Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Las tej nocy był naprawdę tajemniczy. Siedzieliśmy przy ognisku wpatrując się w wesoło tańczące płomyki, które radowały się swym jakże krótkim życiem, chcąc wyciągnąć jak najwięcej radości, nim ulecą w bezpowrotną nicość. Było już dobrze po północy. Alkohol swobodnie krążył w organizmie, dając tym samym uczucie przyjemnego otępienia. Kiełbaski leniwie wylegiwały się nad ogniskiem. W miarę upływu czasu,a być może to wpływ piwka, zaczęliśmy coraz więcej śpiewać. Na początku bez przekonania, słabe dźwięki uchodziły w las. Po paru chwilach jednak staliśmy się bardziej ośmieleni, może głosami innych osób, a może śpiewem lasu, który od pewnego momentu pod batutą wiatru wygrywał melodię nieprzeniknionej tajemnicy. Zrobiło się naprawdę ciepło i przyjemnie. Śpiewy, śmiechy i rozmowy wśród przyjaciół.
- Czego można chcieć więcej? - pomyślałem.
Czas jednak nieubłaganie goni do przodu. I nadszedł moment kiedy to część znajomych musiała jechać do domu. Widać było na ich twarzach rysujące się zmęczenie, dlatego też po krótkim pożegnaniu odjechali. Przez pewien czas było widać światła samochodu migające po pniach drzew, po chwili słychać było tylko dźwięk silnika, po czym i on zamilkł, pozostawiając ciszę.
Zostaliśmy we trzech, piwko już się skończyło, a noc jeszcze młoda była. Złożyło się szczęśliwie, że znajomy Jarka pozostawił po sobie jeszcze jednego "asa". Chwila napięcia i po krótkim pyk, otwarta została przyjemna droga dalszego wieczoru. Piliśmy winko i śmiejąc się dyskutowaliśmy na tematy abstrakcyjne, jak zwykle w takim stanie. Dołożyłem drew do ognia, żeby światło swym ciepłym blaskiem broniło nas przed ciemnością. Rozłożyliśmy śpiwory wkoło ogniska, tworząc swego rodzaju krąg... krąg spokoju i bezpieczeństwa. Ognisko buchnęło płomieniem jasnym, pełnym. Później nikt już nic nie mówił. Łukasz z Jarkiem chyba zasnęli.
Leżąc, wpatrywałem się w ogień, niesamowity żywioł, którego barwa i struktura nie pozwalała oderwać wzroku. Drwa trzeszczały pod wpływem wysokiej temperatury, syczały, pękały jakby dręczone agonalnym bólem. Ogień trawił je spokojnie, bez pośpiechu. W miarę jak trwał, coraz bardziej robił sie zachłanny i coraz częściej trzeba było dokładać świeżych drew. Te znów broniły się jak mogły, lecz po nierównej walce poddawały się, dając tym samym ciepło i światło. Położyłem się na plecach i spojrzałem w niebo. Było przejrzyste i pełne gwiazd. Co jakiś czas przepływały chmury, przysłaniając widok, lecz tylko na chwilę. Gdybym znał się na astronomii pewnie bym je pogrupował i poukładał w sensowne konstelacje, lecz znałem tylko Wielką Niedźwiedzicę, której zresztą nie widziałem z tej perspektywy. Pozostało mi tylko spoglądać i podziwiać ich ogrom. Co jakiś czas przelatywał jakiś punkt. Pewnie satelita, aczkolwiek umysł podsuwał mi też inne możliwości. Tak czy owak pozostałem przy satelicie.
Nie mogłem zasnąć, ogrom lasu, skrywanej w ciemności tajemnicy nie pozwalał mi na sen. Spojrzałem na brata i Łukasza, spali, choć pewnie jedno słowo i mogliby się zbudzić. Ognisko już dogasało, żarzyło się żywą czerwienią. Mieniło się obrazem tysiąca ogników. Ciemność wydawała się bardziej okrywająca. Do mego umysłu zakradł sie strach. Wziąłem latarkę i zacząłem miotać promieniem dookoła po drzewach, jak gdyby spodziewając się czegoś, lecz nic tam nie było. Umysł nieraz podsuwa różne wyobrażenia. Zgasiłem latarkę, ciemność choć skrywająca wiele, była przyjemna. Spokój, cisza, szum drzew, ciepło od żarzącego się ogniska, to wszystko sprawiało, że czułem się dobrze. Nabrałem w płuca powietrza, głęboko zaciągnąłem się oddechem lasu, a następnie powoli je wypuściłem, czerpiąc z niego jak najwięcej. Było cudownie, choć bezgraniczny spokój nieraz był przygniatający. Kontrastował z głośnym życiem miejskim.
W tym zamyśleniu przesunąłem wzrok na przeciwną stronę ogniska. Wewnętrznie podskoczyłem, moje tętno przez chwilę osiągnęło stan powszechnie uznawany za podwyższony. Jarek dotychczas śpiący, siedział na śpiworze i wpatrywał się we mnie.
- Przestraszyłeś mnie - powiedziałem.
- Jak zaczniesz coś sobie wyobrażać, to Twój umysł staje się dobrej klasy horrorem - odparł, po czym dodał - Która godzina?
- 2:30 - rzekłem - pełnia nocy...ciekawej nocy.
- Idę spać dalej - po czym zagrzebał się w śpiwór.
Znowu wziąłem latarkę i zacząłem przeczesywać wątłym światełkiem pobliskie drzewa, zastanawiając się co robię.
- Czyżby chęć znalezienia czegoś skrytego, nadnaturalnego była aż tak silna? - pomyślałem.
A tu znowu nic...znowu rozczarowanie...a może ulga? Nie potrafiłem odpowiedzieć na to pytanie. W każdym bądź razie czułem niedosyt, jednocześnie czasami mając dość tej ciszy - istny paradoks.
Przez zaabsorbowanie lasem, nie zauważyłem, że ognia już prawie nie ma. Powiedziałem do Jarka:
- Nazbieraj drewna.
- Byłem wcześniej-odpowiedział w półśnie, chwilę później dało się słyszeć lekkie chrapanie.
- To by było na tyle jeżeli idzie o wyprawę Jarka - powiedziałem do siebie z rozbawieniem.
Po chwili zastanowienia wziąłem latarkę i odszedłem od miejsca w którym siedzieliśmy. Na szczęście było trochę drewna przy leśnej drodze, którą przyjechaliśmy. Zacząłem zbierać gałęzie, wtem gdzieś w oddali, zdawało mi się, że słyszę śpiew. Zatrzymałem się wytężając słuch...nic tylko wiatr w leśnej gęstwinie. Mógł to być jakiś omam słuchowy, wywołany nadmiarem ciszy, mogło to być cokolwiek. Zebrałem już dość drewna i zacząłem wracać do ogniska, gdy znowu usłyszałem ten dźwięk. Cichutki, niemal niesłyszalny śpiew idealnie zharmonizowany z szumem lasu. Przystanąłem, lecz tym razem nie umilkł, a być może stałem się bardziej wyczulony na ten odgłos. Był tak przejrzysty, tak ciepły. Teraz jak poznałem jego brzmienie, odbierałem je niemal całym ciałem. Lekki dreszczyk przebiegał tam i z powrotem po moich plecach, rękach.
Zostawiłem drewno i postanowiłem zbadać źródło tego niecodziennego koncertu. Światełko latarki niewiele pomagało. Na szczęście niebo zrobiło się bezchmurne i blask księżyca rozświetlając trochę okolice pomagał w tej wędrówce. Zgasiłem więc latarkę i dalej przedzierałem się, wspomagany jedynie naturalnym światłem przyrody. Poczułem się integralną częścią lasu.
Dźwięk przyjemnie rozchodził się w umyśle, strach ustąpił miejsca ciekawości. Nie wiedziałem skąd pochodzi. Brzmiał tak jak gdyby dobywał się z każdej strony...z każdego drzewa, z każdego liścia, z każdego krzaka. Szedłem wsłuchując się w muzykę, która wprowadziła mnie w pewnego rodzaju trans. To było dziwne, gdyż szedłem bez zastanowienia, choć nie znałem lasu. Melodia była moim przewodnikiem rysując mapę w mojej głowie. Przyciągała mnie ku sobie. Raz zasłyszana nie opuszczała już mnie, nie milkła, nie starała się mnie zgubić, bynajmniej taką miałem nadzieję.
Początkowo ciężko było się przeciskać przez potężne gałęzie, gęste krzewy i wystające konary drzew, lecz z czasem im bardziej wsłuchiwałem sie w tajemniczą pieśń, im bardziej się jej poddawałem, tym las stawał się bardziej przejrzysty i przyjazny. Tak jakby drzewa wiedziały dokąd zmierzam, na czyje zaproszenie tutaj przyszedłem. Czułem, że gałęzie nie stawiają już oporu, a wręcz przeciwnie, pomagają mi przechodzić.
Po pół godzinie marszu dźwięk nie opuszczał mnie ani na chwilę, stał się mi bliski, bez niego na pewno bym przepadł w tym lesie. W zaistniałej sytuacji wiedziałem już na pewno, że ten kto śpiewa tę melodie nie może być zły. Uśmiechałem się do siebie jak dziecko na myśl o tym, że mogę spotkać kogoś kto śpiewa czysto niczym strumyk z serca lasu, pięknie niczym świerszcze koncertujące co noc i ciepło niczym...nie potrafiłem znaleźć odpowiedniego słowa na porównanie, chyba za bardzo byłem podekscytowany. Wtem dojrzałem przez gałęzie drzew pewną jasność, była ona jednak dziwnie delikatna i stonowana, bez zastanowienia przyspieszyłem kroku, by szybciej ujrzeć skrywaną prawdę. Gdy doszedłem już naprawdę blisko światła, okazało się że drzewa otaczają malutką polankę. Odgarniałem ostatnie gałęzie, ostatnią bramę, która prowadziła wprost do głosu lasu.
Stanąłem na skraju polanki, nie mogłem się ruszyć, nie mogłem nawet okiem mrugnąć. To co zobaczyłem przeszło moje najskrytsze oczekiwania. Ujrzałem istotę, której praktycznie nie powinno być w naszym świecie. Istotę, która była opisywana w wielu książkach. Wielu by oddało wiele żeby przeżywać to co ja właśnie przeżywałem.
To była elfia pani! Prawdziwa elfia dama! Nie mogłem w to uwierzyć. Była śliczna, brak mi słów żeby opisać jak bardzo. Biła od niej jasność, lecz nie raziła w oczy, wręcz była dla nich balsamem.
Spojrzała na mnie, w tym momencie poczułem dziwną suchość w ustach i lekko zakręciło mi się w głowie. Jej spojrzenie było spokojne, przepełnione ogromną dobrocią, docierające do każdego zakamarka mojej duszy.
Przykucnęła przy młodym jelonku, głaszcząc go i coś szepcząc mu do ucha. Ten gdy tylko usłyszał jej słowa ruszył w gęsty las.
- Witaj- usłyszałem w mojej głowie, choć byłem przekonany, że nie otwierała ust. Jej słowa zabrzmiały niczym śpiew, który mnie tu przywiódł.
Skinąłem głową na znak przywitania. Nie wiedziałem jak zareagować, ale pomyślałem, że przecież do tak dostojnej osoby nie powiem po prostu - Cześć.
Uśmiechnęła się, tak jak gdyby rozumiała moje myśli. Wstała i zaczęła iść w moim kierunku, a raczej płynąć po trawie, która niczym dywan przesuwała sie pod jej delikatnymi stopami. Widziałem w niej piękno, a jednocześnie mądrość kilku wieków. Jej życie nierozerwalnie połączone z przyrodą, dające wiedzę starych dębów, spokój leśnej ciszy, delikatność mgiełki i piękno blasku księżyca.
W pewnym momencie chciałem uciec, gdyż nie wiedziałem czego się spodziewać, a strach potęgował się we mnie, lecz ostatecznie zwyciężyła chęć poznania. Gdy tak rozmyślałem nie zauważyłem, że jest już przede mną. Teraz mogłem dostrzec głębię jej oczu. Były koloru lasu, nie potrafiłem stwierdzić co to dokładnie za kolor, ale to skojarzenie nasunęło mi się samoistnie. Jej spojrzenie wyciągało z człowieka najgłębsze emocje, nagle poczułem, że łzy spływają mi po policzkach - dziwne, naprawdę dziwne. Otarła wierzchem dłoni moje policzki, jej dotyk był niczym muślin, delikatny, bezszelestny. W jednej chwili poczułem, że cała negatywna energia odpływa. Przymknąłem oczy aby głębiej odczuć niezwykłą moc. W tym właśnie momencie jej usta spoczęły na moich obdarzając mnie pocałunkiem, którego nigdy nie zapomnę. Chciałem otworzyć oczy, lecz nie mogłem. Ten pocałunek trzymał mnie w zawieszeniu bezwymiarowej przestrzeni. Nic nie mogłem zrobić, tylko czerpać z tego niewysłowioną przyjemność i jednocześnie niesamowitą energię. Energię, która napawała szczęściem.
Otworzyłem oczy. Siła, która przytrzymywała mi powieki nagle rozpłynęła się. Rozejrzałem się, byłem znów przy ognisku. Powoli pierwsze promyki słońca rozświetlały las. Jarek i Łukasz spali nadal przy popiołach wczorajszego blasku. Podniosłem się ze śpiwora zdezorientowany.
- Czy to wszystko było sennym wyobrażeniem? - zapytałem siebie.
Nie wiem czy to był sen, czy wydarzyło się to naprawdę. Jeżeli nie było to jedynie omamem, w co wierzę, to zostałem obdarzony czymś wyjątkowym, jeśli jednak był to sen, to chyba będę chciał śnić dalej.
Spojrzałem w las. Dla zwykłego oka nic niezwykłego. Drzewa kołyszące się na wietrze, przemykająca tu i ówdzie zwierzyna, paprocie chwytające promienie słońca. Normalny rytm natury, który codziennie toczy swą wędrówkę...lecz wiedziałem co się w nim kryje, schowane przed ludźmi, ukryte magią tajemnice, które wydają się być tylko snem.

Opublikowano

nim ulecą w bezpowrotną nicość. - ach, jakie to patetyczne i kiczowate. takie słowa jak: otchłań, przepaść, nicość, przestrzeń to w lwiej części przytpadków synonimy kiczu (zależy od kontekstu, naturalnie).

tym samym uczucie przyjemnego otępienia - czy otępienie może być przyjemne? no nie wiem, zminiłbym to zdanie.

szyk niektórych zdań pozostawia wiele do życzenia; zaimki zamieniłbym na "nowocześniejsze" tj. swego-swojego, mego-mojego itd. kiedy doszedłem do meritum opowiadania, rozwaliła mnie Elfia pani, ale pewnie przez to, że jestem gruboskórny i nie lubię takich historyjek. dla mnie to zbyt naiwne, bajkowe, choć taki stary znowu nie jestem. pomysł ze snem, który zaserwowałeś pod koniec dana głównego, nie jest specjalnie innowacyjny. ogólnie - tak sobie. pzdr.

Opublikowano

Jak tajemniczy naprawdę był ten las?

...struktura ognia nie pozwalala oderwać wzroku?

Po chwili zastanowienia wziąłem latarkę, moją jedyną broń przeciwko ciemności i odszedłem od miejsca... - zgadnij, co w tym zdaniu jest niepotrzebne.

Dźięki nie rozchodzą się w umyśle.

O rany, za dużo tego na moją głowę...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...