Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

5
Przy pewnym natężeniu dobrej woli, to coś, co koło południa pojawiło się na niebie, możnaby nazwać Słońcem. Nikłe promienie wpadały przez dziury wyżarte w zasłonach i zatrzymywały się na zakurzonym biurku. Na biurku siedział Kieszonkowiec. Nieco poniżej, na czymś, co przypominało dywan, leżał Samael.
- No i co – zaczął ten pierwszy. – Mówiłem, żeby tu zajrzeć.
- Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- Hohoho… - zaśmiał się Kieszonkowiec. – Hohoho… hohoho…
- No to już wiem – zdenerwował się Książę Demonów. – A tak po ludzku?
- To jest dom. Rozumiesz? Popatrz tu, spójrz na moje usta. Dom. D. O. M.
- Co kur…? – zaczął Samael, ale zmitygował się. Nie chciał być niegrzeczny.
- O ja pierdolę… - dodał po chwili, chcąc nieco załagodzić sytuację.
Siedzieli jeszcze przez chwilę, obserwując wędrówkę roztoczy kurzu unoszących się w powietrzu. W końcu Kieszonkowiec zeskoczył z biurka i włączył telewizor. Obraz trochę śnieżył, jednak pod wpływem argumentów ręcznych tudzież nożnych – z kopa – poprawił się nieco. Na ekranie pojawiła się alternatywnie inteligentna twarz spikera.
„Podajemy najświeższe wiadomości” – zaczął spiker. „W zachodnio-pomorskim siedmiu zabitych i ośmiu rannych, prowadzi dolnośląskie: dwunastu zabitych i czterech rannych… chociaż nie, mamy komunikat... w kujawsko-pomorskim jeden umiera... zachodniopomorskie ma szansę objąć prowadzenie... czy umrze… Umarł! Tak! Proszę państwa, wiadomość z ostatniej chwili: zachodnio-pomorskie wysuwa się na pierwsze miejsce z wynikiem trzynastu zabitych i trzech rannych! Proszę państwa, to niesamowite! Cóż za walka! Ale nie! Dolnośląskie nie zamierza się poddać! Mamy wieści o tragicznym wypadku pod Wrocławiem! Tak! Nic już nie odbierze zwycięstwa…”
- Weź to wyłącz - zdegustowanym głosem mruknął Samael.
- No co ty? – Kieszonkowiec wyraźnie nie dowierzał jego słowom. – Nie lubisz sportu? No cóż… jak chcesz… weź, ale ty kurde jakiś dziwny jesteś… Sport – nie. Bimber – nie. Wiara – nie. Kurde, koleś, to tobie już tylko umrzeć.
- Nie tak łatwo… - Samael uśmiechnął się nieznacznie. – Włącz coś innego.
- Może „Niewolnica Dinozaura”?
- To coś o prehistorii? Neandertalczykach?
- Nawet mnie nie denerwuj. Nie znasz tego? Człowieku, to kultowy film, twarde kino akcji, dla facetów z jajami większymi od mózgów… w niektórych przypadkach to nawet nie taki problem… Nie, dobra, widzę, że nie chcesz…
Westchnął ciężko i pokręcił głową. Nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
- Ki diabeł? – warknął Kieszonkowiec.
Samael chrząknął znacząco.
- O, pardon. No idę już, idę chyba, nie?!
W drzwiach stanął młody mężczyzna, na oko jakieś dwa metry wzrostu. O swoje uda wystukiwał skomplikowany rytm, jednocześnie nucił jakąś, niezbyt sprecyzowaną melodię. Miał długie, przetłuszczone i splątane włosy, i poskręcaną brodę. Były pewne poszlaki, pozwalające twierdzić, że przybysz jest – a raczej kiedyś był – blondynem. Nosił wypłowiałą koszulkę z napisem „Jan Sebastian Bach”, wytarte dżinsy i słomkowy kapelusz. Przeszedł przez pokój i usiadł na ziemi, cały czas klepiąc się i nucąc. Po chwili wyjął z cholewy buta piszczałkę i zaczął na niej grać, przytupując sobie do rytmu
- On tak zawsze? – Samael spojrzał na Kieszonkowca.
- No tak. To muzykofil Cały czas musi coś klepać, gwizdać, brzdąkać i takie tam. Taka choroba, jeszcze jej nie odkryli. Można się przyzwyczaić.
- To mi wygląda na robotę Murmura… Opierdolę gnoja.
- Co?
- Nic, nic. Jak on się nazywa?
- A wiesz, że nie wiem?
Samael przejechał dłonią po twarzy.
- Jak to nie wiesz?
- No tak to! – zdenerwował się Kieszonkowiec. – Nie mogę wiedzieć wszystkiego. Skoro cały czas jest zajęty nuceniem, gwizdaniem, śpiewaniem – skrzywił się w tym momencie – to chyba nie miał jak się przedstawić.
- Kur…
- Czekaj, aleś ty niecierpliwy. Nie wiem, jak się nazywa, ale mówię na niego Gilbert.
Gilbert chyba zauważył ich, bo podniósł wzrok i kiwnął głową, nie przestając jednak grać na fujarce.
Nagle dłoń Samaela zaczęła dziwnie drgać i wydawać z siebie podejrzane odgłosy. Muzykofil rzucił swoją piszczałkę i wybiegł do sąsiedniego pokoju, nucąc i pstrykając palcami. Kieszonkowiec cofnął się w kierunku ściany. Książę Demonów zaś, jak gdyby nigdy nic, zacisnął pięść, wyprostował środkowy pale, wysunął z niego antenkę i tak zaimprowizowaną słuchawkę przyłożył do ucha.
- Czego?
- Samael? – z dłoni dobył się głos Lucyfera.
- Tak, to ja – Samael nabrał powietrza i odruchowo stanął na baczność.
- Ty słuchaj, gdzie ty jesteś?
- No jak, w Polsce.
- No właśnie, tylko widzisz… nam tu na radarze pokazuje, że jesteś na Majorce…
- Co?
- Jajo. Majorka. Wszczepiliśmy ci mikronadajnik do okularów przeciwsłonecznych.
- Ja pierdolę… - szepnął Samael.
- Co? – Lucyfer był wyraźnie zdenerwowany.
- Bo widzisz Lucek, ja… przehandlowałem te okulary…
- Ty debilu! – ryknął Lucyfer. – Wiesz co tam było?
- No co? Zwykłe okulary.
- Rrrrwa mać! Żeby nie zabrakło ci kasy ani niczego takiego na Ziemi, wszczepiliśmy tam moduł hipnotyzujący.
- A co to takiego? – zdziwił się Samael.
- Ty jesteś taki głupi od urodzenia?
- Nie wiem, to dawno było.
- To jest taki bajer – Lucyfer oddychał szybko – że jak na kogoś popatrzysz, to on… spełnia twoje życzenia…
- Mmmmmmm – rozmarzył się Samael.
- Ty! – ryknął Lucyfer – O czy ty teraz myślisz? O spokoju? Spokoju!? Dobrze, że nie… tfu!… świętym! Jesteś Diabłem Sam, o czym powinien w takiej sytuacji myśleć prawdziwy Diabeł?
- No dobra już, dobra. Jestem żonaty.
- No i co? Może chcesz w Piekle monogamię wprowadzić? Albo i celibat? – Szatan wybuchnął szyderczym śmiechem. – Ale już, żarty żartami, wracamy do rzeczy: Ty idioto! Komu dałeś te okulary?
- Myślisz, że ja to pamiętam? Żulowi jakiemuś na drodze…
- To go znajdź. Wiesz, do czego takie okulary mogą prowadzić? Ten gościu dopiero je dostał, a już ktoś go wysyła na Majorkę. Dobrze, że nie miał gorszych marzeń. Nie umie ich jeszcze w pełni wykorzystać. Więc mamy czas. Musisz to odzyskać. Przecież Duży nas zabije.
- A jeśli mi się nie uda?
- Proste. Apokalipsa – ze stoickim spokojem powiedział Lucyfer. – Nie po to czekam na to kilka tysięcy lat, żeby jakiś żul mnie wyprzedził. Masz… tydzień. Do tego czasu chyba nie zrobi nic takiego… - w jego głosie zabrzmiała nutka nadziei. – No nic, to tyle chyba. A, i nie zapomnij o swojej misji.
- Ta… na razie.
Samael usiadł na ziemi i zaklął szpetnie. Przez drzwi – grając na harmonijce – wsadził głowę Gilbert. Kieszonkowiec odkleił się od ściany. Oczy miał wielkości talerzy od zupy. Książę Demonów spojrzał w niebo – a z braku warunków raczej w sufit - i pokręcił głową.

Opublikowano

Czekałem na Cysorza, no i w końcu jest. Zacznę od uwag tecnicznych pisanych "live", a potem spróbuję podsumować.
obserwując wędrówkę roztoczy kurzu unoszących się w powietrzu - drobinek kurzu, lub roztoczy unoszących się wraz z kurzem (roztocza, to drobne pajęczaki)
ręcznych tudzież nożnych – z kopa – poprawił się nieco - "z kopa" dałbym w nawiasie, lub po prostu wyrzucił. Mógłbyś też napisać "argumentu siły"
alternatywnie inteligentna - a może prościej - inteligentna inaczej
„Podajemy najświeższe wiadomości” - dlaczego cudzysłów? potraktuj to tak samo jak dialogi
Samael uśmiechnął się nieznacznie. - nieznacznie, to znaczy jak? Może jednak lekko, a może ironicznie? Nie wiem, ale to mi nie gra.
usiadł na ziemi, ... i zaczął na niej grać, przytupując sobie do rytmu - może jestem w błedzie, ale wydaje mi się, że tupać można znzjdując się w pozycji wertykalnej.
Taka choroba, jeszcze jej nie odkryli - choroby się raczej nie odkrywa. Można ją rozpoznać, poznać, zbadać, lub opisać. Może tak: jeszcze nienazwana, jeszcze jej nie nazwali(no), jeszcze nie ma nazwy...
środkowy pale - paleC
- Bo widzisz Lucek, ja… - przed chwila stanął na bacznośc, a teraz taka poufałośc? Koniecznie wprowadź czołobitność
Jesteś Diabłem Sam, o czym powinien w takiej sytuacji myśleć prawdziwy Diabeł? - by ła kiedyś taka piosenka: "to, co sie da, podziel na dwa..."
Więcej grzechów nie pamiętam.
Fajnie ciągniesz tę historię, choć przydałoby się więcej grozy, tak, by śmiać się przez łzy. No bo prtzecież taki ważny diabeł nie powinien być równocześnie takim safandułą.

Opublikowano

dzięki wielkie za komentarz. to ja może się ustosunkuję, a potem wezmę się za poprawki:
- z roztoczami racja
- z kopa - won. masz rację, tak lepiej.
- alternatywnie inteligentna - nie wiem, jakoś mi się tak to spodobało, bo "inteligentny inaczej" to już taki straszni oklepany zwrot.
- wiadomości pójdą w dialog
- uśmiechnął się nieznacznie - dużo razy spotkałem się z takim zwrocikiem. znaczy się, lekko, nieśmiało.
- usiadł na ziemi etc. - niekoniecznie. wystarczy ugiąć w kolanie jedną nogę i już można przytupać=). no chyba, że siedzisz po turecku=)
- co do choroby - no tak moczno potocznie mnie to wysdzło, ale Kieszonkowiec z reguły tak mói... pomyślę
- będzie paleC=)
- co do Lucka, to chyba prędzej wywaliłbym to stanie na baczność, bo w 1 rozdziale są ze sobą na 'ty'. chociaż myślałem, że chyba aż tak się nie kłóci, Samael zapomina się na początku, taki odruch, a potem wszystko do normy=).
- piosenka rlz. ciągle się z tym męczę.
co do grozy i śmiechu przez łzy... nie wiem, czy chcę dawać tu grozę. choć te wiadomości na przykład, tak bardzo mnie nie śmieszą, niestety=(. raczej martwią. i jeszcze parę innych rzeczy, ale o tym innym razem.

dzięki
pozdr

Opublikowano

Ni to stąd ni zza jeża spytam tajniacko Marcinie, czy ty coś przypalasz jak piszesz Cysorza??
[quote]Siedzieli jeszcze przez chwilę, obserwując wędrówkę roztoczy kurzu

brzmi jak wędrówka pasikoników na skraju łąki, rewel!!

Ziom, powiem krótko - to najlepszy twój tekst i szkoda, że tak sporadycznie wstawiasz kolejne części. Olej całą resztę i pisz Cysorza. Ten klimat, ten styl, język, dialogi zawsze można podreperować.
Na razie cesarsko-diabelsko zmiażdżony zagłębiam się w fotelu by obserwować wędrówkę roztoczy...

salve!
Opublikowano

heh, no dzięki=). kolejne części powstają sporadycznie, bo przez długi czas zbieram pomysły na każdą z nich. znaczy się, pomysłów jest dużo, ale mam potem z czego wybierać=). nie chcę seryjnie płodzić kolejnych rozdziałów, bo spowszedniałoby mi to i... cóż... myślę, że Cysorz trochę/dużo by na tym stracił. poza tym, muszę mieć odpowiedni stan ducha, rozumiesz;).

pozdr

Opublikowano

zanurzyłam się w sielsko-diabelskim klimacie Cysorza
ma rację Sanestis, z każdą częścią jest coraz lepiej, do technicznych i gramatycznych spraw się nie wtrącam, bom nie od tego
"Siedzieli jeszcze przez chwilę, obserwując wędrówkę roztoczy kurzu unoszących się w powietrzu"...rewelacja , hahaha, poniewaz mam ogrooomniastą wyobraźnię, widzę tłumek koślawostworkowych roztoczy
gratulejszyn
czekam na cdn

ps. mnie tez nie śmieszy przerzucanie się wiadomościami, kto , kiedy , gdzie i jak zginął lub został ranny, ale w twoim tekście jest jak najbardziej na miejscu

  • 2 tygodnie później...
Opublikowano

czarna: dziękulejszyn=). uwaga, złe roztocza=).

dzie wuszko: patrz wyżej bo w sumie po co to samo dwa razy pisać=).
a co do Conna... cóż i tak będę go pisał, choćbym miał to robić tylko dla siebie (a jak tak patrzę na czytelnictwo zamieszczonego trochę powyżej fragmenciku, to chyba już tak jest=). nic, to zarówno Conn jak i Cysorz dają mi przyjemność z pisania, więc ani jednego, ani drugiego uśmiercać nie zamierzam. ale fajnie, że chociaż jeden cykl ktoś czyta=).

pozdr i w ogóle=)

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena zakończenie mega! tak
    • Witam - tak bywa w życiu - ale to mija -                                                                        Pzdr.serdecznie.
    • Mieli po dziewiętnaście lat i zero pytań. Ich ciała świeciły jak płonące ikony, nadzy prorocy w jeansowych kurtkach, wnukowie Dionizosa, którzy zapomnieli, że śmierć istnieje. Wyjechali – na wschód snu, na południe ciała, na zachód rozsądku, na północ wszystkiego, co można rozebrać z logiki. Motel był ich świątynią, moskitiera – niebem, które drżało pod ich oddechem. Miłość? Miłość była psem bez smyczy, kąsała ich za kostki, przewracała na trawie, śmiała się z ich jęków. Ale czasem nie była psem. Była kaskadą ognistych kruków wypuszczoną z klatki mostu mózgowego. Była zębami wbitymi w noc. Jej włosy – czarne wodorosty dryfujące w jego łonie. Na jego ramieniu – blizna, pamięć innej burzy. Jej uda pachniały mandragorą, jego plecy niosły ślady świętej wojny. Ich języki znały alfabet szaleństwa. Ich pot był ewangelią wypisaną na prześcieradłach. Ich genitalia były ambasadorami innej rzeczywistości, gdzie nie istnieją granice, gdzie Bóg trzyma się za głowę i mówi: ja tego nie stworzyłem. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Każdy pocałunek – jak łyk z kielicha napełnionego LSD. Każda noc – jak przyjęcie u proroków, gdzie Jezus grał na basie, a Kali tańczyła na stole, i wszyscy krzyczeli: kochajcie się teraz, teraz, TERAZ! bo jutro to tylko fatamorgana dla głupców. Nie było ich. A potem cisza – tylko ich oddechy, jak fale na brzegu zapomnianego morza, gdzie świat na moment przestał istnieć. Nie było ich. Była tylko miłość, która miała skórę jak alabaster i zęby z pereł. Był tylko seks, który szarpał jak rockowa gitara w rękach anioła. Było tylko ciało, które płonęło i nie chciało gaśnięcia. Pili siebie jak wino bez dna. Palili siebie jak święte zioła Majów. Wciągali się nawzajem jak kreskę z lustra. Każdy orgazm był wejściem do świątyni, gdzie kapłani krzyczeli: Jeszcze! Jeszcze! To jest życie! A potem jeszcze raz – jak koniec kalendarza Majów. Byli młodzi, i to znaczyło: nieśmiertelni. Byli bezgłowymi końmi pędzącymi przez trumnę zachodu słońca. Byli gorączką. Ich dusze wyskakiwały przez okno jak ćmy wprost w ogień – i wracały. Zawsze wracały, rozświetlone. Lecz w każdym powrocie, cień drobny drżał, jakby szeptem jutra czas ich nękał. Kochali się tak, jakby świat miał się skończyć jutro, a może już się skończył, i oni byli ostatnimi, którzy jeszcze pamiętają smak miłości zrobionej z dymu i krwi. Ich serca były granatami. Ich dusze – tłukły się o siebie jak dwa kryształy w wódce. Za oknem liście drżały w bladym świetle, jakby chciały zapamiętać ich imiona, zanim wiatr poniesie je w niepamięć. Ich wspomnienia – nie do opowiedzenia nikomu, bo nie ma języka, który wytrzyma taką intensywność. Wakacje były snem, który przekroczył sny. Były jedynym miejscem, gdzie Bóg i Diabeł zgodzili się na toast. Oni – dzieci światła, dzieci nocy, dzieci, które pożarły czas i nie umarły od tego. Jeśli ktoś pyta, kim byli – byli ewangelią spisaną spermą i łzami. I gdy noc gasła, ich spojrzenia się spotkały, ciche, jak dwa ptaki na gałęzi, co wiedzą, że świt jest blisko, a lot daleki. I w ciszy nocy, gdy wiatr ustawał, słychać było tylko szelest traw, a świat na zewnątrz, daleki i obcy, czekał na powrót, którego nie chcieli. Byli ogniem w płucach. Byli czymś, co się zdarza tylko raz. I zostaje na zawsze. Jak tatuaż pod skórą duszy.          
    • łzy raczej nie kłamią uśmiech nie krwawi zaś droga  donikąd gdzieś prowadzi ból to niewiadoma   krok zawsze krokiem horyzont czasem boli tak samo jak myśli które w głowie się panoszą   kłamstwo  śmierdzi kalendarz to prawda śmierć to szczerość człowiek to moment wszechświata 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...