Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

spadł deszcz, wezbrały potoki,
zerwały się wichry i uderzyły
w miękką konstrukcję
co na skale nie była utwierdzona

brakło żyznych czarnoziemów
a idea padła na kamień
co nie miał korzenia
i wśród cierni zagłuszona

prychaniem kipiącego garnka
z fasolką wspomnień
regularnie wrze
przeczuciem wojny domowej

-------------------------------
(Mt 7, 24-25); (Łk, 8, 13-14)

Opublikowano

Moim zdaniem świetnie to zrobiłaś, naprawdę, ale musisz pamiętać,
aby go podpisywać obydwiema wiadomościami na temat inspiracji
- bez tego jest bardzo słabo czytelny, przynajmniej ostatnia strofka
(która i tak - powiedzmy sobie szczerze - wymaga dużo od czytelnika:)
Generalnie zastanawiam się nawet, czy nie za dużo: i NT, i Dali...
Jeśli czytelnik orientuje się w kontekście - będzie to dla niego wirtuozeria,
jeśli nie - parę słów, które ledwo co potrafi połączyć.
Nie zrozum mnie źle - boję się, że niektórzy uznają, że przekroczyłaś granicę
między pomaganiem sobie odniesieniami, a zastępowaniem tymi odniesieniami
treśći. Chyba się zamotałem:)
Pzdr!

Opublikowano

Rozumiem, o co Ci chodzi Bartoszu...
Podobny zarzut padł z resztą już w warsztacie.
Owszem, przyznaję, że podpieram się bardzo dalece wskazanymi przeze mnie inspiracjami, ale taki też miał być z założenia styl tego utworu.
Nawet mogę sie przyznać, że próbowałam pewnego eksperymentu...
Chciałam powiązać wersety niemal żywcem wzięte z NT z rozbudowaną frazą tytułu obrazu Dalego, który ma zasadnicze znaczenie dla treści wiersza możliwie najbardziej nieznacznym spoiwem własnych słów, tak by nadać im większą wagę i skłonić do swoistego poszukiwania sensu intertekstualnego.
Wbrew pozorom może, ten tekst jest bardzo osobisty i stanowi właściwie moją prywatną "interpretację" Dalego, ale bez odniesienia do historii, wojny, Franca, lecz w przeniesieniu na "zwyczajne" życie. Wydaje mi się, że wnikliwy odbiorca powinien znaleźć coś dla siebie. W tym celu pozostawiłam symboliczność i niejednoznaczność budowania domu na skale, wojny domowej itd. itp.
Wiem, że twórca nie powinien tłumaczyć tego co pisze, ale ja wyjaśniłam jedynie formalny aspekt mojego eksperymentu, a nie miałam zamiaru dopowiadać przesłania, dlatego mam nadzieję, że mi wybaczycie...
"Wirtuozeria" - piekne słowo, Bartoszu ;)
dzięki i pzdr.

Opublikowano

Rozumiem dobrze twój zamysłe "eksperymentatorski"
i za to właśnie należą ci się największe brawa:)
Aczkolwiek jak tak jeszcze raz pomyślę, to naprawdę
to jest arcytrudny w prawidłowym zrozumieniu tekst,
tak jakby w tych trzech strofkach dajesz dwie-trzy
swoje interpretacje i łączysz je (bardzo sprawnie,
trzeba przyznać:) i jeszcze oczekujesz od czytacza,
że da swoją. Tak powstaje węzeł dla niektórych
misterny, dla innych nie do rozwiązania.

No ale cóż - takie łamigłówki to rzadkość i muszę stwierdzić,
że wg mnie jest to jeden z najlepszych twoich tekstów
inspirowanych malarstwem:) Pzdr!

Opublikowano

ja sobie przysiadłam jak ta moja pliszka na poręczy balkonu; poskładałam literki, słowa;
pani Anno, dla mnie to podała pani kawę na ławę, dużą ławę - troche wysiłku by wyciągnąć rękę po filiżankę... są nawet wskazówki do poprawnej interpretacji,

pani Anno, jeśli komuś nie chce się ruszyć głową i poszukać samemu, to trudno, może ten wiersz nie jest dla wszystkich.
Mi się on podoba!

Pozdrawiam serdecznie
eva

Opublikowano

Ja wychodzę z założenia, że każda interpretacja jest dobra, jeśli odbiorca użył w tym celu minimum wrażliwości i uruchomił zarówno mózg, jak i serce. A błądzić jest rzeczą piękną i wskazaną, szczególnie po cudnych manowcach poezji.
I zachęcam do licznych nadinterpretacji.
pzdr.

Opublikowano

Jeżeli całośc byłaby zbudowana tak jak 1 strofa, mielibyśmy przykład wersyfikacji typy silvae hiszpańska (11/7), chociaż prostą, ale zawsze.
a co do treści, hm, ja jako laik w sprawie malarstwa, odniesień itd, po prostu sie gubie. Zostaje tylko odczytanie patrząc na ten dośc dziwny dla mnie obraz (he he). i oczywiście symbolika - ta konstrukcja na ścianie to dla mnie kościół (od św. Piotra - "Ty będziesz jak skała...) i w ten sposób 2 pierwsze strofy idą. Ostatnia - tu ze mną kiepsko.
No, ale...
Pozdrawiam.

Opublikowano

Witaj Anno Mario K.

wiersz podoba mi sie bardzo
skoro zachecasz do nadinterpretacji, wiec zaczynam
od końca

garnek - głowa
"prychanie kipiacego garnka" - głowa wzburzona żywiołem, namiętnościami ( jak to bywa między kobieta i męczyzną)
"...garnek z fasolką wspomnień" - wspomienia mieszcza sie w strefie podświadomej, wiąża sie z popędem, pozadaniem( co symbolizuje fasolka? nie wiem..) u Dalego ta fasolka jest chyba juz na zewnątrz jak dobrze dostrzegłam
"regularnie wrze"- męska dłoń ściskająca kobieca pierś na obrazie Dalego, wskazuję że cięzko sie oprzeć zywiołowi pożadania
garnek kipi więc ogień na kuchence jest naprawdę wysoki, stąd "przeczucie wojny domowej" - za dużo ognia prowadzi do zniszczenia kuchni, a nawet całego domu, a wojna to tez niszczenie, palenie.

Dom - symdolizuje kobiecość i na obrazie Dalego , stopa mężczyzny oparta jest na kobiecym ciele. Ciekawe jest też kobiecość i męskość przechodzaca w siebie nawzajem. Więc męskość też podpiera kobiecość. Wg mnie obraz przedstawia akt seksualny, a Ty słowami wiersza ukazałaś jego ogień i żywioł.

Zywioł niszczący, bo fundament lichy, nie zbudowany na skale-pierwsze strofy, wskazuja na odejście człowieka ( męczyzny i kobiety) od prawdziwego budowania domu na skale, na Bogu. Człowiek zaczyna wierzyc że sam sobie poradzi, że nie potrzebuje Boga, jego słow które moga wydać owoc trwały. To jakby odwrócenie sie od Boga, odejście z Raju.

Cały wiersz opisuje geniusz artysty, który tworząc dzieło bliski jest szaleństwa, zniszczenia przez wewnetrzny ogień.
Ma juz przeczucie upadku i byc może czuje marność swojej egzystencji wspartej tylko na miękkiej konstrukcji umysłu ludzkiego.

Uff, cikjawa jestem co Ty na to?

Dziękuje Ci za takie inspiracje to interpretacji
Pozdrawiam ciepło
Mag

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Niestety muszę przyznać się do niewiedzy co do tej wersyfikacji hiszpańskiej; jeśli coś takiego mi wyszło w 1 strofie, to z pewnością nie było zamierzone...
A co do kwestii nadinterpretacji, to wydaje mi się, że znajomość malarstwa nie jest konieczna dla odszukania jakiegoś znaczenia w tym wierszu. Wystarczy chwila na kontemplację załączonego Dalego i powiedzmy "porównanie" swoich przeżyć z tekstem, by wyciągnąć jakąś interpretację dla siebie. A zaznaczam, że nie ma jednej uniwersalnej.
Czego dowodem jest kolejna wypowiedź Mag Ost...
pzdr Michale :)
Opublikowano

Droga Mag!
nawet nie wiesz, jak mi sie zrobiło ciepło na serduchu po przeczytaniu Twoje komentarza...
Właśnie na taki wkład ze strony odbiorcy liczyłam. Zadałaś sobie trochę trudu, poświęciłaś kilka minut na wiersz, obraz i porównanie z Biblią - dla mnie jako twórcy to sukces, że zdołałam wywołać w czytelniku takie przemyślenia ;]
A co do twojej interpretacji, to jest wspaniała... Nie oddaje tego, co powiedzmy, ja sobie myślałam, pisząc, ale na tym polega symbolizm, że możesz odczytać to na swój sposób. A przyznaję, że bardzo wnikliwy i ciekawy. Zapewne powrócę jeszcze nieraz do Twojej wersji merytorycznej.
Dzięki Ci bardzo i życzę zawsze tak wnikliwych wglądów w poezję!
pzdr :)

Opublikowano

Cieszę się Anno że Ci sie interpretacja podoba. Czytałam też inne komentarze, w tym Michała i az mnie korci żeby pogłebic troszke wiedze na temat tej wersyfikacji - może Michale bedziesz łaskaw.
Ja to taka kobieta jestem, co potrzebuje męskiego fundamentu rozumnej analizy, choc lubie wgłebiac się w tajniki kuchennych ogni i garnków:))))

Całuje mocno Anno, i jeszcze raz dzięki za ucztę..

Opublikowano

Jeszcze niedawno znajomość NT była dość podstawowa dla człowieka z abicjami do "inteligencji", jeśli określenie inspiracji NT jest konieczne, to widocznie kultura idzie na psy, a ja tego nie zauważam.....

Obrazek ciekawy, Salvatore byłby zadowolony...... figlarz.

;o)

Opublikowano

Z pewnością inspiracja NT jest oczywista dla każdego, ale myślę, że podanie odpowiednich wersetów jest wskazane.
Co do kultury i jej schodzenia na psy, to myślę, że mamy do czynienia z pewną tendencją spadkową, ale chyba tego typu serwisy służą zapobieganiu temu zjawisku.
pzdr.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ponura polska jesień, Przywołuje na myśl historii karty smutne, Nierzadko także wspomnienia bolesne, Czasem w gorzki szloch przyobleczone,   Jesiennych ulewnych deszczy strugi, Obmywają wielkich bohaterów kamienne nagrobki, Spływając swymi maleńkimi kropelkami, Wzdłuż liter na inskrypcjach wyżłobionych,   Drzewa tak zadumane i smutne, Z soczystych liści ogołocone, Na jesiennego szarego nieba tle, Ponurym są często obrazem…   Jesienny wiatr nuci dawne pieśni, O wielkich powstaniach utopionych we krwi, O szlachetnych zrywach niepodległościowych, Które zaborcy bez litości tłumili,   Tam gdzie echo dawnych bitew wciąż brzmi, Mgła spowija pola i mogiły, A opadające liście niczym matek łzy, Za poległych swe modlitwy szepcą w ciszy,   Gdy przed pomnikiem partyzantów płonie znicz, A wokół tyle opadłych żółtych liści, Do refleksji nad losem Ojczyzny, W jesiennej szarudze ma dusza się budzi,   Gdy zimny wiatr gwałtownie powieje, A zamigocą trwożnie zniczy płomienie, O tragicznych kartach kampanii wrześniowej, Często myślę ze smutkiem,   Szczególnie o tamtych pierwszych jej dniach, Gdy w cieniu ostrzałów i bombardowań Tylu ludziom zawalił się świat, Pielęgnowane latami marzenia grzebiąc w gruzach…   Gdy z wolna zarysowywał się świt I zawyły nagle alarmowe syreny, A tysiące niewinnych bezbronnych dzieci, Wyrywały ze snu odgłosy eksplozji,   Porzucając niedokończone swe sny, Nim zamglone rozwarły się powieki, Zmuszone do panicznej ucieczki, Wpadały w koszmar dni codziennych…   Uciekając przed okrutną wojną, Z panicznego strachu przerażone drżąc, Dziecięcą twarzyczką załzawioną, Błagały cicho o bezpieczny kąt…   Pomiędzy gruzami zburzonych kamienic Strużki zaschniętej krwi, Majaczące w oddali na polach rozległych Dogasające płonące czołgi,   Były odtąd ich codziennymi obrazami, Strasznymi i tak bardzo różnymi, Od tych przechowanych pod powiekami Z radosnego dzieciństwa chwil beztroskich…   Samemu tak stojąc zatopiony w smutku, Na spowitym jesienną mgłą cmentarzu, Od pożółkłego zdjęcia w starym modlitewniku, Nie odrywając swych oczu,   Za wszystkich ofiarnie broniących Polski, Na polach tamtych bitew pamiętnych, Ofiarowujących Ojczyźnie niezliczone swe trudy, Na tylu szlakach partyzanckich,   Za każdego młodego żołnierza, Który choć śmierci się lękał, A mężnie wytrwał w okopach, Nim niemiecka kula przecięła nić życia,   Za wszystkie bohaterskie sanitariuszki, Omdlewających ze zmęczenia lekarzy, Zasypane pod gruzami maleńkie dzieci, Matki wypłakujące swe oczy,   Wyszeptuję ciche swe modlitwy, O spokój ich wszystkich duszy, By zimny wiatr jesienny, Zaniósł je bezzwłocznie przed Tron Boży,   By każdego z ofiarnie poległych, W obronie swej ukochanej Ojczyzny, Bóg miłosierny w Niebiosach nagrodził, Obdarowując każdego z nich życiem wiecznym…   A ja wciąż zadumany, Powracając z wolna do codzienności, Oddalę się cicho przez nikogo niezauważony, Szepcząc ciągle słowa mych modlitw…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • @andrew Czy rzeczywiście świat współczesny tak nas odczłowieczył? Czy liczy się tylko pogoń za wciąż rosnącą presja społeczną w każdej dziedzinie? A gdzie przestrzeń, by być sobą?
    • @Tectosmith całkiem. jakbym czytał któreś z opowiadań Konrada Fiałkowskiego z tomu "Kosmodrom".
    • @Manek Szerzenie mowy nienawiści??? Przecież nie skłamałem w ani jednym wersie!
    • Widzą mnie. Przez te korytarze. Przez te imaginacje. Patrzą. Wodzą za mną wzrokiem nieruchomym. Te ich oczy. Te ich wielookie twarze… Ale czy to są w ogóle ich twarze? Wydrapuję żyletką te spojrzenia z okładek. Ze stronic starych gazet. Z pożółkłych płacht. Zapomnianych. Nie odtrącam ich. Było ich pełno zawsze i wszędzie. Nie odtrącam… Kiedyś odganiałem ręką te spojrzenia wnikliwe. Czujne. Odganiałem jak ćmy, co puszyściały w przelocie. Albo mole wzruszone jakimś powiewem nagłym z fałd ciężkich zasłon, bądź ubrań porzuconych w kącie. Z barłogu. Z legowiska. Ze sterty pokrytej kurzem. Szarym pyłem. W tym oddechu idącym od otwartych szeroko okien. Od nocy. Od księżyca… Od drzew. Od tych topól strzelistych. Szumiących. Szemrzących cicho. Od tych drzew skostniałych z zimna. Od chmur płynących. Od tych chmur w otchłani z jasnymi snopami deszczu...   Siedzę przy stole. Na krześle. Siedzę przy stole oparty łokciami o blat. Oparłszy się na złożonych dłoniach brodą. Zamieram i śnię. I znowu śnię na jawie. Wokół mnie płomienie świec. Drżące. Migoczące. Rozedrgane cienie na suficie i ścianach. Na podłodze błyszczące plamy. Na klepce. Czepiają się sęków. Czepiają się te widma. Te zjawy z nieokreślonych ustroni i prześwitów z ciemnej linii dalekiego lasu. Na stole płonące świece. Na parapetach. Na szafie. Na podłodze. Świece wszędzie. Płonące gwiazdy na niebie. Wszechświat wokół mnie. Ogromna otchłań i mróz zapomnienia…   Przede mną porcelanowy talerz z okruchami czerstwego chleba i emaliowany kubek, odrapany, otłuczony. Pusty… A więc to moja ostatnia wieczerza…   *   Wirujące obłoki nade mną. Pode mną mgławice, spirale galaktyk. Nade mną… Nasyca się we mnie jakaś deliryczna ekscytacja. Jakieś wielokrotne, uporczywe widzenie tego samego, tylko pod różnymi kątami. Wciąż te same zardzewiałe skorupy blaszanych karoserii, powyginanych prętów, pancernych płyt, pogiętych, stępionych mocno bagnetów i noży… Przedzieram się przez to wszystko z donośnym chrzęstem i stukotem spadających na ziemię przedmiotów. Idę, raniąc sobie łokcie, kolana… Idę… I słyszę. I słyszę wciąż w mojej głowie piskliwy szum. I pulsowanie, takie jakby podzwanianie. I znowu drzwi. Kolejne. Uchylone. Spoza nich dobiega to nikłe: dzyn-dzyn. A więc ktoś tu był. I jest! Ktoś mnie ogląda i podziwia jak w ZOO. Nie mogę się pozbyć tych mar natrętnych. Dzyn-dzyn.. Tych namolnych widziadeł, które plączą się tutaj bez celu. Dzyn-dzyn… I widzę je. I słyszę... Nie. Nie dosłyszę, co mówią do siebie, będąc w tych pokracznych pozach. Gestykulują kościstymi palcami obwieszonymi maleńkimi dzwoneczkami… Dzyn-dzyn… Wciąż to nieustanne dzyn-dzyn...   *   Otaczają mnie blaski. Mrugające iskry. Kiedy siedzę przy stole, oparłszy brodę na dłoniach. Mieni się wazon z kryształu z uschniętą łodygą martwego kwiatu. Cóż jeszcze mógłbym ci powiedzieć? Będę ci pisał jeszcze. Kartki rozrzucone na stole. Pogniecione. Na podłodze. Ciśnięte w kąt w formie kulek. Wszędzie. W dłoni. W tej dłoni ściskającej pióro, bądź długopis… W tej dłoni pomazanej tuszem, atramentem. W tej dłoni odrętwiałej. I w tym odrętwieniu trwam, co idzie od łokcia do czubków palców. Mrowienie. Miliardy igieł... W serwantce lustra migoty i drżenia. W serwantce filiżanki, porcelanowy dzbanek. Talerze. Kryształowa karafka ojca. Zaciskam powieki. Szczypiące.   Dlaczego ten deszcz? Latarnie na ulicy. Noc. Zamglone światła. Deszcz. Drzewa oplatają się nawzajem gałęziami. Nagimi odnogami. Drzewa splecione. Supły… Deszcz… Zamglone poświaty ulicznych latarni. Idę. Kiedy idę – deszcz… Wciąż deszcz… Stukocze o blaszane rynny starych kamienic. O daszki okrągłych ogłoszeniowych słupów. O blaszane kapelusze ulicznych latarni… Deszcz… Kiedy idę tak. A idę tak, bo lubię. Kiedy deszcz… I ten deszcz wystukuje mi. Spada na dłonie. Na policzki. Na usta. Na twarz…   *   To rotuje. To wciąż rotuje. Oddala się, ciągnąc za sobą długą smugę. Rezonuje od tego jakiś magnetyzm. To się oddala. To wciąż się oddala, nieubłaganie. Kiedy idę długim korytarzem, muskam palcami żeliwne rury, które ciągną się kilometrami w głąb. Które się ciągną i wiją. Które pokryła brunatna pleśń. W których stukoty i jęki. Zamilkłe. W których milczenie. Martwa cisza. Ciągnące się rury. Rozgałęzienia jakieś. Wychodzą. Wchodzą. Rozchodzą się. Łączą… Od jednej ściany do drugiej. Z podłogi w sufit. Przebijają się znikąd donikąd. Martwy krwiobieg w ścianach z popękaną, odłażącą farbą. Chrzęszczący pod stopami gruz, potłuczone szkło... Na języku i w gardle gryzący szary pył zapomnienia. Uchylone drzwi. Otwarte na oścież. Zamknięte na klucz. Na klamkę. Naciskam z cichym skrzypieniem. Wchodzę. W półmroku sali kamienne popiersia okryte zakurzoną folią. Rozrzucone dłuta, młotki… W półmroku. Zapach jakichś dalekich, zeskorupiałych w mimowolnym grymasie gipsowych twarzy. W odległym echu dawnego czasu. Pożółkłe plakaty na ścianach. Uśmiechnięte twarze. Patrzące filuternie oblicza dawno umarłych…   Kto tu jest? Nie ma nikogo.   Szklane gabloty. Zardzewiałe metalowe stelaże. Na pólkach chemiczne odczynniki. Przeciekające butle z jakąś czarna mazią. Odór rozkładu i czegoś jeszcze, jakby opętanego chorobą o nieskończonym wzroście… Na ścianach potłuczone, popękane porcelanowe płytki z rozmazanymi smugami zakrzepłej krwi. Od dawna ślepe, zgasłe oczy okrągłej wielookiej lampy. Przekrzywionej w bezradnym błaganiu o litość, w jakimś spazmie agonii. W kącie, między stojakami do kroplówek, ociężały, porysowany korpus z kobaltem-60 w środku pokryła rdza. Na metalowym stole resztki nadpalonej skóry z siwą sierścią kozła. Nie przeżył. Wtedy, kiedy blade strumienie wypalały jego wnętrze do cna… Walające się na podłodze stare, zwietrzałe gazety. Czarne nagłówki. Czarno-białe zdjęcia. Pierwszy wybuch jądrowy na atolu Bikini. Pozwijane plakaty... Szukam czegoś. Szperam. Odgarniam goła stopą… Nie ma. Nie było chyba nigdy.   *   Powiedz mi coś. Milczysz jak głaz wilgotny. Jak lśniący głaz na poboczu zamglonej drogi. Zjada mnie promieniowanie. Zżera moje komórki w powolnej agresji. Wokół mojej głowy mży złociście aureola smutku w opadających powoli cząsteczkach lśniącego kurzu. Jakby to były drobniutkie, wirujące płatki śniegu. Jakby rozmyślający Chrystus, coraz bardziej jaśniejący i z rękami skrzyżowanymi na piersiach, szykował się powoli na ekstazę zbawienia w oślepiającym potoku światła...   I jeszcze...   Otwieram zlepione powieki... Długo jeszcze? Ile już tu jestem? Milczysz... A jednak twoje milczenie rozsadza moją czaszkę niczym wybuchający wewnątrz granat. Siedzę przy stole a on naprzeciw szczerzy do mnie zęby w szyderczym uśmiechu. Kto? Nikt. To moje własne widzimisię. Moje chorobliwe samounicestwienie, które znika, kiedy tylko znowu zamknę je powiekami. I znowu widzę – ciebie. Jesteś tutaj. Obok. We mnie. W przeszłości jesteś. A ponieważ i ja jestem w głębokiej przeszłości, nie ma nas tu i teraz. Zatem byliśmy. A tutaj, w teraźniejszości tkwisz głęboko rozgałęzieniami korzenia. W ziemi. W tej czarnej glebie. W tej wilgotnej, w której ojciec mój zdążył się już rozpaść w najdrobniejsze szczegóły dawno przeżytych dziejów. W atomy. W ziarna rozkwitające w ogrodzie pąkami peonii…   Przełykam ślinę, czując sadzę z komina, dym płonących świec na podniebieniu. One wokół mnie rozpalają się jeszcze i drżą. Marzyłem. I śniłem. Albo i śnię nadal. Na jawie. I jeszcze… Moje nocne misterium. Moje własne bycie mistrzem ceremonii, której nie ma, która jest tylko we mnie. Mówię coś. Poruszam milczącymi ustami. Tak jak mówił do mnie mój nieżywy już ojciec, wtedy, kiedy pamiętałem jeszcze. Przyszedł odwiedzić mnie, ale tylko na chwilę. Przyszedł sam. Tym razem bez matki. Posiedział na krześle. A bardziej, tylko przysiadł. Tak, jak się przysiada na moment przed daleką podróżą. Lecz zdążył jeszcze zapalić papierosa, oparłszy się jednym łokciem o blat stołu..I w kłębach błękitnawego dymu, zaczął swoją przemowę pełną wzruszeń. To znowu ze śmiechem, albo powagą człowieka z zasadami. A jego oczy za szkłami okularów stawały się coraz bardziej lśniące. Coś mówił. Albo i nie mówił niczego. A to, co mówił było moim przywidzeniem. Omamem słuchowym. Fantasmagorią. Tylko siedział nieruchomo. Jak posąg z kamienia. Ale wiem, że odchodząc, położył jeszcze swoją dłoń na moim ramieniu, w takim jakby muśnięciu, w ledwie wyczuwalnym tknięciu. Czy może bardziej wyobrażeniu…   Sam już nie wiem czy tu był. I czy był jeszcze…Chłód powiał od schodowej klatki. Od wielkiego przeciągu drzwi trzasnęły w oddali…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-11-23)      
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...