Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wstręt


Rekomendowane odpowiedzi

Zakręcił pirueta i uderzył się w głowę. Wazon stał zbyt nisko.
-Cholerne wazony, po co je produkują? – zawołał, rozcierając bolące miejsce jednym palcem. Na domiar złego we włosy wplątała Mu się mucha.
-Boże, Ja pozabijam was wszystkich zaraz! – wściekłość spowodowana odniesioną raną, brzęczącą muchą, swędzącym brudem i hałasem na sali skumulowała się i eksplodowała. Ludzie ucichli i spojrzeli na Niego.
To był bal. Bal kostiumowy. Dominowały kreacje Jezusowe, Piłatowe (dla panów) oraz Matkoboskie (dla pań). Pochodnie zatknięte w metalowe obręcze na kamiennych ścianach oświetlały Jezusów, Piłatów, Marie i jeszcze jakieś zwierzęta kręcące się, wirujące i skaczące w tanecznym szale. Przygrywała wesoła berlińska kapela i w ogóle atmosfera była jakby jeszcze sprzed Auschwitz. Teraz wszyscy zamarli, słysząc Jego złowieszczy okrzyk. Przeczuwali najgorsze.
A On podrygiwał jak głupi koło tego nieszczęsnego wazonu, targając się rozpaczliwie za włosy, wydzierając się: „Pozabijam wam matki!” albo „Nienawidzę was!”, niszcząc w sobie chęć uspokojenia. Obezwładniła Go spontaniczna wściekłość, której nie był w stanie opanować. Jezusy oniemiały.
- Uciszcie tego bęcwała, bo zasnę! – wrzeszczała Matkaboska, udając niewiniątko – Nie po to porzuciłam rodzinę, aby teraz oglądać trwogę!
- Tak, na bakier z Nim! – poparł Matkęboską któryś z Jezusów – To jest bal, święto, co nam tu będzie przeszkadzał jakiś le...-
- Chwila, spokojnie, a może urządzimy małe referendum? – wtrącił się jakiś Piłat.
- Tak, tak, referendum!! – zakrzyknęły wszystkie Matki, Jezusy, Piłaty i zwierzęta, węsząc niezły ubaw.
- No, więc kto jest za tym, aby wygonić Go za zakłócanie stworzonego przez nas porządku i za chęć zniszczenia naszej pogodnej koncepcji balu? – mocnym głosem zawołał Piłat, oblizując się.
Odpowiedziało mu okropne wycie, z setek gardeł wyrwane: „My!!!”
- Czy jesteście pewni?- Piłat kontynuował zabawę, której zakończenie było oczywiste od samego początku
- A może wolicie ukarać któregoś z Jezusów, aby ostudzić wasz gniew, a winowajcę zostawić w spokoju? – z perfidną ironią Piłat zadał pytanie, puszczając do najbliżej stojącego Jezusa oko.
Żeby było jeszcze śmieszniej, zdjął maskę zaślinionego cynika z małymi oczkami, zmieniając ją na twarz poważnego, skupionego i zamyślonego władcy, troszczącego się o swych poddanych. Tłum się zaniepokoił (szczególnie Jezusy). Ma myśleć nad wyborem? Ma myśleć?
Naraz gruchnął śmiech. To On stał, już pogodny, spokojny, wyprostowany. Mucha najwyraźniej już uleciała, a guz przestał doskwierać, przykryty zimnym kompresem z jakiejś szmaty i lodu do szampana.
- Pierdolę te wasze jebane wazy! – i strącił z cokołu tę, o którą się uderzył. Skorupa pokryta pięknym malowidłem zstępującego w blasku słońca Chrystusa rozpadła się na drobne kawałki, a znajdujące się wewnątrz wino zalało kamienną posadzkę.
Piłaci jak jeden mąż zakrzyknęli: „Cholernik!”, a później „Na Niego!” i wyciągnąwszy swe gladiusy ruszyli, marszcząc brwi. Jezusy natomiast, ciesząc się, że już o nich się nie myśli, pozwolili tamtym nacierać na Bezbronnego. Zginie i referendum rozstrzygnięte.
Matkiboskie stały i rzucały najgorszymi obelgami w Biedaka, zarzucając Mu niszczenie porządku, gwałtowność, nieodpowiednie zachowanie, bezbożność i ogólnie skurwysyństwo. Najspokojniej, a może raczej – najrzetelniej – zachowały się zwierzęta, bo po prostu robiły to, co czuły, zgodnie z panującą atmosferą. Raz poszczekiwały, rzucały się (psy), wyły (wilki), kwiczały (prosiaki) bądź wywalały jęzory, węsząc czyjąś szybką śmierć. I bądź tu człowieku mądry, gdy nie ma człowieka.
Walka rozgorzała na dobre i śmieszne. On rzucał w Piłatów wazonami, kielichami, beczkami z alkoholem, zasłaniał się krzesłami przed rozwścieczoną masą Piłatów, siekających jak w kalejdoskopie krótkimi mieczami. A śmiał się jak szalony.
- Wy pacany! – krzyczał do tej machiny wojennej, utworzonej z opancerzonych torsów i wyciągniętych ostrzy.
Rzucił dzbanem, na którym wyżłobiona była tankująca Matkaboska – rozbił się o hełm Piłata, trafiając drugiego w oko. Zmieniono maski. Piłaci wyglądali teraz jak chochliki z teatru greckiego – groteskowo wygięte usta, pomarszczone czoła, do przodu wyciągnięte podbródki. Miny wściekłych diabłów. W oknie pojawił się fotograf, „Proszę o uśmiech” – zawołał, jebnął zdjęcie i zwalił się do fosy.
Bal trwał. Wszyscy balowali, i to ostro. Tam regularna bitwa, tu wrzask opętanych kobiet, Jezusy patrzące na całe zamieszanie z pełnym obawy wyczekiwaniem (przecież, jeśli Piłaci przegrają, to i im się oberwie) i pętające się wszędzie zwierzęta. Istna muzyka sfer, genialna, pozaprzestrzenna i czysta. Nie dla człowieka, właściwie dla nikogo. I śmiech, i śmiech i radość.
Lecz wszystko do czasu. Miecz drasnął Go w nogę.
- Ty kurwa drabie, dziabnąłeś mnie tym swoim pałąkiem! – patrzył z niedowierzaniem na małą szramę powyżej kolana. Krew sączyła się wolno.
- Rozpierdolę tę budę, a co! – wrzasnął i jął wyciągać kamienne bloki ze ściany.
Piłaci tymczasem stali, przerażeni czynem jednego ze swoich kompanów. Rozwarte ich usta, wysoko wzniesione brwi – słowem cała postawa – wyrażała kompletną dezorientację. Matkiboskie też uderzyły w inny ton, krzycząc: „Litości dla Nieboraka!” i „Precz z Piłatami!”. Jezusy wiedziały, że jeśli On ocaleje, na nich cała wściekłość Piłatów się skupi, poczęły zatem zatykać Matkomboskim usta, szepcąc im do ucha: „Cicho głupie jędzowate wytwory wyobraźni”. Zwierzęta zaczęły wyć, skomleć, piszczeć, ale do Piłatów jakby to nie docierało. Stali jak zaczarowani.

On tymczasem ułożył z kamieni całkiem zgrabny wizerunek dzikiego węża z ogromnymi oczami, który chyba miał coś symbolizować. Dziurą w ścianie, powstałą przez wyjęcie bloków, wpadał syczący wiatr. Płomienie gięły się i przygasały, oświetlając już tylko psa z kulawą nogą, siedzącego w kącie.
Matkiboskie się uspokoiły, Jezusy przestały szeptać, Piłaci stali, a zwierzęta, czując rozprężenie atmosfery, zamilkły. Niezłe zdjęcie możnaby zrobić, gdyby fotograf – nieszczęśnik nie wpadł do fosy. Panowała cisza. Tylko wiatr i płomień – wiatr i płomień żyły tutaj. Naraz On pojawił się w kręgu światła, wzniósł ręce do góry i zadarł głowę, przymykając oczy. Stał majestatyczny, w białej szacie, nad ułożonym przez siebie wężem. Powiał mocniejszy wiatr.
Wywiało Go kurwa przez dziurę. To był błysk. Jeszcze przed chwilą roziskrzone oczy, patos Jego postaci, ogrom mocy przytłaczający zebranych. A tu kurwa masz. Wyleciał jak skończony debil. No to Jezusy uratowane.
Pies z kulawą nogą zawył. Zawtórowały mu zwierzęta z przeciwnej strony sali, nikt się jednak nie poruszył. Wszystko było doskonale statyczne i – rzecz ciekawa – pełne wstydu. Nic się nie działo, więc stary kulawy pies, z całą psią mądrością i pogodą ducha dał się wciągnąć w dziurę przez hulający wiatr. A gdzie ona prowadziła? Zamek stał na najwyższej górze świata, więc bycie wessanym było równoznaczne ze śmiercią. Tak przynajmniej byłoby w dzień, w nocy natomiast (a noc panowała) nie było to już takie proste. Nic przecież nie widać za tą wyrwą w ścianie, więc możliwe nawet, że prowadziła ona przez czarny tunel do tureckiego skarbu.
Wszystko było jak było. Stały nieruchawce, a zwierzęta, tracąc jednego ze swoich, zaczęły napierać na ściany i wybijać witraże. W drobny mak poszedł wizerunek klęczącej Natalii Tępobramskiej, mieniącej się (dzięki pochodniom) miliardami barw, wybito scenę z nadania stu przykazań Golasowi na górze Mojżesz oraz strzaskano witraż przedstawiający scenę przybijania jakiegoś kolesia za brodę do krzyża. Wybicie tych kolorowych szyb spowodowało taki przeciąg, że wszystkie mniejsze zwierzęta (chomiki, zające, bucefały) wywiewać zaczęło. Piłatom wiatr zerwał hełmy, Jezusom brody, a Mariom dobry humor, co to go zawsze miały.
Nagle stała się rzecz niesłychana. Chomik z impetem trafił Marię w czoło, a ona zaraz po tym znikła. Nie zostało po niej nic prócz zapachu zgniłej zieleni.
Zamek tego już nie zdzierżył. Sprofanowano w nim wszystko, co możliwe. On oczywiście był przeciwny poronionemu pomysłowi urządzania Jezuso-Maryjnego balu w jego wnętrzu, ale góra go przymusiła, zaszantażowana przez rzeki podziemne. Zgodził się więc, ale nie przewidział, że dojdzie do zaprzeczenia jakiegokolwiek ludzkiego pomyślunku. Nie zapominajmy, że wszystko działo się jeszcze przed Auschwitz. Doprowadzony do ostateczności zamek rozpadł się, zawalił, zgniatając wszystkich zgromadzonych. Brakowało tylko śniegu i gołębi.



Kulawy pies wisiał na drzewie nieopodal ruin. Miał cholerne szczęście, że spadając trafił na drzewo, a nie na tureckie skarby. Śmiał się z Niego w głos. On natomiast leżał rozciągnięty na trawie, w podartych szatach i wyrazem niezrozumienia na twarzy .
Wzmógł się wiatr, zatrząsł konarami. Co za Niszczyciel pcha ten szalony wicher? I po co? Pies siedział na gałęzi, pod nim martwy Człowiek, a z boku zawalony bezmiar bezsensu.
Pies się śmiał, bo wiedział, że nigdy nie spadnie z drzewa.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 1 miesiąc temu...
  • 2 miesiące temu...

Ogółem faktycznie świetne. Momentami nie wiedziałam, co zrobić z płucami - trzymać je jeszcze, czy już pozwolić im wypaść z klaty? W sesnie że śmieszne, jeśli czytelnicy mię rozumieją... ;)
Ale.
Czemu, gościu klniesz? Okej, kapuję, że wtedy, gdy On (to w końcu był człowiek, czy Bóg?) się wścieka o wazę, miecz i inne duperele. Choć i to dałoby się skasować, no, ale to już kwestia gustu. Ale w narracji? Po licho? Widziałeś Ty kiedy, żeby jakiś pisarz klął w narracji? Bo ja nie.
Poza tym - pijesz do Katowic na końcu? Ale oni tam gołębmi handlowali, a nie bal jesusowomaryjowopiłatowy mieli... ;)
Niom. Wygadała się i polazła dalej, pozdrawiając Autora. Nawiasem mówiąc - nie masz Ty czasem zapędów narcystycznych, co? ;)
R.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dzieki, dziewczyno, za komentarz.

haha, zapedy narcystyczne? chodzi Ci o moj komentarz do wlasnego tekstu? :) to wlasciwie byla bardziej ...hm, ironia, moze tez troche autoironia. Ironicznie chcialem troche podburzyc publike, autoironicznie posmiac sie z wlasnego tekstu.
Klnę dla uwypuklenia pewnych elementow. Moj tekst to byl raczej żart, srednio- konstruktywne przesmiewanie dogmatow i proba zartobliwego niszczenia ustalonych schematow. Te moje bluzgi podczas narracji mialy - po pierwsze: jeszcze bardziej obezwladnic czytelnika "glupkowatością" (czesto dobrze umieszczone przeklenstwo wzmaga wesolosc, potegujac wrazenie chaosu i szalenstwa). po drugie: zatrzec nieco przepasc miedzy narratorem a postaciami, po trzecie: jako ze tekst byl tzw. "szydem", chcialem troche namieszac i w zasadach pisania opowiadań.
"On" to swego rodzaju "kamienny schemat Boga", ktory probuje sie nam wpoic. Mozna powiedziec, ze zartobliwy ton calego opowiadania ma jeszcze i tą funkcje - niechaj Czytelnicy śmiechem skruszą ów głaz.Niech się smieja ze schematów, niech nie ukrywają przed samymi sobą, ze smieszy ich Maria, Jezus zaprezentowana tak, jak ja to uczynilem. Niech cala ta hieratycznosc spadnie z tych postaci i odsloni...no wlasnie co? Moją propozycja jest zakonczenie. Choc kazde inne byloby tak samo "prawdziwe".

Pozdr. dla damy R. i reszty Czytelnikow

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wow, więc jestem damą? Miło mi, dziękuję...
Dobrze, może i masz rację z tymi przekleństwami. Uwypuklają, faktycznie. A to, że Marie i Jezusy mnie śmieszą, zwłaszcza w tego typu wydaniu (oraz w wydaniu Moherowej Armii), to wiem od dawna i nigdy tego nie ukrywałam. Z różnym skutkiem, jeśli chodzi o kontakty towarzyskie niestety, ale cóż... Są ludzie i parapety...
Pozdrawiam serdecznie Bratnią Duszę ;) - Autora.
R.
P.S. Te "zapędy narcystyczne" to też z przymrużeniem oka pisałam... :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Mnie wcale nie do śmiechu gdy piszesz w tak wulgarny sposób o Jezusie (Bogu - Człowieku - w co wierzę) i Jego Matce - Marii. Po co chcesz "śmiechem skruszyć ów głaz."- jak wiesz głazy dają schronienie setkom istnień, zatrzymują fale i rozpraszają wiatry, stanowią fundament bądź surowiec wielu pięknych budowli. Po co je kruszyć, co proponujesz w zamian? Miałki piasek pseudoprowokacji dobry do stawiania babek i zamków nad brzegiem człowieczego morza? Luźne wydmy domysłow i hipotez? Gorącą pustynię namiętności odbierającą życie zabłakanym podróżnikom? Co dasz w zamian - spękanym sercom i szukającym wytchnienia rozumom? Podnosisz rączkę na tysiące lat tradycji, grozisz paluszkiem ogromnemu wysiłkowi poznawczemu setek pokoleń, piskliwym głosikiem smiejesz się z tragicznch wątpliowści męczenników. Chłopczyk, który dorwał się do pióra.

(Koh 11,9-12,8)
Ciesz się, młodzieńcze, w młodości swojej, a serce twoje niech się
rozwesela za dni młodości twojej. I chodź drogami serca swego i za tym,
co
oczy twe pociąga; lecz wiedz, że z tego wszystkiego będzie cię sądził
Bóg!
Więc usuń przygnębienie ze swego serca i oddal ból od twego ciała, bo
młodość jak zorza poranna szybko przemija. Pomnij jednak na Stwórcę swego
w dniach swej młodości, zanim jeszcze nadejdą dni niedoli i przyjdą lata,
o których powiesz: Nie mam w nich upodobania; zanim zaćmi się słońce i
światło, i księżyc, i gwiazdy, i chmury powrócą po deszczu; w czasie, gdy
trząść się będą stróże domu, i uginać się będą silni mężowie, i będą
ustawały kobiety mielące, bo ich ubędzie, i zaćmią się patrzące w oknach;
i zamkną się drzwi na ulicę, podczas gdy łoskot młyna przycichnie i
podniesie się do głosu ptaka, i wszystkie śpiewy przymilkną; odczuwać się
nawet będzie lęk przed wyżyną i strach na drodze; i drzewo migdałowe
zakwitnie, i ociężałą stanie się szarańcza, i pękać będą kapary; bo
zdążać
będzie człowiek do swego wiecznego domu i kręcić się już będą po ulicy
płaczki; zanim się przerwie srebrny sznur i stłucze się czara złota, i
dzban się rozbije u źródła, i w studnię kołowrót złamany wpadnie; i wróci
się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go
dał.
Marność nad marnościami - powiada Kohelet - wszystko marność.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Człowiecze, błagam...
Po pierwsze, pytasz, co proponuje w zamian i wyliczasz pare propozycji. Mnie najbardziej do gustu przypadlo "gorącą pustynię namiętności odbierającą życie zabłakanym podróżnikom". Tak, jesli mialbym wybierac z Twojej palety mozliwosci, wlasnie to bym wybral.
Ale niestety wybor nie jest taki łatwy. Ja chcialbym, aby czlowiek zmierzyl sie z mozliwoscia nicosci, zeby wydarl ze swojego serca próbę samopocieszenia, jaką jest religia chrzescijanska i, ze tak powiem, wziął życie na klatę, bez osłony i papierowych tarczy. Ja bym chcial widziec czlowieka w niczym nie skrępowanej woli autokreacji, a nie zamkniętego w klatce dogmatów i przytłoczonego tradycją. Dlatego proponuje skruszyc glaz - aby człowiek mógł tworzyć siebie. O co miałby się opierać podczas tej kreacji, jesli nie o jakas tradycje, jakąś ostoje, mogłbys zapytac. Odpowiedz jest dosc prosta - o swoją wolę. Po co człowiek z mocnym charakterem miałby sie opierac o tradycje, ktora tylko go ogranicza? Po co ma wierzyc w kłamstwa, które mają mu niesc tylko ulgę i pocieszenie? Człowiek potrzebuje rewolucji i samospełnienia, a nie umierającego Boga.
Mozesz powiedziec, ze tradycja chrzescijanska rozwija, ze daje czlowiekowi duchową strawe, pokazuje kierunek i "dobra droge". Tak, nie neguje, ze chrzescijanstwo urozmaica i moze pogłębic swiadomosc, ale niestety ono nie tworzy, tylko wskazuje. Czlowiek nie kreuje, nie wydobywa z siebie, nawet nie szuka, tylko jest naprowadzany na droge i tą drogą za pasterzem jak baranek podąża. Jest to pojscie na łatwiznę, błogie nasladownictwo i leniwa ulga dla duszy. Wg mnie prawdziwą duchowoscia jest poznawanie siebie w nicości, bez zadnej podpory, bez niczego, o co moznaby sie oprzec. Prawdziwa duchowosc to chaos, cierpienie, zwątpienie. Tylko ktos, do przezyl męki bezboznosci i nihilizmu moze zacząc tworzyc wlasna duchowosc.
Mowisz o "wysilku poznawczym setek pokolen". Wysilek poznawczy? wiara? Nie wiem, co wiara moze miec wspolnego z poznaniem. Prędzej z nadzieją. Nadzieja/wiara = poznanie?
Pewnie, ze sie smieje z męczennikow. Ich meka czego miala dowiesc? Prawdy? Dowiodla tylko ich nienawisci do zycia i do samych siebie.
A moj tekst byl tylko na wpol powazny, niemniej chcialem sie posmiac z pozornej wielkosci czegos, co tak naprawde sprowadza sie do tradycji i nadziei.
Tak tak, Kohelet i jego smuty. Po co mi to tu wkleiles? Widze tylko to, ze wysmiewa silnych i gloryfikuje slabych. Raczej nie ma nic sensownego do powiedzenia....

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Twierdzisz, że duchowoś to: "chaos, cierpienie, zwątpienie". Idąc Twoim tokiem rozumowania mozna by stwierdzić, że osoba "uduchowiona" jest: smutna, nie jest w stanie wykrzesać z siebie energii do działania. A nawet jeśli potrafi, to robi to z dużym wysiłkiem. Zmusza się do wszystkiego. Nie umie się skoncentrować na wykonywanych czynnościach, ma poczucie niskiej wartości, czuje się niepotrzebna. Czarno widzi swoją przyszłość. Miewa myśli i tendencji samobójcze. To nic innego - jak opis cech osoby cierpiącej na depresję. Duchowość nie ma nic wsplnego z tym zaburzeniem psychicznym. Duchowość to droga do integracji człowieka - polegająca na umiejętności rozróżniania dobra od zła i wybierania dobra, nawet gdy zło jest bardziej pociagające i przyjemne (najkrótsza logiczna definicja świętości!). Do tego konieczna jest wolna wola człowieka służąca za "napęd" naszych działań i rozum, który pozwala dokonywać rozróżnienia. Nie jest to droga prosta (przeczytaj "Dzieła" św. Jana od Krzyża - szczególnie Drogę na Górę Karmel, wtedy zrozumiesz czym jest nicość i opuszczenie).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nic nie zrozumiales z tego, co napisalem :(
Nie bede sie powtarzal, powiem zatem tlyko jedno zdanie: osoba prawdziwie uduchowiona musi PRZEJSC przez chaos, nihilizm i calkowite zwatpienie po to, aby na tych gruzach budowac swoja prawdziwa osobowosc. A to, ze caly moj wywod tak ładnie spłyciles i podciagnales pod depresje i zaburzenie psychiczne swiadczy tylko to Twojej ignorancji i braku zrozumienia

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Postudiuj najpierw nieco fizlozofii, teologii, psychologii, antropologii, a potem zacznij wypowiadac się na tematy, które obecnie Cię przerastają. Nihilizm, duchowość, osobowość, wola, dogmaty - sprawdź co o tym już napisano, zanim sam jeszcze cokolwiek napiszesz na te tematy. Twoje opowiadanie jest świadectwem Twoich poszukiwań (plus dla Ciebie), podoba mi sie też Twój styl (plus dla Ciebie), lecz w warstwie filozoficzo - religijno - psychologicznej jest niedostateczne (minus dla Ciebie).

P.S.

"ale w tym, co napisalem nie widze ni krzytny mądrosci" - Twoje przejęzyczenie, z którym zgadzam sie w pełni.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Oj kolego, z tym studiowaniem to troche nie trafiles, bo tak sie sklada, ze jestem studentem filozofii (dziennie) i psychologii (zaocznie) i wiem co nieco na te tematy :)
A co do moich filozoficznych pasji - powiedzmy, ze mocno podpisuje sie pod filozofia egzystencjalna (Kierkegaard jest dla mnie przykladem tego, jak powinien wygladac chrzescijanin), lubie Sartre'a, choc bardziej obpowiada mi egzystencjalizm w wydaniu, hm, bardziej psychologicznym jak np. filozofia Jaspersa. Jednak najbardziej zainspirowal mnie Nietzsche swoim bezkompromisowym dążeniem do poznania siebie, swoją przenikliwościa (co prawda czasami naciąganą i skierowaną w zlym kierunku) i przede wszystkim żelazną wolą.
Niektorzy mogą mnie wziąć za przyklad czystego postmodernisty, ja jednak w ten sposob bym siebie nie okreslil. Owszem, autoironia, zwątpienie, moze nawet cynizm nie są mi obce, wszystko jednak z zachowaniem umiaru.
A co do filozofow piszących w duchu chrzescijanskim - przypadl mi do gustu chyba tylko Mistrz Eckhart.
Z psychologii cenie sobie bardzo pana Gustava Junga, ktory inspiruje mnie w tym samym stopniu co cały nurt filozofii egzystencjalnej. Nietzsche wlasciwie nie byl egzystencjalista, mozna go zaklasyfikowac chyba tylko jako "filozofa życia".
A co do religii - od zawsze fascynowala mnie duchowosc wschodu, Indii, wraz ze swoją głębią, wyczuciem i subtelnością. A co do religii chrzescijanskiej - no coz, znam nieco Biblię :) A na lekcjach religii nie uwazalem za bardzo, to prawda. Nie bylo jednak moją intencją pisac tekst teologiczny, tylko na pol przesmiewczy, na pol...hm....ludzki?
Dlatego kolega widzi, ze nie utrafil troche ze swoim zarzutem.

P.S. Zamienilem "m" na "ś"

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Gratuluję wszechstronności, co do autorów wybrałeś tych z top - listy wielu poszukujących, bardzo młodych osób. Chartakterystyczne jest dla nich łaczenie egzystencjalizmu z psychologizmem, fascynacja religią wschodu (może nosisz koraliki i palisz kadzidełka) i negowanie przekazu kulturowo - religijnego, w którym zostali wychowani. To naturalny etap rozwoju - polecam Ericsona, według niego adolescencja to okres, w którym człowiek poszukuje swej tożsamości. Właściwy temu okresowi jest kryzys „poczucie tożsamości – rozproszenie ról” i jest on kluczowy dla całego rozwoju. Wraz z niepokojem światopoglądowym pojawiają się pytania dotyczące własnej tożsamości: kim jestem?, jaki jest sens mojego życia?. Celem jednostki jest osiągnięcie stabilnej, dającej poczucie bezpieczeństwa „tożsamości ja” oraz świadomości siebie. Aby osiągnąć poczucie tożsamości młody człowiek często wypróbowuje różne role. W ten sposób z czasem kształtują się trwałe postawy i wartości, dokonują się wybory zawodowe, życiowe. Niepowodzeniem w osiągnięciu tożsamości jest rozproszenie ról lub dezorientacja czym lub kim się jest. Presja ze strony rodziców i innych osób może prowadzić do poczucia opuszczenia, a w konsekwencji do psychicznego i fizycznego wycofywania się z otoczenia. Krańcowy przypadek rozproszenia ról to przyjmowanie negatywnej tożsamości. Młodzi ludzie przekonani o tym, że nie są w stanie sprostać wymaganiom rodziców mogą się buntować i zachowywać w nieakceptowany sposób.
Poszukiwanie sensu własnego życia poprzez sprawdzanie niezawodności miłości rodziców albo innych osób, może mieć charakter prowokacyjny, z elementami agresji wobec nich. Młodzież testuje ich wyrozumiałość i cierpliwość, ale też poprzez ich reakcje poznaje siebie. W ten sposób ciągłość własnego istnienia zostaje potwierdzona zachowaniem osób dorosłych).
W tym świetle Twoje stwierdzenia: "Pewnie, ze sie smieje z męczennikow", o Kohalecie: "Raczej nie ma nic sensownego do powiedzenia....", do mnie "same świetoszkowate banały", są zrozumiałe, ale wymagają korekty - dlatego na poczatek proponuję trening asertywności.
Ponieważ jestem psychologiem (od ośmiu lat pracującym w tym pięknym zawodzie), zachęcam także do poznania innych nurtów mysli psychologicznej (zwłaszcza poznawczego, behawioranego, społecznego), dzieki czemu uzyskasz bardziej wszechstronny obraz natury człowieka.
Życze sukcesów w dalszym studiowaniu wiedzy i samego siebie.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Tak, opisales zachowanie zbuntowanego nastolatka, jednak ten schemat srednio sie do mnie stosuje. Mam wyrozumialych rodzicieli, ktorzy nawet zbytnio sie nie obruszyli kiedy im powiedzialem, ze chce studiowac filozofie :). Wymagania rodzicow mnie nie tłamszą, nie powodują zaniku mojej pasji tworczej. Nie znajduję w sobie buntu przeciwko rodzicom (nawet podswiadomie nie mialbym ku temu wiekszych przeslanek). Dlatego bardzo prosze nie wpisywac mnie w formę zarozumialego mlodego buntownika, aby pozniej nadac tej formie schematyczną tresc.
Oczywiscie slusznie mowisz o tozsamosci, w wyrobieniu takiej tozsamosci niewątpliwie pomaga wiara, religia, tradycja, o która mozna oprzec budowanie swej osoby. Ja jednak, jak mowilem, chcialbym wyjsc "poza", uswiadomic sobie, jak nikłe i łamliwe są owe podstawy, do czego się one sprowadzają. Mozna powiedziec, ze takie poszukiwania, jakie ja proponuje, maja sporo wspolnego z pytaniem :"kim jestem poza tradycją i społeczenstwem" i "czy jestem w ogole kimkolwiek poza nim". Sądzę, że tak, bo zasadniczą sprawą jest tutaj wolna wola i świadomosc ograniczen. Ja zatem chcialbym tworzyc osobowosc nie w oparciu o tradycję, tylko o własną wolę i zasadę odpowiedzialnosci. Moze przebija sie tutaj moja fascynacja Nietzschem bądz Jungiem, ale to chyba nic złego (choc Nietzsche obrósł złą legendą).
Nie nosze zadnych koralikow ani nie pale kadzidelek, przeciez to potworny infantylizm. Przez takie gesty/symbole czlowiek chce się wtopić w daną formę i powiedziec sobie i innym - patrzcie jestem fascynatem wschodu, patrzcie, jestem taki a nie inny. Przeciez cos takiego to tez odruch obronny, nadawanie sobie jakiejs częsciowej tozsamosci i próba podążania jednym szlakiem. Nie obchodzą mnie fetysze.
No i tak, smieje sie z męczennikow, ktorzy tak bardzo chcieli się za cos poswiecic i za cos umrzec. Inne czasy, inna atmosfera, inna swiadomosc - owszem, bylo zupelnie inaczej niz w nazsych gnijących czasach, ale jednak tak przeogromna wola wzięcia swojej wewnętrznej rzeczywistosci za bardziej prawdziwą niz ta zewnętrzna wywoluje u mnie usmiech. Oni są przykladem tego, jak bardzo potrzebna jest silna wola do eksploracji swojej psychiki.
Mówisz o wyprobowywaniu roznych rol. Cóz, uwazam, ze ten etap mam juz w wiekszym stopniu za sobą. Owszem, lubie eksperymenty, ale moja osobowosc jest juz w ten sposob wyksztalcona, ze zawesze po eksperymentowaniu powracam do siebie, do swego rodzaju trzonu. Nowe doswiadczenia ten rdzeń mogą wzbogacic, jednak jego najwazniejsza funkcja pozostaje niezmienna. Słowem - nie jestem "rozproszony" ani "zdezorientowany" w tym, kim jestem, jak zdajesz się sugerować.
A co do mojego tekstu - mowie znow, ze to byl zart, smiech, moze z ukierunkowaniem na destrukcje, niemniej jednak mial na celu przede wszystkim rozsmieszac ( w pierwszej kolejnosci mnie :)). Trudno sie we "Wstręcie" doszukac tego wszystkiego, o czym w Tobą rozmawiam.
No i dzieki, choc błagam nie patrzec tak z góry na bidnego Rozpustnego autora, bo człek to zbyt ciekawy twór, aby go brac tak jednowymiarowo :)

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"...poszukiwania, jakie ja proponuje, maja sporo wspolnego z pytaniem :"kim jestem poza tradycją i społeczenstwem?" i "czy jestem w ogole kimkolwiek poza nim?". Sądzę, że tak, bo zasadniczą sprawą jest tutaj wolna wola i świadomosc ograniczen. Ja zatem chcialbym tworzyc osobowosc nie w oparciu o tradycję, tylko o własną wolę i zasadę odpowiedzialnosci."

Szkic odpowiedzi na tak postawione pytanie może być taki:
Człowiek istnieje jako ograniczona istota w ograniczonym świecie, lecz jego rozum otwarty jest na to, co nieograniczone, na całość bytu; dowód na to tkwi w poznaniu własnej skończoności: jestem, ale również mógłbym nie być. To rozdarcie, ta różnica realna jest źródłem wszelkiej ludzkiej myśli religijnej i filozoficznej.

Człowiek istnieje tylko w dialogu z drugim.
Dziecko poprzez miłość i uśmiech matki zyskuje świadomość samego siebie. W tym spotkaniu otwiera się przed nim horyzont całego nieskończonego bytu i ukazuje mu cztery rzeczy:
1) że w miłości stanowi "jedno" ze swoją matką, mimo iż jest jej przeciwstawione, że więc wszelkie bycie stanowi "jedno".
2) że miłość ta jest "dobra": dobry więc jest cały byt.
3) że miłość ta jest "prawdziwa", prawdziwy jest zatem cały byt.
4) że miłość ta budzi radość, cały byt jest więc "piękny".

Jedno, dobro, prawda, piękno – tak nazywamy transcendentalne atrybuty bytu, ponieważ przewyższają one wszelkie ograniczenia istot i są współtożsame z bytem. Jeżeli między Bogiem i stworzeniem istnieje dystans nie do pokonania, ale jeżeli istnieje między nimi również analogia, która nie da się zredukować do żadnej formy tożsamości, to podobnie musi istnieć analogia pomiędzy transcendentaliami stworzenia i transcendentaliami w Bogu.

Część odpowiedzi na Twoje pytanie jest również w wierszu Wiesławy Szymborskiej pt.:
"W zatrzęsieniu":

Jestem kim jestem.
Niepojęty przypadek
jak każdy przypadek.

Inni przodkowie
mogli być przecież moimi,
a już z innego gniazda
wyfrunęłabym,
już spod innego pnia
wypełzła w łusce.

W garderobie natury
jest kostiumów sporo.
Kostium pająka, mewy, myszy polnej.
Każdy od razu pasuje jak ulał
i noszony jest posłusznie
aż do zdarcia.

Ja też nie wybierałam,
ale nie narzekam.
Mogłam być kimś
o wiele mniej osobnym.
Kimś z ławicy, mrowiska, brzęczącego roju,
szarpaną wiatrem cząstką krajobrazu.

Kimś dużo mniej szczęśliwym,
hodowanym na futro,
na świąteczny stół,
czymś, co pływa pod szkiełkiem.

Drzewem uwięzłym w ziemi,
do którego zbliża się pożar.

Źdźbłem tratowanym
przez bieg niepojętych wydarzeń.

Typem spod ciemnej gwiazdy,
która dla drugich jaśnieje.

A co, gdybym budziła w ludziach strach,
albo tylko odrazę,
albo tylko litość?

Gdybym się urodziła
nie w tym, co trzeba, plemieniu
i zamykały się przede mną drogi?

Los okazał się dla mnie
jak dotąd łaskawy.

Mogła mi nie być dana
pamięć dobrych chwil.

Mogła mi być odjęta
skłonność do porównań.

Mogłam być sobą - ale bez zdziwienia,
a to by oznaczało,
że kimś całkiem innym.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Nie chcialbym sie jednak zagłebiac w meandry ontologii, czym bowiem jest ten Twój Byt? Pełnią? A skąd wiesz, kiedy ona ma miejsce? Transcendentym "przeczuciem"? A dlaczego takie przeczucie miałoby być inne od wszystkich innych przeczuc? I skad pewnosc, czego to jest przeczucie? Byt - to jest gładkie slowo, kryjące jednak niesamowitą ilosc znaczen i odniesien. Heidegger np. probowal wyjasnic ów "Byt", jednak dla jego wyjasnienia musial a priori zalozyc istnienie transcendencji i hierarchicznosci, ktorych koniecznosc dopiero mial dowiesc.
Dla mnie Byt moze byc jedynie przeczuciem całosci, dążeniem do spełnienienia np. podczas stosunku seksualnego albo podczas kontemplacji. Jednak czy to spełnienie jest stanem ostatecznym, czy mozna wyjsc jeszcze dalej? Ta niepewnosc zawsze bedzie towarzyszyla.
Mówisz: "Człowiek istnieje tylko w dialogu z drugim." Ja bym raczej powiedzial (co prawda powtarzam za Jaspersem, ale w pelni sie z nim zgadzam), ze człowiek poznaje siebie w kontakcie z innym człowiekiem. Mozliwe jest przeciez istnienie bez innych ludzi (wez za przyklad pustelnikow, albo jakichs męczennikow), ktorym nie byly potrzebne symbole kulturowe ludzi, poniewaz mieli swojego Boga. Byc moze nieco im odbilo na odludziu, choc tak w zasadzie zmienili jedynie swoją swiadomosc, tożsamosc i osobowosc oparli na głebokich religijnych przezyciach, a nie kulturze czlowieka i kontaktach z innymi. Bóg im wystaczal, Bóg, który był upersonifikowaną projekcją wartosci, tradycji, stanowił też "osobowość idealną". No tak, mozna powiedziec, ze Bog to rowniez twor czlowieka, ujarzmiający jego tworcze zapędy i sprowadzajace je na inny tor, ale to juz inna sprawa. No chyba ze masz na mysli sytuacje, w ktorej czlowiek od poczatku nie przebywa wsrod ludzi, jak np. ta sprawa z Amalą i Kamalą, ludzkimi dziecmi wychowanymi przez (chyba) wilki. Łazily na 4 łapach bez samoswiadomosci i zadaly klam teoriom, ze czlowiek rodzi sie ludzki.
Szczerze mowiac nie wiem, co to znaczy "prawdziwy", "dobry" i "piękny". Nie zrozum mnie zle, nie chce uchodzic za skrajnego relatywistę, bo mimo wszystko wierze w rzeczy obiektywne, ale "prawdziwe" bądź "dobre" niewiele mi mowi. Chyba ze za tym wszystkim kryje się ta koncepcja Bytu-Całości, ktora nadaje sens tym pojęciom. (nie czytales moze kiedys Platona?). Skąd jednak bedziesz wiedzial, kiedy ta calosc "nastąpi"? Czy ona nie jest przypadkiem następną ułudą, w którą nie powinno sie popadac? Poczucie calosci, pelni, pozwala czlowiekowi odpocząć, zapada sie w swoisty błogostan, ale moze w tym wszystkim nie ma nic poza przyjemnoscia? Nie chce tez mowic o transcendentaliach czy innych tego tupy rzeczach, bo niektorych przezyc po prostu nie da sie opisac.
Moze z tego wszystkiiego, co napisalem moze wynikac, ze caly czas jestem w pogoni za nowymi wrazeniami i szukam spelnienia podswiadomie wiedzac, ze ono nie nadejdzie, bo zawsze postawie sobie jakis nastepny cel. Moze z tego wszystkiego wynikac, ze boję sie zatrzymac. Taki wniosek bylby bardzo błędny (choc moze jest w tym bardzo male ziarno prawdy), dlatego prosze sie tego typu konkluzji wystrzegac :)
Sory za troche bełkotliwy styl i nieco poplątane wynurzenia, ale umieram po pierwszym dniu na uczelni.
A ja z kolei mam w zanadrzu fajny wiersz Nietzschego, traktujący o "prawdach" poetów (kawałek "Pieśni Posępku"):

Gdy dzienny już przygasa blask,
Gdy rosy ukojenie
Na ziemię sączyć się poczyna,
Niewidocznie, i bezgłośnie -
Łagodnymi bowiem kroki
Stąpa rosy ukojenie jako wszyscy miłosierni:
Pomnisz wonczas, pomnisz serce me płomienne,
Jak pragnęłoś ongi,
Łez niebiańskich, roś kojących
Wyczerpane i łaknące.
Jak żółtym szlakiem po murawie
Wieczornego słońca wejrzenia złośliwe
Skroś czarnych drzew wokół cię padały,
Oślepiające skwarnego słońca blaski urągliwe?
Prawdy oblubieniec? Ty? - szydziły one -
Nie! Poeta tylko!
Zwierzę chytre, łupieżcze, pełzające,
Co kłamać musi,
Z wiedzą, z wolą musi łgać:
Łupu łaknąć,
Za jaskrawą maską tkwić,
Samemu sobie larwą,
Samemu sobie łupem być -
I to - prąwdyż to miłośnik?
Nie! Szaleniec tylko! Tylko poeta!
Co od rzeczy gada,
Spoza larw błazeńskich jaskrawe brednie głosi,
Po fałszywych mostach snów ciągle się snujący,
Po barwistych tęczach,
Gdzie fałszywe nieba
I ziemie fałszywe,
Ciągle się snujący, zawsze tułający,
To szaleniec tylko! To tylko poeta!
Więc to prawdy oblubieniec?
Nie cichy, nie drętwy, nie gładki, nie zimny,
I nie sposągowiały
Jako posąg Boga,
Przed chromami nie stawiany
Jako warta Boża:
Nie! Tyś mi wrogi prawdy tym posągom,
W każdej puszczy bardziej swojski niźli przed świątnicą,
Pełen kociej samowoli,
Poprzez każde okno walisz
Skokiem! w każdy spadasz traf,
Każdą knieję rad powęszysz,
Zadnie - tęsknie w nozdrza chłoniesz,
Aby w puszczy uroczysku
Wśród drapieżców gdzieś plamistych
Biegać piękny, kraśny, grzesznie zdrów,
Tak śpiewał wiła; zaś wszyscy obecni wplątali się niepostrzeżenie jak ptaki, w sieć jego chytrej i posępnej rozpusty. Tylko sumienny z ducha nie dał się omotać: czem prędzej odebrał wile harfę i wołał:
- Powietrza! Wpuśćcie świeżego powietrza! Niech Zaratustra tu wejdzie! Uczyniłeś tę jaskinię duszną i jadowitą, ty stary wiło!
Wabisz, przebiegły fałszerzu, w nieznane pożądania i puszcze. I biada, gdy tacy jak ty, o prawdzie mówią i świadczą!
Z obwisłem! żądzą wargi,
Błogo szyderczy, piekielny, błogo krwiożerczy
W mateczniku krążyć, rabując, pełzając i łżąc -
Lub jak orzeł, co długo
W przepaściach drętwy topi wzrok,
W swoich przepaściach:
O, jakże się tu one w dół,
W otchłań, w bezdeń,
W coraz to głębszą kłębią głąb!
Potem,
Nagle, w drżący grot,
W śmigły lot,
Już wjagnięta orzeł godzi.
Gromem spada ptak rozżarty,
Jagniąt krwi łakomy,
Jagnięcym zawsze duszom wróg,
Wróg wszystkiemu, co spoziera
Sennie, jagnięce, z runy kędzierzawej,
Co patrzy szaro, owczo, poczciwie, jagnięce!
Tak oto
Orle, panterze
Są tęsknoty poety,
Są twoje tęsknoty pod masek tysiącem,
Ty szaleńcze! Ty poeto!
Ty, coś dojrzał w człeku
Równie Boga, jak i owcę -
Chcesz Boga rozszarpać w człowieku
Oraz owcę w człeku,
A rozszarpując śmiać się -
Oto, oto twa szczęśliwość!
Szczęśliwość pantery i orła!
Szczęśliwość błazna i poety!
Gdy dzienny już przygasa blask, Gdy zielony sierp księżyca Pośród nieba już purpury Zawistnie pomyka:
- wrogi dniowi,
W każdym kroku skrycie
Girlandy róż wiszących
Sierpem zetnie, aż padną
I blade w nocy runą głębie -
Tak zapadłem niegdyś ja
Z obłędu prawdy mego,
Z moich tęsknot dnia,
Znużony dniem, od światła chory,
- runąłem wstecz, w mrok i w cień:
Spiekotą jednej prawdy Niegdyś tak spragniony:
- zali pomnisz, pomnisz jeszcze, serce moje wrzące,
Jak mżyłoś ongi? -
Żem wygnańcem jest
Z dziedzin wszelkiej prawdy,
Szaleniec tylko!
Tylko poeta!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wasza rozmowa jest ciekawa, nie zgadzam się jednak ze stwierdzeniem, iż 'Wstręt' obraża, czy też wyśmiewa postacie Jezusa i Marii. Oczywiście - zastosowanie ich w taki sposób (poprzez np. sklonowanie i przypisywanie im emocji, które nie są z nimi zazwyczaj kojarzone) jest jawnie prowokacyjne. Ale co w tym złego? Ot autor wyjął je z ich tradycyjnych kontekstów i umieścił w świeżym traktaciku o absurdalnej naturze.

Jestem chrześcijaninem, lecz nie brzydzi mnie, gdy ktoś wyśmiewa, czy obraża postacie Jezusa i tym podobnych w utworach artystycznych. Istnieje na tym świecie wiele ideałów i wizji, nie możemy więc zamykać się w obudowanych suchą tradycją i oklepaną 'normalnością' warowniach. To jest niezdrowe. Czymże byłaby też moja wiara, gdyby obrażały mnie słowa, które przeczytałem gdzieś, a które zwracają się do postaci Boga w sposób obraźliwy? Wiara nie jest według mnie tylko wskazówką, nie jest też poznaniem. Ona jest dla mnie aksjomatem, jak korzystanie z układu pokarmowego. Jak ktoś wyśmiewa w absurdalny sposób układ pokarmowy to śmieszy mnie to. Dlaczego nie ma śmieszyć mnie jak ktoś w takowy sposób wyśmiewa wiarę? Większość chrześcijań, głównie katolików, tworzy z siebie ofiary napaści. Są istotnie jak owieczki, które napada świat 'tych złych', 'wilków' - bezbożników, którzy obrażają Boga. To bzdury. Wierzyć lub nie - to ludzki wybór. Ale oburzać się z powodu naruszania tradycji, która śmierdzi już po prostu zgnilizną - oto marność nad marnościami.

Utwór podoba mi się, Katowice i gołębie to ostateczne uderzenie w łatwo obrażających się i urażających tradycjonalistów. Wystarczy już tylko zakrzyknąć - więcej!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Napisałeś: "Jestem chrześcijaninem, lecz nie brzydzi mnie, gdy ktoś wyśmiewa, czy obraża postacie Jezusa i tym podobnych w utworach artystycznych".
Słownik Webstera definiuje chrześcijanina jako „osobę wyznającą wiarę w Jezusa jako Chrystusa lub w religię opartą na nauczaniu Jezusa”. Jest to dobry punkt wyjścia do analizy tego, co kryje się pod pojęciem „chrześcijanin”.
Słowo chrześcijanin zostało trzy razy użyte w Nowym Testamencie (Dzieje Apostolskie 11:26; Dzieje Apostolskie 26:28; 1 List św. Piotra 4:16). Uczniowie Jezusa Chrystusa po raz pierwszy zostali nazwani „chrześcijanami” w Antiochii (Dzieje Apostolskie 11:26) ponieważ ich zachowanie, działania i słowa przypominały Chrystusa. Z początku niewierzący mieszkańcy Antiochii szydzili z wierzących przezywając ich chrześcijanami. Dosłownie słowo chrześcijanin oznacza „należący do drużyny Jezusa”, „poplecznik lub zwolennik Chrystusa”, co bardzo zbliża tę definicję do definicji słownikowej.
Z czasem słowo „chrześcijanin” straciło wiele ze swojego pierwotnego znaczenia i często jest używane do określenia kogoś religijnego lub osoby, która stara się być dobra, ale nie jest tak naprawdę nowo narodzonym uczniem Jezusa Chrystusa. Są ludzie, którzy nie wierzą Jezusowi Chrystusowi i nie ufają mu, lecz uważają siebie za chrześcijan tylko dlatego, że chodzą do kościóła czy żyją w „chrześcijańskim” narodzie. Ale chodzenie do kościoła, filantropia lub bycie dobrą osobą nie da Ci zbawienia. Jak powiedział kiedyś pewien pastor: „Spędzanie czasu w kościele czyni z nas chrześcijan dokładnie tak samo, jak spędzanie czasu w garażu zmienia nas w samochód”. Bycie członkiem Kościoła, chodzenie regularnie na nabożeństwa i hojne wspieranie pracy Kościoła nie uczynią z Ciebie chrześcijanina.
Biblia naucza, że dobre uczynki nie czynią z nas kogoś bardziej akceptowanego przez Boga. List św. Pawła do Tytusa 3:5 mówi, że Bóg „nie ze względu na sprawiedliwe uczynki, jakie spełniliśmy, lecz z miłosierdzia swego zbawił nas przez obmycie odradzające i odnawiające w Duchu Świętym”. Więc chrześcijanin jest kimś, kto narodził się na nowo w Bogu (Ewangelia wg św. Jana 3:3,7; 1 List św. Piotra 1:23) i uwierzył oraz zaufał Jezusowi Chrystusowi. List św. Pawła do Efezjan 2:8 mówi: „łaską bowiem jesteście zbawieni przez wiarę. A to pochodzi nie od was, lecz jest darem Boga.”
Chrześcijanin to ktoś, kto pokutuje za swoje grzechy oraz zaufał i uwierzył tylko Jezusowi Chrystusowi. Wierzy też, że śmierć Jezusa na krzyżu była karą za grzechy, a Jego zmartwychwstanie było uwieńczeniem zwycięstwa nad śmiercią i dowodem, że Bóg da życie wieczne tym, którzy w Niego wierzą. Ewangelia wg św. Jana 1:12 mówi: „Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego”.
Chrześcijanin jest dzieckiem Bożym, częścią Bożej rodziny, osobą która ma nowe życie w Chrystusie. Cechą charakterystyczną chrześcijanina jest miłość do innych i posłuszeństwo wobec Słowa Bożego (1 List św. Jana 2:4,10).
Wracjąc do Twojego stwierdzenia "lecz nie brzydzi mnie, gdy ktoś wyśmiewa, czy obraża postacie Jezusa i tym podobnych w utworach artystycznych" - zgodnie z moim rozumieniem analizowanego pojęcia - chrześcijanin nie powinien pozostawać bierny w sytuacji kiedy ktokolwiek - uchybia godności Jezusa Chrystusa słowem lub czynem.
Dlatego taką opinie, w ustach osoby mówiącej o sobie "jestem chrześcijaninem" - uważam za wewnętrznie sprzeczną.
Co do Twojego kolejnego twierdzenia: "Wiara nie jest według mnie tylko wskazówką, nie jest też poznaniem", z braku miejsca na szczegółową polemikę - polecam Encyklikę Jana Pawła II "Fides et ratio" - o realacjach miedzy wiarą a rozumem. Papież pisze m.in. "Nauczanie dwóch Soborów Watykańskich otwiera zupełnie nowy horyzont także przed wiedzą filozoficzną. Objawienie wprowadza w historię pewien punkt odniesienia, którego człowiek nie może ignorować, jeśli chce pojąć tajemnicę swojego istnienia; z drugiej strony jednak to poznanie odsyła nieustannie do tajemnicy Boga, której umysł nie jest w stanie wyczerpać, lecz może jedynie przyjąć wiarą. Te dwa momenty wyznaczają obszar działalności właściwej rozumowi, na którym może on prowadzić swoje dociekania i szukać zrozumienia nie napotykając na żadne ograniczenia poza swoją własną skończonością w obliczu nieskończonej tajemnicy Boga."

Pozostało jeszcze jedno Twoje zdanie, do którego chcę się ustosunkować: "...tradycji, która śmierdzi już po prostu zgnilizną". Tradycja to przekazywane z pokolenia na pokolenie treści kultury (takie jak: obyczaje, poglądy, wierzenia, sposoby myślenia i zachowania, normy postępowania).
Jednak Tradycja, o której mówimy, czyli tradycja chrześcijańska nie jest zbiorem kościelnych zwyczajów, lecz - jak podaje Katechizm - żywym przekazywaniem Ewangelii wypełnianym w Duchu Świętym. Choć odróżniana od Pisma Świętego, jest z nim jednak ściśle powiązana (zobacz nr 77-78), bo „wypływając z tego samego źródła Bożego, zrastają się jakoś w jedno i zdążają do tego samego celu" (zob. KO9).
Tradycja nie jest zatem autonomicznym źródłem wiary, istniejącym obok Pisma Świętego, ale jest ściśle z nim związana. „Jasne więc jest, że święta Tradycja, Pismo Święte i Urząd Nauczycielski Kościoła, wedle najmądrzejszego postanowienia Bożego, tak ściśle się ze sobą łączą i zespalają, że jedno bez pozostałych nie może istnieć, a wszystkie te czynniki razem, każdy na swój sposób, pod natchnieniem jednego Ducha Świętego przyczyniają się skutecznie do zbawienia dusz" (zob. KO 10). Takie rozumienie Tradycji jest wyrazem głębokiej wiary w obecność Ducha Świętego w życiu i działalności Kościoła. Tylko w tej wierze można zrozumieć i przyjąć Tradycję jako konstytutywny element życia Kościoła, przez który „uwiecznia on i przekazuje wszystkim pokoleniom to wszystko, czym on jest, i to wszystko, w co wierzy" (zob. KO 8).
Dla kogoś, kto rozumie Kościół, jego istotę, wierzy w Ducha Świętego i rozróżnia zwyczaje, nawet kościelne, od Tradycji Kościoła mówienie o Tradycji jako "marności nad marnościami" jest niedorzecznością.
Ponadto Katechizm wskazuje na tradycję apostolską i tradycje eklezjalne. Wśród tych ostatnich wymienia „tradycje" teologiczne, dyscyplinarne, liturgiczne i pobożnościowe, które kształtowały się w ciągu wieków w Kościołach lokalnych. Tradycje te mogą być pod przewodnictwem Urzędu Nauczycielskiego Kościoła modyfikowane i zmieniane. Tradycje eklezjalne nie mogą być sprzeczne z Tradycją Kościoła, lecz stanowią jej interpretację, dostosowaną do konkretnych uwarunkowań miejsca i czasu, której autorytatywnie dokonują biskupi w komunii z Ojcem Świętym (zob. KKK 83-84).
Nie widzę więc uzasadnienia kolejnego Twojego stwierdzenia o "gniciu" (sic!) tradycji. (Przypominam, że "gnicie" oznacza rozkład martwych organizmów).
Szczególną ostrożność należy zachować w używaniu słowa „tradycja" w języku kościelnym, aby nie mylić z nim zwyczajów i własnych pomysłów, które z Tradycją niewiele mają wspólnego. Lepiej zatem mówić o zwyczajach w parafii czy lokalnych wspólnotach, aby nie wykorzystywać świętej Tradycji Kościoła do umotywowania kościelnych zwyczajów, nawet tych, które są godne zachowania i mają już długą historię.
I to by było na tyle.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...