Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

„Lekcja polskiego w kraju Indian”

Tłumaczyłem ci wszystko
Mówiłeś
Nie chcę
Nie rozumiem

Więc to co poranną poczta
Na adres za wielką wodą
Listy pocztówki i inne karteluszki
Wykładałem ci moją łamaną
Moją nieumiejętną

Że matka kocha
Ktoś tam pozdrawia
Inny pamięta
Przeklina
Że dobrze że źle
Że żyje umiera

Bo to przecież nie twój język
Nie chcesz
Nie rozumiesz
Nie znasz

To nigdy nie był twój kraj
Tamten
Z czasem przestałem tłumaczyć
Odpisać też nie potrafiłeś
Oni wszyscy też stali się nie twoi
Tamci

Zacząłeś nowe życie
Gdzieś tam
Znaczy tutaj

  • Odpowiedzi 307
  • Dodano
  • Ostatniej odpowiedzi

Top użytkownicy w tym temacie

Opublikowano

„Michał Anioł i Dawid”

A teraz jestem już zmęczony
Cały dzień zabawiałem się w Boga
I rzeźbiłem twoje ciało
Szyję
Tors
Pośladki

Stoisz teraz kamienny milczący
Zimny

Bo tylko tak mogę ciebie mieć
Stojący przy kominku golem
Który nigdy nie pójdzie ze mną do sypialni

Patrzę na tę postać
I pamiętam z jakim zapałem
Oddaniem
Formowałem twoje usta
Nos

Delikatnie pieszczę to kamienne ciało
Jakby było twoim
Jakby mogło je zastąpić

Ma dla mnie tylko chłód
Twój chłód
Który tak dobrze poznałem
Wtedy
Tamtego wieczoru
Gdy wyszedłeś kuchennymi drzwiami

Ciągle w głowie mam ten trzask

Teraz mam cię na zawsze
Zamkniętego w białej postaci

Z pod mojego dłuta
Wyłaniałeś się
By być ze mną na zawsze

Opublikowano

„Mojra”

A kiedy wyjdziesz z mgły
Sinej jak twoje nagie ciało
Wtedy gdy umierało na schodach
Udam że cię nie dostrzegam

I tak już wystarczająco cierpiałem
Byś teraz niszczyła to
Co z taką trudnością budowałem przez lata
Całą tą misternie zbudowaną klatkę
Która ratuje mnie od świata
I więzi jednocześnie
Przed takimi jak
Ty

Wiem że to było brutalne
Gdy wystawiłem ci walizki za drzwi
A ty przez cztery noce spałaś na nich
Podnosząc tylko głowę gdy otwierałem drzwi

Zrezygnowałaś nad ranem
Karetka przyjechała
Odjechała
Nie warto było cię zbierać

A teraz patrzysz na mnie
I wiem
Że to już koniec
I czas iść

Opublikowano

„Na nakryciu obok”

Ja też ja stale niezmiennie
Choć ciebie już nie ma na poduszce obok
Ciągle wisi ręcznik dla ciebie na haczyku
Kiedy jem posiłek patrzę w twoje oczy
W ramce przy drugim nakryciu
Tylko głowa

Gdzie to ciało na pościeli nagie rozłożone
Z rozrzuconymi dłońmi jak u Jezusa ukrzyżowanego
Tam tylko głowa

A ciernie róż wysuszonych
Tych od ciebie
Wytaczają krew z moich nadgarstków
Róż krwi mojej dla ciebie
Przez ciebie
Bo tylko głowa

Opublikowano

„Nasze kłamstwa”

Tak niewiele o tobie wiem
Znam tylko te cztery ściany
Łączą nas razem w jedno
I to wszystko
Tak tego nie wiele

Te ściany zbliżają nas do siebie
Trwamy ramię przy ramieniu
Zamknięci w wielkim pudełku
By po chwili znów być osobno
W osobno wytworzonych światach
Miejscach
Bez żadnych punktów wspólnych

Patrzę na ciebie jak odchodzisz
I nie śmiesz się odwrócić
By nie patrzyć w moje łzy

Dzwonisz potem do mnie
Raz na miesiąc
Rzadziej
Wymawiasz się pracą obowiązkami
Zostawiając tylko ulotne słowa
Które tak naprawdę nic nie znaczą
Dla nas dwojga

Opublikowano

„Niewypowiedziane”

Utknąłem gdzieś pomiędzy marzeniami
Takimi o niczym
Nie ubranymi w słowa
Bo to wtedy tracą sens

Tak więc są tylko moje
Choć dotyczą nas

Ciągle się wzbraniam
Przed nazywaniem tego po imieniu
Nazwisku
Bo nie wiem czy to...
Ty

Sam już nie wiem czym jest miłość
Zgubiłem się gdzieś po drodze

Zostały tylko słowa

Opublikowano

„Pewnemu inwalidzie”

Stał przy półce z poezją
Szukając wiersza o miłości
Tej nieszczęśliwej niespełnionej
Tylko taką znał

Oczy już czerwone od łez
Od przebiegania wzrokiem po linijkach
Bo oto kolejny raz
W tym czy innym wcieleniu
Odchodzi
Umiera
Zostaje sam

A potem tylko pustka
I żal do wszystkich
Do siebie
Że nie umie inaczej
Nie potrafi
Kochać

Opublikowano

„Skrzynka na listy”

Wiszą równiutko w rządkach
Pineskami do korkowej tablicy
Przybite zranione i takie samotne
Warszawa Paryż Genewa Rzym
Stolice świata w których byłeś
Małymi robaczkami zapisywałeś na nich
Zapachy dźwięki swoje wrażenia kołysanie statku
A teraz się lęgną gdzieś w mojej głowie
Nie mam odwagi czytać tego na nowo
Rozdrapywać potoków słów którymi mnie karmiłeś
Każdego dnia wyczekiwałem
Ze może dziś może właśnie dziś
W granatowym uniformie zapuka do drzwi
Przyniesie mi Ateny Tokio, Tel Aviv
I znów małe zgrabne rządki robotnic
Będą przybliżały mnie do ciebie
Nigdy mnie tam nie zabierałeś
Zawsze sam taki niby niezależny
Nie przyszła
Znów nie przyszła
Widokówka
Od ciebie
Tamten rozmiar 10x15 czy jakoś tak
To było dla mnie wszystko
To jest wszystko co zostało mi po tobie
Nie pisz już więcej
Proszę

Opublikowano

„Tyś mi owoc z drzewa wiadomości dobrego i złego”

Patrzę na Ciebie jak na owoc pachnący
Skóra Twa porastająca drobnym meszkiem
Który pręży się i wygina pod moim dotykiem
Chce się w Ciebie wgryźć
Poczuć jak soki Twojego ciała spływają po moich ustach
By za chwilę poczuć Twój słodki smak głęboko w sobie
Dobrać się do pestki
Którą mógłbym obracać w ustach i badać ją językiem
Och błagam daj mi zaznać rajskiego owocu rozkoszy jaką jesteś
Daj zgrzeszyć

I znów i od początku
Tak to jest warte grzechu
Już wiem czemu Adam poszedł za namową Ewy
Zaznał rozkoszy jaką niewątpliwie jest słodycz rajskiego owocu
Smakująca prawie jak usta Twe i nagie ciało
Którym wodzisz mnie na pokuszenie
Nie kuś a dawaj
Przecież nie może być nic złego w miłości ciał naszych
Namiętnością rozrywanych o każdej porze dnia i nocy
Bądź mi owocem
Bądź grzechem
Bądź nienasyceniem
Soczystą brzoskwinia którą zjadam codziennie z łapczywością na śniadanie

Opublikowano

„Wigilia – rocznika nie pamiętam”

Przestrzeni mam aż nadto
Puste pokoje szafy ziejące brakiem cudzych krawatów
Lodówka
Z zaśmierdłym kawałkiem niedojedzonego przez ciebie sera
Dwa nakrycia na stole
Jedno dla mnie drugie dla nie wiadomo kogo
Bo ciebie nie ma i nie będzie

Sam połykam to co na stole
Samotność i tęsknotę zaprawione Bordeaux rocznik . . . .
Nie wiem, nie pamiętam.
W każdym razie twój ulubiony
Nie chce pamiętać

Widzę twoje oczy
Ale one siedziały tu przeszło rok temu
Wpatrywałem się w nie
Jakby były kolejnym z cudów świata
A teraz ich nie ma bo nie są ci już potrzebne
Zostały tylko puste miejsca
Które jakby czekały na szklane kulki do gry
Te większe

Okutany w twój czarny golf czekam
Bo nie mam z kim podzielić się opłatkiem

Opublikowano

„Zdjęcie”

Nawet nie mam jego zdjęcia
Ani jednego
Czasem zapominam tę twarz
Na w poły męską ciepłą
Przypominam sobie nas
Razem
Osobno
By po chwili móc odtworzyć
To co nigdy nas nie łączyło
I on
Zawsze pogodny
Z uśmiechem zdrabniający moje imię

Tylko nie wiem jak długo będzie mi się to udawać
Wyciągać z podświadomości obraz
By być przez chwile razem
Pamiętać o tym przez rok
Dwa
I zapomnieć o nie wywołanej kliszy

Opublikowano

„Byś była”

Powinienem był wtedy
Rozdzierać twoje ubranie
I z całą brutalnością
Zbezcześcić twoją niewinność
Miłość

Ze łzami w oczach
Przywłaszczyć ją sobie na tapczanie
W kuchni
Przedpokoju
Tak byś zobaczyła we mnie potwora
Który nie wie co to czułość
I z nienawiścią
Wyjść

Drżę

Powiedziałem że
Nie umiem inaczej
Nie umiałem byś była
Pół na wpół ze mną

A ty

Dalej kochałaś
Nierozumiejąc

Opublikowano

„Safari”

Jeszcze są fragmenty
W których przyczajony
Wstydliwy
Nieodgadniony

Jakim jesteś

Mnie pozostaje się tylko domyślać
Co się czai w ciszy twojego ciała
Gotowego na przyjście

Lecz nie na odkrycie

Muszę wydobywać
Zgłębiać tajemnicę
Poznając ciągle na nowo

Kryjesz w sobie tą zagadkę
Mapa ciała już wyrysowana

Egoistyczne Ja

Ciągle zagubione w plątaninie
Zrostów i odrostów

Które tak ukochałem

Opublikowano

„Uskrzydleni – Tryptyk”

I

Odurzony Śpiewem Kosa
Wspominam chwile
Pierwszego spotkania
Gdy myślą błądziłem
Błagając o gest i przyzwolenie
Bym wiedział że ty też

II

Zanurzony w oddechu
Patrzyłem na kruka
Co z twych skroni
Podrywa się do lotu i...
Już już dwa czarne ramiona
Chcą się wzbić w powietrze
Lecz trzymają się ciała
I niczym burzowe chmury
Chronią brąz oczu
By w chwili napięcia mogły
Zmyć strugami deszczu
Twarz na którą wypłynie
Tęcza uśmiechu

III

A kiedy anioł z obrazu Chagall’a
Obejmie nas błękitem w pół
I splot tasiemek sznurków nitek
Zawiąże w niewielki supełek
Narodzi się radość
We wspólnym obcowaniu

Opublikowano

. ----CHOROBA----



wirusem wtargnęłaś
w mój krwiobieg
prosto do ser
ca' węglem
płomieniłaś pożądanie
skaziłaś chemią
nektarem swych ust


sztyletami spojrzeń
rozłożyłaś na deski
system immuno
logiczny

jestem
nieulecza cza czalnie chory
a czuję się wsp ania le

Opublikowano

DRAMATYCZNIE


światła
kurtyna już dawno

prolongujesz śpiewem
w takt harmonii na cztery
ja tańczę
boso przytulam drzazgi

odgrywamy tango nierządności
wchodzę w ciebie fleksem
-akcentuję
akceptuje widz
klaszcząc nie w porę

dialogizujemy
ja improwizuję ty się zapominasz
wpychasz język

tego nie było w scenariuszu
- bądźmy przyjaciółmi –mówiłaś wczoraj po
wagą swych słów

gram ze słomą w butach choć boso łyso mi
wyrwałem przez Ciebie włosy

teraz gwaruję
widz słyszy plebejski

moralizuję twoje grubiaństwo
pieszcząc wzrocznie smukłość

wcielasz się będąc z wyższych sfer
dbasz o twarz nie tylko na scenie
zazdrość jest makijażem dla publiczności

mówisz- Kocham
tak jak wczoraj
tak bezdźwięcznie

milczę

cisza osiada na oczach twarzach
ktoś rozpoczyna owację

ty rżysz z pod byka

ja łzawię w ukłonie

Opublikowano

Bialoczysta......>>

Zakochalam się w tęsknocie
Jej oddechu jej ramionach
Białą suknię przyoblekam
I wciąz czekam utęskniona

I wciaż czekam a czas płynie
Biała suknia poszarzała
Ja strzepuję kurz co chwila
Bo dla CIEBIE chcę być biała

I do okna sie przytulam
Gdzie jest moja mała przystań
I tak pragnę stac się szybą
Bo dla CIEBIE chcę być czysta

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Ojciec Orest podszedł do Myszki i ku powszechnemu zdziwieniu, przytulił ją ramieniem i okrył na powrót jej wdzięki. Uśmiechnęła się do niego ni to z wdzięcznością ni to ze zmieszaniem po czym upadła mu do stóp i całując je, gorliwie się żegnała. Zakonnik szybko uniósł jej ciało wątłe i patrząc z delikatnym współczuciem odrzekł.   - Dziękuję Ci Biała Myszko. Niejeden rycerz gubi na polu bitwy i w godzinie próby swój honor i dumę - I patrzył w jej oczy z dumą - A Ty jesteś skrzywdzoną i kruchą istotą, która jednak odnalazła w sobie siłę by przyjść tu i pod twardą i zimną domeną trybunału, złorzeczyć i bluźnić na dostojnika kościoła świętego. Lecz nie po to by nieboszczyka zrównać z cuchnącym błotem Loivre a po to by prawdę okazać nam ślepcom doczesnym. Idź w pokoju boże dziecię. Za odwagę Twą ja Ci wszelkich łask i pokuty rozgrzeszenia udzielam. Niech Bóg w trójcy jedyny, zdejmie z Ciebie plamy grzechu i do zbawienia duszy powoła. Idź i nie grzesz więcej.   Myszka, ujęła dłoń ojca Oresta i ucałowała z czcią najwyższą jego pierścień. A ten po chwili pobłogosławił jej znakiem krzyża na czole i ucałował jeszcze czule miejsce postawienia znaku Pana. Dwaj franciszkanie, nadal w idealnym milczeniu odprowadzili ladacznice na powrót w tłum. Tymczasem dla ojca Nérée to już było za wiele.   - Nie macie prawa! - Jak wściekły pies rzucił się przez dzielący ich stół i ucapił habit ojca Oresta za materiał na plecach. Ten od razu zerwał się z uchwytu i oddalił się na bezpieczną odległość aż pod szafot. - Murwy i wszetecznice rozgrzeszacie, choć one plują jadem na nasz stan duchowny i kardynałów i świętych a nawet samego Boga za nic mają. Jak śmiesz! Psi synu, kochanku bladiugi, kurwysynu parchaty! - złapał za to co miał pod ręką i rzucał na oślep w szale. W stronę ojca Oresta poleciała i złota patera z owocami i kielichy i wreszcie księga z liścikami i nazwiskami alfonsów i murew z całej okolicy - Bies z Was prawdziwy a nie zakonnik i brat mój! Myślisz, że ojcem świętym jesteś czy świętym Piotrem samym!? Koniec tej farsy dla plebsu. Inaczej straży każe wszystkich tu dziś powiesić i na ostrzach roznieść!   Ojciec Orest uniknął zgrabnie wszystkich przedmiotów i wszedł na szafot. Podszedł do Orlona i jego także objął jak brat. Zdjął mu pętle i oddał zdziwionego skazańca pod kuratele franciszkanów, którzy momentalnie stanęli na deskach szubienicy i tworząc krag cichy i tajemniczy, chronili swymi ciałami oblicze świętego i alfonsa.   - Nie chowaj się za plecami braci mniejszych - Nérée podążył z wściekłością ku schodom szubienicy - Szelmo! Ty się z motłochem bratasz i stronę morderców bierzesz - wycelował oskarżający palec w Orlona i nadal w szale obrażał - Nie stójcie braciszkowie jak picze zatrwożone, tylko pojmijcie tego uzurpatora i dawnego szulera i zbójcę. Bo nikim on więcej jak szczurem, grzechem jak dżumą wypełnionym od stóp po łysy łeb zdradliwy. Pojmać zdrajcę, kto w Zbawiciela krew i ciało wierzy!     Próbował wspiąć się na deski szafotu, lecz franciszkanie zamiast usłuchać jego wezwania, to wzięli widać stronę Oresta i po krótkiej szarpaninie, zepchnęli wspólnie ciało Nérée ze schodów. Niechybnie dominikanin, skręcił by kark swój wysoko podgolony gdyby nie kolejna szybka interwencja generała d’Aubignác. W ostatniej chwili podtrzymał starca pod ręce i z wyrzutem spojrzał ku postaciom na szubienicy. Lecz nie rzekł ni słowa.     Za to ojciec Orest przeszedł do oratorskiej ofensywy. I grzmiał i ciskał słownymi piorunami jak pogańskie bóstwo karzące swych wyznawców.     - Zawrzyj pysk swój wężowy gadzie w habicie, który o dziwo nie pali twej plugawej skóry, ogniem piekielnym - spokój jego oczu I rysów był jednak nad wyraz boski w tej chwili - Nie dzierżę kluczy do bram niebios ani nie kroczę w świętości wśród aniołów I świętych, bo jak słusznie zauważyłeś do kapłaństwa i dróg Boga doszedłem przez bagna i pustynie występku i grzechu. Nie wstydzę się matki murwy i ojca rzemieślnika. A grzechy swe wobec bliźnich odpokutowałem z nawiązką. Lecz mam poparcie papieża i króla i legatem ich się zwać mogę. Więc daj sąd ten ukończyć w zgodzie i godności jemu właściwej i nie wyrywaj się tak ku objęciom drewnianej oblubienicy bo kto wie czy i Tobie stryczka kat nasz nie wyrychtuję za to co tu przyszło nam słyszeć.   Odpowiedział mu dziś po raz pierwszy d'Aubignác, który widać dążył do rychłej ugody a nie wątpliwie wyglądającego na forum całego miasta sporu   - Ojcze Oreście, zawsze Wam byłem przyjacielem i doradcą i zawsze byłem Wam rad. Nie kłóćmy się przed majestatem miejskich radców i królewskich doradców. I nie przed oczyma Boga naszego. Pozwolimy Wam dokończyć to co rzecz Wam nakazano. Mówcie dalej w imię boże.   I o dziwo zeszli razem z Nérée spowrotem na swoje miejsca, wśród całkowicie zszokowanym i poruszonych tym nagłym zajściem rajców. Franciszkanie zluzowali, zwarty dotąd szyk wokół Oresta i Orlona, jeden z nich wręczył dominikaninowi cudem ocalony chyba od gniewu Nérée dokument królewski. Ten ujął go z czcią i odnalazł w tekście właściwą frazę.   - Miejscami uprawiania grzechu I sodomii była kamienica w dzielnicy Gayet należąca do szelmy Orlona de Villargent, którego to dziewczęta i alkohol jak Diabeł kusiły kardynała. Kardynał oddał swój żywot jak ostatni frant i nędzną szumowina. Gnijąc w rynsztoku ulicy uciech, bez odzienia i resztek świątobliwej godności. Sztylet, który w jego piersi spoczywał był karą właściwą dla jego jestestwa bez różnicy kto go w jego ciało wymierzył. De Villargent czy jego nierządnice. Co więcej szelma w celi zamknięty, na ostatniej swej spowiedzi, wyjawił innych prowodyrów występku i cudzołóstwa, którzy w jego domu uciech, zabaw zepsutych używali. Członek i główny oskarżyciel trybunału. Ojciec Nérée ,który z całą żarliwością domaga się powieszenia Orlona de Villargent sam był gościem jego domu w Gayet. Miał swój pokój na poddaszu. Gdy nie było go w klasztorze przez czterdzieści dni, twierdził, że przebywał na rekolekcjach. Prawda, przeżywał rekolekcje ciała z młodą dziewczyną o imieniu Pluie. Ponoć śpiewała mu pieśni z psalmów… gdy nie miała zajętych ust czymś innym.   W tłumie wybuchł śmiech, choć niektórzy zadrżeli na myśl o bluźnierstwie.   - Z kolei brat Célestin d'Aubignác, obecny tu i również siedzący w loży sędziowskiej, przyjmował miesięczną daninę od alfonsa de Villargent za ochronę przed rewizją. Gdy dziewki płakały na widok swego chlebodawcy, nie czyniły tego tylko z tęsknoty. Czyniły to z lęku, że razem z nim zniknie ich ostatnia nadzieja, że zostaną tylko pod opieką duchownych... którzy nie raz, i nie dwa, okazali się gorsi od klientów.   Ojciec Orest opuścił dokument, odetchnął głęboko i rzekł powoli:   - Nie żądam uniewinnienia Orlona de Villargent. Żądam, by został wysłuchany. A potem, być może, osądzony... przez kogoś, kto nie zhańbił swego sumienia dotykiem tej samej rynsztokowej wody, w której pływał skazany. Tak z bożej woli ogłaszam. Niechaj zapis ten zostanie przeczytany w obecności ludności Lanoire, duchowieństwa i zakonników, oraz w obliczu śmierci, której stryczek już czeka.   Taka była wola najwyższego króla Francji Karola. Tłum w ciszy jedynie zwiesił głowę a Orlon odetchnął z wyraźna ulgą.
    • @Migrena dziękuję za uznanie dla wiersza:):) @huzarc Dzięki serdeczne:) @E.T. Dziękuję:) @Berenika97 Bereniko zaręczam Ci, że Twoje komentarze są piękniejsze od moich wierszy:):) dziękuję:)
    • Nie pasuję do żadnej życiowej roli. Widzicie, miejsce i czas skrojone specjalnie dla mojego umysłu. Despotycznego kłamcy o nieistniejącym acz wielkim ego. Dlatego mnie z czasem odrzucają poławiacze dusz. Oni wolą się sycić blaskiem prawdy, a nie zaśniedziałym, skarlałym blaskiem sztucznych pereł. Nie dla mnie piękne i czyste oceany wrażliwości. Więzić mnie będzie po wieczność. Czarną smołą i jadem trującym wypełniony, Depresyjny, żelazny kubeł. Zasypiam z wolna, pełen lęku i fobii. Ściany mrużą już z wolna swe mętnoszare oczy. Kroki na schodach i szczęk zamka. To duch przywołany. Zagląda do wszystkich pokoi. Uwierz. Mnie nie męczą zjawy i wytwory mojego umysłu cierpienia. Ten dom jest nawiedzony. A ja jego, tysięcznym może duchem. Co noc głębiej, w murach i piwnicznych trzewiach uwięziony. Męczy mnie bezsens. Pustka ideowa. Bezcelowość istnienia. Zgniłem. Spróchniałem. Zblakłem za zasłoną, brudnych okiennic. Niespodziewani goście. Strach i ciekawość. Rzucona w kąt sypialni na piętrze, naftowa lampa. Zagłada domu Dohertych. Pożaru jasna łuna. Demonie ognia, oczyść mnie z niewoli. Mnie! Tego domu, przeklętego piastuna. Idź korytarzem światła duszo. Do samego końca. Do ognia piekielnego, jasnego lśnienia.
    • @Tectosmith ja tylko zabrałem głos w kwestii religijnej, jestem wierzący i nie wstydzę się tego wstyd mi tylko za portalowych agnostyków i ateistów, którzy nie szanują uczuć religijnych innych od siebie tak,że nie jest to wykłócanie a poza tym to ty wywołałeś ,,temat,,, pierwszy
    • @Alicja_Wysocka ... słowo w szkatułce schowałam gdy przyjdzie zimno będę wyjmowała wiele ciepła mi dało pewnie więcej zostało  ... Pozdrawiam serdecznie  Miłego popołudnia 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...