Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Złodzieje oceanów cz I (poprawiona)


Rekomendowane odpowiedzi

Prolog

Kiedy w roku 2043 odkryto układ planetarny towarzyszący odległej o około 10,7 lat świetlnych od Ziemi Epsilon Eridani, rozpoczęto przygotowania do wyprawy badawczej w te okolice galaktyki. Było to ogromne przedsięwzięcie i wymagało znacznych nakładów finansowych oraz wielkiego wysiłku inżynierów projektujących gwiazdolot, dlatego zdecydowano się na współfinansowanie ekspedycji przez wszystkie najbogatsze, a zarazem wysoko rozwinięte państwa. Cała społeczność międzynarodowa czekała w napięciu na chwilę, kiedy spełnią się marzenia ludzi o podróży poza układ słoneczny. Wielokrotnie przypominano film z pierwszego lądowania człowieka na księżycu oraz stare kroniki, w których pokazywano niezwykłe zainteresowanie ludzi obserwujących to wydarzenie na ekranach telewizorów.
Dopiero w dniu 11 lipca 2047 roku, o godzinie dziewiętnastej czasu uniwersalnego wszystkie stacje radiowe i telewizyjne przekazały od dawna oczekiwaną wiadomość. Choć wypowiadana była ona w wielu językach, to jej treść wyglądała niemal identycznie i dotyczyła pierwszego w historii ludzkości startu załogowego statku kosmicznego dalekiego zasięgu. Statek ów po odłączeniu się od bazy księżycowej „Selene” miał opuścić Układ Słoneczny i udać się w daleką podróż, która miała potrwać zaledwie – dzięki osiąganiu przez gwiazdolot szybkości nadświetlnej – około piętnastu lat. Poinformowano również o składzie międzynarodowej załogi, na czele której stanął pułkownik Jonathan F. Preston, natomiast na jego zastępcę powołano majora Lwa Leontijewicza Popowa. W składzie ponad stuosobowej załogi znalazło się również czternaście kobiet. Do dzielnych pionierów międzygwiezdnych podróży życzenia szczęśliwego powrotu wysłali niemal wszyscy przywódcy państw zrzeszonych w Organizacji Narodów Zjednoczonych. Życzenia napłynęły również ze Stolicy Apostolskiej.
Na holoprojekcjach można był zaobserwować, jak od bazy kosmicznej odrywa się potężny walec gwiazdolotu i odczytać umieszczony wzdłuż kadłuba dwujęzyczny napis:
­ STAR ­ ЗВЕЗДА ­
W centrum dowodzenia lotami kosmicznymi, wyposażonym w dziesiątki stanowisk komputerowych, za pulpitami których siedzieli informatycy nadzorujący z ziemi przebieg pierwszej części lotu. Wielka holoprojekcja w jednej części centrum ukazywała świetlny punkt przesuwający się na tle trójwymiarowej mapy nieba, zmierzający ku jaskrawo błyszczącemu celowi, którym był Epsilon Eridana.
Tymczasem "Gwiazda" z coraz przędzej oddalała się od stacji orbitalnej, aż w końcu osiągnąwszy szybkość nadświetlną opuściła układ słoneczny.
Ponieważ jeszcze przed startem większa część podróżników – poza dowództwem gwiazdolotu, pracownikami obsługi technicznej oraz niewielką grupą naukowców poddana została hibernacji przestrzeni na pokładzie było aż nadto. Nie brakowało również miejsc w salach odnowy biologicznej, na basenie, w ogrodzie i innych miejscach przeznaczonych dla rozrywki i relaksu załogi. Podróż przebiegała spokojnie i bez emocji, dlatego wszyscy chętnie korzystali z tych udogodnień.

1

Któregoś dnia w sali odpraw gwiazdolotu zwołana została narada w której wzięły udział następujące osoby:
Pułkownik Jonathan F. Preston – wysoki szczupły, wyglądający na nie więcej niż czterdzieści lat, choć tak naprawdę liczył ich sobie już pięćdziesiąt sześć. Jedynym tego świadectwem były przyprószone siwizną skronie odbijające się od, ostrzyżonych „na jeża” czarnych włosach. Był doświadczonym pilotem myśliwców Stealth, potem dowódcą dywizjonu, by przejść na etat NASA, jako pilot statków kosmicznych;
Major Lew Leontijewicz Popow – z wyglądu całkowite przeciwieństwo Prestona – niski lekko otyły, z wielką, łysą, przypominającą tonsurę mnicha głową, otoczoną jedynie wianuszkiem całkiem białych włosów. Obdarzony nieprzeciętną inteligencją absolwent czterech fakultetów. Choć był majorem lotnictwa, to – jak sam zwykł był powtarzać żartem – pilotował jedynie samoloty bezzałogowe. Za jego plecami mówiono, iż były to samoloty szpiegowskie, jako że tajemnicą Poliszynela było, że służył przez pewien czas jako agent rosyjskiego wywiadu;
Szef ekipy naukowej – doktor Olgierd Pawłowski – absolwent Politechniki Warszawskiej i Instytutu Maxa Plancka;
Lekarz ekspedycji – doktor Bjoern Johannson – czterdziestoletni, jasnowłosy olbrzym, z twarzą pokrytą jasnorudawą brodą, zwany przez współtowarzyszy wikingiem, przeciw czemu początkowo protestował, twierdząc, że nie jest Norwegiem, lecz Szwedem. Po jakimś czasie przyzwyczaił się do swego przydomku, a nawet go polubił i w rozmowach za pośrednictwem intercomu zawsze przedstawiał się tą ksywką;
Sylwia Dupont – egzobiolog z Quebeku – drobna, niespełna trzydziestoletnia, czarnowłosa maskotka zespołu;
Naczelny inżynier gwiazdolotu – Masushiko Mifune – Japończyk ze szczepu Ajnów – szczycił się swoim dziadkiem – znanym japońskim aktorem;
Doktor Mahmud Hashad – psycholog z Palestyny;
Patrick O’Hara – pochodzący z Ulsteru, ogniście rudy, z twarzą pokrytą niezliczonymi piegami, pilot promu, oraz kilkoro jeszcze naukowców, pilotów i techników

– Tak więc, w dniu dzisiejszym, o godzinie 14:27 czasu pokładowego główny komputer podał sygnał rozpoczęcia hamowania – zakomunikował Preston. – Oznacza to, szanowni państwo, że osiągnęliśmy półmetek.
– Czyżby pan nie miał zamiaru powracać na ziemię, pułkowniku? – zażartował Pawłowski.
– A, tak. Przepraszam. Oczywiście ćwierćmetek. Czy w związku z powyższym są jakieś pytania?
– Proponuję zorganizować z tej okazji bal kostiumowy – wyrwał się niepoprawny żartowniś – doktor Johanson.
– Doktorze, czy pan kiedykolwiek spoważnieje? – z uśmiechem zapytał Preston.
– Mam nadzieję, że nie. W przeciwnym wypadku nie zdołałbym do końca wytrzymać z wami na tej wycieczce. Wam wszystkim również zalecam trochę mniej powagi, a będziecie zdrowsi.
– A wtedy umrze pan z nudów – do rozmowy włączył się major Popow.– Nie ma obawy. Przy takim kucharzu, jak nasz, będę miał cały czas pracę przy leczeniu waszych żołądków – zaśmiał się lekarz.
– Aha. Majorze Popow, zdaje mi się, że chciał pan jeszcze porozmawiać z pilotami... – ni to zapytał, ni stwierdził Preston.
– Zgadza się.
– A zatem pilotów proszę o pozostanie; reszta jest wolna.

2

Salkę projekcyjna gwiazdolotu opuściła niewielka grupa pionierów podróży międzygwiezdnych, pośród których znalazła się Sylwia oraz
O’Hara.
– Coś ty taka zgaszona, Sylwio? Nie lubisz starych filmów?
– Nie powiem, że nie lubię. Często mają więcej uroku, a na pewno znacznie więcej do przekazania, niż dzisiejsze holoprojekcje, jednak te wszystkie komedie, a szczególnie filmy przygodowe i horrory są niemal jednakowe. Jedynie „Dziecko Rosemary” oglądałam po raz trzeci bez znudzenia. Teraz przepraszam cię, ale wybieram się na siłownię.
– A czy mógłbym ci towarzyszyć?
– Oczywiście. Siłownia dostępna jest dla wszystkich...
Choć nie zabrzmiało to zachęcająco, Patrick przyłączył się do ćwiczeń Sylwii.

3

W sali odpraw odbywała się prowadzona przez Pawłowskiego narada.
– Jak większości z was wiadomo, potwierdziliśmy istnienie podobnego do naszego układu planetarnego. Tak więc, jeden z celów naszej wyprawy został osiągnięty. Bliższych informacji na ten temat udzieli nam doktor Sumiko Harada. Bardzo proszę, pani doktor.
– Udało nam się potwierdzić – podjęła temat drobna Japonka – istnienie układu planetarnego złożonego, z co najmniej pięciu planet. Pierwsza z nich, o masie osiem dziesiątych masy Ziemi oraz druga, czterokrotnie przekraczająca masę naszej planety krążą po orbitach mieszczących się w obrębie hipotetycznej ekosfery.
– Dlaczego hipotetycznej? – przerwał jeden z uczestników narady.
– Chodzi o ekosferę, w obrębie której mogłoby się rozwinąć życie podobne do ziemskiego. Trzy następne o masach: – kontynuowała Sumiko – cztery i sześć dziesiątych, dwa i osiem dziesiątych oraz jeden, coma jeden mają orbity znacznie oddalone od gwiazdy centralnej. Ze zrozumiałych względów zainteresować powinniśmy się głównie pierwszą z nich.
– Dziękuję. Będziemy – ma się rozumieć – prowadzić badania całego układu, skupimy się jednak przede wszystkim na tej ziemiopodobnej. Jeżeli są jakieś pytania, to proszę...
Wobec braku chętnych do zabrania głosu Pawłowski zakończył spotkanie.

4

Pułkownik Preston leżąc w swojej kabinie na koi rozwiązywał pewien problem szachowy, który zaprzątał jego umysł od kilku już dni, gdy rozległ się sygnał interkomu.
– Odbiór! – powiedział i ukazała się holoprojekcja twarzy Pawłowskiego.
– Mamy bombę, pułkowniku.
– Tak?
– Na Primie jest tlen.
– Na jakiej primie?
– Ach, tak. Pan jeszcze nie zna naszego kodu. Odkrytym planetom nadaliśmy nazwy zgodne z ich łacińską numeracją, a więc Prima, Secunda, Tertia i tak dalej.
– Rozumiem. I powiada pan, że na tej pierwszej jest tlen?
– To nie wszystko. Jest też woda. I w ogóle dosyć gęsta atmosfera.
– Jakie wnioski?
– Na szczegółowe wnioski jest jeszcze za wcześnie. W każdym razie uważam za konieczne wejście na jej orbitę i szczegółowe jej zbadanie. Jeśli nawet nie istnieje na niej życie, to niewykluczone, że mogłaby się w przyszłości nadawać do skolonizowania przez ludzi.
– W porządku. Myślę, że ma pan rację. Musimy ją dokładnie zbadać. Proszę zarządzić wybudzanie całej załogi.

5

Składająca się z pięciu osób grupa eksploracyjna oraz trzyosobowa drużyna pomocnicza udały się do pomieszczenia, w którym przechowywano skafandry oraz całe pozostałe indywidualne wyposażenie kosmonautów. W przygotowaniu do wyprawy towarzyszyli im Preston i Pawłowski.
– Kiedy pierwsza grupa wyląduje na powierzchni Primy – przypominał Preston – wy będziecie krążyć na geostacjonarnej... No nie! Na – uśmiechnął się lekko – primostacjonarnej orbicie, by w razie potrzeby przyjść z natychmiastową pomocą.
– Chyba nie muszę przypominać o bezwzględnej konieczności utrzymywania ciągłej łączności z bazą? – dodał Pawłowski.
Potakiwanie głowami było wystarczającym potwierdzeniem.
Po nałożeniu kombinezonów i sprawdzeniu ekwipunku obie ekipy przeszły do śluzy, po czym udały się na pokład startowy, zaś Preston przeszedł do zwanego mostkiem kapitańskim centrum dowodzenia gwiazdolotu. Holoprojekcja pokazała obie załogi zajmujące miejsca w zmodyfikowanych promach typu Harrier Mars-39. Następnie, na polecenie Prestona otwarte zostały luki startowe i kosmiczne pojazdy po kolei opuściły pokład statku macierzystego, by po chwili, ich włączone na całą moc silniki popchnęły maszyny w kierunku błyszczącej niebieskawo w promieniach Epsilona Eridana planety.
Po niespełna godzinie lotu pierwszy z promów łagodnie osiadł na powierzchni Primy.
– Niezbyt zachęcająco to wygląda – powiedział Bob.
– Nawet gór porządnych nie ma. Nie to, co na Marsie – dodał Jean.
– Ani oceanów – Bob okazywał dezaprobatę.
– Wydaje mi się, panowie, że nie macie racji – do rozmowy włączyła się Sylwia. – Może się mylę, ale wydaje mi się, że na chwilę przed lądowaniem dostrzegłam przed nami jakiś połysk i chyba coś jeszcze. Nie widział pan tego, kapitanie?
– Chyba masz rację, Sylwio. To błyszczało, jak woda – odpowiedział O’Hara. – zaczniemy badanie planety od tego miejsca. Jak tam dane?
– Temperatura powietrz 293,1 Kelvina, gruntu – 295,7. Prędkość wiatru 1,2 metra na sekundę. Zawartość tlenu 5,2 procent, azotu 93,9, dwutlenku węgla 17 promili. Wilgotność 25 procent. Ciśnienie 783 hektopaskale – złożył raport Misza.
– W porządku. Pierwszy zespół do śluz! Powodzenia chłopcy!
Bob i Jean przeszli do śluzy i wyszli na zewnątrz. Po opuszczeniu rampy ładowni i wyładowaniu różnego rodzaju aparatury pomiarowej, podłączyli kable energetyczne i rozpoczęli pobieranie próbek gruntu.
– Słuchaj, Sylwio – odezwał się O’Hara. Mówiłaś, że przed lądowaniem ujrzałaś coś niezwykłego.
– Widziałam. Jestem pewna. Z tym, że nie twierdzę, iż było to coś niezwykłego, tyle tylko, że coś wyróżniającego się na tle pustyni.
– A ty, Misza?
– Przyznam się, że jednak nie. Ale, skoro widzieliście to oboje, to na pewno coś tam musi być.
– No, dobrze chłopcy. Skończyliście? Wracaj na pokład, Bob. Będziesz kontrolował pomiary i pilnował łączności. My uruchamiamy limuzynę i wyjeżdżamy do was.
– Yes, sir! Tylko nie zapomnijcie zabrać z sobą przewodnika. A jeśli natkniecie się na jakąś dobą knajpkę, to zamówcie dla mnie porządny stek i zimne piwo.
– Masz to u mnie, jak w banku – odpowiedział kapitan.
Po chwili z luku wyjechał terenowy, kołowo-gąsienicowy pojazd elektryczny z O’Harą, Sylwią i Miszą na pokładzie. Do ekipy dosiadł się Jean i łazik ruszył w kierunku, w którym miało się znajdować to coś, co dostrzegli Sylwia i O’Hara. Za pojazdem uniosła się chmura pyłu. Jechali już około pół godziny, gdy Sylwia zapytała:
– Zauważyliście zmianę?
– Tak, jakby... Ale nie mogę się zorientować, na czym polega – odpowiedział O’Hara.
– To obejrzyjcie się za siebie – powiedział Misza.
– Nic nie widać – równocześnie odpowiedzieli Jean i O’Hara.
– No właśnie – z satysfakcją powiedział Misza.
– Teraz nic nie widać, a przedtem był tuman kurzu – dodała Sylwia.
– No faktycznie przestało się kurzyć – potwierdził Jean.
– Czyżby grunt był bardziej spoisty – wyraził przypuszczenie O’Hara.
– W pewnym sensie tak – Misza przyjął mentorski ton. – Jest bardziej wilgotny. Spójrzcie tam! – wskazał na wyraźnie ciemniejszą od otoczenia plamę na piasku.
– Zatrzymaj łazika! – rozkazał O’Hara.
Jean zatrzymał pojazd i wszyscy podeszli do wskazanego przez Miszę miejsca. Nagle idący przodem Jean zapadł się po kolana w ziemię, a gdy usiłował się wydostać z pułapki zagłębił się aż po pas.
– Merdè! To jakieś pieprzone bagno. Pomóżcie!
Wspólnymi siłami wyciągnęli biednego Francuza z pułapki.
– Wspaniała kąpiel – Jean nie stracił dobrego humoru. – Idealna na reumatyzm. Szkoda, że nie mam ze sobą kąpielówek.
– Nie krępuj się. Mogę się odwrócić – zażartowała Sylwia.
– Trzeba wziąć próbkę tego błocka – O’Hara nie przyłączył się do żartobliwego nastroju współtowarzyszy.
– A po co? Nie wystarczy ta, na garniturze Jeana? – ze śmiechem powiedziała Sylwia.
– Szefie, to nie jest błoto – włączył się Misza.
– A co?
– Nie jesteśmy na Ziemi. Błoto, to mieszanina gleby z wodą, a tutaj gleby nie ma. To jest zawiesina piasku i pyłu w wodzie, czyli kurzawka. A próbki już pobieram. Przecież w czymś takim może zaczynać się życie.
Po wzięciu próbek wszyscy ponownie zajęli miejsca we wszędołazie.
– Ostrożnie Jean – powiedział dowódca ekspedycji. – żeby nasza limuzyna cała nie poszła w twoje ślady.
Ruszyli naprzód, a po kilku minutach zza horyzontu wyłoniła się duża połyskliwa płaszczyzna. Po chwili nie mieli najmniejszych wątpliwości, że jest to pokaźnych rozmiarów zbiornik wodny. Gdy dojechali na brzeg Jean skręcił w prawo i łazik powoli posuwał się na granicy wody i lądu. W odległości kilkuset metrów widoczne były jakieś niewysokie pagórki.
– Co to takiego? – zapytał sam siebie Misza.
– Wydmy. To chyba oczywiste – pośpieszył z wyjaśnieniem Jean.
– Być może – skomentował O’Hara. – Ale włącz kamerę. – Baza! Widzicie?
– Tu Preston. Widzimy, ale trudno rozpoznać z tej perspektywy. Harrier2! Zmieńcie orbitę i spróbujcie nam to pokazać!
– Zgłasza się Harrier2. Już przystępujemy do manewru.
Zanim łazik dotarł do tajemniczych wzniesień jego pasażerowie otrzymali przekaz z Harriera2.
– Widzicie to, co ja? – wykrzyknął Jean.
– Widzimy – odpowiedział mu chór głosów.
– Co to jest, do diabła? – zastanawiał się O’Hara.
– To wygląda jak... – powoli powiedział Sylwia – ...jak...

6

– ...jak przysypane piaskiem samoloty.
– Chyba Masz rację Sylwio. A tam dalej, te duże, to może jakieś hangary? Choć ich kształt jest jakiś dziwny i są trochę za małe. Może jakieś warsztaty... Przyjrzyjmy się temu z bliska – powiedział O’Hara.
Opuścili pojazd, podeszli do jednego ze wzniesień i usiłowali wspiąć się na nie, lecz uniemożliwiał to osuwający się piasek.
– Chyba muszę ponownie zażyć kąpieli – stwierdził Jean i wszedł do wody, by po wilgotniejszym nieco, a tym samym bardziej spoistym piasku wdrapać się na pagórek. Podszedłszy do jego najwyższego punktu rękami zaczął odgarniać piach. Po kilku minutach pracy wydma zaczęła się gwałtownie osuwać i oczom eksploratorów ukazał się fragment pionowego statecznika samolotu.
– Halo, baza! Widzicie to dobrze? Odkryliśmy pozostałości jakiejś nieznanej cywilizacji. Podjedziemy jeszcze do tego większego obiektu.
– Halo! Tu baza. Widzimy doskonale. Po obejrzeniu tego dużego obiektu wracajcie!
– Podjechali kilkaset metrów i przystąpili do lustracji większego pagórka, obchodząc go kilkakrotnie dookoła.
– Z niczym mi się ten kształt nie kojarzy – powiedział Jean – a już na pewno nie z samolotem.
– Wiecie co... Przyszło mi do głowy coś takiego, że aż boję się powiedzieć.
– Powiedz, Sylwio – zachęcił ją O’Hara. – Przecież w pierwszym przypadku trafiłaś.
– Będziecie się śmiać.
– Nie będziemy – odpowiedzieli pozostali.
– To mi przypomina... statek.
– Oczywiście – poparł jej opinię Misza. – Leżący na boku statek. Tam jest dziób, a tu... Patrzcie! Tam, w górze, to chyba ster. O, i widać również zarys nadbudówki.
– No, faktycznie – potwierdził O’Hara. – Ale skąd wziął się tu, na brzegu.
– Widocznie docierają tutaj jakieś prądy oceaniczne, wyrzucające uszkodzone statki na brzeg – powiedział Jean.
– Tak, wyrzucają statki – ironizował Misza. – a do tego dorzucają jeszcze samoloty.
– Prądy oceaniczne, powiadasz? – z powątpiewaniem powiedziała Sylwia. – Twoim zdaniem pływają tu statki... No, nie wiem. Według mnie to nie jest żaden ocean, ani nawet morze. Co prawda, nie widać drugiego brzegu, ale odnoszę wrażenie, że jest to raczej jezioro. Spore jezioro.
– Dlaczego tak uważasz? – zapytał O’Hara.
– Przecież oboje, na chwilę przed lądowaniem zauważyliśmy tę błyszczącą powierzchnię, ale to na pewno nie było na tyle duże, by można by je uznać za morze. A ponadto, zbiornik wodny o znacznych rozmiarach zauważylibyśmy jeszcze z pokładu gwiazdolotu.
– No dobrze – upierał się przy swoim Jean – teraz jest tu jezioro, ale kiedyś, w jakiejś bliżej nie określonej przeszłości mógł w tym miejscu szumieć prawdziwy ocean.
– Może i masz rację – Sylwia zgodziła się z jego koncepcją. – Za jakiś czas wszystkiego na pewno się dowiemy.

7

Tymczasem na pokładzie gwiazdolotu odbywała się narada z udziałem Prestona, Popowa i Pawłowskiego.
– Uważam za celowe wysłanie na Primę promów z odpowiednim sprzętem i aparaturą. A jakie jest zdanie panów?
– Ależ, to jest po prostu konieczne, pułkowniku – odpowiedział Pawłowski. – Przecież to jest prawdziwa rewelacja. Pierwsza wyprawa ziemskiego statku kosmicznego w podróż międzygwiezdną i od razu trafiamy na ślady obcej cywilizacji. A może jej twórcy jeszcze gdzieś żyją? Może oczekują naszej pomocy? Musimy to wyjaśnić.
– Zgadzam się całkowicie z panem – dodał Popow. Jeśli nawet nie trafimy na żyjące istoty, to przecież możemy... nie – musimy się zapoznać chociaż z ich osiągnięciami z dziedziny technologii. Być może będziemy się mogli czegoś od nich nauczyć.
– Cieszę się, że reprezentujemy takie same poglądy w powyższej sprawie – Preston zaczął wydawać rozkazy naukowcom, pracownikom technicznym i pilotom. – Majorze, proszę się również przygotować do lądowania na Primie. Będzie pan bezpośrednio nadzorował całą operację.
– A ja? Chyba też powinienem się tam udać.
– Dobrze. Pan będzie odpowiedzialny za część naukową badań. Proszę sobie dobrać cztero-, pięcioosobowy zespół. Harrier1, zgłoś się!
– Zgłasza się Harrier1.
– Kapitanie O’Hara. Proszę sprawdzić spoistość gruntu w rejonie obiektów.
– Nie rozumiem pułkowniku.
– Nie chcemy, by któremuś z promów przydarzyła się taka przygoda, jak Jeanowi. Zobaczcie, czy w okolicy nie ma podobnych pułapek. Jeśli natraficie na taką, postawcie radiolatarnię. Potem wracajcie do bazy
– Rozkaz, pułkowniku!
Drużyna O’Hary sprawdziła otoczenie wraków i – nie stwierdziwszy niebezpiecznych miejsc ulokowała się w łaziku. W czasie, gdy wracali do promu, od gwiazdolotu oddalały się cztery kolejne Harriery, z technikami i naukowcami oraz sprzętem budowlanym na pokładach. Niedługo potem kolejno wylądowały nieopodal zasypanych samolotów i statków. Z otwartych ładowni powoli wypełzały buldożery, koparki, dźwigi i inny sprzęt. Technicy w tym samym czasie porozstawiali kamery holograficzne i używając kabli podłączyli je do generatorów.
– Po niezbyt długich przygotowaniach spychacz i koparki przystąpiły do prac przy pierwszym z odkrytych obiektów. Już pierwsze metry sześcienne piachu odsłoniły kadłub samolotu. Większa część pozostałych na gwiazdolocie, przebywała w centrum dowodzenia, obserwując holoprojekcję z wykopalisk. Gdy obraz ukazał wyłaniający się spod zwałów piachu kadłub samolotu i ukrywający się pod charakterystycznym „garbem” jego kokpit, naczelny inżynier gwiazdolotu – Tom Scott zerwał się z miejsca.
– Panie pułkowniku! Ja znam ten samolot! Widziałem taki w muzeum.
– Pozaziemski samolot widział pan w muzeum?
– To nie jest samolot pozaziemskiej cywilizacji. Tę maszynę wyprodukowano na Ziemi. To jest Boeing 747, zwany Jumbo Jetem.
Tymczasem koparki odsłoniły kolejne fragmenty maszyny, ukazując, ciągnący się wzdłuż kadłuba napis American Airlines.

8

Preston powstał z fotela i odwrócił się do zebranych.
– Panowie!. Sądziliśmy, że udało nam się dokonać – powiedział z przejęciem – sensacyjnego odkrycia śladów obcej cywilizacji. Zdawało się, że spełniło się jedno z marzeń ludzkości – odnalezienie kosmicznych braci. Tymczasem sensacja zdaje się być jeszcze większa, a przy tym całkowicie zaskakująca. Ziemski statek powietrzny w odległości ponad dziesięciu lat świetlnych od macierzystej planety, to rzecz absolutnie niewytłumaczalna, a jednak prawdziwa. Wykorzystamy wszelkie możliwe sposoby, by wyjaśnić tę tajemnicę. Przede wszystkim musimy dostać się do wnętrza samolotu.
– Będzie to trochę kłopotliwe, bo samolot jest przechylony i jego drzwi są dosyć głęboko zasypane – powiedział Scott.
– To wytniemy otwór w kadłubie – podjął decyzję Preston. – Słyszał pan, majorze?
– W porządku. Zaraz wyciągniemy aparat do cięcia metalu – odpowiedział Popow.
Technicy przystąpili do wycinania otworu w kadłubie samolotu. W związku z tym, że Epsilon Eridana ukrył się za horyzontem i zapadł szybki zmierzch, pracę skończyli korzystając ze światła jupiterów. Cała ekipa czekała z niecierpliwością nieopodal. Gdy wyważono płat poszycia do wnętrza maszyny wszedł Popow i Pawłowski i dwóch pilotów.
Wewnątrz kadłuba panowała ciemność rozjaśniana jedynie wpadającymi przez iluminatory smugami światła świecących na zewnątrz jupiterów. Zapalili więc umocowane do hełmów lampy i zaczęli przesuwać się pomiędzy rzędami foteli.
Kabina pasażerska była pusta.
– Idziemy do kokpitu – zdecydował Pawłowski.
Po schodach dostali się na górny pokład i przez otwarte drzwi weszli do kabiny pilotów. Tutaj też wszystko wydawało się być w porządku. Jeden z pilotów zasiadł w fotelu.
– Zna się pan na tym? – Zapytał Popow.
– Wszystkie samoloty są do siebie podobne. Może bez dłuższego treningu wystartować bym nie potrafił, ale ogólnie mogę go sprawdzić.
– Proszę więc to zrobić! – polecił Popow.
Pilot przez chwilę studiował tablicę przyrządów, po czym wcisnął kilka wyłączników i w kabinie rozbłysły blade światła oraz monitory kontrolne.
– Akumulatory niemal całkowicie rozładowane – stwierdził – ale wskazania przyrządów nie pokazują żadnych usterek. Paliwa powinno wystarczyć na jakieś pięć tysięcy kilometrów lotu. Gdyby akumulatory były sprawne, zapewne dałoby się go chyba uruchomić. Możemy jednak „pożyczyć” prąd z promu. Co pan na to?
– Chyba warto spróbować – powiedział Popow.
– To nie ma najmniejszego sensu. W atmosferze jest zbyt mało tlenu – do rozmowy włączył się Pawłowski.
– No tak, ma pan rację. Sprawdźmy jeszcze raz wszystkie zakamarki kabiny i wracajmy do Harrierów. Jutro czeka nas również sporo pracy.
Wrócili do przedziału pasażerskiego i przeszukali schowki na bagaż, podłogę pod fotelami i kieszenie w oparciach foteli. Znaleźli kilka osobistych drobiazgów, jak kapelusz, chusteczkę do nosa, pęk kluczy, parę rękawiczek i już mieli wychodzić na zewnątrz, gdy jeden z nich ujrzał leżącą na fotelu damską torebkę. Oprócz zwykłych kobiecych akcesoriów znaleźli w niej paszport na nazwisko Lynda Stratton oraz bilet na lot z Miami do Londynu, na którym wydrukowana była data 14 października 2006 roku.
– Czekajcie – powiedział Pawłowski. – To znaczy, że ten samolot wyleciał z Florydy pięćdziesiąt sześć ziemskich lat temu...
– Nic z tego nie rozumiem – Popow był równie zdziwiony, jak jego uczony kolega.
– Słuchajcie! – odezwała się Sylwia obserwująca przebieg wydarzeń z pokładu "Gwiazdy". – A może to ma coś wspólnego z Trójkątem Bermudzkim?

9

– Z jakim trójkątem? – Preston w zdziwieniu uniósł brwi.
– Z bermudzkim.
– A cóż to znowu takiego?
– W drugiej połowie dwudziestego wieku na obszarze, którego wierzchołki wyznaczają południowy skraj Florydy oraz Bermudy i Puerto Rico miały miejsce liczne zaginięcia samolotów, jachtów, a nawet pełnomorskich statków. Snuto wiele domysłów, w tym zakładano, że mogły być efektem działania przedstawicieli obcych cywilizacji, jednak przyczyny nigdy nie zostały do końca wyjaśnione. Dzisiejsze nasze znalezisko zdaje się hipotezy o obcych potwierdzać.
– Ciekawe... Ani w szkole lotniczej, ani w West Point nic nam o tym nie wspominano. A pani, mimo młodego wieku posiada takie informacje...
– Panie pułkowniku. Mimo, że studiowałam egzobiologię, to zdarzało mi się sięgać od czasu do czasu po inną literaturę, niż podręczniki akademickie – w głosie Sylwii dało się odczuć lekkie zirytowanie.
– Proszę się nie obruszać. W moich słowach naprawdę nie było ani odrobiny ironii, a jedynie podziw. Już pokazała pani, że ma wyczucie, a obecnie wykazała się również wiedzą. Może i tym razem również ma pani rację. Majorze Popow! Spróbujcie wymontować czarną skrzynkę. Postaramy się dokonać analizy wydarzeń zaistniałych w czasie tego lotu.
– W porządku, pułkowniku. Zaraz wyślę techników.
Po chwili wszystkie ekipy przeszły na spoczynek do swoich Harrierów, by po kilku godzinach snu podjąć prace przy odkopywaniu kolejnych obiektów. Już po kilku ruchach czerpaków przy największym z nich osunęły się zeń masy piachu, nieomal zasypując jedną z koparek. Po opadnięciu wielkiego kłębu kurzu wszyscy mogli ujrzeć wielki tankowiec w całej okazałości.
– Co najmniej dwieście tysięcy ton wyporności – ocenił półgłosem jeden z członków ekipy.
– Kolos – potwierdził Pawłowski. Ten to na pewno nie mógł tutaj dolecieć. Gdybym nie miał wątpliwości, że jesteśmy na Primie, to mógłbym sądzić, że przez pomyłkę znaleźliśmy się ponownie na Ziemi, na której wydarzył się jakiś kataklizm.
Tymczasem za pomocą umocowanej do wysięgnika platformy ekipa badawcza podniesiona została aż do nadbudówki statku, po czym wielkim kluczem rozbito szybę i ludzie dostali się do jej wnętrza. Z uwagi na znaczny przechył statku poruszali się częściej po ścianach, niż po podłodze, wspomagając się przy tym linami. Spenetrowano każdy zakamarek i stwierdzono, że – podobnie, jak w samolocie – nie było w nim żadnych ludzi. Nie stwierdzono również żadnych uszkodzeń, poza poprzewracanymi meblami i innym sprzętem, ale to było bez wątpienia skutkiem położenia się statku na burtę. Z gwiazdolotu poleciały na Primę kolejne Harriery dostarczając elementy do budowy niewielkiej bazy. Zwiększono przy tym ekipę badawczą, która już nie przerywając prac w nocy, odsłaniała kolejne obiekty. Na żadnym z nich nie stwierdzono obecności ludzi, ani innych żywych, bądź martwych – prócz pewnej ilości bakterii – organizmów pochodzenia ziemskiego.

10

Na jednej z kolejnych odpraw odbywających się w gwiazdolocie omawiano wyniki prac badawczych.
– Tak więc, wiemy, że na Primie – stwierdził Preston – znajdują się ziemskie samoloty i statki. Czy ktoś z was spróbuje to w jakiś rozsądny sposób wyjaśnić?
– W oparciu o naszą dotychczasową wiedzę, nie potrafimy tego wytłumaczyć – orzekł Pawłowski. – To jest coś, co wykracza poza granice ludzkiego poznania.
W tej samej chwili światła w sali konferencyjnej przygasły, po czym z głośników dobiegł pozbawiony akcentu głos:
– Pozdrawiamy was, Ziemianie. Cieszymy się z waszego przybycia i pragniemy nawiązać z wami przyjacielskie kontakty. W tym celu zapraszamy waszą delegację do siebie. Za kilka minut do waszego statku zbliży się nasz bezzałogowy wahadłowiec. Jeśli chcecie nawiązać kontakt, otwórzcie śluzę i wpuście go do środka. Wystarczy w nim miejsca dla dziesięciu osób. Kombinezony kosmiczne będą niepotrzebne. Dziękujemy za wysłuchanie propozycji.
Ludzie zebrani w sali odpraw zamilkli i dłuższą chwilę trwali w osłupieniu. Ciszę przerwał głos dowódcy gwiazdolotu:
– Majorze Popow – proszę przejąć dowodzenie. Czy są ochotnicy chcący polecieć ze mną.
– To może być niebezpieczne, pułkowniku – Popow okazał zaniepokojenie Mogą was pozabijać!
– Spokojnie, majorze. Gdyby chcieli nas wykończyć już by to uczynili. Nie wątpi pan chyba, że te samoloty i statki, to ich robota. Mają taką technikę i dysponują, jak się wydaje przeogromnymi zasobami energii, mogli więc to uczynić bez trudu. Teraz zapraszają do siebie tylko kilka osób, po co więc mieliby mordować delegację?
– No, tak. Chyba ma pan rację. Przejmuję dowodzenie. Włączam podgląd otoczenia.
Holoprojekcja ukazała zbliżający się do gwiazdolotu niewielki pojazd kosmiczny.
– Otwieram śluzę.
Tymczasem do Prestona podszedł Pawłowski, Sylwia i O’Hara. Potem do grupy przyłączył się doktor Johansson i jeszcze kilka osób, spośród których Preston wybrał dziewiątkę.
– Proszę za mną!
Grupa milcząco, choć z wyraźnym podnieceniem malującym się na twarzach, długim korytarzem podążyła za Prestonem do windy, a potem przeszła do silosu, w którym znajdował się już wahadłowiec obcych. Gdy podeszli do statku samoczynnie otworzyły się drzwi i wysunęła się pochylnia, po której astronauci weszli do wnętrza i zajęli miejsca, w nieco za małych, szczególnie dla Prestona i Johanssona, ustawionych w dwóch rzędach fotelach. Na dwóch przednich zasiedli Preston z O’Harą. Spojrzeli na miejsce, gdzie powinien znajdować się pulpit sterowniczy. Dostrzegli jedynie szarą, matową płytkę, na której spokojnie pulsowała niebieska strzałka.
– Jak pan sądzi, kapitanie – zapytał Preston – co powinniśmy teraz zrobić?
– Nie wiem. Może powinniśmy poczekać na sygnał od obcych?
– No, nie wiem... Może liczą na naszą kreatywność? Ta strzałka chyba coś oznacza...
– Może i tak. Ale powinna być zielona lub czerwona, a przecież świeci na niebiesko.
– Niech pan przestanie myśleć po ludzku. Może u nich wolną drogę oznacza kolor niebieski. A może po prostu nie rozróżniają niebieskiego od zielonego...
O’Hara położył dłoń na płytce. Po chwili pochylnia wraz drzwiami zamknęła się i pojazd prawie niewyczuwalnie uniósł się nad podłogą. Równocześnie dobiegł ich ten sam, mechaniczny głos:
– Proszę wydać polecenie otwarcia śluzy.
– Otworzyć śluzę! – nie widząc żadnego mikrofonu, Preston wypowiedział te słowa po prostu przed siebie.
– W sterowni gwiazdolotu niewątpliwie go usłyszano, bowiem wrota zaczęły się otwierać. Wówczas wahadłowiec powoli ruszył w ich kierunku. Po opuszczeniu gwiazdolotu siła przyśpieszenia wcisnęła pasażerów w oparcia foteli i ich pojazd zaczął błyskawicznie oddalać się od gwiazdolotu. Wszyscy poczuli się niepewnie, po raz drugi opuszczając domowe pielesze, gwiazdolot bowiem od kilku lat był ich drugim domem.

11

Tymczasem w laboratorium dokonano analizy zapisów w czarnych skrzynkach wymontowanych z samolotów, oraz książek nawigacyjnych znalezionych na jednostkach pływających. Kierująca badaniami Sumiko skontaktowała się z Popowem:
– Panie majorze. Analiza zapisów z tego wielkiego Boeinga wykazała, ze maszyna ta, po starcie z Miami udała się na wschód, a następnie skręciła w kierunku północno-wschodnim. Lot przebiegał bez żadnych zakłóceń, wszystkie urządzenia działały prawidłowo, gdy nagle, po niespełna godzinie od chwili startu zapis niespodziewanie się skończył. Nic. Po prostu zero absolutne. W pozostałych przypadkach sytuacja była bardzo podobna. Rejsy przebiegały prawidłowo, pogoda była dobra i nagle wszelkie zapisy kończyły się z niewiadomych powodów. Wszystkie te przypadki łączy jedno – zdarzyły się w jednym, niewielkim rejonie, potwierdzając hipotezę wygłoszoną przez Sylwie, że mają związek z tak zwanym Trójkątem Bermudzkim.

12

Gdy wahadłowiec zaczął zwalniać, O’Hara pierwszy dostrzegł w oddali kosmolot obcych.
– Panie pułkowniku, proszę spojrzeć! Co za kolos...
– Rzeczywiście. To jednaka nie wygląda jak statek, lecz jakaś ogromna stacja kosmiczna. Chyba z pięć razy większa od Selene...
Ogromny kosmiczny statek zaczął rosnąć w oczach, co pozwoliło na rozróżnienie szczegółów w jego wyglądzie, tak że Preston po chwili poczuł się zmuszony do zmiany opinii, w kwestii przeznaczenia obiektu:
– Jednak to nie jest stacja, lecz statek kosmiczny dalekiego zasięgu. Ale on jest długi chyba na piętnaście kilometrów... Incredible! Co za technika...
– No, teraz już nie wątpię, że te samoloty na Primie, to ich robota – stwierdziła Sylwia – choć nie mam pojęcia w jaki sposób tego dokonali.
– Eee, chyba nie... Przecież planeta nie jest zamieszkała – doktor Johannson wydął wargi z powątpiewaniem. Przypuszczam, że oni – podobnie jak my – po prostu badają Primę.
– Kto wie... – Sylwia nie miała ochoty zmieniać swoich poglądów.
Tymczasem wahadłowiec zbliżył się do otwierających się wrót w burcie kosmolotu i powoli zagłębił się w jego wnętrzu, by po chwili zatrzymać się na płycie lądowiska.
Na niewielkiej platformie wznoszącej się przed dziobem wahadłowca dostrzec można było kilka oczekujących postaci – Z odległości kilkudziesięciu metrów nie można było dokładnie odróżnić ich sylwetek, ale byli bardzo podobni do ludzi. Jedna z postaci odróżniała się od pozostałych, przewyższając ich co najmniej o głowę.
Kiedy drzwi wahadłowca otworzyły się i ziemska delegacja opuściła pojazd, po czym skierował się w kierunku podwyższenia i wówczas z grupy oczekujących wybiegł jeden osobnik i biegiem rzucił się w kierunku przybyłych. Fakt ten wywołał niewielkie zamieszanie i poczucie niepewności wśród Ziemian.
– Stójcie! – Preston uniósł dłoń.
Tymczasem biegnący znalazł się przy nich i rzucił się na szyję Prestonowi, a następnie kolejno wszystkim przybyłym, po czym ze łzami w oczach zaczął mówić przerywanym łkaniem głosem:
– Witajcie, przyjaciele! Tak strasznie się cieszę na wasz widok, że po prostu brak mi słów. Nazywam się Balters i również jestem człowiekiem. Rozczuliłem się nieco, a moim zadaniem jest przedstawienie naszych gospodarzy. Co prawda, Lemowie nie potrzebują żadnych tłumaczy, gdyż porozumiewają się wyłącznie na drodze telepatii, ale uznając, że moglibyście poczuć się nieswojo, wiedząc że wasze myśli nie stanowią dla nich żadnej tajemnicy zdecydowali się na zablokowanie tego zmysłu – Balters odetchnął kilka razy wyczerpany zbyt długim zdaniem. – W tej chwili ja będę pośredniczył, a potem będą się z wami porozumiewać za pomocą mentransów i ja już będę niepotrzebny.
– Mentransów? – Preston uniósł brwi.
– Skrót od Mental transponder – urządzenie pozwalające na bezpośrednie przekazywanie myśli .
– Witam pana, panie Balters Nazywam się Preston i jestem dowódcą ziemskiego gwiazdolotu. Proszę nas zatem prowadzić do... Lemów. Tak ich pan chyba nazwał?
– No, tak. Pozwólcie państwo za mną.
Prowadzona przez Baltersa grupa udała się w kierunku podium, przyglądając się oczekującym kosmitom. Pobieżna obserwacja pozwoliła na stwierdzenie, że są podobni do mieszkańców Ziemi, wyraźnie jednak od ludzi niżsi, a ich zupełnie pozbawione owłosienia głowy są nieproporcjonalnie duże. Z bliska dostrzegli ponadto, że Lemowie pozbawieni są małżowin usznych. Kiedy po kilku stopniach weszli na podwyższenie ponownie odezwał się Balters:
– Pozwólcie przedstawić sobie naszych gospodarzy: To jest dowódca kosmolotu Ixt, to jego zastępca Brings, a to przewodniczący rady naukowej – Yxtrym.
Wymienieni wymienili z gośćmi uściski długopalczastych, szczupłych dłoni. Balters przedstawił pozostałych, mniej ważnych, przedstawicieli komitetu powitalnego, po czym zaproponował:
– Teraz udamy się do sali konferencyjnej, gdzie zostaną wam udzielone wszelkie wyjaśnienia, ale najpierw załóżcie mentransy. – Wyjął z pojemnika dwadzieścia niewielkich urządzeń przypominających elektroniczne zegarki i podał je przybyszom. – Załóżcie je na obydwa nadgarstki.
– I co, teraz będą znali wszystkie nasze myśli? – zaniepokoiła się Sylwia.
– Proszę się nie obawiać, są dostrojone do przekazywania myśli, które chcecie przekazać, a ponadto można je zablokować poprzez zetknięcie dłoni, ale wówczas nie będziecie mogli odczytać przekazu Lemów.
Obie grupy opuściły hangar i wszyscy zajęli miejsca w wagonikach pneumatycznej kolejki. Po chwili z sykiem zamknęły się drzwi wagoników i kolejka pomknęła przez ciemny tunel. Po kilkuminutowej podróży drzwi stanęły otworem i znaleźli się w sali konferencyjnej wielkości Isaac Stern Auditorium w Carnegie Hall.
– Tu będziemy rozmawiać? – Preston okazał zaskoczenie. – Nie ma nic mniejszego?
– Nie, tu. To jest sala zgromadzeń ludowych. Zaraz przejdziecie do małej sali – wyjaśnił Balters. – Ja już was opuszczam, będziecie się porozumiewać za pośrednictwem urządzeń elektronicznych. Do zobaczenia później.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

W dzisiejszych czasach, kiedy rzeczywistość zdaje się wyprzedzać wizje pisarzy, nie miałbym odwagi uznać mojej pisaniny za literaturę s-f. Zwłaszcza, że tak naprawdę nazwa ta nie oddaje tego, co jest jej przedmiotem. Każda bowiem beletrystyka, to „fiction”, a fakt, że gdzieś tam pojawiają się podróże kosmiczne (czy bardziej ogólnie – nowe technologie), jest nadużyciem i w zasadzie nie pozwala na użycie członu „science”. Dlatego wyjaśniam, iż uprawiam f-f (f-p). To już wypróbowałem na nieco mniejszą skalę w "Bambino, czyli..." (Ostateczny tytuł "Born2die") i w "Doktor Nobody". I choć mam swiadomość, że nie jest to dziedzina znajdująca obecnie zbyt liczną rzeszę czytelników (sam dawno nic tego typu nie czytałem), to tematyka ta mi "lezy" i po skończeniu tego opowiadania w dalszym ciągu będę grzązł w bagnie "future fantazy".
Dzięki za zajrzenie i pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

przyznam, że nie miałbym odwagi pisać SF tak klasycznie
musiałaby mi wyobraźnia bardzo zapracować
kto wie?
obecnie zajmuje mnie takie większe pisanie
(około 250 stron - strona ok. 1850 znaków)
sam ciekaw jestem co mi z tego wyjdzie
kryminał z romansem podlany literaturą przeszłości
dziejący się o trzy pokolenia do przodu
zastanawiam się - kto ma dziś cierpliwość wczytywać się w dłuższe niż cztery strony teksty?
sam mam z tym kłopoty
Jak utrzymać czytelnika?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Ja już czytałem ten tekst i w warsztacie i na forum. Conieco wytknąłem, więc moje zdanie już znasz.

Włączając się w dyskusję mogę tylko powiedzieć od siebie, że sci-fi to niezly gatunek, ale najlepiej wypada w wydaniu P.K. Dicka (padam na kolana przed Valis oraz Człowiekiem z wysokiego zamku). Warto je pisać. Zresztą trza olać gusta czytelnicze. Należy pisać tak jak się czuje, a nie kierować się koniukturalizmem.
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...