Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

— Kiedy można powiedzieć, że człowiek zwariował? — Anka stawiała to samo pytanie już po raz trzeci. Tym razem zadręczała brata — Maćka.
Chłopak popatrzył na nią zdziwiony. Nie rozumiał, o co tym razem jej chodziło. Dziwna była ta jego siostra.

— Albo ktoś jest wariatem, albo nim nie jest — odparł bez przekonania.
— Kiedyś musi nadejść taki moment, w którym człowiek przestaje być... normalny — długo szukała odpowiedniejszego słowa, ale i tak go nie znalazła. — To się dzieje tak od razu, w jednej chwili, czy trwa latami?
— Anka nie marudź. Może pójdziesz już spać i wypuścisz mnie z kuchni? — Maciek był zmęczony. — Dobranoc...

Wypuściłaby go wcześniej, ale bała się zostać sama. Nie obawiała się tego, że ktoś włamie się do mieszkania, ani tego że ktoś na nią napadnie. Nie czuła też strachu przed istotami nadprzyrodzonymi, popularnie nazywanymi duchami. Obawiała się pustki, samotności, tego że nie będzie się miała do kogo odezwać. "Ja to chyba dziwna jestem — pomyślała. — Bylebym tylko nie zwariowała. Może już mam jakieś pierwsze objawy nienormalności. Cały problem polega na tym, że człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że w jego wnętrzu coś zaczyna się zmieniać. Burzy się jego tożsamość, coś fermentuje i zżera go od środka, a on tego nie czuje, ot tak, zupełnie nieświadomie zmienia się też zewnętrznie...".
Dość. Stop. Nie będzie już nad tym rozmyślać.

Ale jak mogła jednak przestać się zadręczać, kiedy to zaledwie miesiąc temu widziała, jak prowadzą ją do karetki, jak się opiera, jak odjeżdża... Teraz wracała w jej myślach... zawsze ta sama, ubrana na biało, nieobecna ciałem, a obecna metafizycznie — siostra Aniela.


***************

Dziwne wydarzenia, jakie spotykają nas w życiu, mają przynajmniej dwie wspólne cechy. Po pierwsze mają nas czegoś nauczyć, po drugie, rzadko kto się ich spodziewa. Tak było i tym razem.

Do Bielocina przyjechała pociągiem. Osobą, która odebrała ją ze stacji była właśnie ona — siostra Aniela. Razem pojechały do ośrodka w Malowicach. Anka bała się tej kolonii. Pierwszy raz w życiu miała pełnić tak odpowiedzialną funkcję — pod jej opiekę powierzono 10 małych dziewczynek. Przez dwa tygodnie chciała być dla nich i mama, i siostrą, i koleżanką, i wychowawczynią. Czy znajdzie z nimi wspólny język? Czy zawiąże jakąś nic porozumienia? Mimo tych wszystkich obaw, cieszyła się na te wakacje i miała zamiar podołać wszystkim powierzonym jej zadaniom.

Samochód zatrzymał się przed wysokim budynkiem. Obiekt był brzydki i przynajmniej od zewnątrz nie remontowany przez długie lata. Aniela, bo tak kazała się do siebie zwracać kobieta, która odebrała ją z dworca, sprawiała wrażenie pogodnej, wesołej osóbki. Była pielęgniarką, a na koloni miała pełnić funkcję higienistki. Wyglądała na 40 lat, ale ubierała się młodzieżowo. Uśmiechała się do niej, do Ani, przez całą drogę, opowiadała o tych, który już wcześniej zjawili się w palcówce. Anka była przyjechała ostatnia. Czekali już na nią ze szkoleniem. Przygotował je kierownik. Nie znała go, w ogóle nikogo nie znała. Szybko jednak zdążyła się wtopić w "pedagogiczne towarzystwo".
Tak zwane "szkolenie" przebiegło w miłej atmosferze. Kawały, docinki, ciastka, zimne napoje. Wieczorem uczuciu zmęczenia towarzyszyło jej jeszcze uczucie satysfakcji i ulgi "całe szczęście, że trafiłam na taką kadrę" - myślała. Trzy tygodnie, to dużo czasu, ale trzy tygodnie w miłej atmosferze wydały jej się jakieś mniej straszne i przede wszystkim krótsze... Teraz musiała poznać jeszcze dzieci. Miały zjawić się rano. Prawdopodobnie czekała ją długa noc rozmyślań i przypuszczeń.... Jak to będzie? Jak to się wszystko poukłada?
Zasnęła prawie natychmiast.

Rano obudziła ją Aniela.

Rano? Była dokładnie piąta.
— Aniela, ja cię przepraszam, ale ty chyba źle spojrzałaś na zegarek. Jest dopiero piąta, nie siódma — zdziwiła się zaspana Anka.
— Ranek to najlepsza pora na to, by wstać. Trochę gimnastyki nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a i gardło można przepłukać, żeby się lepiej przełykało — Aniela najwyraźniej wiedziała, że jest tak wcześnie.

Anka nie chciała być niemiła i już na początku sprawiać przykrość Anieli. Poznały się zaledwie parę godzin temu i nie wypadało jej odprawić kobiety z powrotem do gabinetu. Pewnie nie mogła spać, i nie chciała sama czekać na przyjazd dzieci. Może jej kłopoty ze snem miały nerwowe podłoże. Anka doskonale ją rozumiała, też nie lubiła pustki i ciszy. Postanowiła się poświęcić i wstała.

Zrobiły sobie poranna kawę. Anielka opowiadała o rodzinie, o dzieciach, ich problemach, o swoich własnych zmartwieniach, zupełnie zapomniała o porannej gimnastyce.
— Przynajmniej tyle — odetchnęła Anka.
Aniela długo chyba czekała na spowiednika, któremu mogłaby się wypłakać. Anka starała się skupić uwagą na słowach, które dobiegały jej uszu, ale miała z tym coraz większe problemy. Czuła, że odpływa. Wypowiadała tylko mechaniczne "tak" i "nie". Czasami dodawała odrobinę pozorów zdziwienia i pytała: "na prawdę?", piszczała: "ojej". Na więcej ekspresji nie było jej stać.

Do jadalni wszedł Jacek — wychowawca najmłodszej grupy chłopców. Zażartował, że spotyka poranne ptaszki i dosiał się do nich z kawą. Anielka rozweseliła się. Tak jakby wszystkie problemy, które miała jeszcze przed chwilą, rozwiązły się właśnie tu i teraz. Była pogodna, żartowała.
Wreszcie przywieźli i dzieci. Trochę zamieszania. Płacz już na samym początku. Uściski. Nieśmiałość. Podział na grupy i lokowanie w salach. Pierwszy wspólny obiad. Podwieczorek. Poznawanie ośrodka. Spacer po okolicy. Wieczorny spacer nad rzeką. Ance wydawało się, że wszyscy zdążyli się już polubić i zaakceptować siebie nawzajem. Dziewczynki zaczęły się przyjaźnić, rozmawiały o szkole, zwierzątkach, wymieniałaby się ciuchami na dyskotekę.

Wieczorem nikt już nie płakał. Starsze dziewczynki robiły makijaże tym młodszym, chłopcom wcierały żel we włosy, a paniom wychowawczyniom doradzały, jak ubrać się na integracyjną dyskotekę.

Pierwszy tydzień wspólnych wakacji mijał szybko. Program był napięty: dużo wycieczek, kąpiele w rzece, wyjście do kina i do cyrku... . Tak właśnie w cyrku wydarzyło się to po raz pierwszy. Nie. Po raz pierwszy ktoś zwrócił na to uwagę...
Aniela była chyba najbardziej zmęczona ze wszystkich uczestników kolonii. Może była już nawet przemęczona? Nikt nie zwracał na to uwagi, bo każdy wychowawca nie dosypiał. Każdemu waliły się na głowę różne problemy w postaci złamanych nóg, odartych kolan, bolących zębów, nagłych przypływów tęsknoty za mamą, siostrą, dziadkiem czy nawet tchórzofretkami. Nie każdy jednak był odporny na stres. Nie każdy potrafił się przed nim bronić.

Podczas któregoś z nocnych obchodów po ośrodku, bo takie na zmianę pełnili wszyscy wychowawcy, Anka i Gośka — wychowawczyni średniej grupy dziewczynek, znalazły Anielkę pod drzwiami jej gabinetu. Spała. Nie zdążyła nawet otworzyć drzwi. Zasnęła zanim wyciągnęła klucz. Innym razem znaleziono ją w kuchni. Drzemała oparta o blat. Stanowczo zbyt wcześnie zrywała się rano na nogi. Zbyt wiele czasu poświęcała wszystkim obtarciom, bolącym palcom i głowom, brzuchom, które musiały trawić nadmierne ilości chipsów pomieszanych z lodami i innymi... smakołykami. Wychowawca posyłał do Anielki dziecko z drzazgą w palcu, a ono wracało z zawiniętą stopą. Dziwne. Ale możliwe, że i stopa je wcześniej bolała. Dzieciom nie powinno się chyba okazywać zbyt dużo współczucia i serca, bo będą go potrzebowały coraz więcej. Anielka nie umiała odmawiać i bagatelizować tych wszystkich symulacyjnych odruchów. Na pociechę kupowała swoim małym pacjentom batony i cukierki, tuliła je do siebie i zapraszała do gabinetu na sok czy colę. Kolejka przed drzwiami gabinetu pielęgniarki rosła z dnia na dzień. Wychowawcy zabraniali już się w niej ustawiać. Dzieci przychodziły tam jednak z sympatii.


Pewnego ranka pani higienistka przestała się odzywać. Przestała też kogokolwiek zauważać. Przemknęła przez jadalnię. Nie zjadła nawet śniadania. Nie powiedziała, że wychodzi, że opuszcza ośrodek, a opuściła. Kiedy wróciła zamknęła się w swym gabinecie. Przed drzwiami ułożyła dwa rządki kolorowych tabletek. Chwilę później wywiesiła nad nimi napis: "cukierki na dyskotekę". Jedna z dziewczynek przyniosła taki cukierek Ance.
— Niech pani patrzy, pani higienistka położyła to przed drzwiami, to podobno na dyskotekę — usłyszała od małej kolonistki.

Anka spojrzała na pomarańczową kulkę. Czy była to kapsułka? Na pewno nie landrynka. Zabrała to "coś" i poszła na konsultacje z resztą wychowawców. Po drodze zajrzała pod drzwi gabinetu. Faktycznie tabletek było tam więcej. Rozpędziła gromadzący się tłum ciekawskich. Wahała się czy pozbierać tabletki, czy może lepiej zapukać i zapytać, co to wszystko ma znaczyć. Zgarnęła kuleczki i postanowiła porozmawiać z innymi, bardziej doświadczonymi pedagogami. Wszyscy, których znalazła na boisku, spojrzeli na nią jak na zjawę. Myśleli, że żartuje. Jacek zreflektował się pierwszy. Razem z Anką i Martą wszedł do ośrodka. Teraz tabletki leżały już pod drzwiami prowadzącymi na stołówkę, i pod tymi od świetlicy.
— Trzeba je pozbierać. Żeby tylko żadne dziecko nie zdążyło ich łyknąć.
— Ale co sobie pomyśli Aniela?
— Niech myśli co chce. To raczej ona powinna się martwić tym, co my on niej pomyślimy. Jest co najmniej nieodpowiedzialna. Najpierw gdzieś znika, a potem rzuca na podłogę coś, co wygląda jak tabletki. Gdzie jest szef?

Szefa nie można było nigdzie znaleźć. Przepadł. Podobno pojechał z zaopatrzeniem do centrum. Akurat teraz pojechał. Jacek i Gośka wybrali się do pielęgniarki. Właśnie opuszczała gabinet. W białej lnianej sukni i rozpuszczonych, rozwianych włosach wyglądała jak rusałka pląsająca nad brzegiem jeziora. Nawet się do nich nie uśmiechnęła. Czyżby mogła ich nie zauważyć. Stali przecież o dwa, trzy kroki od niej. Jacek otworzył usta. Chciała o coś spytać, ale nie mógł wydusić z siebie słowa. Anka też się nie odezwała. Co miała powiedzieć? O co zapytać?
— Całkiem zgłupiałem — przyznała się na podwórku Jacek. — Znów gdzieś sobie poszła, a żadne z nas jej nie zatrzymało. Widzieliście, jak opuszczała budynek?

Szybko okazało się, że nie tylko wychowawcy, ale i dzieci obserwowały dziwne zachowanie pani pielęgniarki. Każdy odprowadził ją wzrokiem do bramy wjazdowej, ale nikt za nią nie poszedł. A ona... ? Nie oglądała się za siebie. Gdzieś się śpieszyła. W ręce trzymała podobno jakąś książkę, a może był to zeszył, w którym zapisywała wszystkie schorzenia i problemy podopiecznych.
Zdecydowanie trzeba było jakoś zareagować. Wychowawcy musieli obmyślić strategię działania. Ciężko było jednak swobodnie rozmawiać, bo podopieczni bez przerwy zwracali się do nich z pytaniami dotyczącymi pani pielęgniarki: Gdzie poszła? Co się stało? Dlaczego tak dziwnie wyglądała? Dlaczego się nie odzywała? Czy się obraziła? Czy ktoś zrobił jej krzywdę? Czy już nas nie lubi? Kiedy wróci? Po co poszła?

Ania miała już serdecznie dosyć całej tej tajemniczej sytuacji. Nie dość, że nie umiała udzielić odpowiedzi dzieciom, to jeszcze zaczęła się denerwować i jej wyjaśnienia były coraz bardziej niegrzeczne, zdawkowe i agresywne.
Kiedy tylko wychowawcy zostali na chwile we własnym gronie, Anka zadeklarowała, że zgłasza się na ochotnika i rozwiąże całą aferę. Na pytanie "jak " nie potrafiła niestety odpowiedzieć. Szybko więc wycofała swoją kandydaturę...
Anielka wróciła na kolację. Płakała. Bez słowa zasiadła przy swoim stoliku. Dzieci szeptały między sobą i zadawały pytania swoim opiekunom. Wszyscy spoglądali ukradkiem na stolik pani pielęgniarki. Jako pierwszy dosiadł się do niej Jacek.
— Smacznego — powiedział, ale nie liczył na odpowiedź.
Tak jednak nastąpiła:
— Smacznego Jacusiu — odparła Aniela i uśmiechnęła się.
Zachowywała się tak, jakby słowa młodego człowieka wyrwały ją z jakiegoś snu czy zamyślenia. Jacek odwzajemnił uśmiech i odważnie spojrzał jej w oczy. Były zamglone i nieruchome. Jacek po raz drugi zaczął rozmowę:
— Mają tutaj bardzo dobry chleb...
— Chleb — powtórzyła Aniela — tak bardzo dobry. Czy oddałam tobie gazety?
— Nie oddałaś, ale nie śpiesz się i tak już je przeczytałem.
— Oddam po kolacji, bo potem już mnie tu... — urwała, bo do stolika dosiadła się Gośka.— Smacznego — odpowiedziała i nie wróciła już do poprzedniej rozmowy.
Zjadła zaledwie pół kromki. Wstała od stolika podeszła do dzieci. Szukała Marysi i Olusi, Tomka i Rafała. Szepnęła im coś na ucho i opuściła jadalnię.
— Dziś będzie dyskoteka — Olusia zdradziła sekret swojej pani Ani.
— Jak to dyskoteka? — zdziwiła się wychowawczyni. Przecież nie było jej w programie. Kolejna dyskoteka miała się odbyć dopiero za dwa dni. Co też Olusi przyszło do głowy?
— Nie dziecko dziś nie ma dyskoteki — Anka wyprowadziła dziewczynkę z błędu.
— Właśnie że jest. Pani pielęgniarka kazała nam się już stroić i obiecała, że zrobi nam nowe fryzury i wystrzałowy makijaż. Taki prawdziwy, fachowy makijaż. Widziała pani, jak ona ładnie się maluje?
Tego było już za wiele. Anka poczuła, że coraz słabiej panuje nad sytuacją. Była pewna, że żadnej dyskoteki nie ma w programie.
— Ola! — zwróciła się do dziewczynki. — O takich rzeczach jak dyskoteka decyduje pan kierownik i wychowawcy, a nie pani pielęgniarka
—Ale, ale — Olusia spojrzała na nią z rozczarowaniem. Pani po raz pierwszy podniosła na nią glos...

Anka szybko znalazła się na ostatnim piętrze i już podążała w stronę gabinetu. Miała zamiar szczerze porozmawiać z Anielą. Ceniła i podziwiała jej ofiarność, poświęcenie i jej dobry kontakt z dziećmi, ale nie mogła zrozumieć jej zachowania.
Na piętrze panował półmrok. Ktoś pozaklejał okna bibułą. Czarne, zielone i brązowe pasy zasłaniały nawet lamperie. Na bibułach umieszczono napisy: "Czekam na ciebie", "Szukam ciebie", "Módl się za siebie"... Na parapetach ustawiono świeczki. Przeraziła się. Zawróciła w kierunku schodów, ciągle jednak oglądała się za siebie. Miała dziwne wrażenie, że ktoś za nią podąża. Zza rogu wyłonił się... Jacek. Wpadała na niego. Krzyknęła. Serce odmawiało jej posłuszeństwa i biło teraz jak oszalałe. Uniosła drżące dłonie.
— Chyba zwariowała — wyszeptała.
Poszła za Jackiem na górę. Drzwi do gabinetu były otwarte. Okna na korytarzu —niedomknięte. Wiatr wywijał bibułą na wszystkie strony. Jacek ściągnął sandały i w skarpetkach podszedł bliżej. Oparł się o futrynę. Delikatnie wychylił głowę.
Aniela siedziała przy stole, tyłem do drzwi. Na szczęście nie zauważyła jego obecności. Nie była sama. Na kozetce kuliły się dwie dziewczynki. Na przeciwko Anieli, siedział, a właściwie leżał Robert. Pielęgniarka trzymała ręce na jego głowie. Jedna z dziewczynek — mała Partycja, zauważyła Jacka. Jacek przyłożył palec do ust i na migi prosiła dziewczynkę, żeby go nie zdradzała. Mała, nie chcąc nic zepsuć, odwróciła przerażony wzrok.

Aniela wyrzucała z siebie niezrozumiałe zdania. Mówiła o nożyczkach, o kartonach, o domkach letniskowych, modlitwie... Niektórych słów w ogóle nie można było zrozumieć.
Jacek dyskretnie wycofał się w stronę Anki.
— Matko święta — powiedział. — Co robić?
Stali w milczeniu. Tymczasem trzeba było działać szybko. Zanim podjęli decyzję co robić, gdzie iść, na korytarz wyszedł Robercik. W pierwszej chwili przestraszył się i chciał wrócić do gabinetu. Anka szybko chwyciła chłopca za ramię, uśmiechnęła się i przytuliła go do siebie.
—Co się stało, Robercik? Nie płacz. Jesteśmy obok. Nie pozwolimy, by spotkało was coś złego — szeptał Jacek.
— Proszę pana, ta pani jest jakaś chora — wyjąkał chłopiec.
Zeszli z nim na parter.
— Kazała mi powtarzać dziwne rzeczy... Ona jest chora. Niech pan ją stąd zabierze — mały prosił o pomoc. — Niech pan ja zabierze. Zostały tam dwie małe dziewczynki. Dwie zostały, niech pan je odbierze.

Jacek podjął decyzję:
— Dzwonimy po pogotowie.

Wyciągnął telefon i błyskawicznie streścił sytuację, w której się znajdowali.
— To może potrwać nawet z godzinę — obwieścił, kiedy się rozłączył. — Musimy zabrać dziewczynki i zająć ją rozmową, byle tylko nie było przy niej dzieci.

Na korytarzu pojawił się kierownik.

— Dlaczego jakieś dzieci biegają jeszcze po boisku? — spytał z wyrzutem.

Fakt zapomnieli o dzieciach. Ktoś musiał je zwołać. Marta poszła na ochotnika.
— Panie kierowniku, higienistka jest chora — powiedział Jacek.
— Chora? —zdziwił się kierownik. — Była na kolacji?
— Dziwnie się zachowuje.
— Każdy dziwnie się czasami zachowuje — stwierdził kierownik.
— Czasami — podkreśliła Gośka. — Ona jest chora psychicznie. Musiało się coś wydarzyć
— Doprawdy? No jakoś jeszcze wytrzymamy wspólnie przez te dwa tygodnie — stwierdził.
— Tutaj nie ma na co czekać. Już dzwoniłem po pogotowie. Nie mam zamiaru narażać siebie i innych. Jej trzeba pomóc, a czekanie niczego nie zmieni! — krzyknął Jacek. — Wezwałem pogotowie na własną odpowiedzialność. A pan po prostu boli się skandalu. Jeżeli o mnie chodzi, to może być skandal, byleby tylko wszystko się dobrze skończyło — dodał i pobiegł na górę Za nim podążyło jeszcze dwóch innych wychowawców.

Kierownik nie odezwał się już ani słowem i odszedł spacerowym krokiem w głąb korytarza.
— Czy on nie widzi, co tu się dzieje? — spytała Gośka i wpakowała sobie do ust pączka, który został jej jeszcze ze śniadania.
Anka poczuła, jak żołądek przykleja jej się do kręgosłupa. Nie była głodna tylko przerażona. Sama została na czatach, na pierwszym piętrze. Każdy miał teraz inne zadanie...

Dalsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Była karetka. Był pielęgniarz, a nawet dwóch czy więcej. Ona, Anka, pozostała biernym obserwatorem. Spoglądała tylko przez okno. Widziała światła. Widziała Anielkę prowadzoną przez dwóch pielęgniarzy. Nie chciała iść. Opierała się, ale była spokojna.

***************

Mimo tego, że Anielka odjechała i Anka wiedziała, że nie powinna tu wrócić, w jej myślach ciągle błąkał się obraz uśmiechniętej Anielki, która zmierzała gdzieś szybkim krokiem. Widziała błędne oczy wpatrzone w jeden punkt.

Parę godzin później, po burzliwych dyskusjach przeprowadzonych z resztą wychowawców, musiała choć na chwilę położyć się do łóżka. Jak tu zasnąć? Ułożyła się w ubraniu. Wydawało jej się, że drzwi prowadzące na korytarz powoli się otwierają. Pojawia się w nich Aniela. Boże, przecież jej już tu nie było. Dziewczynki spały niespokojnie. Któraś mówiła przez sen. Anka podniosła się na łóżku i obserwowała salę. Znów się ułożyła. Pod poduszką ściskała telefon. Usłyszała szum. Po raz kolejny wydawało jej się, że do pokoju wchodzi Aniela. Szpara w drzwiach stawała się coraz większa i większa. Do środka wpadało coraz więcej światła z korytarza. Nie spała ani sekundy. Postanowiła zmówić Zdrowaśkę. Nie, nie mogła tego uczynić. Pierwszy raz w życiu bała się modlić. Zawsze dodawało jej to otuchy uspokajało. Nie tym razem.
Jak to się stało? — biła się z własnymi myślami. Jak to możliwe, że tak dobra istota, jaką była Aniela straciła panowanie nad sobą, na tym co robiła, mówiła. Zatraciła kontakt z rzeczywistością. Sama stworzyła sobie inny świat i w nim się zamknęła. Schizofrenia? Mniejsza o nazwę i tak się na tym nie znała.

Z czasem przestała się bać. Mogła już sama zasypiać. Korytarz nie wywoływał wspomnień.

Nigdy nie spotkała już Anielki.

Współczuła jej. Bała się tylko tego, co może spotkać każdego człowieka.
Czy wariat wie, że zaczyna wariować? Na tym, nie da się chyba zapanować. Oby nigdy nie musiała się o tym przekonać...

***************

Kiedyś widziała ją na ulicy. Wyglądała tak samo, jak wtedy, gdy odbierała ją z dworca.

Nie, to chyba nie było ona...

Opublikowano

Zacznę od spraw technicznych:
1) akapit 1 - "Dziwna była ta jego siostra" - drażni w oczy to zdanie, może je jakoś zmienisz
2) ak 3 - "Nie czuła też strachu przed istotami nadprzyrodzonymi, popularnie nazywanymi duchami." - tragiczne zdanie
3) ak 5 - "nieobecna ciałem, a obecna metafizycznie" - chyba miała być nieobecna duchem?
4) ak 7 - "Mimo tych wszystkich obaw, cieszyła się na te wakacje" - tych, te - możesz wyrzucić "tych wszystkich" i zostawić po prostu "Mimo obaw, cieszyła się na te wakacje"
5) ak 8 - "Uśmiechała się do niej, do Ani" - wiemy, że jak do niej, to do Ani, niepotrzebne powtórzenie
6) ak 8 - "Anka była przyjechała ostatnia." - ??
7) ak 11 - "gardło można przepłukać, żeby się lepiej przełykało" - przepłukać gardło, żeby się lepiej przełykało? To brzmi jak kwestia wypowiedziana przez nałogowego alkoholika
8) ak 12 - "nerwowe podłoże" - lepiej brzmi "podłoże nerwowe"
9) ak 13 - "— Przynajmniej tyle — odetchnęła Anka." - trudno uwierzyć, żeby Anka mówiła to do Anieli. Raczej sobie to pomyślała, a myśli Anki wcześniej wciskałaś w cudzysłowy.
10) ak 16 - "Dziewczynki zaczęły się przyjaźnić, rozmawiały o szkole, zwierzątkach, wymieniałaby się ciuchami na dyskotekę." - może to tylko literówka, albo chciałaś zdanie skonstruować inaczej
11) ak 17 - "a paniom wychowawczyniom doradzały" - starczy wychowawczyniom
12) ak 19 - "Aniela była chyba najbardziej zmęczona ze wszystkich uczestników kolonii. Może była już nawet przemęczona?" - do zmienienia
13) ak 19 - "Każdemu waliły się na głowę różne problemy w postaci złamanych nóg, odartych kolan, bolących zębów" - to brzmi conajmniej tak, jakby średnio 7 na 10 dzieci łamało nogi
14) ak 22 - "usłyszała od małej kolonistki" - można usunąć. Już wcześniej wspominasz kto mówi i do kogo
15) ak 23 - literówka - "przyznała Jacek" -> przyznał
16) ak 24 - " w ręce trzymała podobno jakąś książkę" - skoro wszyscy widzieli ją, to pisanie, że "podobno" miała książkę jest bez sensu. Powinnaś wywaliś "podobno"
17) ak 28 - "czy oddałam tobie gazety?" - czy oddałam ci gazety?
18) ak 29 - "Olusia zdradziła sekret swojej pani Ani" - po pierwsze się rymuje. Po drugie "swoją panią" ma pies, a nie dziewczynka na kolonii. Może lepiej napisać "swojej wychowawczyni/opiekunce" ?
19) ak 31 - "Ceniła i podziwiała jej ofiarność, poświęcenie i jej dobry kontakt z dziećmi, ale nie mogła zrozumieć jej zachowania" - 3x"jej" w jednym zdaniu
20) ak 50 - "Bała się tylko tego, co może spotkać każdego człowieka" - zdanie nie gra z resztą
21) ak 52 - literówka - było -> była

Wrażenia ogólne? Pomysł jest nawet ciekawy. Natomiast zachowanie bohaterów, w momencie kiedy Aniela przetrzymuje dzieciaki, jest mocno nienaturalne. Kto zostawia małe dziewczynki w rękach psychopatki i spokojnie idzie sobie na dół zadzwonić po pogotowie?! Kierownik na wieść o niebezpieczeństwie "odszedł spacerowym krokiem w głąb korytarza" (?!) To wszystko jest mocno nierealne. Poza tym całość czyta się ciężko. Mam mieszane uczucia

Moje komentarze są dłuższe od opowiadań, które piszę... :)

Opublikowano

Pomysł jest ciekawy i choć dość wytarty, to opowiadasz zajmująco; ja uwierzyłem
gdyby nie ta ilość błędów - mnóstwo!
rumianek wymienił kilka z nich
wydaje mnie się, że uważna lektura, albo kilka lektur, powinna te błędy wyeliminować

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • a o kwiatach to możemy pomalować otoczeni igłami lasu oddychamy ciszą to tu usycha lipcowy deszcz nie ma krawężników i ulicznych bram nawet nie widać naszych zmarszczek malujesz dłońmi cień miniaturkę chwili czuły uśmiech uzależnieni od marzeń i kolorów dnia przenieśmy niebo w naszą stronę obłoki wędrujące ptaki i ten lecący w oddali samolot czas niestety wracać ponagla nas niedziela czarny pies i kończy się ostatni papieros.
    • @Alicja_Wysocka znam Dawida Garreta. I podziwiam. Ale jak dawno temu byłem w Wiedniu, tuż przed Świętami to tam stał grajek /jeden z wielu/. Skrzypce. Jak dzisiaj to jego granie wspominam to mam ciarki na plecach. Nigdy, wcześniej ani później takiej cudowności nie doświadczyłem. I ta atmosfera..,. Drzewa w lampeczkach, kawiarnie, uśmiechnięci ludzie. "O kurde blaszka" !!! To od Romy. Dzięki Roma.
    • @Berenika97 świetnie, że to dostrzegasz. Dziękuję bardzo :)
    • @Migrena Dobre :)  A jeśli lubisz skrzypce, to na dziale Heydepark  (Ciekawe) , możesz zobaczyć i posłuchać jak gra Dawid Garrett
    • Media mają olbrzymi wpływ na kształtowanie naszych poglądów czy sympatii w każdej dziedzinie życia. Oczekujemy więc, że podawane informacje będą rzetelne i zgodne z prawdą. Chcemy przecież dokonywać nieskrępowanych wyborów, a mogą one być naprawdę wolnymi, gdy dokonamy ich na podstawie prawdziwych wiadomości. Tymczasem, jako pojedynczy ludzie i całe społeczeństwo, jesteśmy pod ciągłym wpływem medialnych intryg - manipulacji. Słowo to oznacza kształtowanie lub przekształcanie poglądów i postaw ludzi bez udziału ich świadomości, poprzez narzucanie im fałszywego obrazu rzeczywistości. Kluczową rolę w oszukiwaniu społeczeństwa odgrywają dziennikarze, tworzący często nieprawdziwą rzeczywistość na potrzeby wcześniej przyjętych założonych tez lub światopoglądu. Inną grupą stanowią tak zwani eksperci, których wiedza na dany temat jest wątpliwa, ale są to osoby płynące „z prądem”. Manipulacja, według psycholingwistyka Adama Wichury, zaczyna się od nagłówka. To właśnie w tytule żurnaliści często zamieszczają fałszywą informację, bo wiedzą, że możemy nie lubić czytać artykułów do końca. A właśnie na końcu tekstu – w takiej manipulacji - pojawia się wyjaśnienie opisywanego wydarzenia. Natomiast sensacyjny nagłówek jest tak formułowany, aby zagrał nam na emocjach. Według Wichury, jeżeli tytuł informacji wywołał w nas wysoki stopień negatywnych emocji np. złości, oburzenia, nienawiści, to znaczy, że trzeba włączyć myślenie i zdrowy rozsądek, bo właśnie zostaliśmy zmanipulowani. Oto przykładowy nagłówek: „Kobieta na wózku inwalidzkim i jej opiekun nie zostali wpuszczeni do ekskluzywnego lokalu!” Większość z nas będzie na pewno oburzona. Niektórzy będą nawet nawoływać do bojkotu restauracji. Natomiast na końcu dowiadujemy się, że „pokrzywdzeni” byli pod wpływem alkoholu i wyzywali wulgarnie obsługę lokalu. Inny nagłówek stosuje zdanie pytające: „Kiedy minister X wycofa dofinansowanie leków dla chorych na cukrzycę?” Artykuł przedstawia całą historię pomocy państwa dla cukrzyków, jest nudny i nie można się doczytać oczekiwanej daty. Na końcu wreszcie pada zdanie: „Minister X nie zamierza wycofywać tego dofinansowania”(!). Tytuł, będący cytatem, to również narzędzie manipulacyjne. Podam przykład: „Dyrektorka musiała wiedzieć o defraudacji”. Najczęściej nie zwracamy uwagi na cudzysłów. Taki komunikat odbieramy jako fakt. Skoro „wiedziała”, to pewnie współuczestniczyła – wnioskujemy. Jednak w podsumowaniu artykułu okazuje się, że wspomniana dyrektorka z opisywaną aferą nie miała nic wspólnego. Dziennikarze wykorzystują również tzw. kompleks Polaka t.j. obywatela „gorszego niż ci z Zachodu”. Co ciekawe, ciągnie się ów kompleks od wieków, jakby był wpisany w genotyp polskości. Przypomina mi się stare, bodajże siedemnastowieczne przysłowie: „Co Anglik zmyśli, Francuz skreśli a Niemiec doma nakrupi, wszystko to głupi Polak kupi”. Ludzie mediów oszukują nas między innymi takimi komunikatami: „W niemieckim tygodniku zamieszczono …..”, „W prasie amerykańskiej …..” lub: „Nasz korespondent we Francji donosi, że ……..” . Mamy więc, jako społeczeństwo liczyć się ze zdaniem zagranicznych obserwatorów naszego życia publicznego, bo ci „wiedzą lepiej, jak powinno być” . Okazuje się często, że nie jest to opinia zagraniczna, tylko komentarz płynący prosto z Polski. Bywa, że redakcja niemieckiego tygodnika prosi współpracującego z nią polskiego dziennikarza o opinię w jakiejś kwestii. Dziennikarz ów pisze na przykład felieton, najczęściej krytyczny wobec tego, co się dzieje w Polsce, zgodny z linią programową czasopisma i otrzymuje za to wierszówkę. Niemieckie pismo zamieszcza tekst, a polskie gazety bez skrupułów powołują się na „zagraniczne doniesienia ”. Jest to jedna z najskuteczniejszych technik manipulacyjnych, które bardzo łatwo wprowadzają nas w błąd. Innym sposobem manipulacji jest wyrywanie z kontekstu wypowiedzi rozmówców i dopasowanie jej do zakładanej tezy. Pewna osoba według przekazu medialnego miała oznajmić: „Nie wyobrażam sobie, aby moje dziecko zmieniło płeć.” Natomiast pełna wypowiedź brzmiała: „Nie wyobrażam sobie, aby moje dziecko zmieniło płeć bez mojego wsparcia.” Urwany fragment całkowicie zmienił sens całej wypowiedzi. Jeszcze inną techniką tworzenia sztucznych skandali jest tak zwane zaburzenie perspektywy. Tytuł krzyczy: „POLAŁA SIĘ KREW! Poszukiwany jest właściciel sklepu”. Chcemy się dowiedzieć, co się wydarzyło i co zrobił właściciel sklepu? Okazuje się, że dwaj klienci pobili się w sklepie i poleciała krew z rozbitego nosa. A właściciel był potrzebny jako świadek. Nagłówek zaś sugerował, że to ów właściciel narozrabiał. Sposobów manipulacji jest bardzo dużo. Jak w takim razie nie pozwolić się oszukiwać? Myślę, że na początek należy używać własnego rozumu i do każdej wiadomości podchodzić z dużym dystansem, nawet wówczas, gdy będzie pasowała do naszych poglądów. Należy sprawdzić, jak przedstawiają ten sam temat inne źródła, również tej strony, z którą jest nam nie po drodze. Czasami dość łatwo sami możemy ocenić rzetelność dziennikarzy. Jeżeli jeden i ten sam publicysta w swoim tekście uważa, że religia nie powinna być nauczana w szkole, a później przeprowadza wywiad z katechetami na temat, dlaczego religia powinna zostać w szkole?, to prawdopodobnie mamy do czynienia z hipokryzją. Dla radia i telewizji najbardziej widocznym sposobem oszukiwania słuchaczy czy też widzów są debaty osób o różnych poglądach. Tworzy się wówczas tak zwane „ustawki”. Do rozmowy zaprasza się dwie osoby z opcji X i jedną z Y. Jedna osoba, gdyby nawet mówiła konkretnie, logicznie i na temat, nie ma większych szans na przebicie się ze swoimi racjami do słuchaczy i widzów. Dla większości odbiorców ten z poglądów jest prawdziwy, który ma więcej zwolenników. Przykładem może być pewien program interwencyjny uznanej dziennikarki telewizyjnej od lat goszczący na antenie jedynki. Zrobiła reportaż o biednej uczennicy , jej matce i wrednej szkole. W placówce dziewczynkę rzekomo prześladowano. Wcześniej założona teza miała uderzyć w szkołę i system oświatowy. To, że system jest do niczego, nie trzeba nikogo przekonywać. Ale w tym wypadku nierzetelność przekazu była zdumiewająca. Dziecko przez rok nie było posyłane przez matkę do szkoły. Dziewczynka przebywała ciągle w domu. Szkoła wykonała wszystkie przewidziane w takiej sytuacji procedury, łącznie ze zgłoszeniem sprawy do sądu rodzinnego. Ale w studiu przewagę miały osoby popierającą matkę. Również wśród „ekspertów” dominowały te głosy, które brały w obronę rodzinę. Do głosu rzadko byli dopuszczani goście, którzy wykazywali zaniedbania matki wobec dziecka. Założenie programu zostało zrealizowane. Szkoła, jej pracownicy i niektórzy uczniowie okazali się winnymi „tragedii dziecka”. Takie podsumowanie sprawy usłyszeliśmy od prowadzącej. Oprócz wszystkich wspomnianych wcześniej technik jest jeszcze ordynarna manipulacja czyli podawanie kłamstw, celowe zmyślanie jakichś faktów, które są przytaczane i powielane później przez większość stacji radiowych, telewizyjnych. Nawet jeśli po określonym czasie fikcyjne wydarzenie zostanie usunięte, ludzie i tak zapamiętają to, co „twórcy” chcieli wpuścić do obiegu medialnego. Ale jak pisze Adam Wicher: „Nie trzeba kłamać, aby mówić nieprawdę. Znając psychikę ludzką i schematy przetwarzania świata przez ludzi, można tak skroić informację, aby mówiąc prawdę wywołać u człowieka zwątpienie. I odwrotnie.” Winston Churchill też kiedyś stwierdził, że kto jest właścicielem informacji, ten jest również właścicielem świata.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...