Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

26

Pewnego dnia, Tino w białym fartuchu narzuconym na ubranie czekał przed przeszklonymi, wahadłowymi drzwiami bloku operacyjnego. Chodząc niecierpliwie, z kąta w kąt, co chwila spoglądał na zegarek. W końcu drzwi się otworzyły i na korytarz wyszedł starszy, nieco łysiejący mężczyzna w zielonym stroju szpitalnym. Tino szybkim krokiem zbliżył się doń.
– Panie profesorze! Co z nią?
– Niech się pan uspokoi, młody człowieku. Wygląda na to, ze wszystko jest w porządku - będzie widzieć, a właściwie już wszystko widzi i cieszy się, jak dziecko.
– Serdecznie dziękuję. Doprawdy nie wiem, jak mógłbym się panu odwdzięczyć.
– Pomagać ludziom, to nie tylko mój obowiązek, ale też wielka satysfakcja. Dlatego nie oczekuję od państwa niczego. Wystarczy mi radość, którą widzę w waszych oczach. Ale, ale... Z wcześniejszych rozmów z panem zorientowałem się, że ma pan niezłe rozeznanie medyczne...
– Studiowałem medycynę.
– I?
– Z pewnych powodów nie mogłem dokończyć.
– Tak też myślałem. Wobec tego, odwdzięczy mi się pan zostając lekarzem. A poza tym zaprosicie mnie na chrzciny – pół żartem, pół serio zasugerował profesor.
– Bardzo pragnę jednego i drugiego, ale wydaje mi się, że zarówno z dokończeniem studiów, jak i z chrzcinami będzie kłopot. Żona leczy się ginekologicznie, jak dotąd jednak - bezskutecznie. A ja... no cóż, długo by mówić.
– Proszę się nie poddawać. Zawsze należy podjąć rzuconą przez los rękawicę i walczyć. Bo tylko przez upór i silną wolę spełnienia, można osiągnąć to, czego się pragnie. Trzeba tylko naprawdę bardzo tego chcieć.
– Obiecuję, panie profesorze, że przemyślę wszystko, co pan powiedział. Do widzenia panu. Dziękuję raz jeszcze.
– Do widzenia. Życzę powodzenia.
Kiedy po kilku dniach Sandra w towarzystwie męża opuszczała szpital stwierdziła:
– No, tym razem nie będziesz mi musiał opowiadać którędy jedziemy i co widać wokół.
Wsiedli do czekającej na nich taksówki, która zawiozła ich na dworzec kolejowy. Tino wyciągnął z bagażnika dwie duże walizki i torbę podróżną, po czym oboje przeszli do hali dworcowej. Po wykupieniu biletów, zajęli miejsca w przedziale pierwszej klasy. Po chwili pociąg ruszył. Sandra wyglądając przez okno, żegnała się w myślach ze swoim ukochanym miastem.
Po kilku godzinach pociąg zatrzymał się na niewielkiej stacyjce. Jedynymi pasażerami wysiadającymi na peron byli Sandra i Tino. Przez chwilę stanęli się na peronie, rozglądając się wokół niepewnie.
– Zaraz dowiem się, gdzie to jest. Zaczekaj chwilę, Sandro.
Sandra z bagażami została na peronie, obserwując Tina, który podszedł do jakiegoś, ubranego w kolejarski uniform mężczyzny. Zagadnięty przez Tina człowiek przez chwilę coś wyjaśniał gestykulując przy tym w sposób tak jednoznaczny, że nie słysząc rozmowy Sandra wszystko zrozumiała. Po chwili Tino wrócił do żony.
– To zupełnie blisko. Możemy przejść się pieszo. Bagaże zostawimy na razie u dyżurnego ruchu.
Po zostawieniu walizek u sympatycznego dyżurnego udali się do miasteczka. Po dotarciu do niewielkiego ryneczku, Tino wszedł do sklepu ze starociami, by po chwili wyjść z zawieszonym na palcu kółkiem, do którego przymocowany był klucz. Zakręcił nim przed twarzą Sandry.
– Oto klucz do naszego szczęścia – powiedział z zadowoloną miną.
Następnie skierowali się wąską, wspinającą się stromo na zbocze górującego nad okolicą wzniesienia uliczką. Po kilkunastu minutach nieśpiesznej wędrówki dotarli do małego, zbudowanego z kamienia, pokrytego dachówką w kolorze pomarańczowo-piaskowym, ukrytego wśród zieleni domku.
– Prawda, że uroczy? – Powiedział Tino.
– Śliczny! – Sandra nie ukrywała zachwytu. – Ale mieszkanie nie jest umeblowane?
– Tak, jak chciałaś. Jest całkowicie puste. Wszystko w środku będzie nasze własne.
Tino otworzył drzwi i przeniósł przez próg roześmianą Sandrę. Znaleźli się w wąskiej sieni, z której czworo drzwi prowadziło do kuchni, łazienki i dwóch pokoi. Obejrzeli po kolei wszystkie pomieszczenia, by na końcu znaleźć się w salonie. Sandra rozejrzała się wokół, po czym z udawaną pretensją w głosie zwróciła się do Tina
– Miało nie być żadnych mebli.
– Przecież nie ma.
– Jak to nie ma? A co to takiego? – Sandra wskazała wykusz pod oknem.
– To?
– Tak, to.
–Znowu masz kłopoty z oczami, kochanie? – Zaniepokoił się Tino. – Przecież to gazety!
–Jaka gazeta, głuptasie? – Roześmiała się Sandra. – Nie widzisz, że to tapczan?
–Ach tak, rzeczywiście – podjął grę Tino.
Sandra pociągnęła Tina do wnęki, w której leżały na podłodze porzucone prawdopodobnie przez malarzy gazety. Zaczęła je rozścielać, po czym nacisnęła gazety ręką.
– Patrz, jaki wygodny.
– Rzeczywiście – Tino powtórzył gest Sandry..
Sandra położyła się na gazety, pociągając Tina za sobą. Zaczęli się przytulać, gdy nagle Sandra nieruchomieje.
– Tino, patrz! Tino!
Tino spojrzał na gazetę i zaczął czytać - najpierw w myśli, potem głośno:
– ...aresztowano sprawcę wypadku, w którym śmierć poniosła dwudziestoletnia Patricia Modena. Okazał się nim student medycyny Giovanni P. Jako współwinny odpowiadał będzie jego kolega Michelangelo V. Ich czyn jest tym bardziej godny potępienia, że, jako studenci medycyny powinni czuć się szczególnie zobowiązani do udzielania pomocy ofierze wypadku. O ich perfidii i przewrotności świadczy również fakt, że stworzyli pozory, jakoby sprawcą był trzeci z kolegów - właściciel samochodu, którego nieprzytomnego w wyniku nadużycia alkoholu przenieśli z tylnego siedzenia na miejsce kierowcy, a następnie zbiegli. – Przez chwilę zaniemówił z wrażenia. – Sandro! To nie ja! Widzisz, jestem niewinny. Muszę przeczytać tę wiadomość ponownie. – Przeczytał cały tekst po cichu. – I co teraz, Sandro? Co robić?
– Mógłbyś skończyć studia...
– Pod fałszywym nazwiskiem powrócić nie mogę. Jeśli wrócę pod prawdziwym, moi kumple z organizacji na pewno mnie znajdą i zlikwidują. Nie, nie mogę. Myślę, że na razie zaczniemy się tutaj urządzać i weźmiemy się do pracy. Może z czasem wszystko się jakoś samo ułoży...
– A gdybyś zgłosił się na policję? Przecież uprzedzałeś władze o planowanych akcjach. Wyrok nie byłby chyba wysoki. A potem daliby ci ochronę.
– Jeszcze się nad tym zastanowię.

27
Był późny wieczór. Mario prowadził srebrne Audi A6, należące do siedzącego na miejscu pasażera szefa.
– No i co teraz, szefie? Toni i Alberto nie żyją, Tino nawiał...
– Nie martw się Mario. Zrobimy dobrą akcję i będzie o nas głośno.
– Akcję? We dwóch!?
– Niech cię o to głowa nie boli. I zwolnij, do cholery!
Mario, który podczas tej rozmowy coraz mocniej naciskał pedał gazu zwolnił, okazało się jednak, iż uczynił to o kilkanaście sekund za późno. Samochód został namierzony przez radar i policjant zasygnalizował Mariowi by zatrzymał pojazd. Kiedy auto stanęło policjant podszedł powoli.
– No i co, panie kierowco... Dokąd się tak bardzo spieszymy?
– Przepraszam, panie władzo, jakoś tak... – Mario zaczął się niepewnie tłumaczyć.
– On cierpi na syndrom dorożkarskiej szkapy – do rozmowy włączył się szef.
– Szkapy dorożkarskiej? – Zdziwił się policjant. – A cóż to takiego?
– Nie słyszał pan? No więc, niech pan posłucha. Szkapa dorożkarska przez cały dzień stoi w oczekiwaniu na pasażerów, lub flegmatycznie człapie po ulicach miasta ciągnąc dorożkę. Gdy jednak dzień ma się ku końcowi, a dorożkarz kieruje pustą dorożkę w stronę domu, w szkapę wstępuje nowy duch i przyśpiesza, niczym rasowy rumak, by jak najszybciej znaleźć się w stajni. A my właśnie zbliżamy się do celu naszej podróży.
– Rozbawił mnie pan, więc tym razem puszczę wykroczenie w niepamięć. A pan – zwrócił się do kierowcy – niech od razu zje trochę owsa i jedzie wolniej. Wio!
Samochód ruszył i przez kilka kilometrów jechali w milczeniu, a szef co chwilę spoglądał na ekran nawigacji satelitarnej.
– Zwolnij i zatrzymaj się koło tego znaku.
Mario zatrzymał samochód.
– Wyłaź i szukaj pod znakiem.
– Czego mam szukać?
– Kamienia.
– Kamienia? Jakiego kamienia?
– Nie pytaj, tylko szukaj! – Zniecierpliwił się szef
– No dobra, dobra.
Mario wysiadł z samochodu i podszedł do znaku. Pochylił się i przez chwilę macał ręką u podstawy metalowego słupka, po czym wrócił do samochodu, trzymając w ręku kamień wielkości pięści.
– Taki może być?
– A był jakiś inny?
– Nie, tylko ten jeden, ale mogę poszukać gdzieś dalej.
– Nie trzeba. Ten jest odpowiedni.
– Szefie, a po co panu kamień?
– O Boże! – Westchnął szef. – Czy ty sądzisz, że kamień jest mi potrzebny do tłuczenia orzechów? To nie jest zwykły kamień, tylko wiadomość z Centrali.
– Mario z niedowierzaniem obejrzał kamień
– Wygląda, jak prawdziwy.
– O to właśnie chodzi.
– Odczytamy ją później. Ruszaj! Wiśta, wio! – Zaśmiał się, wkładając kamień do teczki.
Mario uruchomił silnik i ruszył, by na najbliższym skrzyżowaniu skręcić na autostradę w kierunku Rzymu. Szef skierował go w stronę jakiegoś domu na peryferiach i kazał stanąć na podjeździe obok niebieskiego Fiata Punto. Kiedy samochód się zatrzymał szef powiedział:
– Bierz teczkę i chodź ze mną!
Szef otworzył i weszli do budynku. Po zamknięciu drzwi wejściowych na zasuwę udali się do pokoju. Szef włączył oświetlenie, następnie zapalił stojącą na biurku lampkę i położył na blacie wyciągnięty z teczki kamień. Usiadł za biurkiem i zaczął przy nim majstrować wyjętym z szuflady śrubokrętem. Po chwili kamień rozpadł się na dwie części. W jego wydrążonym wnętrzu znajdowała się niewielka kapsułka, którą szef szybko wrzucił do stojącego na blacie słoika z jakimś płynem.
– Myje to pan, czy co?
– Nasycają to jakimś paskudztwem, które w ciągu dziesięciu sekund od chwili wyjęcia z kamienia powoduje nieodwracalne zniszczenie tekstu - ten płyn go neutralizuje, a równocześnie działa jak wywoływacz. Teraz zgaś światło i zaciągnij story.
Kiedy Mario wykonał jego polecenie włączył inną lampkę, gasząc równocześnie, tą która świeciła wcześniej. W pokoju zapanowała całkowita ciemność.
– Szefie, zepsuła się. Nic nie widać.
– Nic nie widać, powiadasz? To spójrz.
Po omacku wyjął ze słoika kapsułkę, zgniótł ja w palcach i rozwinął niewielki rulonik, po czym podsunął go pod lampkę. Ukazał się świecący zielonkawo tekst.
– Reaguje na podczerwień - mruknął do Maria i skupił się na odczytywaniu informacji. – Podaj mi palmtopa z teczki.
Włączył komputer i wprowadził jakieś dane. Po chwili na ekranie ukazała się fragment mapy, z migającym punktem w centrum. Na dole ekranu wyświetlone zostały współrzędne geograficzne. Zatwierdził dane i włączył lampkę. Po kilku sekundach karteczka rozbłysła jasnym światłem i natychmiast uległa spopieleniu.
– W porządku, masz tu kluczyki, bierz Punto i jedź do siebie. Po drodze wyrzucisz gdzieś te kawałki kamienia - najlepiej rzeki - każdą część oddzielnie. Masz się do mnie zgłosić za trzy dni o dziewiątej rano. Zrobimy sobie wycieczkę na południe kraju.

Opublikowano

kazał zatrzymać się na podjeździe obok niebieskiego Fiata Punto. Kiedy samochód się zatrzymał szef powiedział: - może np kiedy stanęli albo samochód stanął...?

Ukazał się świecący zielonkawo tekst.- szyk

bardzo dobrze, jak zawsze, miło się czytało. Tylko szef zbyt zlekceważył Tina, chyba, że ta wycieczka nam coś wyjaśni... czekam na kolejne częsci.

pozdr.

Opublikowano

" – Serdecznie dziękuję. Doprawdy nie wiem, jak mógłbym się panu odwdzięczyć.
– Pomagać ludziom, to nie tylko mój obowiązek, ale też wielka satysfakcja. Dlatego nie oczekuję od państwa niczego. Wystarczy mi radość, którą widzę w waszych oczach."

fatalny dialog, powinno być:

– Serdecznie dziękuję. Doprawdy nie wiem, jak mógłbym się panu odwdzięczyć.
– No... w sumie... eeee... pomaganie ludziom to moja główna radość... ale, ze dwie flaszeczki dobrego koniaczku... i będziemy kwita.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Uratować rodziców swoich chciałem,

      Nie udało mi się, porażkę poniosłem, 

      Dzięki zdolnościom które posiadam,

      Powinienem zmienić los, pomóc tym, których kocham,

      A jedynie śmierć dookoła przyniosłem, 

      Tak bardzo żałuję, że na mordercę finalnie wyrosłem...

       

                                  ******

       

      Rodzice zawsze mówili mi, jak bardzo wyjątkowy jestem, 

      Nigdy im nie wierzyłem, zwyczajnym byłem dzieckiem. 

      Jak każdy uczyłem się, miałem swoje zainteresowania, 

      Nie czułem bym się wyróżniał, aż do pewnego dnia,

      Lat wtedy skończyłem szesnaście, 

      Wtedy bowiem miało miejsce nieprzyjemne zajście.

       

      Zchodziłem ze schodów, chcąc się udać do szatni,

      Ciasno było, czułem się jak w matni,

      Każdy się przepychał, byli jak dzikusy,

      A najgorzej mieli tacy jak ja, czyli konusy, 

      No ale cóż, finalnie na dół zszedłem, 

      Szybka akcja, kurtkę ubrałem, plecak na plecy zarzuciłem i wyszedłem.

       

      Kolejnym zadaniem było dostać się na górę, 

      Tym razem zaczekałem jednak na swoją turę,

      Pusto na schodach, "no to w drogę" - pomyślałem, 

      I to tu niemal doszło do tragedii - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem, 

      Ktoś na mnie wbiegł, spadłem, bo straciłem równowagę, 

      Sprawca uciekł, a ja - mocno walnąłem głową o podłogę. 

       

       

                                   ******

       

       

      Odzyskałem po jakimś czasie przytomność,

      Ale coś było nie tak, jakby szwankowała mi świadomość,

      Miejsce w którym byłem, wyróżniało się, 

      Pierwsze co mi przyszło na myśl to to, czy umarłem, czy może śnię,

      Obiekty dookoła mnie się unosiły,

      I zabrzmi to głupio, ale jakby... Wokół mnie orbitowały. 

       

      Stałem jak wryty, podziwiając krajobraz,

      Ciężko było wychwycić wszystkie te szczegóły naraz,

      Toć to wylądowałem w jakimś filmie sci-fi,

      Albo jest to jakiegoś rodzaju raj,

      W głowie taki straszny mętlik miałem,

      "Wszystko będzie dobrze" - sobie cały czas powtarzałem. 

       

      Nie wiedziałem już co zrobić, byłem trochę zmieszany - czułem się dziwnie,

      Czas płynął w tym miejscu jakoś nienaturalnie,

      Odnosiłem wrażenie jakby każda sekunda trwała z godzinę, 

      Jak nie dłużej w sumie, jakbym się władował w czasową minę,

      Z każdym krokiem jaki robiłem, było chyba gorzej, 

      Aż zdałem sobie sprawę, że nie mogłem już zawrócić, więc po prostu szedłem dalej.

       

      Na horyzoncie dostrzegłem lustro wolno stojące,

      Wokół nie było niczego, co było dosyć zadziwiające, 

      Zatrzymałem się tuż przed nim, jakby za sprawą niewidzialnej siły, 

      Przyjrzałem się jemu - było ładne - kamienie szlachetne go zdobiły, 

      Tylko, co ciekawe, nic się od niego nie odbijało, 

      Ani ja, ani cokolwiek innego, co mnie mocno zaciekawiło. 

       

      Usłyszałem jakiś głos, z nikąd pochodzący, 

      Był niski, surowy, osądzający,

      Ciarki mi po plecach przeszły, 

      Emocje jak nigdy dotąd na wyższy poziom weszły,

      Nie dość, że się bałem, to zacząłem w dodatku płakać,

      Kazał mi podejść do lustra, chciał coś mi pokazać.

       

      Tak też zrobiłem, podszedłem bliżej, 

      Aura tego przedmiotu sprawiła, że się poczułem znacznie lżej, 

      Ze środka wydobywało się jakieś światło,

      Które mnie mocno oślepiało, 

      Nagle poczułem w potylicę uderzenie,

      Straciwszy równowagę wpadłem do środka lustra, zmieniając znów otoczenie.

        

       

                                   ******

       

       

      "O mój Boże, ja latam!" - wtedy pomyślałem, 

      Nie było pode mną jakiegokolwiek gruntu, po prostu się w powietrzu unosiłem,

      Byłem w środku tunelu czasoprzestrzennego,

      I nie ukrywam, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego,

      No i znowu były te wszystkie latające skały,

      Tym razem jakoś inaczej się zachowywały...

       

      Wyciągnąłem rękę, żeby jednej z nich dotknąć,

      Nie zdążyłem nawet dłoni zbliżyć, a udało mi się ją popchnąć,

      To było dziwne, ale wtedy się tym nie przejmowałem,

      Wyłączyłem mózg i się dalej bawiłem,

      Udało mi się nawet kilka nowych trików nauczyć, 

      "Gdyby tylko rodzice mogli mnie teraz zobaczyć..."

       

      Usłyszałem ten tajemniczy głos ponownie, 

      Tym razem był spokojny, powiedział coś o ukończonej próbie, 

      Opanowałem moc, która uśpiona była we mnie,

      Nie dowierzałem temu co mówił, toć to brzmiało zbyt obłędnie,

      "Po co mi ten dar skoro ja wciąż tu tkwię?" - spytałem, 

      Wkrótce potem, odpowiedź na moje pytanie uzyskałem...

       

       

                                  *******

       

       

      Odzyskałem ponownie przytomność, tym razem byłem w swoim świecie,

      Głowa mnie bolała jak nie wiem,

      Leżałem w swoim łóżku, co mnie zdziwiło, 

      Wstać powoli próbowałem, ale nie dałem rady, za bardzo mnie mdliło, 

      Rozejrzałem się dookoła, wyglądało jakby wichura tędy przeszła,

      Na podłodze leżały: ciuchy, telewizor, półki, a nawet krzesła. 

       

      Zawołałem swoich rodziców, z całych sił krzyczałem

      Nic, głucha cisza, raz jeszcze spróbowałem, 

      Ponownie nic, żadnej odpowiedzi, 

      Zastanawiałem się o co kurdę chodzi,

      Usłyszałem za drzwiami kroki, które nagle przyspieszyły,

      Dreszcze całe moje ciało wtedy przeszyły. 

       

      Ktoś raptownie otworzył drzwi,

      To był Konrad - mój przyjaciel bliski,

      Przez chwilę stał jak osłupiały, 

      Nie dowierzał, że mi oczy się jednak otwarły,

      Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i przytulił, 

      Powtarzał jak się cieszy, że jednak żyję i po chwili mnie puścił. 

       

      Podniósł jedno z leżących krzeseł i usiadł na nim, 

      Spytałem co tu się stało, kiedy odpowiedział byłem w szoku wielkim,

      Cały ten bałagan to ja zrobiłem,

      W jego oczach iskrę podekscytowania dostrzegłem,

      Kiedy leżałem nieprzytomny, wszystko wokół dosłownie latało,

      Moi rodzice nawet oberwali, jakby tego było mało...

       

      Spróbowałem po raz kolejny wstać, 

      Konrad mnie powstrzymał, powiedział, że mam się nie ruszać, 

      Miał rację, omal nie zwymiotowałem, 

      Tak bardzo swoich rodziców zobaczyć chciałem, 

      Uspokajał mnie, że nic im nie jest - akurat gdzieś wyszli,

      Po około pięciu minutach faktycznie, do domu wrócili i do mojego pokoju przyszli...

       

      Powiedzieli, że tydzień byłem nieprzytomny, 

      I byli pod wielkim wrażeniem, do czego jestem teraz zdolny,

      A ja byłem szczęśliwy, że ich mocno nie skrzywdziłem,

      Dosłownie wielkiego banana na twarzy miałem, 

      Chcieli bym się od teraz nauczył nad nowymi mocami panować, 

      I jak się w kryzysowych sytuacjach zachować...

               

       

                                   ********

       

       

      Minęło sześć miesięcy od tamtych wydarzeń, 

      Musiałem niestety dokonać wielu wyrzeczeń, 

      Żeby móc w miarę spokojnie żyć, 

      Chowam swoją twarz za maską - wiadomo - po to by tożsamość ukryć, 

      Stałem się miejscowym bohaterem,

      Z zabawnym wręcz charakterem.

       

      Nauczyłem się panować nad swoimi nowymi mocami,

      Potrafię za pomocą myśli poruszać różnymi przedmiotami,

      W skrócie - posiadam zdolności telekinetyczne,

      Moje życie dzięki temu stało się na prawdę fantastyczne,

      Współpracuję teraz z policją, strażą, pogotowiem ratunkowym,

      I stałem się ich wsparciem zaufanym. 

       

       

                                   *******

       

       

      W końcu nadszedł weekend, mogę kolejny trening rozpocząć,

      A po dwóch godzinach organizm mój musi odpocząć,

      Choć zabrzmi to śmiesznie, 

      To fizyczne najbardziej odczuwam zmęczenie, 

      Trenuję dzisiaj z tatą, będzie do mnie z pistoletu strzelać,

      A ja mam za pomocą myśli wszystkie kule zatrzymać. 

       

      Ale zanim to, chcę pójść do sklepu,

      Żeby nie na pusty żołądek robić "występu",

      Wychodzę zatem z domu, biorę ze sobą torbę, 

      No i jak ja to lubię zawsze mówić - "no to w drogę!",

      Mam ochotę na chipsy, colę i coś słodkiego,

      Typowe przekąski nastolatka przeciętnego.

       

       

                                  ********

       

       

      Idąc wolnym krokiem doszedłem na skrzyżowanie,

      Wydaje się być w miarę spokojnie, 

      Ptaki sobie śpiewają, słońce ładnie świeci, 

      Aż do życia pojawiają się chęci, 

      Dobrze jest sobie głowę czasami przewietrzyć,

      I dłużej na świeżym powietrzu pobyć.

       

      Osiedlowy jest już w moim polu widzenia,

      Nagle ktoś wybiegł z niego bez ostrzeżenia, 

      Ekspedientka krzyczy - "złodziej, niech ktoś go zatrzyma!",

      To był dla mnie sygnał - schowam się w zaułku, przebiorę i się zacznie zadyma,

      Będąc szczerym, zawsze o tym marzyłem, 

      Jak z komiksów zostać superbohaterem...

       

      Kostium zakładam w ekspresowym tempie, 

      Jest luźny, więc bez problemu przebiorę się wszędzie, 

      Mam ze sobą też deskę skateboardową,

      Dzięki czemu wyglądam jeszcze bardziej odjazdowo,

      No, ale dobra, dość już zbędnego gadania,

      Mam w końcu przestępcę do złapania!

       

       

                                 *********

       

       

      Wściekłem się, skubaniec mi zwiał, 

      Od dobrego kwadransu go szukam - sprytny plan ucieczki miał, 

      Wszystkie ulice i alejki przeszukałem, 

      I jedynie Konrada na przystanku widziałem, 

      Muszę przekazać niestety źle wieści tej ekspedientce,

      Że nie udało mi się łupu oddać w jej ręce. 

       

       

                                  ********

       

       

      Godzina osiemnasta właśnie wybiła, 

      Dzisiejsza sytuacja cały czas mi w głowie tkwiła, 

      Wyjątkowo słabo trening mi poszedł przez to,

      Czuję się jakbym upadł na samo dno,

      Nie mogę o tym zapomnieć, 

      Ani nawet sobie w twarz spojrzeć...

       

      Mama mi mój ulubiony sernik z czekoladą przygotowała, 

      Doceniam to, że mnie pocieszyć chciała, 

      Ale no kurczę, ogromne wyrzuty sumienia miałem, 

      Ni to pić, ni to jeść ja nie chciałem, 

      Rozrysowałem sobie plan miasta i wszystkie możliwe drogi ucieczki,

      I według moich obserwacji, złodziej żeby mi umknąć musiałby być turboszybki...

       

      Eureka! Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, 

      Kanały - musiał tam na pewno zejść, a ich nie przeszukałem, 

      Tylko no właśnie, są one rozległe, mógł wyjść wszędzie, 

      Odnalezienie go, cóż, toć to misja ciężka będzie, 

      Ale się nie poddam, jakiś trop znajdę, 

      I może w końcu przestanę się postrzegać jako niedorajdę...

       

       

                                  ********

       

       

      A więc słuchajcie, wstawiam to jeszcze przed skończeniem tego byście ocenili, czy fabularnie wygląda to w miarę dobrze i czy budowa też jest w porządku. Piszę to od ponad miesiąca i jestem z tego dumny, natomiast chciałbym jednak mimo to się doradzić czy dobrze mi idzie :) historia ta powoli doniega ku końcowi 

       

      Edytowane przez Triengel (wyświetl historię edycji)
  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Jak zwykle nie rozczarowują te miniaturki. Znakomite połączenie nowoczesności z odwiecznym poetycko-filozoficznym dylematem. Translator Google w gruncie rzeczy to bardzo ułomne narzędzie, czasami przenosi w dziwaczne sensy. To może kiedyś doczeka się osobnego wiersza. Tłumaczenie siebie dla drugiej osoby jest trudne, bo każdy zasadniczo odbiera świat i wchodzi z nim interakcję według innych schematów psychologicznych. I każdy tak naprawdę posługuje się też innym językiem, bo znaczenia przypisywane słowom zależą od osobistych doświadczeń. Językowy imprinting powoduje, że niektóre słowa działają jak triggery. Ciekaw jestem, z drugiej strony, jak to mogłoby się kształtować w przypadku sztucznej inteligencji.
    • Czy ja dobrze widzę? Naprawdę… podobam się? Czy to intuicja do mnie przemawia, mówi: „Tak, pragnie cię, chce cię.” Tak… podobasz mi się. Wiesz o tym? Bo nogi się uginają, gdy tylko cię widzę.   A on… nie widzi - ja czuję. Dlaczego? Dlaczego?   Milczę, bo przecież to tylko moja wyobraźnia. Na pewno… na pewno…   Walczę – ale z kim? Chyba… sam ze sobą.   Powiedzieć? Nie powiedzieć? Pokazać? Nie pokazać? Dać znak, że ja też?   Nie! To nie może być prawda. Wymyśliłem to sobie… On patrzy nie na mnie. On… kocha innego. Tak?   Powiem! Teraz! Teraz… Pokażę. Choć spróbuję. Choć spojrzę. Choć… zobaczę.   A on… odszedł. Nie wiedząc, co czuję. Nie domyślił się. Nie zawalczył. Nie dał znaku.   Stoję przed lustrem. I trwam z myślą, że może nigdy nie miał zobaczyć…
    • Jest coś w tym eintopfie, chociaż logika wersów i powiązań między poszczególnymi obrazami jest znana zapewne jedynie autorowi. A o tym, że piwo lubi dym, nie wiedziałem! No to teraz już się wyjaśniło, dlaczego tak pasuje do niedzielnego grilla.
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      I tutaj kończy się wiersz. Dalej zabrakło pomysłu, żeby pociągnąć ten całkiem sympatyczny dialog i tekst skręcił w linijki pozbawione oryginalności. Szkoda, bo wiosna ma wiele pięknych atrybutów, wystarczy się chociażby uważnie przyjrzeć przyrodzie.
    • @Leszczym akurat

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...