Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, na stromej górze stało ogromne, opuszczone zamczysko. W zamczysku nie było upiorów ani duchów, była za to śpiąca królewna i jeden smok pilnujący jej snu. Na ogół w zamku panowała cisza i spokój gdyż śpiąca królewna, jak to śpiąca królewna spała w najlepsze od iluś tam setek lat, a smok z braku innego zajęcia też najczęściej drzemał gdzieś pod bramą lub, gdy doskwierały mu upały, wylegiwał się w błotnistej fosie wachlując swymi błoniastymi skrzydłami.
Otoczenie zamczyska pozbawione ludzkiego nadzoru zarosło chwastami i gęstwą ciernistych krzewów tworzących przeszkodę nie do przebycia. Przeszkoda ta była jednak tylko pozornie nie do pokonania gdyż co jakiś czas pojawiał się śmiałek, który próbował forsować zarośla i zaskakująco często próby te kończyły się powodzeniem.
Tak było na przykład z pewnym rycerzem, który po przebyciu krzaków stwierdził, że brak mu znacznej części jego kunsztownej zbroi. Ściśle mówiąc pozostał mu jedynie hełm na głowie i okrutnie podarte portki na... innej części ciała. Pomimo tak ogromnej straty nie utracił woli walki. Chwycił pewniej swój wyszczerbiony miecz i ruszył dalej. Gdy zbliżył się do zamku z bramy wyjrzała jedna, a potem dwie pozostałe głowy smoka. Pierś śmiałka polizał płomień dobywający się wprost z paszczy bestii. Ziały po kolei wszystkie trzy głowy i całe cielsko smoka posuwało się naprzód. Przerażony rycerz cofał się w kierunku chaszczy. I wróciłby niechybnie, biedaczysko, skąd przybył, gdyby smokowi nie brakło tchu. Wykorzystując tą chwilę, rycerz kilkoma krokami skrócił dystans i uderzenie potężnego miecza spadło na smoczą szyję. Pierwszy łeb odpadł od reszty cielska. W chwilę później to samo spotkało drugi i trzeci łeb. Zdziwił się rycerz, że tak łatwo mu poszło i zadowolony, skierował się w stronę bramy. Wtem, tuż za jego plecami, rozległo się kłapnięcie masywnych szczęk. Przerażony rycerz stwierdził, że pierwsza głowa smoka znajdowała się na swoim miejscu choć trzy głowy leżały na ziemi. Musiał więc użyć ponownie swego miecza. Musiał go używać jeszcze wiele razy nim dotarł do bramy zamczyska. Gdy znalazł się w środku zauważył, że smok już za nim nie podąża. Był więc w zamku i pokonał smoka (chociaż tak mu się wydawało). Pozostało mu jeszcze znaleźć śpiącą królewnę. Zadanie na pozór proste okazało się jednak nieco skomplikowanym gdyż w zamku znajdowało się około tysiąca komnat w których mogła być zamknięta królewna. Po długotrwałych poszukiwaniach, będąc u kresu sił, dotarł do ostatniej komnaty, od której powinien był niewątpliwie zacząć. Wyważył ostatnie drzwi i stanął oniemiały. Widok, który miał przed sobą wynagradzał mu wszystkie trudy. Przed nim, na ogromnym łożu, leżała w odrobinę niedbałej pozie piękna, młoda dziewczyna. Jej kształtne ciało skrywała jedynie delikatna, zwiewna tkanina, a piersi unosiły się w rytm spokojnego oddechu. Rycerz zrzucił z siebie resztki odzienia, delikatnie podciągnął dziewczynie jej zwiewne szaty odsłaniając jej nagość i upajając się jej pięknem legł obok na łożu.... Po niedługim czasie spał u boku śpiącej królewny snem kamiennym. Nie mógł więc zauważyć jak przez okno do komnaty wślizguje się osadzona na długiej szyi głowa smoka. Ogromny pysk schwycił głowę śmiałka. Potężne szarpnięcie ściągnęło go z łoża i rzuciło o kamienną posadzkę. Ciało rycerza sprężyło się w śmiertelnej konwulsji, a w chwilę potem zamarło w bezruchu. Głowa smoka wraz z martwym rycerzem zniknęła w oknie komnaty. Na jej miejscu pojawiła się druga. Zbliżyła się do śpiącej królewny i delikatnie poprawiła pomięte jej szaty. Potem smok pozamykał drzwi wszystkich komnat do których zajrzał rycerz i wszystko wróciło do wcześniejszej normy.

Mijał czas. królewna spała, smok wylegiwał się w cieniu bramy, chaszcze gęstniały i tylko od czasu do czasu jakiś młody rycerz bądź królewicz mącił senną ciszę zamczyska. Jednak każda taka wizyta z zewnątrz przebiegała zawsze według podobnego scenariusza i zawsze tak samo się kończyła. Trwałoby to pewnie do dzisiejszego dnia gdyby nie to, że pewnego razu...

Pewnego razu pojawił się w zamku młodzieniec, który nie był ani księciem, ani nawet rycerzem. Po prawdzie, to chyba był świniopasem czy "czymś" takim. Przez zarośla przebył bez problemu ponieważ przez całe życie nic innego nie robił tylko przedzierał się przez krzaki. Ze smokiem nie mógłby walczyć gdyż do dyspozycji miał tylko krzywy kij. Udało mu się także przebyć i tą przeszkodę, a to jedynie dlatego, że akurat w tym czasie smok ciął taką drzemkę, że mury zamczyska drżały od jego chrapania. Gdy po ominięciu smoka znalazł się w zamku, otworzył pierwsze z brzegu drzwi i ujrzał śpiącą królewnę. Długo stał w drzwiach nie mogąc przekroczyć progu. Długo potem klęczał przy łożu nie śmiąc zbliżyć swych ust do twarzy pięknej królewny. Jednak nie mógł przecież trwać wiecznie w tym miejscu. Złożył więc drżący pocałunek na różanym policzku królewny. Królewna powoli podniosła powieki i spojrzała na młodzieńca ogromnymi niebieskimi oczami.
- Ty głupku - powiedziała. -Coś ty narobił!?
Oniemiał świniopas. Na dziedzińcu rozległ się ryk, a w chwilę potem trzy smocze głowy usiłowały zajrzeć jednocześnie do wnętrza komnaty. Nie pozwoliło na to małe okienko. Gdy jednak jeden łeb znalazł się w środku, smok zaryczał przeraźliwie, rzucił się na środek dziedzińca, rozpostarł skrzydła i odleciał.
-Ty głupku - powiedziała królewna. -Coś ty najlepszego narobił...



Uwaga! Uwaga! Uwaga!

Dla wszystkich spragnionych puent i morałów, dla wszystkich twierdzących, że nawet niekończąca się opowieść musi się jakoś skończyć - Zakończenie tej bajki znajduje się w Komentarzach!

Opublikowano

"(chociaż tak mu się wydawało)" - może lepiej byłoby tak - "(chociaż tak mu się tylko wydawało)"?

Sam nie wiem. Mnie nie wzruszyło. Brakuje mi jakiegoś ciągu przyczynowo-skutkowego. Czemu księżniczka oburzyła się na świniopasa? Proszę mi wyjaśnic.
Z góry dziękuję i pozdrawiam.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.


No pewnie. Love story to nie jest;).


Oczywiście znam powód oburzenia królewny. Jednak go nie wyjawię. Może ktoś z Szanownych Czytelników?
Podpowim jedynie, że powodem oburzenia nie był niski status społeczny jej "wybawcy".

Pozdrawiam.
Opublikowano

to się nazywa hepiend;)
i żyli krótko i nieszczęśliwie, on uczynił z zamku chlewik, a ona próbowała popełnić kilkakrotnie samobóstwó, ale gdy się zbliżała do krawiędzi wieży - fetor świnek powodował u niej mdłości i upadała na łoże, w którym uprawiali namiętną miłość (czyt.: last minute)
sorki za prywatę, ale tak moja wyobraźnia dopisała zakończenie tej historii

zabawa z materią bajki jest dość ryzykowna i choć nie zabiłeś mnie, to lekko się zbananiłem czytając końcówkę
pozdr!!

Opublikowano

bardzo niemrawe zakończenie, nie jestem zwolennikiem dopisywania sobie zakończenia przez czytelnika, wydaje mi się wtedy, że zabrakło pomysłu na fabułę. tekst napisany w miarę dobrze, ale sporo przekreśliła końcówka. i jeszcze ta nierozwiązana zagadka z odrastającymi (?) łbami smoka. może pomysł był i dobry, ale ''zabawa w ryzykownej materii baji'', jak napisał sanestis chyba nie zdała tutaj egzaminu. to moje zdanie.

pozdr.

Opublikowano

Jay Jay Kapuściński dzięki za odwiedziny i komentarz. Osobiście lubię gdy autor nie wykłada wszystkiego na ławę i pozostawia czytelnikowi pewien margines na osobistą refleksję. Lubię teksty z pewnymi niedopowiedzeniami.
Co do odrastających łbów... Cóż to za zagadka? W bajkach to nic nowego- co drugiemu gatunkowi smoka łby odrastają.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nie ośmieliłbym się przypisywać sobie wymyślenia śpiącej królewny ;). Jest to jedynia taka "wariacja" na temat Nie Mojej Bajki. Jeśli chodzi o zakończenie, to może rzeczywiście kiedyś wyjaśnię, ale jeszcze nie teraz.

Pozdrawiam
Opublikowano

Skoro mowa o tekstach, które przez niedopowiedzenia mają zmusić czytelnika do wysiłku intelektualnego, to ten na pewno do nich nie należy. Niedopowiedzenie to nie tylko urwanie fragmentu niosącego istotne informacje dla czytającego, ale też zrobienie to w taki sposób, by tekst stał się przez to bardziej wartościowy, lub przynajmniej na wartości nie stracił. Pierwsze skojarzenie to "Gra w klasy" - tu rzeczywiście zakończenie, a raczej jego brak dobrze komponuje się z resztą książki i charakterem głównego bohatera.

No i oczywiście przepraszam za to moje biadolenie.
Tak mi się wymksnęło.
Sługa uniżony.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Oj, nie ma za co, nie ma za co. Toż to (prawie) sama prawda.
Choć, szczerze mówiąc, nie przywiązuję szczególnej wagi do tego tekstu, to z (prawie) oczywistych powodów będę go bronił. Szczególnie zaś bronić muszę zakończenia. W końcu jakieś tam jest.
W zasadzie zakończenie tej bajki, w takiej a nie innej formie, jest jej najistotniejszą częścią. Szczerze mówiąc cała pozostała część została napisana tylko po to aby doprowadzić czytelnika do Tego, a nie innego zakończenia.
Jakiekolwiek inne zakończenie, lub dalsze rozwinięcie fabuły sprawiłyby, że napisałbym starą bajkę na nowo, a to na pewno nie było moim celem.

Zapewniam, że takie zakończenie ma sens, a także ukrytą puentę możliwą do odczytania przez przeciętnego czytelnika (niekoniecznie bajek).

A tak na marginesie... Załóżmy, że bohaterem tej bajki jest ów świniopas (chociaż nie jest), to czy królewna po rozbudzeniu wyjawiłaby mu powód swego oburzenia? Osobiście wątpię. Powiedzmy więc, że pisałem to z perspektywy świniopasa.
I to na razie tyle podpowiedzi.
Za wszystkie utrudnienia serdecznie przepraszam.

Kłaniam się niziutko i Serdecznie Pozdrawiam
Opublikowano

dzie wuszko, noo... takiego komplementu :))) to ja się nie spodziewałem... i to jeszcze od Ciebie!

Muszę tu coś wyjaśnić. Tekst ten napisałem kilkanaście lat temu. Przeleżał sobie w różnych dziwnych miejscach.
Z założenia to nie Nie miała być bajka! Raczej taki żart w formie bajki.
Bajek (prawdziwych, z zakończeniami) mam też kilka. Może kiedyś ośmielę się je opublikować.

Dzięki za komentarz
Serdecznie Pozdrawiam

P.S. Pod wpływem nacisku ze strony osób komentujących ten tekst, chyba wezmę się i dopiszę to nieszczęsne zakończenie... ale jeszcze nie teraz.

Opublikowano

Leszek znów zarzuci mi, że poszłam do piekarni po chlebek ;) ale ...czarno na białym widać, że królewna nie lubiła gry wstępnej, dlategoż poleciał epietet: "głupek" , natomiast smok odleciał, gdyż nie znosił zapachu "świnkopasa", najchętniej jadał wypchane siarką owieczki, więc po dłuuuugim czarterowym locie osiadł był wdzięcznie we wiadomym miejscu pode Krakowem
;)

Opublikowano

Dzięki czarna! Przywróciłaś mi trochę wiary w to, że toto daje się odczytać bo już zwątpiłem. Tym razem masz zupełnie prawidłowe skojarzenia. Co prawda moje intencje były jeszcze trochę inne (dotyczyły bardziej uczuciowości i wrażliwości), ale ciepło, ciepło... bo erotyki trochę tutaj jest - co widać... czarno na białym (szczególnie gdy rycerz po walce ze smokiem bardzo umorusany). W każdym razie miałem taką nadzieję.

Pozdrawiam

Opublikowano

No to przyszła pora na Telesfora.
Uginając się pod presją komentarzy, tak jak kilkakrotnie już wcześniej obiecywałem, dopisuję zakończenie tej bajeczki.

O to ono:
“Są na świecie, bynajmniej nie bajkowym, smoki pozornie tylko pilnujące swych śpiących królewien. Są rycerze pragnący zdobyć królewnę wyłącznie dla własnej przyjemności. Są też śpiące królewny, które wcale nie chcą otworzyć oczu. Spotyka się też czasami poczciwych i naiwnych świniopasów wierzących w prawdziwe śpiące królewny.
Zdarzają się też bajarze, opowiadający bajki których nikt rozumie.”

Jeśli komuś to zakończenie jeszcze nie przypadnie do gustu, to proszę dalej:
“- Teraz będę musiała cię pożreć- powiedziała śpiąca królewna niepokojąco zmieniającym się głosem. -Taka klątwa. - W tym czasie jej ciało zaczęło ulegać zadziwiającej metamorfozie. -Inaczej do końca życia będę smokiem. - Zdążyła wysapać zanim zmieniła się w piękną smoczycę.
Tymczasem świniopas widząc co się dzieje, czmychnął co sił w nogach prosto w chaszcze i sobie tylko wiadomym sposobem zaszył się w nich tak, że nawet dla smoków stał się niewidoczny więc i ja nie wiem jak i gdzie się ukrył.
Smoczyca wydostała się z zamku nieco naruszając jego konstrukcję i z łezką w oku spojrzała na pobliską górę na której smok radośnie śpiewał smoczą pieśń godową.
-No to chociaż sobie pożyję – błysnęła ostatnia ludzka myśl w głowie smoczycy.
Bo jak wszyscy wiemy, smoki to stworzenia dłuuuuuugowieczne.”

I to by było tyle.
Ani słowa więcej

Kłaniam się Wszystkim Virtualnie
i Serdecznie Pozdrawiam

Leszek Bakiński

Opublikowano

Dymi bo pisana pod presją;) Jednak jeśli kiedykolwiek miałbym jakoś zakończyć tą bajkę, to byłoby coś w tym stylu. Zawsze coś takiego chodziło mi po głowie (stąd "smoczy sen").
Też uznałem, że nie jest to idealne zakończenie, dlatego umieściłem je w komentarzach.

Jeszcze raz Dzięki za odwiedziny
Pozdrawiam Serdecznie

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Wiedziałem. I oby taka dalej była. W wieku nastoletnim różnie "niespodzianki" mogą się trafić. Niektórzy przechodzą w miarę bezboleśnie tak jak ja, ale zdarza się prawdziwa droga przez mękę.      Czyli tak zwane jeziora.
    • Jej oliwkowo zielone, lekko zmrużone, za zasłoną krótkich acz grubych rzęs, oczęta.  Wpatrywały się we mnie  z cichym uwielbieniem. Szybko doskoczyła, jeszcze nie ostygłym po niedawnym spełnieniu ciałem  ku mojej piersi. I złożyła na moich  zamkniętych na głucho ustach, pocałunek  zbyt lubieżnie gorący bym mógł nadal  ignorować z wyższością samca alfa  jej próby zwrócenia na siebie uwagi. Wczepiłem palce w jej ciemne pukle, dziś wyjątkowo pofalowane. Może to sen tak spokojny. Dziecięcy wręcz. Rozrzucił je na świeżej pościeli. A potem żar zespolonych ciał  nadał im tego nęcącego blasku  i kształtu morskiej fali.     Mając ją w ramionach  czasami zapominałem o całym świecie. Żyłem w jej blasku i cieniu. Dla jej głosu i ciepła słów miłosnych. Dla jej oczu. Wzroku anioła. Ona mną władała. Choć nie chciała tego. Chciała być. Leczyć mnie. Rekonstruować moją duszę. Z każdym dotykiem i pocałunkiem,  odrastało mi serce. Kiedyś wyjedzone przez mrok. Otoczyła je opieką i troską.     Nie musiałem mówić. Nasze myśli zawsze były jednością. Czasami śmiała się, że mnie usidliła magią. Zaklęcia z jej ksiąg,  pozwoliły mnie przywołać i ujarzmić. Czy kiedykolwiek chciałem od niej odejść? Przenigdy. Już nie migruję wśród leśnych mokradeł  i zapomnianych nawet przez szeptuchy bagiennych borów. Mroźny księżyc ma jednak potężny zew. Tej klątwy nie zakończy nawet moja śmierć. Więc przemieniam się w jej ramionach. Samotny wilk, który dzięki ludzkiej czarownicy, jest choć trochę zrozumiany. Poddany nie ocenie a wysłuchaniu.      Lecz pamiętam i te noc czerwcową przed laty. Gdy świeżo porzucony na skraju polany. Wyłem aż do utraty głosu. Padłem w wystające ponad ściółkę, korzenie prastarego dębu. Moje żale obudziły go ze snu. Schwycił mnie w swe starcze konary i umościł wygodnie na listowiu gałęzistych dłoni. Zapytał kim jestem. Samotnym wilkiem odpowiedziałem. Drzewa myślą i odpowiadają dość długo. Wreszcie odparł z wielką rozwagą. Nie wyglądasz na wilka. Bo kiedyś byłem człowiekiem, lecz pobratymcy z wioski  nałożyli na mnie klątwę. Wypędzili mnie z granicy siół. Stałem się bestią. Znasz ludzi? To podły gatunek.     Dąb zasępił się lub nawet przysnął myśląc nad odpowiedzią. Wreszcie odrzekł z powagą. Nic nie wiadomo mi o gatunku ludzi.  Młody to zapewne szczep lub plemię. Znam dobrze ptaki co zamieszkują przestworza i korony moich pobratymców. Znam ryby srebrzyste i prędkie co płyną w nurtach górskich i leśnych strumieni. Znam jaszczurki, pająki czy ślimaki  co wędrówkami swymi po korze. Wywołują łaskotanie i uczucie świądu. Znam łosie, jelenie czy dziki. Co chadzają w ostępy. Zniżają łeb w ukłonach  ilekroć widzą mą postać  przechadzająca się po lesie. Czasami rozmawiam z wilkami. O wolności. Lecz Ty nie wyglądasz  na szczęśliwego i wolnego.     Rzucono na mnie czar.  Klątwę, której ani czas ani pokuta nie zdejmie. Dąb znów długo myślał. Czar… klątwy… magiczne konszachty. Runy, pergaminy, konstelacje. Drzewa nie znają się na tym. My rośniemy w ciszy prastarych puszcz. W miejscach świętych,  dotkniętych jedynie stopą Pierworodnego. Naszymi braćmi są chmury i skały. Słuchamy pieśni wichru. A kołysze nas do snu  szemrząca dziko Atrubre. Pani wszystkich wód,  której źródło spłynęło z nieba przed eonami.     Ale znam kogoś kto mógłby zaradzić  na Twą niedolę dziwny wilku. Zabiorę Cię do czarownicy,  która może będzie potrafiła zdjąć klątwę. Las jest wielki i dziki. Pełen parowów i dolin. Nie zbadają go w połowie nawet  tak śmiesznie mikre łapy jak Twoje. Zresztą nieroztropnie byłoby wysyłać  Cię tam samopas. Zaniosę Cię zatem wilku. Ku dawnemu kręgu rady. Do magicznych wrót Dok Natt. Tam jest dom czarownicy. Mieszka w wysuszonym cielsku trolla. Ona będzie umiała pomóc.     I ruszył ku kniei  z moim ciałem uwięzionym  w gałęzistym uścisku. Dopiero szóstego dnia stanęliśmy u celu. Dąb wyszedł zza  ostatniego szpaleru świerków. Każdy z nich zaszumiał  w ich drzewnym języku, oddając hołd władcy lasu. Moim oczom ukazał się przepołowiony światłocieniem zmierzchającego słońca  krąg polnych głazów,  pokrywały je wyżłobione linie runicznych, elfickich zaklęć. W centrum okręgu stała budowla  prawie tak wysoka jak Dąb, Złożony z kamieni i księżycowego srebra  łuk Dok Natt.     Miejsce gdzie Pierworodny  śpiewał swym dzieciom  pieśń o powstaniu życia. Gdzie nauczył ich miłości i dobra. Bo zła wtedy w krainie nie było. Nie było elfów, ludzi ani krasnoludów. Był tylko Pierworodny, jego głos  i zrodzone ze śpiewu dusze. Ognie natchnienia. Które dały początek życiu. Dąb ułożył mnie delikatnie w kręgu. Dopiero wtedy dostrzegłem osobliwe domostwo na lewo od nas. Było to cielsko trolla. Zamienione w kamień. Naruszone eonami opadów i erozji, pełne wgłębień i pieczar, prowadzących wgłąb jego martwych trzewi. Jedno z nich prowadziło do domu czarownicy.     Dąb z zaciekawieniem  krążył wokół cielska trolla. Z pewnością kiedyś go znał. I nie myliłem się. Kelljoon Maczuga… pomiot magii  która zatruła pieśń. Zabił go przed wiekami Jannii, Bóg góry. Była to era jaką pamiętamy już tylko my, strażnicy lasu i skały górskich zboczy. W jego wnętrzu  uwiła swe gniazdo czarownica. Bywaj wilku. Obyś w świętym Dok Natt, odnalazł to czego szukasz  i zmazał klątwę swego rodu. Ludzi jak ich nazywasz. Odszedł w las a za nim udały się  dwa najwyższe świerki. A ja ruszyłem niepewnie do trollowej jaskini. By szukać ratunku. I znalazłem go w objęciach czarownicy.  
    • Witam - wiersz ciekawy Czarku -                                                                Pzdr.
    • @Berenika97   Bereniko.   dziękuję Ci za ten komentarz.   czytając go, miałem wrażenie, że ktoś otworzył okno w dusznym pokoju.   nagle powietrze zrobiło się lżejsze, a świat jakby się odrobinę uśmiechnął.   masz niezwykły dar widzenia rzeczy w ich prawdziwych barwach - nawet kiedy piszę o mroku.   Twoje słowa są jak taki mały, własny kubek ciepłej herbaty, niby  nic wielkiego, a jednak człowiek po niej wraca do siebie.     dziękuję Ci za to :)   bardzo :)    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...