Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Sny, kiedy są złe to się budzisz
Możesz w nich kochać lub mordować ludzi



Sen Pierwszy

Nagie ciała wzdłuż ścian. Jakieś znajome te ciała, choć bez twarzy. W tle gra radio Złote Przeboje. Na końcu korytarza bar. Na nim Wściekłe psy. Trzy. Ciało ze ściany mówi do mnie. Zaraz, do mnie? Czy to ja jestem w tym śnie. Na lewo pokój. Wchodzę. Palarnia opium. Upalone ciała. Kiedy się zaciągają, krystalizują im się twarze. Na moment. Potem znowu widmowe zmazy. Na podłodze kałuże zeschłej krwi, porozjeżdżane chyba rowerem, bo pozostał ślad jak od rowerowej opony. Szukam zapałek. W kieszeni mam tylko klucze. Zapalają się światła jak na dyskotece. Ciała zaczynają podrygiwać. Jakoś znajomo podrygują choć bez twarzy są. Podnoszę wzrok. Opary opium gryzą w oczy. Idę po suficie. Ciała wyciągają ręce. Schodzę po ścianie. Widzę wyjście. Prowadzi na plażę. Plaża z potłuczonego szkła, woda śmierdzi ciepłym piwem. Burzy się na żółto. Słońce dymi i kopci. Zaczyna padać. Obraz się zamazuje. Stoję na moście. Nie widać początku ani końca. Most jest zwodzony. Ktoś robi zdjęcia. Jakaś parka siedzi przytulona na balustradzie. Nie, to nie balustrada, most zamienił się w betonowe molo. Tęcza tworzy się w kropelkach wody roztrzaskanych o falochron. Nadal błyska flesz. Mrużę oczy. Po molo chodzą modelki. Co dziwne do podkładu z muzyki klasycznej. Nie rozpoznaję utworu, ale to pewnie jakiś Chopin. Kolekcja jesienna, sądząc po strojach, więc pasowałby. Modelki wchodzą w lustro i nikną mi z oczu. Podchodzę do lustra. Nie ma żadnego odbicia. Dotykam go ręką. Nic. Zimna tafla szkła. Obchodzę je naokoło. Garderoba! Przebierają się. Nie krępuje ich moja obecność. Uśmiechają się przyjaźnie. Wracam na drugą stronę. Wybieg zamienił się w teatralną scenę. Stoję za kulisami. Nigdy nie byłem tak blisko. Publiczność siedzi w absolutnej ciszy i skupieniu.. Trzeszczenie desek, z których zbudowana jest scena wprawia mnie w otępienie. Po scenie wolnym krokiem przechadza się para. Ona piękna. On nie bardzo. Trącając mnie łokciem na scenę wbiega czarny charakter. To znaczy ubrany jest na czarno. Błyska ostrze noża. Czarny charakter wbija sobie nóż w serce. Ironiczne uśmiechy wśród publiczności. Oklepane. Stare. Klasyczne. Czarny charakter kręci nożem według kierunku wskazówek zegara. Orkiestra gra marsz weselny. Ona patrzy z zainteresowaniem, on z przerażeniem. W końcu wyrywa sobie to serce i pakuje mu do gardła. Ubija rękojeścią noża. Podkłada mu nogę. Orkiestra zamilkła. Tylko harfista z furia targa jedną strunę. On leży i wstrząsają nimi konwulsje. Ona czyści płaszcz z kropelek krwi. Czarny charakter ogląda dziurę w swojej klatce piersiowej. Obcina nożem zwisające żyły, wiąże je w kokardkę i rzuca na znieruchomiałe ciało na podłodze. Ściąga z niej płaszcz, przykrywa nim zwłoki. Ściąga z niej bluzkę i spódnicę, zapycha dziurę w swojej piersi. Ona stoi bez ruchu, mruga tylko oczami. Jest w białej bieliźnie, czarny charakter dotyka palcem jej brzucha i bielizna zmienia kolor na czerwony. Z niezadowoleniem kręci głową. Jeszcze raz. Tym razem różowa. Z furią zrywa z niej wszystko, ona chce się przytulić, ale ją odpycha. Niemy krzyk między nimi. On wyciąga z kieszeni śnieżnobiały materiał i owija ją nim. Od stóp do głów. Ciasno i dokładnie. Wygląda jak marmurowa rzeźba. Jakimś cudem uwalnia ręce. Chce go złapać za dłoń, pogłaskać po twarzy, ale on stoi już na krawędzi sceny. Ona skrępowana nie może zrobić kroku. Szepcze jakieś zaklęcia. Flesze. On rzuca się tyłem ze sceny. Ona pada na kolana. W tle włącza się automatyczna sekretarka. Ona rozplątuje się z materiału. Naga czołga się po scenie. Nie wytrzymuje jej cierpienia, wchodzę na scenę. Okrywam kurtką i ściągam za kulisy. Ona przystaje i pyta mnie o imię. Odpowiadam. Ona szuka swojej torebki, otwiera ją wyjmuje jakiś notesik i zapisuje. Uśmiecha się radośnie. W powietrzu unosi się zapach siarki. W pierwszym rzędzie mdleje jakaś kobieta. Na scenę wracają czarny charakter z workiem na zwłoki w ręce i jej były z resztkami serca na zębach. Chyba popsułem im przedstawienie. Ona ciągnie mnie za rękę. Uciekamy. Za kulisami reżyser ćmi fajkę, wygląda na zadowolonego, kiwa z aprobata głową. Biegniemy coraz szybciej, ona szepta mi na ucho co będziemy robić. W oczach ma piekielne ognie. Już wiem, że porwałem diabła. No to do kotła. Polska mitologia, polskie baśnie. Siedzimy w kotle, pijemy drinki. Wykończeni. Ona mówi, że musi już iść. No to cześć. Kurtyna.

Cdn.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena spoko, smacznego:)
    • @violetta daj spokój. nikogo nie szukam :)   też pójdę do restauracji. zjem stek z borowikami !
    • @Leszczym „To taka płynna medytacja!" Podobno najlepsze pomysły przychodzą gdzieś między drugim a trzecim piwem. Przed drugim - za mało odwagi. Po trzecim - za dużo pewności siebie i literówek. Poza tym to fakt - Hemingway pisał po whisky, Bukowski po wódce, więc dwa piwa to właściwie dieta pisarska! A ta agresja nad tekstem... znam to. Siedzisz, męczysz każde słowo, poprawiasz, wykreślasz, znowu wstawiasz, aż w końcu tekst się poddaje i umiera ze znużenia. A ty z nim. Pozdrawiam.

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

         
    • @Migrena no niestety nie robię:) musisz sobie poszukać kogoś lepszego:)
    • Mój licznik żyć się wyczerpał. Musiałbym płacić słone sumy pieniędzy, by go nie tyle zregenerować co wzbudzić  w nim nikły płomyk nadziei. A fatum tylko na to czeka. By go stłumić w popiele. Spalić wszystkie próby wyjścia już na starcie. Zresztą musiałbym stanąć w prawdzie. Obnażony i przegrany. Bez pewności w głosie. Siląc się na spokój. Snuć opowieści jak z najgorszego koszmaru. Dla uszu, które są nieczułe na ból jednostki. Zagubionej wśród labiryntu świata,  którego nie sposób rozgryźć,  będąc dzieckiem gotyckiej nocy, dekadenckiej, alkoholowo-lekowej samotni. Być nie duszą, nie ciałem  a tchnieniem jedynie grozy. Mroźnym powiewem, wśród wilgnych i ciemnych korytarzy domów. Porzuconych i kalekich już od upływu wieków.     O północy opuszczam bar  i chwiejnym krokiem idę przez środek ulicy, pustej już i grobowo wręcz cichej,  jak me serce. Bez emocji, których okazywać mi nie przystoi. Ruszam ku stalowej konstrukcji mostu. Na jego wąskiej barierce nie muszę stawać  ani w prawdzie ani w kłamstwie. Przeciw sobie i bliźnim. Nie ma tu uszu, które nie potrafią zrozumieć, ani oczu które nie potrafią przestać oceniać. Jest tylko wezbrany nurt, zimnej jak trup. Zimowej rzeki. Niosącej w wirach kamyki i gałęzie  ku zatraceniu. Zapomniałbym w tej ostatniej minucie. Rozpiąłem gruby, wełniany, czarny płaszcz. Z malutkiej wewnętrznej kieszeni na piersi, wyjąłem nieduży skórzany portfel. Gotówkę i monety posłałem w nurt. Tak jakbym wrzucał drobne do fontanny. Nie muszę myśleć nad życzeniem. Ono się właśnie spełnia. Życzenie śmierci.      Drżącymi z zimna nie strachu palcami. Wyjąłem małe zawiniątko. Twoje zdjęcie. Urzekająco doskonałe. Jak portrety, które wyszły  spod Twej uświęconej, anielskiej dłoni. Zatknąłem zdjęcie w szparze jednej ze śrub. Nie umiałbym skoczyć z Tobą. Najpierw rano odnajdą tylko to zdjęcie  a może nie zwrócą uwagi. Przechodnie, kierowcy.  Ci wszyscy głupcy. Ślepcy. Nie skojarzą. Dopóki rzeka nie wyrzuci  wzdętego od rozkładu ciała. Gdzieś w gnilne, przybite do ziemi mokrym śniegiem szuwary. Lub zatrzyma się w lodowym zatorze,  pod konstrukcją kolejnego z mostów. Twarzą ku toni.     Może i Ty nieraz do tego czasu  jadąc tramwajem z uczelni  przez tłoczny most Anichkova. Tęsknym, zmęczonym wzrokiem,  spojrzysz w dół ku rzece. I wspomnisz czule tego przeklętego poetę, który nie zabiegał w życiu o nic  ponad Twe względy. Do diabła z rozsądkiem. Chciałabym wrócić do dni dawnych  i znów kochać i wybrać sercem. Pomyślisz, ostatni raz posyłając mu wdzięczny i ciepły uśmiech. Wtem trup z trudem drgnął i oparł się o krę. Nurt i wolne, ciężkie bryły wokół  obróciły go ku jezdni. Uniósł z wolna rękę  i machał aż czerwone cielsko tramwaju  nie zniknęło mu z oczu, skręcając ku kamienicom  na Newskim Prospekcie.  
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...