Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Spektakl


Rekomendowane odpowiedzi

Na bramce stoję, w tym klubie marzeń,
Stałych bywalców dobrze znam.
Pamiętam, smukłe wyblakłe twarze,
Uśmiech na ustach - miły mam.

Podają bilet, a ja przedzieram,
Suną na salę, schodząc w dół.
Tam wielka łąka dziś się otwiera
Pachnących kwiatów oraz ziół.

Zajmują miejsca w bajecznym koszu,
Na łuku tęczy wzniosą się.
Barw i zapachów zliczyć nie sposób.
Czy jakiś czar? Czy jakiś sen?

Zaczęty spektakl. Odwrotu nie ma.
Zamknięte okna oraz drzwi.
W oczach niepokój błędne spojrzenia,
Nie trzeba marzyć ani śnić.

W olbrzymiej trawie kosz lekko płynie,
Rozchodzą się olbrzymie źdźbła.
Gama zapachów dusi w gęstwinie,
Kwiaty, owady wokół nas.

Słychać ich mowę swary i kłótnie.
Panuje tu straszliwy gwar.
Gesty radosne i gesty smutne
Wyraża piękny ruchu czar.

Właśnie mijamy stokrotek chmary,
Trzmiela powabem pragną zwieść.
Rumianek zawsze w uczuciach stały,
Do swojej pszczoły mizdrzy się.

Mlecze żółcienią zalały zieleń,
Tkwi w samotności sobie skrzyp.
Mak swą czerwienią głośno się śmieje,
Do biedronki, a ona - śpi.

Złowrogie perzu strzelają liście,
Wśród różowych koniczyny kul.
On rządzić łąką chce oczywiście.
Naiwnych roślin mnóstwo tu.

Pragnie okazać wszystkim swą pomoc,
Spulchniając chętnie glebę w mig.
Kłącza zaciska - jak nie wiadomo,
Więdną rośliny - żal ich mi.

A perz na łące szybko się pleni
Podstępem niszcząc roślin stan.
Każdy, kto pragnie coś tutaj zmienić
Rasista - głośno wrzeszczą nań.

Znika gdzieś łąka. Spektakl się kończy.
Przesłanie w głowie stale jest:
Pomocna ręka, z którą się złączysz
Kłopotów może przynieść fest.

Ciemność wypełnia powoli salę,
Zabiera płaszcz ostatni widz.
Zamykam wejście na wielki zamek.
Jest zagrożenie - czy mi się śni?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Na bramce stoję, w tym klubie marzeń,---10
Bywalców stałych dobrze znam.-----9
Pamiętam, smukłe wyblakłe twarze,-----10
Uśmiech na ustach – miły mam.----9---rytm?

Podają bilet, a ja przedzieram,------10
Suną na salę, schodząc w dół.------8 lub---Su-ną -na -sa-lę scho-da-mi -w dół-----9
Tam wielka łąka dziś się otwiera
Z zapachem kwiatów oraz ziół.---7 Wszy-stkich -za -pa chów- kwia- tów- i - ziół ----9

Zajmują miejsca w bajecznym koszu,----10
Na łuku tęczy uniosą się.---9---a nie lepiej "unoszą się"?, wiązanie z liczbą pierwszego wersu
Barw i zapachów wymienić nie sposób.---11 --rytm?
Czy jakiś czar? Czy jakiś sen?----8--- Czy jakieś czary? Czy jakiś sen?---9

Zaczęty spektakl. Odwrotu nie ma.---10
Zamknięte okna oraz drzwi.------8
W oczach niepokój błędne spojrzenia,---10
Nie trzeba marzyć ani śnić.---8

W olbrzymiej trawie kosz lekko płynie,-----10
Rozchodzą się olbrzymie źdźbła.----8
Gama zapachów dusi w gęstwinie,-----10
Kwiaty, owady są wokół nas.-----9

Słychać ich mowę swary i kłótnie.----10
Panuje tu straszliwy gwar.----8
Gesty radosne i gesty smutne----10
Wyraża piękny ruchu czar.----8

Właśnie mijamy stokrotek chmary,----1o
Trzmiela powabem pragną zwieść.----8
Rumianek zawsze w uczuciach stały,----10
Do swojej pszczoły mizdrzy się.-----8

Mlecze żółcienią zalały zieleń,----10
Tkwi w samotności sobie skrzyp.----8
Mak swą czerwienią głośno się śmieje,----10
Do biedronki, a ona śpi.----8

Złowrogie perzu strzelają liście,-----10
Wśród różowych kończyny kul.---8
On rządzić łąką chce oczywiście.----10
Mnóstwo naiwnych roślin tu.----8----rytm?

Pragnie okazać wszystkim swą pomoc,----10
Spulchniając chętnie glebę w mig.---8----rytm?
Kłącza zaciska – jak nie wiadomo,----10
Więdną rośliny - żal ich mi.----8---rytm?

A perz na łące szybko się pleni----10
Podstępem niszcząc roślin stan.----8
Każdy, kto pragnie coś tu zmienić----9
Rasista – głośno wrzeszczą nań.---8

Znika gdzieś łąka. Spektakl się kończy. ----10
Jednak przesłanie w głowie jest:---8--rytm!---może lepiej: Przesłanie w głowie nadal jest
Pomocna ręka, z którą się złączysz---10
Kłopotów może dać Ci fest. ---8 rytm! --- moze: Kłopoty niesie jeden gest

Ciemność zakrywa powoli salę, ----10
Zabiera płaszcz ostatni widz.----8---A widzów zagarnia płaszczy tren---wtedy-- 9
Zamykam wejście na wielki zamek.----10
Jest zagrożenie – czy się śni?---8----rytm? melodia???--a może: To zagrożenie - czy tylko sen---- wtedy 9

Panie JAcku, na razie tyle, moze wpadne potem, a może Pan resztę policzy i wyprostuje. Ma być 10-9-10-9 czy 10-8-10-8 czy i tak i tak???? Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Wieczorem na spokojnie poprawię. Dziękuję za gruntowną analizę i widzę, że ma Pan opanowane to czego ja się tu uczę pisząc te teksty a mianowicie czuwanie nad stylem całego tekstu. Ja powiem to czym pewno się tutaj wielu doskonałym "rymiarzom" narażę. Czytając niektóre ich utwory - nie dostrzegam żadnego piękna. Cóż że rym idealny , gra ilość sylab a całość wrzeszczy. Tego się bardzo u siebie obawiam bo jako nie zawsze to dostrzegam. Przecież cała finezja; to nie tylko dobranie słów, ale ich szyk.
Zatrzymuję formę 10-8 i do pracy - koryguję
Dziękuję i pozdrawiam Jacek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czyta się przyjemnie, ale czasami jakby gubił się rytm.
To kilka moich propozycji dla jego poprawy:

Wśród różowych kończyny kul.-------------->pośród różowych kończyny kul
Naiwnych roślin mnóstwo tu.----------------->naiwnych roślin jest mnóstwo tu
Więdną rośliny - żal ich mi.------------------>więdną rośliny - aż żal ich mi
Podstępem niszcząc roślin stan.------------->podstępem niszcząc roślinny stan
Każdy, kto pragnie coś tu zmienić------------>każdy, kto pragnie coś tutaj zmienić
Jest zagrożenie – czy się śni?------------------->jest zagrożenie - czy mi się śni?

Pomysł podoba mi się, tym bardziej, że podobny chodził mi po głowie. Może kiedyś ujrzy światło dzienne.
Pozdrawiam wiosennie poetyckiego botanika

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeszcze tylko dwie zmiany, by stało się zadość doskonałości budowy wiersza:

1. Na łuku tęczy wznoszą się ( czas teraźn. ciągły !, nie przyszły, bo "zajmują" - następstwo czasów!!!)
2. Kwiaty, owady wokół nas - - aby było 8 zgłosek

Ostatni wers może zostać - 9.

Ho, ho, ho coraz więcej rymowanek! Co się z wami dzieje, forumowicze, czyżbyście szukali nowych form wyrażania swoich myśli? A może rodzą się prawdziwi - krwiści poeci??????????????????????????????

Do Beenie - Nie każdy liczy sylaby, bo ich braku lub nadmiaru nie zauważy, ale są też tacy, którzy nie liczą, a dostrzegą przy czytaniu, że coś jest nie tak.

Z radością, aczkolwiek ostrożną jeszcze Pozdrawiam Piast

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Do biedronki, a ona śpi."-tu jest transakcent, pomimo zatwierdzenia "konwencji" 10/8, wers ten jest najlepszym przykładem na to, że zamiar równych ilości sylab w określonych wersach nie gwarantuje rytmiki. Rytmiki nie da się uładzić. Utwór bardzo słaby pod względem akcentu logicznego. A to przez brak śreniówki. Tak to już jest, że gdy zależy nam choć trochę na treści, to trzeba się z nią (średniówką) uporać. Ogólny brak wzorca rytmicznego. W innym przypadku możnaby z niej zrezygnować, ale należałoby wydłużyć wersy, do conajmniej piętnastek. Dlatego czytając wiersz nie czuje się co jest ważne, a co mniej. Z drugiej strony sprawia to troche wrażenie łąkowego przekrzykiwania się ot np sal spektaklowych, ale cierpi na tym morał. Który niewiadomo skąd nagle wyskakuje. Jakiś taki niewyraźny, doczepiony. Nie wiem, nie wiem. "Kłopotów może przynieść fest"-inwersja, a znaczenie słowa "fest". Fonetyka jakaś taka surowa, bez polotu. Bez fantazji. Nie wiem, chyba mi się nie widzi. Pozdrawiam. Życzę udanego poprawiania.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Piast!!
ad 2 - poprawiłem
ad 1 - odbyłem rozmowę z polonistą ze szkoły i oznamił, że obie formy mogą być (teraz zajmują miejsca a potem się wzniosą)
Dziękuję i pozdrawiam Jacek

Dariusz Sokołowski!
poruszyłeś dla mnie wiele ważnych problemów.
Jak się ma rytmika do ilości sylab?
Dopiero przed godziną przeczytałem co to jest średniówka ponoć stosujemy w wersach powyżej 8 sylab a jak stosować w tej formie 10/8?
Jeszcze nie doszedłem co to jest wzorzec rytmiczny?
Odnośnie wiersza- dla mnie w nim wszystko jednakowo jest ważne. Każdy przyjmie co zauważy ot np. powiasta agrarna (perz bezcenne zioło, jak można tak pisać), albo bajka o roślinach z jakimś tam morałem - do wyboru.
Rzeczywiście wiersz surowy w formie i wyjątkowo bez polotu.
W tym wierszu już nie mam pomysłu na jakiekolwiek poprawki i tak zostanie.
Biorę się za czytanie teorii
Dziękuję i pozdrawiam Jacek

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • - Ma? - Da. - Kasza jeża. - Że ja z saka dam.    
    • - Jada; jeża kanapka, jak pana. - Każe - jadaj.                
    • Tekst powtórkowy     Zastygam z nożem w dłoni na krawędzi chaosu. Przepaść przede mną ogromna. Nie mam gdzie uciec. Szkoda, że nie dobiegłem do ściany. Mógłby chociaż walić głową w mur. Pozostało tylko jedno. Odwrócić się, by ujrzeć co jest za mną. Przyjąć na klatę dosłownie wszystko, cokolwiek zobaczę. Też tak uczynię. Czuję nagle pustkę w głowie i cholerny chłód. Za cienkie ścianki, a nie założyłem beretu.   Widzę siebie na podłodze, ubabranego krwią ukochanej. Skąd wiem, że akurat z niej wyciekła? Pragnę ją znowu przytulić, ale krew przytulić trudno. Kawałek udka też. Zlatuje z mlasknięciem. Aż mi głupio. To chyba profanacja zwłok. Mówię: przepraszam.   Na próżno, gdyż leży biedna w kałuży koloru pomidorka, dosłownie rozbebeszona i nic do niej nie dociera. O co tu chodzi? Rozumowanie spowite mgłą. Dokładam wszelkich starań, by włożyć wilgotne wnętrzności z powrotem do brzucha, jako zadośćuczynienie. To nie takie proste. Spływają mi z rąk. Zastygam jednak w zastanowieniu. Przecież nie mam gdzie. Ona już żadnego brzucha nie posiada. Ciało jak ten rozłożysty kwiat, rozmazane na parkiecie. Trochę ją zgarniam w jedno miejsce, by nie wpaść w poślizg przy wstawaniu. Wstaję.   Lecz i tak mam wrażenie, że chodzę w gęstym kompocie z kościanymi pestkami. Ślizgam się na gałce ocznej i upadam wprost na ukochany bajzel. O mało co, a straciłbym wzrok, gdyby zostało nadziane na wystający szpikulec złamanego żeberka. Na szczęście musnęło tylko policzek. W nieruchomym wzroku jednej źrenicy, widzę wiele retorycznych pytań, lecz najważniejsze brzmi: dlaczego? Skąd mam do diabła wiedzieć. Przyszedłem, usiadłem, zobaczyłem. Ale to wszystko jeszcze nie jest najgorsze. Nie wiem, czy moje zmysły i ja, to jedno i to samo.   On tu jest cały czas, jakby poza moją świadomością. Czuję jego obecność. Czasami najtrudniej uwierzyć w to, co po gębie tłucze, podpala wzrok i patrzy, aż popiół zostanie. Myślę intensywnie. A przynajmniej myślę, że myślę. Jak tu się dostał i czy to w ogóle możliwe. Muszę uwierzyć, że tak. Zniszczył nie tylko jej świat, ale także mój. Cholerny dupek morderca.   Wystaje nieokreślonym obrazem z ciała, jakby pragnął oklasków z racji swojej wielkości. Przyszpilił ukochaną nie wiadomo czym, niczym motyla w gablocie. Na dodatek rozgarnął byle jak na wszystkie strony. Za grosz artyzmu. Dlaczego go nie zauważyłem, gdy upadłem na zwłoki? Nawet musiałem się o niego oprzeć przy wstawaniu. Świadczą o tym krwawe ślady moich palców na jego gładkiej, parszywej powierzchni. Jakiej powierzchni? Co ja plotę. Znowu ześwirowany warkocz?   Przede mną pojawia się znikąd. Wielki jak góra, leży mózg. Wiem że to mój, chociaż nie wiem skąd ta pewność. Jak mogę cokolwiek myśleć, skoro ta szara ciastowatość istnieje poza mną. Teraz będzie mi łatwiej odszukać prawdziwe ja. Zaczynam się wspinać po ogromnych gąbczastych zmarszczkach. Wykrawam wielkie kawałki i szukam swoich myśli. Bezskutecznie. Odkładam dokładnie w to samo miejsce, żeby nie namieszać i nie zgłupieć do reszty. Dostrzegam jakieś dziwne wybrzuszenie. Tnę je nożem w nadziei, że znajdę swoje: ego. Niestety, nic tam nie ma. To tylko większa fałdka, odstająca od reszty.   Nagle mam wrażenie, że leżę na: zimnej, płaskiej skale. Z góry ścieka woda, oświetlona słabym blaskiem dalekiej szczeliny, do której muszę dotrzeć. Na domiar złego, nade mną wisi to samo. Bardzo nisko. Prawie dotyka spoconych, zdenerwowanych pleców. A najgorsza jest przytłaczająca klaustrofobia.   Wiem, że sufit cały czas nieznacznie się obniża. Czy zdążę wyjść, czy też zostanę nadzieniem skalnej kanapki. Żebym tylko do jakiegoś wgłębienia nie wleciał, bo wszystko wokół szare. Trudno zauważyć dziurę, przy słabym świetle. Gdybym został uwięziony na dobre, niczym sardynka w puszce, to będę czekał w ciemności na śmierć, nie wiadomo jak długo, nie mogąc nic na to poradzić.   I znowu zmiana otoczenia. W oddali, prawie przy wierzchołku, widzę otwór w ogromnym mózgu. Podchodzę bliżej i zaglądam do wewnątrz. Na dnie spoczywa coś w rodzaju zwierciadła. Odbija błękit nieba. Jest dokładnie widoczne, a przecież otwór zasłaniam sobą. Czyżbym był przezroczysty. Spoglądam na dłoń. Nie widzę przez nią mózgu. O co w tym wszystkim chodzi. A może tylko w zestawieniu z lustrem, przenika przeze mnie światło?   Zatem czaszka nie jest zupełnie pusta, skoro myślę, to co robię. Coś tam jeszcze jest.   Część ukochanej jest schowana w podłodze. Dopiero teraz dostrzegam wokół wystające klapki parkietu pomieszane ze skórą i tłuszczem. Na jego umownym boku sterczy kawałek jelita. Musiało się przykleić, gdy rozrywał ciało. A wszystko czerwonawo-różowo-szare. Tatar do spożycia jak nic. Żółtko tylko wbić.   Zdecydowanie coś ze mną nie tak. Nie mogę się połapać w tym wszystkim. Dziwaczne rozmyślania rozsadzają umysł. Przecież to moja najdroższa. Jak mogę tak spokojnie o tym myśleć. Układać obrazy gastronomiczne. Może dlatego, że od wczoraj nic nie jadłem. Ciekawe czemu? Odruchowo łapię głowę, żebym miał pewność, że jeszcze ją mam i myślę tym co trzeba, a nie czym innym. Obawiam się jednak, że to bardzo złudny spokój.   Możliwe, że część bodźców, tych najbardziej ostatecznych, nie dotarła jeszcze do mojego mózgu. Broni żywiciela na wszelkie sposoby, rzucając przed nim zasłonę innych doznań, bym traktował to co widzę, jak swoisty spektakl z efektami specjalnymi i zapomniał o tym, co najbardziej boli. Lecz w końcu i tak trzeba będzie wyjść z teatru, przystanąć, popatrzeć i w jakąś rolę uwierzyć.   Nagle widzę ogromne ręce. Obejmują pofałdowany, szary kopiec i zaczynają go dźwigać w kierunku nieboskłonu. Turlam się i spadam na coś w rodzaju trawy. Mam chyba sto procent pewności, że moja głowa nie jest pusta, bo gdy ją poruszam, to coś się obija o wewnętrzne strony i słyszę przytłumione odgłosy. Dotykam ją dwoma rękami i po raz kolejny jestem nieco zdziwiony. Kopułę czaszki mogę odkręcić. Też tak czynię. Odkręcam z kościanym zgrzytem, który skrzypiąc, rozwala echem ściany pustki wokół... ale nie nade mną i jakby niezupełnej. Wyczuwam jeszcze większy ciężar w środku. No cóż – myślę sobie – wyjmę i zobaczę, co to jest.   Coś mi dzisiaj: zdziwieniami obrodziło, lecz za dużo tego. Przestaje to robić na mnie wrażenie. Trzymam w dłoni: żelazną duszę. Jednocześnie dostrzegam w oddali stół, chociaż pojęcia nie mam, skąd się nagle wziął. Coś na nim stoi. Podchodzę bliżej. To starodawne żelazko. Widzę też koszulę. Wiem, że to moja. Strasznie pognieciona. Jak psu z gardła wyciągnięta. Prawie odruchowo wkładam żelazo do wnętrza żelazka. Staje się gorące, chociaż dusza była zimna. Zaczynam prasować.   Trudno mi idzie. Nie prasowałem już wiele długich lat, lecz za każdym przesunięciem gorącej powierzchni po cienkim materiale, jest mi dziwnie lżej. Widzę jak zgniecenia zanikają. Jakby coś ze mnie ulatywało i wlatywało jednocześnie. Niechcący dotykam gorącej części. Nie narzekam. Prasuję dalej, chociaż cholernie boli. Po jakimś czasie, wygląda świetnie. Gładka jak pupcia niemowlęcia. Odczuwam wielką ulgę. A nawet jestem szczęśliwy. Zakładam ją na siebie. Co z tego, że już jedną mam. A kto mi zabroni. Na ręce nie ma żadnych bąbli, ale ból nie ustępuje.   W oddali widzę ciemną chmurę, a pod nią rozwieszony sznur. Na nim wiele powieszonych, brudnych, samotnych koszul. W porywach wiatru, wyginają się na wszystkie strony z przepalonymi dziurami. Jakby chciały się oderwać, jakby tęskniły, lecz wybór został im odebrany. Przygnębiający to widok. Mam wrażenie, że czas się do nich skończył. A zatem przemijanie też. Będą wisieć bez końca. Przy mnie jest spokojnie i w miarę jasno, ale jakoś mnie to nie cieszy. Nie patrzę już więcej w tamtą stronę. To ponad moje siły. Wiem, że nie mogę im pomóc. Nie mam takich możliwości. Jestem tylko.   Z tym złudnym spokojem jednak coś nie tak. Przede mną, jakby znikąd, pojawia się szklana trumna. Unosi się lekko nad ziemią. Nie wiem dokładnie, co zawiera. Przed chwilą byłem przekonany, że jest blisko mnie. Idę w jej kierunku. Domyślam się kogo tam zobaczę. Jestem coraz bliżej. Spód trumny, porusza delikatnie zieloną trawę, na kształt obrazów, dotyczących mojego życia. Takiego jakie było naprawdę, a nie takiego, jakie ja widziałem. A niby skąd to wiem?   W środku dostrzegam coś w rodzaju mgły. Snuje się wewnątrz nieustannie. No cóż. Zdziwienie mnie nie opuszcza. Mgła wolno opada na dno. Taki obiekt w trumnie jest dla mnie kompletnym zaskoczeniem. Niczym w białym puchu, widzę: kwiat paproci. Jest dużo większy, ładniejszy. Oderwany od macierzystej rośliny, której tam nie ma. A jednak zakwitł. Ma coś takiego w sobie, co przyciąga mój wzrok.   Nigdy go nie widziałem, nawet na zdjęciu, ale wiem na co patrzę. Nie mogę tego pojąć. Tej niezrozumiałej dla mnie sytuacji. Wiem tylko, że zakwita raz w roku. Czyżby tak samo raz... a później już cały czas?   Krwawi, lecz za chwilę krew zamienia się w białego motyla. Przenika przez przezroczyste wieko i nagle znika.   Mam wrażenie, jakbym miał coś przekazywane, obiektami i sytuacjami, które są mi znane lub poznaje je dopiero teraz. W przeciwnym wypadku bym nie wiedział, na co patrzę i zupełnie bym tego nie ogarnął.   Nagle w absolutnej ciszy wieko się otwiera. Kwiat płynie w moim kierunku. Dlaczego nie mógł przeniknąć, tak samo jak motyl? Jest coraz bliżej twarzy. Widzę wszystkie szczegóły. Wchłania się przez nią do otwartej głowy, lecz z niej nie ucieka. Wiem o tym. Czuję przyjemne ciepło.   Znowu stoję samotny w tym dziwnym świecie.   Zakrywam czaszkę kopułą, którą zdjąłem, bo zaczyna padać. W tej chwili nawet głupi deszcz mnie raduję, bo jest taki: rzeczywisty, namacalny... lecz jednak nie chcę, żeby naleciał do środka.   Mimo wszystko czuję, że wnętrze głowy coś wypełnia, a połączenie wokół robi się trwałe. Jest trochę bardziej ociężała, lecz jednocześnie lżejsza.    Zgubiłem nóż, lecz nie odczuwam straty. Chyba dlatego, że jestem tak samo głupi, jak byłem na początku.
    • gdzieś w oddali dzwonki dzwonią jakby ktoś na coś zapraszał poetycko wszędzie wkoło uśmiechnięta wiara nasza   pośród kwiatów hen na łące widać ścieżkę pozłacaną lśnienie słońca jest początkiem jak dywanem skryło całą   tam horyzont lasu szarość drzewa tęsknią mgłą spowite czegoś jednak wciąż za mało znów zakwita prozą życie   *** już nocka zalśniła gwiazdami księżyc choć świeci to śpi więc zaśnij cichutko dla ciebie czas jest a w nim upragniony twój sen
    • @Jacek_Suchowicz ↔Dzięki:)↔Bardzo mi przypadł do gustu Twój wierszyk:) Pod względem rymów, też:)↔Pozdrawiam:))) @andreas ↔Dzięki za całkiem zmyślny wierszyk księżycowy. A zatem współpraca, przeważnie popłaca:)↔Pozdrawiam:)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...