Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

WSTĘP

Wracam po dłuższej nieobecności na forum literackim interklasy. Postanowiłem na razie "zawiesić" "karierę :)" poetycką, zrażony nie za dobrymi wynikami moich eksperymentów i "przesiadam się" na prozę. Będzie to mój debiut na Prozie, więc trzymajcie kciuki :). Zaczynam z grubej rury, czyli pierwszą częścią cyklu pt. "Rozbitkowie".

Planuję na razie z 10 części (no, z grubej rury zaczynam :)), jak się wam spodoba, to może będzie więcej. Jeśli się okaże, że "Rozbitkowie" okażą się gniotem całkowitym, jak niektóre moje wiersze :), to ten cykl porzucę i pójdę topić smutki... :).

O czym będą "Rozbitkowie"? Jak sam tytuł wskazuje nie będzie nic o hodowli różowych królików na Grenlandii. Będzie to cykl przygodowy z zaskakującymi zwrotami akcji, trzymający w napięciu (oby mi się udało...) i z ciekawą intrygą. Czy to wszystko się uda? O tym najlepiej przekonać się czytając. Zachęcam do komentowania. Miłoby było, gdybym w porę dowiedział się, czy cykl ten jest dość dobry. Jeżeli ktoś będzie miał jakieś uwagi i zastrżeżenia natury technicznej, to pisać o tym w komentarzach. Gdyby ktoś wpadł na pomysł jakiegoś ciekawego wątku (ale to nieco później, bo się cykl musi "rozkręcić"), to prosić o mój numer GG czy coś, i wtedy z chęcią wysłucham i być może umieszczę czyjś wątek w cyklu (oczywiście, jeśli nie będzie odstawał od całości cyklu).

Postaram się pisać często :), ale to zależy od powodzenia cyklu. Więc trzymajcie kciuki, bo możecie mieć coś ciekawego do czytania :).

Tytułowi "Rozbitkowie" będą ludźmi z różnych stron świata, często kryjącymi różne tajemnice. Uświadczymy miłość, nienawiść itd., itp., a to wszystko w dość nietypowej scenerii.

Na 100% pojawią się wobec mnie zarzuty, że żeruję na popularności serialu "Lost: Zagubieni". Ale to nieprawda :) Nie kopiuję wszystkich rozwiązań z "Losta", a cała historia jest nieco inna. Stawiam na to, by cykl ten był cholernie wciągający i ciekawy. I to jest i będzie dla mnie najważniejsze podczas jego tworzenia.

Postawiłem przed sobą ciężkie zadanie. Mam nadzieję, że sprostam, a wy mi pokibicujecie. :)

Kończę ten przydługaśny wstęp i przechodzę do sedna sprawy. Na początek prolog. Po przeczytaniu komentujcie, bo jak nie będziecie to nie będzie następnych części :P



Jedziemy...


ROZBITKOWIE cz. 1 - Prolog

Nowoczesny liniowiec płynął przez ocean. Jednak statek ów nie był za wielki. Zabierał około setki pasażerów. Jednak nikt z pasażerów nie zastanawiał się, dlaczego rejs z Sydney do San Francisco odbywa się na tak małym statku. Okręt oferował dużo luksusu. Najbardziej korzystali z niego najbogatsi pasażerowie, którzy zajmowali kajuty na górnych pokładach. Na pokładach nieco niżej położonych znalazło się miejsce dla tych nieco biedniejszych. Najniżej były kajuty dla "przeciętnych" obywateli Stanów Zjednoczonych. Rejs ów był pierwszym, jaki ten statek miał zaszczyt odbyć oraz pierwszym zorganizowanym na nowej linii żeglugowej przez nowopowstałą firmę Transpacific Travel z siedzibą w San Francisco.

Statek miał kilka luksusowych atrakcji - basen na jednym z górnych pokładów, salon gier, kilka sklepów z pamiątkami, a także dość sporej wielkości salę kinową. O południu zaczął się seans filmowy. Pokazywano najnowszą hollywoodzką superprodukcję o piratach. Plejada gwiazd i gwiazdeczek, olśniewające reklamy w telewizji, przychylne recenzje krytyków - to wszystko skłoniło Johna Dempseya do obejrzenia rozreklamowanego filmu. John zakupił bilet i zajął miejsce na sali.

Wreszcie film się zaczął. Według Johna pierwsze dwadzieścia minut filmu było nawet niezłe. Jednak nie wszyscy twierdzili tak samo. "Za wolno się rozkręca" - powiedział niewyraźnie jakiś mężczyzna siedzący kilka rzędów przed Johnem do swojego sąsiada. Wzbudziło to śmiech wśród kilku widzów, ponieważ wypowiedź niezadowolonego kinomaniaka brzmiała dość komicznie. A to z powodu jego ust wypchanych po brzegi popcornem. Naprawdę ciężko mówi się mając wypchane usta. Gdy śmiechy już ucichły, a na ekranie okręt piratów wpływał do karaibskiego portu, uwagę widzów zwróciło co innego.

Łysy mężczyzna stał na skraju sali kinowej, trzymając prawą rękę na ścianie.

- No to teraz szybko się rozkręca... I to na dobre. - powiedział ironicznym głosem.

Wszyscy obecni na sali patrzyli na niego ze zdziwieniem. Niektórzy z siedzących bliżej tajemniczego jegomościa zaczęli zdawać sobie sprawę, co się dzieje. John Dempsey, który siedział na końcu rzędu za nim wstał i również dotknął ściany. Uzmysłowił sobie, że to co się mu wydawało dzieje się naprawdę. Poczuł drgania, dochodzące jakby zza ściany.

- Co się dzieje? - zapytał czarnoskóry pasażer z dreadami na głowie, siedzący za Johnem.

- Co się dzieje? - zaniepokojony John zapytał łysego pasażera.

Ten na chwilę zamilkł, patrząc się głęboko Johnowi w oczy. Po chwili namysłu dał Johnowi sygnał, żeby się zbliżył, tak jak "woła się" kogoś za pomocą palca wskazującego. John podszedł do niego, a za nim facet z dreadami. Łysy zaczął szeptać Johnowi do ucha:

- Coś niedobrego dzieje się ze statkiem, to chyba silnik, albo turbina. Byłem kiedyś marynarzem. Załoga powinna się już zorientować. To może być groźne. Na sto procent zaraz zaczną szykować szalupy ratunkowe, bo nikt nie wie, co może się wydarzyć, gdyby tego nie naprawili. Ktoś pójdzie powiedzieć na górę, temu co taśmę puszcza. - mężczyzna z dreadami niepewnie poszedł w stronę schodków na górę. - Nie możemy dopuścić, by ludzie spanikowali, to pewna śmierć. Wyjdźmy na zewnątrz, zobaczymy co się tam dzieje.

John wraz z byłym marynarzem wyszedł z sali.

- Ty tu zostań, powiadom kogoś z załogi. - łysy nakazał Johnowi.

- Aaa... Jeszcze jedno... Jak się nazywasz? Ja jestem John Dempsey.

- Garrison. Idź powiadom kogoś z załogi, szybko!

Łysy udał się w stronę burty. Zatrzymał się, rozglądając się niespokojnie dokoła.

Tymczasem John pospiesznie udał się w drugą stonę, szukając kogoś z załogi. Natknął się na jakiegoś niskiego rangą marynarza.

- Niech pan poczeka! Wie pan co się dzieje? - zapytał John.

- Za parę minut będzie tu panika jakiej w życiu nie widziałem. Mam nadzieję, że pan chociaż nie spanikuje.

- Jeden pasażer, jakiś Garrison, były marynarz, podejrzewał, że to coś z silnikiem albo z turbiną. Co się dzieje?

- Dzieje się coś złego w pomieszczeniu, gdzie był silnik.

- Da się to naprawić?

- Nie wiem, proszę pana, proszę nie panikować.

- Będą szalupy, da się uratować ludzi?

- Proszę nie panikować, wszystko będzie dobrze.

- Jak mogę pomóc?

- Niech pan biegnie do pomieszczenia, gdzie jest silnik, jakby ktoś się pytał, to pan powie, że przysłał pana Sasza, bo chce pan pomóc. Zna się pan na mechanice?

- Trochę.

- Ale zawsze się pan przyda, załoga powie panu co robić. Niech pan leci, ja idę po kogoś do pomocy.

John pobiegł po schodkach w dół. Zatrzymał go jakiś marynarz.

- Sasza mnie przysłał, chcę wam pomóc.

- Ma pan może jakąś siekierę, czy toporek strażacki, widział pan gdzieś ją? Nasza się gdzieś zapodziała. Drzwi do pokoju z silnikiem się zaklinowały i tu pomoże tylko siekiera. W środku jest dwóch załogantów. Pan biegnie na górę, poszuka czegoś.

John biegł spowrotem na górę. Biegł wzdłuż burty, rozglądając się dokoła. Nagle uświadomił sobie, że nigdy nie znajdzie siekiery pośrodku pokładu, nikt nie kładzie jej tak by wszyscy ją widzieli. Przypomniał sobie, to co podsłuchał parę godzin temu i gwałtownie zmienił kierunek. Teraz biegł w jednym, konkretnym kierunku, do konkretnej kajuty. Gdy dotarł do celu, zapukał do drzwi, mając nadzieję, że ktoś otworzy. Miał szczęście - po chwili drzwi otworzył wysoki, mocno umięśniony mężczyzna o ciemnej karnacji. Był on Cyganem, co można było rozpoznać z daleka.

- Panie Wasyl, ja potrzebuję pańskiej pomocy. - powiedział niepewnie John.

- Kim pan jest? - zapytał Wasyl.

- Przysłała mnie załoga. Niech pan posłucha - lada chwila statek może nawet zatonąć, coś złego dzieje się z silnikiem.

- Co pan wygaduje? - Wasyl nie krył zdziwienia.

- Potrzebny jest mi pański łom. Widziałem, że go pan ma. Niech się pan nie denerwuje, ja nic nikomu nie powiem. Pewne drzwi się zaklinowały, a trzeba je jakoś otworzyć. Mógłby pan pójść ze mną, zaprowadzę pana, weżmie pan łom. Razem otworzymy te drzwi.

- Mam nadzieję, że nic nie kombinujesz. Wiesz, ja nie przepadam za "gumowymi uszami".
Mężczyźni zeszli na dół.

- Mamy łom. - powiedział John.

- A co to za jeden? - zapytał marynarz.

- To jest Wasyl, on zna się na tym.

Trzej mężczyźni podeszli do zaklinowanych drzwi.

- Mam to otworzyć? - zapytał Wasyl.

- Jeśli da pan radę. - odpowiedział marynarz.

Wasyl zaczął działać. Męczył się przy tym bardzo - drzwi były dość masywne, z grubej blachy.

Nagle pojawił się marynarz Sasza wraz z jakąś kobietą i z innym marynarzem.

- Kapitan mówi, że będziemy płynąć dalej. - oświadczył Sasza.

- Co?

- Kapitan wie co robi. - uspokoił Sasza.

- A co to za jedna? - zapytał marynarz.

- To pasażerka, mówi że jest lekarką. Może się przydać.

- No i jak tam, panie Wasyl? - zapytał marynarz.

- Ciężko. Obawiam się, że łomem tego nie weźmie.

- Niech się pan postara, tam są dwaj załoganci. - powiedział marynarz. - Aaa... Jak się pan nazywa? - zapytał Johna.

- John Dempsey.

- A pani?

- Mary Johnson.

- Ja jestem Wilbur. To jest Sasza, a tamten to Trevor. - powiedział marynarz.

- A ja jestem Terry Garrison. - do towarzystwa dołączył były marynarz.

- Terry, kupę lat cię nie widziałem.

- Sasza Michajłowicz? To ty? Byłeś ze mną na Omedze?

- Tak to ja.

- Kto to jest? - zapytał Wilbur.

- Terry Garrison. Służyliśmy kiedyś razem w marynarce.

- Aha. No to się przydasz, Garrison. Na razie to ja tu jestem najwyższy stopniem. - odparł Wilbur.

- Nic z tego nie będzie! Nie da rady wziąść tego łomem. - krzyknął Wasyl.

- Cholera! To dwaj bidulce będą musieli zginąć? I nie dowiemy się, co się dzieje ze statkiem. - zdenerwował się Wilbur.

- Trzeba powiadomić kapitana. - powiedział Garrison.

Trevor pobiegł po schodach na górę. Jednak wywrócił się na nich i zjechał na dół.

- Cholera jasna! Do tego jeszcze sztormu brakowało.



c.d.n.
Opublikowano

Widzę, że chęci duże, niestety zdolności brak. Tekst jest strasznie nudny. Poczatek tragiczny, same powtórzenia, zupełnie jakby autorowi brakowało słów. Dalej tylko dialogi, jeśli tak je można nazwać. Czyta się to wszystko źle. Jeśli za miesiąc to przeczytasz, sam uznasz Rozbitków za nieporozumienie.
Radze zostawić ten "ambitny projekt" i napisać jakieś krótkie opowiadanie. Potem następne i jeszcze jedno. Jeśli zobaczysz postęp, możesz wziąść się za coś większego.
Jak zobaczyłem tytuł, oczywiście pojawił mi się w głowie Lost, ale twoja propozycja jest tylko bardzo marnym klonem.
Pozdrawiam ;)

Opublikowano

Dla pocieszenia dodam, że szykuje się już część druga, więc już macie się czego bać :) Jeśli po paru częściach dalej komentarze będą nieprzychylne to już chyba wiem co się stanie z tym cyklem...

Ale może nie jest aż tak tragicznie?

A może zmienię tytuł na "Prawie* jak Lost, czyli atak klonów" :). Pożyjemy zobaczymy.

*użyte w takim samym sensie jak mówienie o orłach, a raczej ptaszkach Janasa "Prawie jak Brazylia" :)

Aha, jutro o 20.15 w TVP 1 leci Lost :)

Opublikowano

Sory, ale opisy to nie tylko widoki. Katastrofa daje olbrzymie możliwości. Ale Ty ich chyba nie widzisz. Kolejna część musi być naprawdę dobra, inaczej radziłbym to skończyć i wrócić do oglądania Losta.
Pozdrawiam ;)

Opublikowano

ja do katastrofy jeszcze wielokrotnie wrócę, dokładniej wyjasniając niektóre rzeczy

a chciałem by było tak "nie wiadomo jak" i niedokładnie, to ma pewien cel :)

a no i nastepna czesc jest chyba lepsza, ale prawdziwe jaja to się zaczną w czwartej :)

mam nadzieję Adamie, że przeczytasz jeszcze ze dwie/trzy części, może uda mi się ciebie przekonać do Rozbitków :)

aaa... przypominam że dziś o 20.15 Lost

Pozdrawiam ;)

Opublikowano

małe pytanko natury technicznej... :)

Czy jest w BBCode tag odpowiedzialny za akapity, odpowiednik

w HTML-u?? Jeśli tak, to jaki? Bo przetrząsłem (prawie) cały Internet i nie znalazłem.

Bo bez wyraźnych akapitów ciężko formatować. :(
Opublikowano

Może niektórzy zauważyli, że wprowadziłem do tekstu pewne zmiany. Zniknęły problemy z formatowaniem. Otóż teraz formatuję za pomocą znaczników HTML, co pozwala na to, by tekst jakoś wyglądał i dał się czytać. Moim zdaniem jest to wspaniałe uzupełnienie BBCode. Co najważniejsze - teraz widać akapity! Jes, jes, jes! I tak będę formatował całych Rozbitków bo to chyba najlepsze rozwiązanie. Teraz jest schludnie i ładnie. A jedyne czego nie można raczej mi zarzucić, to że jest źle sformatowane,* i że są błędy ortograficzne. Miłośnicy poprawnej pisowni łączcie się! :)

* Przed drugim spójnikiem "i" w zdaniu zawsze stawia się przecinek. ;)

Opublikowano

Sory, ale bardzo się ekscytujesz, a za bardzo nie ma czym. Weź się lepiej za pisanie, czy cokolwiek tam robisz, zamiast cieszyć się kolejnymi odkryciami.
Co do opisu, "żeby było tak niewiadomo jak", trzeba naprawdę umieć pisać by coś takiego zrobić.
Pozdrawiam ;)

Opublikowano

Muszę się zgodzic z Adamem.
Jezyk, styl, narracja, dialogi, pomysł i to głupie podniecenie autora niewiadomo czym...
Czasem dobre chęci nie wystarczą.
Dla mnie -jeden z najgorszych tekstów na tej stronie.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Pozostawiłam na chwilę własne myśli, stawiając przy taksówce od strony bagażnika walizki i informując chowającego je kierowcę, na którą ulicę zamiawiam kurs. Gdy wsiadłam i zamknęłam za sobą drzwi, zdecydowałam się do nich wrócić. A tym samym do naszej rozmowy.     - Jak to, co masz ze mną zrobić? - popatrzyłam na niego zaniepokojona. Do treści pytania, będącego w oczywisty sposób uzewnętrznieniem wątpliwości, doszedł jeszcze podkreślający je ton. Pierwsze pytanie wypowiedziałam zwykłym tempem. Drugie już znacznie szybciej - jak zwykle wtedy, kiedy coś mnie rozemocjonowało. - Chyba nie rozważasz odejścia ode mnie? Nie! No coś ty! Powiedz, że nie! - moje spojrzenie stało się o wiele bardziej niespokojne, podążając za zawartą w wypowiadanych słowach emocją.     - Nie! - powtórzyłam, ściskając mu dłonie. - Ty nie mógłbyś, prawda?! Nie po tych wszystkich twoich deklaracjach i zapewnieniach! Powiedz, że... - zgubiłam się na chwilę wśród swoich myśloemocji, przestając nadążać za słowami - że nie powiedziałeś tego i że ja tego nie usłyszałam - pokonałam na moment swoje zdenerwowanie.     - Prawda jest taka, że rozważyłem - odpowiedział wolno na moje pytanie. - Rozważyłem, ponieważ twoje postępowanie pokazuje, że nie jesteś gotowa na ten związek. Unikasz rozmów o istotnych kwestiach, zapowiadając "pogadamy", ale nie wracasz do nich. Ta sytuacja z koleżanką - wiesz, o której mówię. Test, co zdecyduję i jak się zachowam, dobitnie wskazał na twój brak zaufania pomimo, że o nim zapewniasz. Wreszcie ten wyjazd. Wiesz, że jego uzasadnienie stanowi sprzeczność z twoją obietnicą, że nie planujesz zniknąć? Robisz dokładnie to: zaplanowałaś zniknąć na półtora tygodnia. Skoro tak szanujesz swoje słowa, jak mam być pewien, że za jakiś czas nie znikniesz na miesiąc uzasadniając to potrzebą wakacyjnego wyjazdu?     Nie wiedziałam, co mu wtedy odpowiedzieć. Zrobiło mi głupio przed nim i przed sobą do tego stopnia, że mojemu umysłowi zabrakło słów.     - Słuchaj... muszę iść... - tylko tyle zdołałam wykrztusić.     Tak samo jak w tamtej chwili, poczułam spływające po twarzy łzy. Na szczęście wewnątrz taksówki było ciemno. Kierowca zwolnił, skręciwszy z głównej ulicy i wjeżdżając osiedlową drogą pomiędzy budynki, wreszcie zatrzymując samochód pod znajomo wyglądającym domem. Na szczęście dla siebie zdążyłam szybko otrzeć policzki.    - Jesteśmy na miejscu, proszę pani - oznajmił. - Pięćdziesiąt dwa złote. Będzie gotówką czy kartą?    - Gotówką - odparłam szybko, zaklinając go myślami, aby nie zapalał światła.                     *     *     *      Wszedłszy do domu i zmusiwszy się do jak najbardziej uczciwie i szczerze wyglądającego przywitania z mamą, posiedziałam z nią około godziny. Po czym oznajmiłam, że pójdę już się położyć.    - Tak szybko? Ledwie przyjechałaś... - mama była naprawdę zawiedziona.    - Muszę, mamo. Ja... Przepraszam - objęłam ją i przytuliłam. - Dobranoc.    Idąc po schodach, prowadzących na piętro i zaraz potem do swojej sypialni, wróciłam myślami do niego. Do nas i naszej skomplikowanej sytuacji.    - Czemu znowu to ja wszystko psuję?! - zezłościłam się na siebie. - I czemu on jest uczciwy, solidny i przejrzysty?! Musi taki być? I tak się starać, do cholery?! - zaklęłam. - Gdyby chociaż raz mnie okłamał albo zrobił coś nie fair, byłoby mi łatwiej go zostawić! Uznać, że nie jest dla mnie dość dobry! A tak tylko szarpię się pomiędzy miłością doń a obawami przede wspólną przyszłością! Pomiędzy tym, co czuję a tym, czego chcę!     Rozpłakałam się ze złości na siebie, na niego, na swoje uczucia i na swoje lęki.     - Gdybyś był chociaż mniej wytrwały...       Rzeszów, 27. Grudnia 2025 
    • @Leszczym ostatnio słyszałem tezę że ciężko jest być facetem i nie nosić masek co zdaje się potwierdzać Twój wiersz. Ja robiłem to zawsze instynktownie(co nie zawsze było słuszne) jak w jednym z pierwszych moich tekstów    
    • @Krzysic4 czarno bialym fajne:)
    • @KOBIETA no tak, odmładzam się:)
    • A Ci na myśli ;)   Ajajaj - to fajne podsumowanie sztucznej inteligencji :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...