Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nie potrafię znaleźć słów, które mówiłyby o uroku i czarze Żuław. To inny świat, odmienny rytm życia i inni ludzie. Zapewne dlatego tak myślę, bo to kraj dzieciństwa, moje korzenie, myśli i ucieczka w marzenia. Nowy Dwór Gdański, Malbork, Krynica Morska, Mikoszewo, Jantar, Sztutowo, cała Mierzeja Wiślana.
Nie wiem czy, dzisiaj , to dobry dzień na przypominanie sobie tych miejsc, na wspomnienia ludzi, powrót do siebie. Tęsknota, sentyment spowodowały, że dla mnie nawet nazwy miejscowości są przyjazne.
Mikoszewo, jest wioską rybacką , krótka legenda, a może i prawda?
Bardzo bogaty człowiek o imieniu, Niklas, przed bitwą pod Grunwaldem gościł w swoim domostwie mistrza Zakonu Krzyżackiego, Ulrika von Jungingena, podczas uczty czcigodni goście nie zasiadali na krzesłach, ów oszczędny do granic, Niklas, posadził ich na beczkach wypełnionych złotem.
Nie wiem, czy dostrzegał urok miejsca, w którym mieszkał, czasami odnoszę wrażenie, że to obok chaty legendarnego Niklasa znajduje się rezerwat wodnego ptactwa, prześliczne, głośne, wesołe miejsce, lornetka to zbyteczny przyrząd , by owe ptaki obserwować, ufają.
Właśnie teraz próbuję przypomnieć sobie jak wyglądały rozmowy (niektóre) z moją mamą, to ona opowiedziała mi legendę i próbowałyśmy wyobrazić sobie spotkanie Wielkiego Mistrza Zakonu z bogatym i nieokrzesanym Niklasem. Ulryk von Jungingen lubił otaczać się zbytkiem, Malbork dorównywał stolicom państw europejskich, piękne kobiety, grajkowie, linoskoczkowie, wystawne uczty i rycerze walczący w turniejach.
Orkiestra grała do końca- to zdanie, mówiące o tragedii Titanica, kojarzy mi się z tym co opowiedziała mi mama.
Ulryk von Jungingen zdobywając zamek w Złotoryji kazał u stóp obleganej twierdzy postawić suto zastawiony stół, rycerze szturmowali a Wielki Mistrz bawił się w towarzystwie 12 rycerzy krzyżackich i dziewic sprowadzonych z Torunia. Wino płynęło strumieniami, towarzystwo zakonne świetnie się bawiło, orkiestra grała a knechci... dobijali obrońców zamku. Titanic i jego tragedia nie jest jedynym skojarzeniem orkiestry i śmierci, kilka wieków później orkiestra grała na placu, gdzie wiodła tablica powitalna „Arbeit macht frei”
Więc jak wyglądało spotkanie Mistrza i Niklasa?
Mam wrażenie, że to była podróż pokutna Ulryka przed wielką bitwą, po której świetność zakonu zbladła. Ostatnie spojrzenie na morze, zerknięcie na lasy, wsłuchanie się w ciszę i śpiew ptaków przed bitwą, w której tylko szczęk oręża i krzyki rannych.
Zapewne z pogardą spoglądał na gospodarza, wiedział przecież o jego bogactwie, którego nie potrafił wydrzeć, zdobyć, był tylko gościem siedzącym na złocie i jedzącym ze wspólnej misy.
Teraz spoczywa w kaplicy św. Anny wśród innych mistrzów zakonu, a nigdy się nie dowiemy czy Niklas istniał, czy jego bogactwo jest mitem?
No tak, ale to inne czasy, wtedy potrzebny był rezerwat dla złota, ptaki były wolne i niezagrożone.

Jantar, wioska ta leży na trasie "bursztynowego szlaku" , późną jesienią nie ma problemu ze znalezieniem bursztynu, on sobie tam jest, pewnie, że to nie są duże bryłki, ale drobny kruszec wyrzucany przez morze, które nie zapomina, że to przecież jantar jest jednym z jego bogactw. Kiedyś, gdy jeszcze byli, moi rodzice zajmowali się obróbką tego kruszcu, robili korale, pierścionki, broszki, różańce , pomagałam trochę. Do najpiękniejszych wspomnień należy to jak na biały obrus mama wysypywała oszlifowane i wypolerowane koraliki o nieregularnych kształtach. Zapominałam wtedy o pyle bursztynowym i poparzonych palcach( każdy koralik szlifowany był w dłoniach), do tej pory mam w szufladzie na grudkach bursztynu odciski palców moich rodziców.
Bursztyn zadziwia...to jest zjawisko, nie można powiedzieć, że jest piękny, oszlifowany rozłożony na białym materiale zapiera dech, kolory od prawie czarnego, poprzez wiśniowy, niebieski, biały matowy , żółty matowy po taki całkiem przezroczysty znany wszystkim. Kolory bursztynu to jego tajemnica. Ciemniejsze odcienie, tego kruszcu , są wypłukiwane z ziemi i można je powiązać z ziemią litewską. Z kolei te, całkiem czarne mają w sobie zabrudzenia i niekoniecznie są to
muszki i motylki, zawierają w sobie brud epok. Bursztyn pokryty korą leczy, pył bursztynowy, zalany spirytusem leczy, jantar to - dobro.

Wracając do plaż, Jantar, Stegna , Mikoszewo, Kąty Rybackie, mają drobniutki piach- taki co piszczy pod stopami i parzy je. Lubiłam biegać po gorącym piasku, leżeć twarzą zwróconą w kierunku wody i słuchać szumu. To miejsce, w które kolejką wąskotorową udawaliśmy się na wagary.
Idąc plażą z Jantaru do Stegny można odnieść wrażenie, że zmierza się ku wyspie, bezludnej? Tajemniczej? Pogodnej na pewno. Ten spacer pamiętam jako szczególnie ważny, pożegnanie szkoły średniej, w sukniach balowych, jeszcze piękne a chłopcy eleganccy jak nigdy, wędrowaliśmy plażą marząc, tak, wtedy marzyliśmy o swojej przyszłości. Wydawała nam się piękna, groźna, dobrze znana, śmieszne prawda? Dobrze znana – gdy się nie zna, gdy się jest młodym i pełnym nadziei. A jednak, spacerujemy dalej ze sobą, spotykamy się, dzwonimy. Nie lata studiów i przyjaźnie zawarte, ale właśnie grono ludzi kończących bal maturalny spacerem z Jantaru do Stegny i ranek w kolejce wąskotorowej. Wiemy jacy jesteśmy – tak powiedział wtedy Marian, nie potrafimy się zaskoczyć, ale jak zboczymy to wiemy jacy byliśmy i to jest nasze bycie. Tak wtedy mówił Marian, jeden z uczestników naszego pożegnania ze szkołą, ale nie ze sobą.
Gdy zmęczy widok wód zatoki, mnie nigdy!! Można odpocząć w lesie, aby posłuchać szumu morza, wśród drzew jest wyobrażenie morza, a mowa wody jest zupełnie inna niż na plaży. Mam ochotę powiedzieć – tam to są dopiero lasy.
Wśród dębów, brzóz i osik jakich nigdzie nie ma, można karmić siebie jodem, szumem, spokojem.

Krynica Morska, przymykam oczy, by zobaczyć wydmy , te tuż przy plaży,
najmłodsze takie prawie białe, idąc w stronę miasta wydmy zmieniają kolor, śmieszne, ale wiek wydm to czyni.
Wydmy , ruchome piaski , są osady otoczone wydmami, można je spotkać w okolicach Przebrna i Piasków. Przemieszczające się wydmy...

Z kolei kraj kormoranów to Kąty Rybackie, pamiętam jak Wiesia i Andrzej fotografowali ostoję aparatem marki „Druch”. Uśmiecham się, ale to było wyzwanie!
Ostoja to starodrzew sosnowy na wierzchołkach drzew ptaki budują gniazda, białe odchody powodują obumieranie sosen, kormorany przenoszą się dalej, pozostaje po nich księżycowy krajobraz, właśnie on stanowił wyzwanie dla aparatu Andrzeja i Wiesi.
Moje miasto, Nowy Dwór Gdański, stolica Żuław, przyjeżdżający do mnie znajomi mówili – tu jest tak plaskato, że aż wklęsło. Mimo wszystko byli pod wrażeniem wierzb niskich znaczących rowy melioracyjne, i horyzontu, jedynego i niepowtarzalnego, wiem jeżeli jedyny to i niepowtarzalny, ale tak bardzo chcę podkreślić znaczenie HORYZONTU. Ciekawostką są zwodzone mosty, nadal czynne, z radością wspominam gdy trzeba było oczekiwać aby przepłynęły statki by móc iść dalej. To powodowało, że czas płynął inaczej, spokojniej, nie było pośpioechu, bo - ją - jego- sprawy zatrzymał most.

Mennonici, pozostały po nich płyty nagrobne stelle niejednokrotnie osiągające 2 metry, cmentarz nad rzeką Tugą.
Pracowici żuławscy amisze, tutaj mogli spokojnie żyć, budowali swoje zagrody na sztucznie usypanych wzniesieniach (terpy), tworzyli swoją Holandię na moich Żuławach, uśmiecham się, bo oni tam byli, pozostawili cmentarze, zagrody z pięknymi domami podcieniowymi, mnie tam nie ma, ja tylko tam bywam.
Teraz Żuławy tworzą Marian, Wiesia, Andrzej, Jurek, Bogusia, Teresa .
Wiesia kochała Andrzeja i Niemena, stałyśmy w oknie patrząc na deszcz i nuciłyśmy –„Stoję w oknie, długo w noc, całą noc tak samo jak Ty”, dziełem naszym była popisana flamastrem pościel, kwiatki, serduszka mówiły, że zostaniemy przyjaciółkami na zawsze. Tak jest, jesteśmy przyjaciółkami.
Jurek kochał Bogusię, ona jego tylko trochę, teraz są szczęśliwym małżeństwem. Utrzymujemy ze sobą stały kontakt.
Teresa urodziła Anię, odważna była, teraz jest żoną znanego matematyka. Oni również są moimi przyjaciółmi.
Marian, on wie co znaczy urodzajna gleba, czym są wspomnienia, wie co jest ważne w życiu, tworzy Żuławy i zawsze znajduje czas na rozmowy z ludźmi, o których mówił – Wiemy jacy jesteśmy.
Przewiozłam do mojego „Tutaj” pamiątki, książki, wspomnienia, zdjęcia, w moim Tam pozostawiłam rodziców. Do nich powrócę, dzisiaj tylko wspomniałam o ludziach i miejscach.
Przebiegłam przez kraj mojego dzieciństwa, sentymentalnie , ckliwie, zrobiłam mały wstęp do wspomnień, jestem miejscem, w którym byłam.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Somalija siemasz, Aga...
    • Ona: Daj! Dopijaj! I podjadano
    • Iwo, i cukru turkuciowi?   I cukru, Turku, ci?   Ano, Turku, cukru tona
    • @huzarc Cześć, dziękuję

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      @violetta O matko, jakie piękne...
    • Pewnego razu żył pewien drwal.   Miał dom i ogród, na którym rosły różne krzewy, kwiaty oraz warzywa. W zagrodzie były rózne sprzęty, którymi posługiwał się na codzień, starannie wykonując nimi meble, donice, wycinając deski pod dach chroniący go przed deszczem. Codziennie chodził do lasu pozyskując nowy materiał dla potrzeb wytwarzania kolejnych dóbr.   Tak mijał czas, a drwal i jego życie obfitowało.   Pewnego razu na jego posesję padło ziarno by po kilku dniach zakiełkować. Roślina niepostrzeżenie rosła, tworząc łodygę i puszczając liście.   W końcu została dostrzeżona przez właściciela, lecz nie wiedział on jaki jej gatunek.   Czas wciąż płynął, a roślina przybierała coraz to większych rozmiarów. Ze względu na to, że drwal miał wiele obowiązków i nie przywiązywał dużej wagi do wznoszącej się wśród innych - zieleniny - za każdym razem, kiedy odwiedział owe miejsce był bardzo zdziwiony tempem w jakim rosła.   Codziennie słońce rzucało promienie na usytuowane w kącie posesji drzewo, deszcz je podlewał, a noc przynosiła mu wytchnienie.   Było to silne drzewo - wichry i burze nie zrobiły mu krzywdy. Z każdym dniem w drwalu rosła ciekawość - co to za drzewo i czy w zależności od tego wyda jakieś owoce.   Mijały lata - ukazał się pień, wyrosły gałęzie, w cieniu drzewa można było zaznać ochłody. W końcu, jesienią pojawiły się i owoce - małe zielone kulki, jabłoń.   Dojrzały, a drwal z przyjemnością je zerwał i spożył, zadziwiony ich niezwykłą słodyczą.   Czynił tak co roku, rozkoszując się coraz to obfitszymi plonami. W końcu drzewo stało się na tyle duże, że pośród jego gałęzi ptaki uczyniły sobie gniazda, a w jego pniu wydrążyła sobie norkę wiewórka. Życie wokół drzewa obfitowało.   Drwal chętnie zbierał owoce, lecz brakowało mu motwyacji i czasu, by zbierać je wszystkie, dlatego zaprosił do pracy swoje dzieci i znajomych, darując im prawo by również je spożywały.   Gdy drzewo osiągnęło wielkich rozmiarów, zimą opadały z niego usychające gałęzie, którymi drwal palił w piecu w pokoju swojego domu grzejąc swoje ciało oraz oraz swoich najbliższych.   Przyszły jednak lata, kiedy deszcz padał coraz rzadziej i rzadziej. Plony były coraz mniej obfite, a nie podlewane przez nikogoo drzewo w końcu nie dało owoców. Zapuszczało jednak skromnie liście, gdy drwal zastanawiał się co z nim zrobić.   W końcu, po dłuższym namyśle, stwierdził ostatecznie, że drzewo należy ściąć. Decyzję tę podjął dużym trudem - bowiem jego pień był bardzo szeroki i silny, a samo drzewo na tyle wysokie, że ze strachem rozważał, gdzie upaść powinna jego korona, by nie uszkodzić znajdujących się w pobliżu: domu oraz sprzętów, a także ogrodzenia.   Nadszedł sądny dzień.   Drwal, po przyjemnej, kojącej nocy, wypoczęty i w pełni sił, wstał z łózka, spożył obfite śniadanie i z siekierą w ręce dumnie ruszył w kąt ogrodzenia.   Stając przed drzewem przyjrzał się jego pniowi, skrupulatnie oczami szukając miejsca, w które wbić ostrze. Dostrzegając odpowiednie miejsce, zatarł ręce, chwycił narzędzie i podszedł bliżej by zadać pierwszy cios. Aby wziąć zamach odchylił daleko ramiona, biorąc swoim siermiężnym nosem głęboki oddech.   Uderzył raz. Uderzył drugi raz. Uparcie uderzał z całych sił, bez tchu, bez żadnych wątpliwości, będąc zdeterminowanym by drzewo obalić. Błyskawiczna przerwa, szybka szklanka wody, zagrycha - uderza dalej, znów bez tchu i bez namysłu - drzewo musi zostać ścięte.   Walcząc aż do póżnego popołudnia, w końcu został tylko fragment pnia, który pozwalał na jego złamanie. "Teraz wystarczy wziąć linę, zarzucić poniżej korony i lekko pociągnąć, łatwa sprawa" - pomyślał. Szybko pobiegł do stodoły po sznur. Wrócił spokojnym i dostojnym krokiem, po czym rzucił grubą nicią, wydając przy tym odgłos wysiłku.   Lekko już zmęczony podszedł pod drugi koniec liny i zaczął ciągnąć. Pień, lekko już uschnięty łamał sie pod naporem niewielkiej siły. Odlatująca kora i fragmenty drewna wydawały pękający dźwięk. W końcu pękły ostatnie wrzeciona, odsłaniając wieloroczne słoje jabłoni, po czym drzewo ze świstem i hukiem, trzaskiem pękających gałęzi zostało obalone.   Zadowolony drwal tyłem odszedł kilka kroków aby spojrzeć na swoje drzewo. Nie było to dla niego nic szczególnego. Kątem oka jednak zwrócił uwagę na nadlatujące z zachodu chmury, a jego dłoń musnął powiew chłodnego, jesiennego wiatru. Był to okres zbiorów.   Jego twarz, z zadowolenia przemieniła się - nieco spoważniała i posmutniała. Po chwili, z nieba spadły krople deszczu, a drwal stojąc w bezruchu i spoglądając na wystający z ziemi, ściety pień gorzko zapłakał...
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...