Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

- Dzień dobry dyrektorze – powiedziała wchodząc do przestronnego gabinetu, wypełnionego mgłą dymu tytoniowego.
- Momencik - odparł grubszy mężczyzna, wygodnie usadowiony w skórzanym fotelu, przed masywnym dębowym biurkiem. Ostatnie wydarzenia sprawiły, że na jego twarzy dotąd radosnej, rysował się obraz zmęczenia i rezygnacji. Brak snu odbił się na jego siłach witalnych.
- Co tym razem? Znowu jakieś ciekawe nowiny na temat naszych kontrahentów?
- To mamy jeszcze jakichś? - zażartowała, po chwili zdała sobie jednak sprawę, że to mogło nie wyjść najlepiej.
Spojrzał na nią z wymuszonym uśmiechem.
- Tak więc o co chodzi panno Sorrens?
- Przyniosłam do podpisu faktury za paliwo do sprzętu – powiedziała, kładąc papiery na biurku. Przeszła przez pokój i otworzyła mieszczące się po lewej stronie gabinetu przestronne okno. Świeże powietrze zawitało w pomieszczeniu.
- Zaraz się tym zajmę, proszę chwilę poczekać.
- Tak zaraz się tym zajmiemy – dodałem.
Pozwólcie, że się nie przedstawię. Chciałbym zachować z pewnych względów anonimowość. Ważne jest to, że pracowałem w tej firmie. I to nie byłem byle kim. Praktycznie dzieliłem biurko z dyrektorem. Mój podpis był niemalże tak samo ważny jak jego. Ja podpisywałem się na początku dokumentacji, w lewym górnym rogu, do niego należał podpis końcowy. Ta posada była dla mnie idealna. Czułem, że zostałem dla niej stworzony.
- Ale co dobre nie może trwać wiecznie. Nie wiedziałem wtedy, że mój czas się kończy.
Pozwólcie, że opowiem jak to się zaczęło. Cofnijmy się więc dwa lata - to kawał czasu, wiem.
Pamiętam to jak dziś. Sekretarka wprowadziła mnie do gabinetu dyrektora. Byłem pod wrażeniem tego pomieszczenia. Na środku znajdowało się pięknie rzeźbione biurko, które stało na wzorzystym dywanie w odcieniach brązu. W rogach wielkie, gęsto rosnące paprocie, dawały przyjemne uczucie relaksu. Zostawiła mnie tam bez słowa,
od dyrektora też nic się nie dowiedziałem. Uśmiechnął się tylko, spoglądając na mnie.
- To chyba tu będę pracował – ucieszyłem się – przy samym dyrektorze. Wyobrażacie sobie moją radość? Ale w sumie czemu się dziwić. Byłem młody, dopiero co po szlifie, pełen zapasu energii.
Zerknąłem na dyrektora, siedział zamyślony.
Czyżby mnie sprawdzał? Nie mogę dać poznać, że się denerwuję. Uspokoiłem się i postanowiłem wyjść z inicjatywą.
- Za co mam się zabrać?
Nic nie odpowiedział, tylko jak gdyby nigdy nic zaczął wypełniać jakieś dokumenty.
- Cóż za ciekawa strategia – pomyślałem – rzucony na głęboką wodę, musiałem nauczyć się pływać i to bez instruktora.
Czuję, że w tej firmie rozwinę skrzydła. Cały jednak czas nerwy mnie nie opuszczały.
Spojrzałem na szefa, który właśnie coś pisał na komputerze. Czekałem na jakieś zadanie.
Chwilę później podał mi papiery do podpisu, najpierw przekartkowując mi je przed nosem. Była to umowa odnośnie najmu hali do przechowywania maszyn. Chyba mnie polubił.
- Tak właśnie zaczęła się moja służba w tej firmie. Lubiłem porównywać moją pracę z pewnego rodzaju misją, lecz to takie moje małe odbicia od rzeczywistości.
- A co? Wy nigdy tak nie macie? Zawsze pracujecie na pełnych obrotach? Nigdy nie myślicie o relaksie? No to powiem wam, że to było w chwilach odpoczynku. Zresztą nie ważne.
Wracając do tematu – byłem dumny ze swojej pracy. Wiadomo, bywało ciężko, ale chyba wszędzie tak jest, choć nie wiem dokładnie, bo jak dotąd było to moje jedyne zajęcie. Poza tym nawet jeśli nie, to nie przeszkadzało mi to. Przyczyniła się do tego podsłuchana rozmowa z pokoju obok. Było to mniej więcej tak:
- Słuchaj to normalny wyzysk – jakaś osoba była wyraźnie oburzona – pracujemy często po dziesięć godzin.
- Żeby tylko – dodał ktoś inny
- Właśnie. A kiedy ostatni raz zapłacili nam za nadgodziny? - chwila ciszy – Nie pamiętam już nawet kiedy. To się musi zmienić.
- Przestańcie – ostro dodał niski głos – tylko narzekać potraficie. Myślicie, że gdzie indziej jest lżej? Nie sądzę, nie w tych czasach. Poza tym niektórzy nie mają nawet tego luksusu.

Dowiedziałem się, że moja praca to „luksus”. Dlatego nawet kiedy musiałem siedzieć po nocach, nie narzekałem. Miałem wygodne miękkie siedzenie, ładne biurko w ładnym biurze.
Pamiętam okres kiedy naprawdę było ostro. Pracowaliśmy bez wytchnienia. Kończyliśmy specyfikację jakiegoś sprzętu, zaczynaliśmy umowę o pracę operatora koparki, kiedy to zostało zrobione nadszedł czas na kosztorys kładzenia nawierzchni. Papier, za papierem, dokument za dokumentem. Dyrektor, ja, dyrektor, ja....i tak non stop, przeglądanie, podpisywanie. Po pewnym czasie mój wygięty kręgosłup zdrętwiał, zrobił się sztywny jak gdyby był z metalu. Tak to jest jak za dużo się pracuje. Otwierałem się co jakiś czas, by się wyprostować co nieco i zregenerować zapas sił.
Nie wiem, która to była godzina, chyba dość późno. Dyrektor zamówił pizzę, lecz nie byłem głodny. Patrzyłem jak konsumuje ją w pośpiechu, po czym znowu zabraliśmy się do pracy.
Istny horror.
Z biegiem dni moja powierzchnia pracownicza starła się trochę. Sprężyna napędzająca mnie do działania, przytrzymująca moje zapasy energii chyba trochę zardzewiała, nie wiem czy to przez to, że dyrektor oblał mnie kiedyś herbatą. Być może, ale nie wnikałem w to.
Nie dawałem nic poznać po sobie i chyba się udawało, gdyż szef nic nie zauważył. Dalej miał do mnie zaufanie i wszystkie dokumenty były przeze mnie przeglądane i zszywane mocnym podpisem, oczywiście podpis dyrektora był najważniejszy...póki co.

Właśnie to „póki co” rozwijało się później. Wdarła się w moje postępowanie ambicja, niewiarygodna ambicja. Nie wystarczała mi już pozycja drugiego podpisu. Nie to, że było źle, ale denerwowało mnie to, że on ma ostatnie zdanie. To ja chciałem grać pierwsze skrzypce, to ja chciałem zszywać wszystko ostatecznie mym dźwięcznym podpisem.

Od tego momentu sytuacja w pracy stawała się napięta. Nie wiem dlaczego, czyżby dyrektor wyczuł moje zamiary i nie miał już do mnie zaufania, co by się zgadzało, gdyż coraz mniej dokumentów przechodziło przeze mnie. Może czuł się zagrożony przez moje metalowe szczęki ambicji. Biedny człowiek, nie rozumiem jego strachu, przecież ja tylko chciałem jego stanowisko. Wiem stałem się zachłanny. W miarę czasu apetyt rośnie. Zadziwiające jak to się zmieniają priorytety.

- Tak to było. I znajdujemy się z powrotem w miejscu, w którym zacząłem swoją opowieść.
Panna Sorrens przyszła jak zwykle. Nie przypuszczałem, że może być zwiastunem klęski.
Więc mieliśmy zająć się tymi fakturami od paliwa. Panna Sorrens czekała cierpliwie obok. Dyrektor przetarł dłonią krótko przystrzyżone siwe włosy. Spojrzał na dokumenty.
- Niech to szlag – krzyknął – Chcą nas wyrolować. Ciekawe ile razy już to zrobili?
Najpierw kontrahenci, a teraz jeszcze nasi pracownicy. Co jeszcze? Może urząd podatkowy! Krwiopijcy.
Było niedobrze. Nie widziałem go jeszcze w takim stanie. Siedziałem cicho na swoim miejscu i czekałem na rozwój wydarzeń.
Szarpnął słuchawką telefonu, wykręcił numer i po chwili:
- Sekretariat? Połączcie mnie z budową...Jak to jaką? A ile mamy budów w tej chwili?...No właśnie, to co się pani głupio pyta.
Był wkurzony.
- Starr, daj na linię Ferksa i to szybko.
- Ferks! Co jest z tym paliwem?...Nie wiesz!?...Pozwól, że przypomnę...Jaką pojemność ma bak walca?...No właśnie sto dwadzieścia litrów...A faktura mówi, że dwieście...wiesz może jak to możliwe?...nie co?...przestań się jąkać i szukaj nowej pracy – trzasnął słuchawką.
- Co za kretyn – powiedział i rzucił dokumentami, które rozsypały się po podłodze.
Panna Sorrens szybko podbiegła i pozbierała. Po chwili leżały już na biurku.
- Dziękuje – odparł przez zaciśnięte zęby.
Spojrzał na mnie i podał mi faktury. Nie rozumiałem.
- Przecież coś się nie zgadzało, więc dlaczego miałem to podpisać? Być może chce mnie pogrążyć – pomyślałem.
Jego spojrzenie przeszywało mnie na wylot. Nie miałem wyjścia, musiałem podpisać. Cały zesztywniałem i zaciąłem się, po chwili jednak z powrotem panowałem nad sobą i zabrałem się do pracy.
Pech jednak chciał inaczej. Choćbym nie wiem jak się starał, nie mogłem złożyć podpisu. Lewy górny róg był już cały podziurawiony. Nie potrafiłem.
- Co za bezużyteczny śmieć – ryknął na mnie.
Nie dobrze...bardzo nie dobrze – bałem się.
- Proszę zabrać mi to z przed nosa i wyrzucić – krzycząc "to", miał na myśli mnie.
- Najpierw pracownik budowy, teraz ja – pomyślałem – nie ma to jak podwójna redukcja.
Okazało się, że nie jestem niezastąpiony. Być może dlatego, że bał się, że kiedyś mogę zająć jego miejsce, a być może dlatego, że byłem zwykłym zszywaczem do papieru.

Opublikowano

ech. a mnie kompletnie nie ruszyło. nic a nic.
correct to o 99% za mało :)
co prawda - tak bardzo nie moja stylistyka, że już bardziej nie można.
pozdrawiam :)
ps. chociaż zalęgła mi się w wyobraźni intrygująca wizja człowieka-zszywacza po ostatnim zdaniu :)

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Rafael Marius wróciłam do domu jak dama nowej generacji toyotą corollą, mam tyle systemów bezpieczeństwa. Gdyby ktoś usnął przy jeździe, zatrzymałaby się sama w punkcie zero. Dłuższy sen, weekend odpoczywam w domu:)
    • - Witaj, Rzeszowie - powiedziałam na głos, gdy wysiadłam z piątego wagonu pociągu ekspresowego Pendolino po przemierzeniu trasy z Gdańska. Działo się to późnym wieczorem 23. Grudnia, kilka minut po 23.00 . Cóż: zbieżność daty z godziną po typowym, jak wiedziałam, ponad półgodzinnym opóźnieniu tego właśnie pociągu. Kolejna zbieżność, tym razem odwrócona względnie naprzemienna: trzydzieści dwa. Ano, co zrobić. PKP, emocje nie pomogą. Rozejrzałam się odruchowo, poprawiwszy plecak ujęłam uchwyty walizek dużej i małej, po czym szybkim krokiem ruszyłam w prawo, w kierunku ruchomych schodów.    - Dawno tu nie byłam - kontynuowałam myśl. - Czas to nadrobić, pobyć w twojej przestrzeni chociaż raz na rok. Chociaż teraz, z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Tak zwanych Bożego Narodzenia, poprawiłam się. Wszak Wszechświat odnawia się austannie w każdej żywej istocie, od najbardziej skromnej rośliny poczynając na najbardziej imponującym wiedzą, światowym obyciem, majątkiem czy fizycznością człowieku kończąc.     Westchnęłam ciężko.    Nasza przedwyjazdowa rozmowa - w znaczeniu moja i mojego mężczyzny nie była zbyt miła. Wiadomość, że chcę pojechać do dawno nie odwiedzanej rodziny na święta przyjął spokojnie - trudno zresztą, aby było inaczej. Ale gdy zapowiedziałam, że przez cały ten czas nie znajdę dlań ani chwili, poczuł się urażony.  Z tonu jego słów i wyrazu twarzy, pomimo zachowywanego spokoju, przebiło się wspomniane poczucie urazy.     - Chwilę - zaczął powoli. - Po twoim ponadrocznym zniknięciu bez słowa wyjaśnienia schodzimy się na powrót pod warunkiem, że będziesz dokładać więcej starań niż za pierwszym razem. Tymczasem w dwa miesiące po naszym drugim początku dajesz mi do zrozumienia, że nie dość, że podjęłaś decyzję o wyjeździe beze mnie, to jeszcze oznajmiasz mi, że nie będziesz miała wtedy czasu nawet na rozmowę, bo - jak to określiłaś - potem na pewno będziemy mieli go wiele? Nawet nie zaproponowałaś, abym z tobą pojechał - zaciął usta w sposób, którego nie lubiłam i którego trochę się obawiałam.     Dłuższą chwilę zbierałam się na odwagę. Przyszło mi to wbrew pozorom tym trudniej,  że pozostał opanowany, czego zresztą mogłam być prawie pewna: przy mnie zawsze bardzo mocno kontrolował uzewnętrznianie swojej mrocznej strony.     - Nie zaproponowałam - zaczęłam powoli odpowiadać, ze słowa na słowo coraz szybciej - wiedząc, że i tak pojedziesz tam ze mną. Chociażby po to, aby być blisko mnie. Co zresztą jest całkowicie logiczne także z emocjonalnego punktu widzenia. Po co miałbyś tkwić sam na drugim końcu Polski? - spróbowałam uśmiechnąć się lekko. Wyszedł mi ten uśmiech jak zwykle w podobnych sytuacjach. W reakcji uśmiechnął się tyleż lekko jak ja, a trochę od swojej strony - krzywo.     - Chyba lepiej, że proponujesz mi to późno niż wcale - odparł. - Ale czy zmienia to fakt, że sytuacja ta nie powinna mieć miejsca? Spójrz na to od mojej strony, wyobrażając sobie, że to ty zgadzasz się dać mi drugą szansę pod określonym warunkiem, tymczasem ja daję ci do zrozumienia, że ty i ten związek nie jest dla mnie tak ważny, jak cię zapewniam.     - To nie tak... - spróbowałam spojrzeć mu w oczy. Nie udało mi się. Odruchowo spuściłam wzrok, odwracając po chwili głowę. Wiedziałam, że w pierwszym odruchu chciał wyrzec z przekąsem, że dokładnie taki mój ruch był do przewidzenia. Jednak po chwili ciszy usłyszałam inne pytanie.    - A jak? - spojrzał na mnie, pozostając tam, gdzie stał i krzyżując ręce, po czym powtórzył trochę głośniej: - Jak?    Chciałam podnieść wzrok i spojrzeć mu w oczy. Nie zdołałam. Kotłowało się we mnie do tego stopnia, że przestałam być zdolną wykonać jakikolwiek ruch, o wypowiedzeniu jakiegokolwiek słowa nie wspominając. Przeklęte emocje! Przeklęte wspomnienia! Nie byłam gotowa powiedzieć mu o tak wielu sprawach z przeszłości. Gdy spotkaliśmy się i zaczęliśmy być ze sobą po raz drugi, obiecałam sobie - solennie na wszystko, co dla mnie ważne - że tym razem będę wobec niego w porządku. Że nie popełnię żadnego błędu. Że koniec z przerwami w komunikacji, z zamykaniem się, wycofywaniem i milczeniem. Z osobnym spaniem wreszcie, chociaż akurat przy spaniu w jednym łóżku nie upierał się twierdząc, że chrapie, a nie chce, abym chodziła ciągle niewyspana. Skończyło się tak, jak się obawiałam. W miarę upływu tygodni strach zapanowywał nade mną, coraz bardziej wpływając na moje postępowanie. Zmianę w moim zachowaniu i milczące "odstawanie" od złożonych deklaracji zauważył od razu. To, że początkowo przyjmował to w ciszy, ciążyło. Gdy zasugerował, abyśmy o tym porozmawiali, poczułam się przybita jeszcze bardziej.    - Znów zaczyna się dziać ze mną jak wtedy - spostrzeżenie to, a jeszcze bardziej to, że dzieje się tak właśnie - nie dawało mi spokoju. - Ale jak mam przyznać mu się do strachu? Do rozdźwięku pomiędzy uczuciem i chęcią bycia z nim a lękiem przed wspólną przyszłością?    Starałam się przerwać ten napierający na mnie od wewnątrz tok myśli, ciągnąć za sobą walizki międzyperonowym korytarzem do hali dworcowej, po przejsciu której zamierzałam złapać taksówkę. Nie wychodziło. Przemieszczały się po owalnej linii wewnątrz mojego umysłu, to przyspieszając, to zwalniając przy pytaniu "Pędzimy jak chcemy. I co nam zrobisz?" Po czym gasnąc i przekształcając się w pobrzmiewające jego głosem pytanie. Które zadał mi sięgając po moje ręce, biorąc za dłonie i przyciągając do siebie, ale zatrzymując krok przed nim tak, aby musiała popatrzeć mu w oczy.    - I co ja mam teraz z tobą zrobić?      Rzeszów, 25. Grudnia 2025   
    • Rzekli mu bracia: – „To dziś bracie!” – „Następne dziecko dla mnie macie.” – „Tak dziecko, ale nie następne! Tysiącleć wpraw szlaki tu błędne, Weź duszę Zbawiciela na świat! Choć wątpliwe czy będzie mu rad? Widzisz z nami wszystko…: krzyż i śmierć, Na Boga, tak ma być, bierz i leć!” Wziął czarnoskrzydły dziecko-słońce I spadł pociech szepcząc tysiące, Zdumion, a szczęśliw kogo niesie… . . . – „Panie magu, patrz tam: Kometa!” – „Choć, zda mi się piękna, to nie ta, Co się wśród dal kosmosów niesie… Siodłaj koń! Anioł niósł tam dziecię.”   Wszystkim dobrym duszom z życzeniami wszystkiego najlepszego na Święta Bożego Narodzenia.
    • @Rafael Marius Rafał ja lubię swoje piosenki. Lubię je i lubię każdą z nich. Jest to nieco bezkrytyczne przyznaję, ale istotnie lubię te teksty. Wiadomo jedne gorsze, drugie lepsze, trzecie nijakie. W dodatku z podkładem AI, a to zupełnie nie to samo. Ale nie przeskoczysz. W ogóle świat nie bardzo chce żebyś to przeskoczył :) Taki lajf już. 
    • @Rafael Marius będę tęskniła :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...