświadczył mężczyzna. - Zostałem skierowany tutaj.
Lekarz przestał pisać i odłożył długopis.
- Co w związku z tym?
- Chciałbym znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji
- A co pana najbardziej niepokoi? - doktor zbystrzał. Coś zaczął podejrzewać, ale chciał się jeszcze upewnić. Zdecydował, że należy bardziej wnikliwie przyjrzeć się postawie osobnika uwzględniając zarówno objawy somatyczne jak i warunki zewnętrze, w jakich znajdował się w chwili obecnej: człowiek od czasu do czasu błądził gdzieś wzrokiem, raz spuszczając oczy, to znowu rzucając ukradkowe spojrzenia to tu, to tam... Ewidentnie był zaniepokojony a, że pomieszczenie nie było zbyt przestronne,... więc wszystko wskazywałoby na klaustrofobię
- Obawiam się, że nie znajdę tego wyjścia - przyznał się mężczyzna.
" Bingo! "- ucieszył się lekarz.
- Ale to nie wszystko. Czasami czuję się tak przytłoczony, że nawet nie chce mi się ruszać z domu. Kiedyś zastanawiałem się w czym wyjść, a teraz, czy w ogóle wychodzić...
" To ciekawe! Czyżby konglomerat? "
- ...zakładając buty, myślałem: dokąd w nich dojdę? A teraz to nawet
i z tym mam trudności - ciągnął człowiek
- Cisną - stwierdził lekarz.
- Co?
- Buty.
- Być może... Tak jak wszystko
- I co, w ogóle nie wychodzi pan z domu?
- Coraz rzadziej.
- W takim razie, proponuję obciąć paznokcie i usunąć nagniotki - skwitował lekarz.
Sięgnął po długopis i zapisał w karcie: fobia dwubiegunowa, występują zarówno zaburzenia klaustrofobiczne jak i agorafobia. Wskazania: terapia behawioralno-poznawcza i pedikiur. Po czym skreślił coś na karteczce, przystawił pieczątkę i podał świstek pacjentowi. Człowiek zerknął zdziwiony i przeczytał: " Wyjazd na bezkresne równiny w przyczepie campingowej... Wcześniej - wizyta w poradni przeciwgrzybiczej."
- Do widzenia - pożegnał go doktor. - Tylko błagam... - zawołał poprawiając leżące na biurku karty - niech pan ostrożnie otwiera drzwi...
Gdy trzech facetów w czarnych uniformach zniknęło, zobaczył jednego w jeansowej kurtce. Stał w wejściu a z poczekalni dobiegały odgłosy jakiegoś zamieszania. Człowiek czekał jakby nie do końca przekonany czy ma wejść, czy zrezygnować?
- Proszę zamknąć - poprosił doktor. - Strasznie tam gwarno.
Mężczyzna wszedł.
- Słucham, co dolega?
- Wszystko - wzruszyła ramionami.
- A co najbardziej?
- Ludzie.
- Ktoś pana skrzywdził?
- Nie. Ale gapią się.
- I co w związku z tym? - lekarz drążył temat.
- Gapią się i oceniają. Porównują...
- Porównują? Co?
- Wszystko. Chcą się upewnić, że są kimś lepszym.
- Aha. A jak pan się z tym czuje?
- Jakby gołąb nasrał mi na głowę.
" Co racja, to racja - pomyślał doktor. - Ptasie guano we włosach to nie powód do dumy. Poza tym można też mieć coś na zębach, ropny pryszcz w widocznym miejscu, odstający kosmyk, tani samochód... Bardzo przykre."
- A pan uważa się za gorszego?- spytał
- To nie ma znaczenia, co ja uważam. Istotne jest, co sądzi większość.
- I nie ma pani na to żadnego wpływu?
- Taki sam jak mucha złapana w sieć pająka? Im bardziej chce się z niej wyzwolić, tym mocniej wikła się w splotach i traci siły... Po co to wszystko skoro jej los jest już przesądzony. I tak zostanie pożarta.
- A pan boi się pająków - stwierdził odrobinę rozczarowany lekarz i już wpisywał rozpoznanie: arachnofobia.
" Pospolite zjawisko - myślał - zwłaszcza w przypadku kobiet...- zerknął na pacjenta. - Ale to jest mężczyzna... Wszystko jedno. Nie ma się absolutnie czym przejmować jeśli ma się na dezynsekcję. Przy okazji można się też pozbyć karaluchów, mrówek faraona i innych stawonogów... Grunt to profilaktyka." Zaczął szykować skierowanie do zakładu dezynsekcji, ale wtedy usłyszał odpowiedź:
- Nie, nie boję się pająków. Nie jestem przecież muchą
Lekarz odchrząknął zbity nieco z tropu tą odpowiedzią. " Ciekawe - zastanowił się - wie, że nie jest muchą i nie boi się pająków... Zaraz, zaraz... Chyba jakiś czas temu zdarzył się zupełnie niepodobny przypadek. Tylko, co to było?... Ach tak! Człowiek słoń! Właśnie! Nie bał się myszy, a był słoniem?... Nie, chyba na odwrót: bał się myszy, ale nie był słoniem, potem dalej bał się myszy, ale już był słoniem, w końcu przestał bać się myszy, ale dalej był słoniem... A teraz trzeba zrobić tak, żeby przestał być słoniem i dalej nie bał się myszy. A swoją drogą, co to za idiotyzmy z tymi słoniami?! Że niby boją się myszy, bo one wchodzą im do trąby?!...Też!.." I wtedy coś mu zaświtało: " Elephantum ex musca facere... "
- Wiem! - oświadczył nagle doktor - Pan jest słoniem!
- Słucham?!
- Ale niech się pan nie boi, tu nie ma myszy!
- Wcale się nie boję jakiś głupich myszy!
Lekarz szybko zmiął poprzednie skierowanie i wypisał kolejne, tym razem do zakładu deratyzacji i wręczył je pacjentowi.
- To na wszelki wypadek.
- Co to jest?...To są jakieś kpiny?! - spytał zaskoczony mężczyzna.
- Tylko spokojnie - zaczął powoli lekarz - Ja wiem, że pan już się nie boi. Ja tylko chcę panu pomóc. Proszę mi zaufać.
- Ja miałbym panu zaufać?! Po tym, co tu zobaczyłem? Chyba pan żartuje!
I ruszył do wyjścia. Spostrzegłszy to, lekarz zamachał w desperackim geście rękami i zawołał:
- Błagam pana, niech pan tylko nie otwiera drzwi!
Człowiek odwrócił się w jego stronę i zmierzył pytającym spojrzeniem.
- Jeśli pan otworzy, zaraz wpadnie tu trzech uzbrojonych policjantów, obezwładnią mnie i przystawią broń do głowy... O, tu - lekarz wskazał palcem środek czoła.
Pacjent obserwował go i tyko potakiwał ze zrozumieniem głową, ale jego myśli zaprzątało zupełnie, co innego - jak niepostrzeżenie wymknąć się z gabinetu? " Trzeba by jakoś odwrócić jego uwagę, uśpić czujność..."- kombinował.
- Niech pan się nie martwi - powiedział w końcu - Gwarantuję panu, że nikt tutaj nie wpadnie. Może mi pan zaufać. Ale ja niestety muszę już iść...
- Obiecanki cacanki - odpowiedział doktor.
Wtedy usłyszeli pukanie.
- Panie doktorze?! - dobiegł ich głos siostry oddziałowej - Proszę otworzyć!
Pacjent odetchnął z ulgą i już wyciągał rękę w stronę drzwi, ale wtedy lekarz poderwał się zza biurka
- Niech pan tego nie robi! - zawołał - Ona jest z nimi w zmowie!
I gdy już chciał biec zabarykadować wejście, zobaczył jak klamka opada w dół...
Wtedy do gabinetu wpadło trzech facetów w białych uniformach ze strzykawką i bez kominiarek...

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

zazwyczaj wariatkowo wciąga , więc nic dziwnego, jeszcze nie spotkalem kogos komu by się nie podobał film albo ksiazka o wariatkowie, wariatach, psychiatrykach, to leży w naturze...

może nie była na praktykach, tylko pacjentem :P ta opcja też jest ciekawa,

pomysł niezły, a dialogi są kosmiczne, po prostu wymiękam, celne jak jasna cholera, praktycznie, pasuje każde słowo, po wyjęciu chociaż jednego wszystko się sypnie, R E S P E K T, ten pan co pisze o lektorze francuskiego i starszej pani z tłustymi przedramionami i dużym biuście powinien tu zajrzeć...


szkoda ze jestes gośka, staram się trzymać z dala od Gosiek , mam pecha...hahahahaah, ty też?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

hahahahahah ale jesteś śmieszny synku... moja protegowana hahahahahaha, jakie to słodkie, a ty masz jakąś protegowaną? wychodzą spod twojego płaszcza jakieś perełki...?

"Gosia nie przejmuj się megalomanami" - to jest najbardziej konstruktywna odpowiedź i najciekawsza myśl synuś.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Panowie! Tylko spokojnie.

Piotrze,
rozsyłasz zjadliwe komentarze - przyznam, że często nie bez racji, ale czasami trudno z nich wywnioskować, czy jesteś na TAK, czy na NIE. Czy to aprobata, czy może zjadliwa ironia. Czasem warto sprecyzować: zostawiamy,... albo do kosza!

Co do mnie - nie, nigdy nie byłam w psychiatryku. Ale jeśli jeszcze trochę tu posiedzę i do tego " W tak pięknych okolicznościach przyrody " - to wszystko przede mną.
Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...