Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

-No więc towarzyszko Górska jest taka sprawa…
-Nazywam się Podgórska.
Sekretarz Wasiluk poczerwieniał. Gwałtownym ruchem sięgnął po leżące na biurku papierosy.
-Palicie?
-Nie palimy – odpowiedziała.
-Nie to nie.
Sekretarz zaciągnął się łapczywie i wypuszczając dym nosem powiedział.
-I grzeczniej trochę. Całe społeczeństwo troszczy się o artystów, towarzysze drwale ścinają wam drzewa, towarzysze z przemysłu papierniczego robią wam papier, towarzysze chemicy farby, zresztą towarzyszko Podgórska, czy ja wam to muszę wszystko mówić, nie jesteście przecież dzieckiem…
Wasiluk zmierzył wzrokiem siedzącą naprzeciw kobietę. Była wyjątkowo piękna. Miała kruczoczarne włosy, bladą, zimną twarz, która mówiła – nie. Była córką słynnej przedwojennej malarki i równie słynnego pisarza. Po ojcu odziedziczyła hardość, niezłomny charakter, po matce talent. Sekretarz Wasiluk nie miał ani urody, ani talentu. Partia dała mu władzę i to było jak mu się zdawało sprawiedliwie. Tyle tylko, że czasami za tą sprawiedliwość musiał Wasiluk, syn analfabetów spod Łomży słono płacić. Tak było i tym razem. Z województwa przyszedł rozkaz a on Wasiluk miał go wykonać. Łatwo powiedzieć namalować portret Stalina. Z początku pomyślał, że to on sam ma tego dokonać. Dopiero po telefonie od towarzysza Biernata zrozumiał, że ma znaleźć artystę i co gorsza przekonać, go żeby zrobił to szybko i jak najlepiej. Tłumaczył Biernatowi, że w okolicy nie ma nikogo takiego, ale tamten nie chciał go słuchać. Biernat był człowiekiem z ludu i powiedział wprost.
-Wy mi tu Wasiluk nie pierdolcie, tylko mi go znajdźcie, kurwa!
I Wasiluk znalazł. Miał ją teraz tuż na wyciągnięcie dłoni. Wystarczyło powiedzieć co i jak.
-Wiecie, co się zbliża?
Podgórska wzruszyła ramionami.
-Boże Narodzenie?
-Żartujecie. Boga przecież nie ma. Nie czytacie gazet?
-Staram się.
Sekretarz Wasiluk pomyślał przez chwilę żeby zdjąć pasa i porozmawiać z artystką inaczej. Policzył w myślach do dziesięciu i podjął kolejną próbę.
-No już dobrze, powiem wam, mieszkacie w tym waszym lesie i nie wiecie co się dzieje. Cały kraj, od Bugu po piastowską Odrę przygotowuje się do urodzin „Wielkiego Sternika”.
Ten fragment sekretarz wyciął sobie z gazety i czytał w każdej wolnej chwili, aż zapamiętał.
-Wielki Sternik?
-No widzę, że kojarzycie…
-W ogóle nie kojarzę. Chodzi o jakiegoś marynarza?
-Mam tego dość, żeby tak być społecznie nieuświadomionym, to niesłychane, zaraz mi powiecie, że nie słyszeliście o Józefie Wissarionowiczu?
-Owszem obiło mi się o uszy.
-No więc wielkimi krokami zbliża się on do siedemdziesięciolecia.
-To już niedługo…
-Zgadza się. To znaczy, co mieliście na myśli?
-To co i wy.
-Acha, to w porządku. Co to ja chciałem powiedzieć.
-Że jest do mnie jakaś sprawa.
-Słuchajcie. Robotnicy przygotowują podarki, młodzież szkolna akademie, wieczornice. Ministerstwo Oświaty przysłało nam broszurę pt. „Józef Stalin – materiały do obchodu siedemdziesiątej rocznicy urodzin” i właśnie…
-Co ja mam z tym wspólnego?
-Słuchajcie towarzyszko Podgórska żarty się skończyły. To jest rozkaz. Namalujecie portret.
Podgórska zaczęła się śmiać. Wasiluk swoim zwyczajem poczerwieniał a zaraz potem sięgnął po papierosa.
-Co się śmiejecie. Czy to takie wesołe?
-Pan mnie nie zrozumiał…
-Panów na szczęście się pozbyliśmy.
-Ja jestem pejzażystką. Nigdy nie namalowałam żadnego portretu. Przysięgam!
-Towarzyszko, to są szczegóły techniczne. Ja się na tym nie znam, dostaniecie wszystko co potrzeba, farby, no co wam tam trzeba, mówcie śmiało…
-Nie potrafię malować ludzi.
-Towarzyszko, a kto tu mówi o ludziach? Macie namalować Stalina!
Stanęło na tym, że malarka zgodziła się coś naszkicować na brudno a sekretarz przyjdzie, zobaczy, zatwierdzi lub nie.
Chociaż Wasiluk do dżentelmenów nie należał i nawet nie wiedział za bardzo co to słowo znaczy, wybierając się dwa dni później do Podgórskiej włożył czystą bieliznę a pod pachami polał sobie obficie wody po goleniu. Dla kurażu łyknął sobie trochę. Przyjrzał się swojej ogorzałej twarzy w lustrze. Żona coś zaczęła podejrzewać, bo stanęła za nim i milczała. Zawsze milczała, gdy coś podejrzewała.
-Co się gapisz, za robotę się jaką weź – Wasiluk spróbował się jej pozbyć. Nie pomogło.
-Pachniesz jak francuski hrabia.
-Ej babo! – Wasiluk miał ochotę jej przyłożyć, ale przypomniał sobie o koszuli. Mógł się zapocić.
Machnął tylko ręką i wyszedł zabierając półlitrówkę jarzębiaku. Nie miał w zwyczaju tłumaczyć się kobiecie, tym bardziej własnej żonie. Kiedy był już blisko, zaczął się bać. Wyobraził sobie, że znów mu zaschnie w gardle i nie będzie wiedział co powiedzieć. Usiadł sobie na powalonym pniu, w miejscu, z którego widział światło z domu Podgórskiej i zaczął układać przemowę. Słuchajcie towarzyszko Podgórska, powie do niej oficjalnie. Jeśli nie chcecie tego zrobić dla partii, dla mnie, zróbcie to dla tych dzieci, co przyjdą na wieczornicę. Czy ich szczęśliwe twarze, uśmiech, nie warte są tego wysiłku. Przechylił butelkę i pełen werwy ruszył przed siebie. Kiedy otworzyła mu drzwi i zobaczył ją w niedbale zapiętej koszuli, pod którą nie miała stanika, z długim papierosem, palonym od niechcenia, odebrało mu nie tylko mowę, ale i rozum. Zaczerwienił się, potem wyjąkał coś i wszedł wprost na leżący na podłodze szkic.
-Niech pan uważa, cały dzień nad tym pracowałam.
Wasiluk ukląkł, rękawem zaczął zgarniać z papieru błoto. Powoli zaczęły pojawiać się pierwsze kontury, w końcu szkic ukazał się cały.
-On, on, on jest… - Wasiluk przełknął ślinę. To słowo nie chciało przejść mu przez gardło.
-Nagi?
-No goły.
-To akt.
-Akt nie akt. Goły jak święty turecki. Przecież dzieci tam będą, młodzież, przyjadą z województwa…
-A Michał Anioł, a Tycjan, Giorgione? Nie bali się nagości.
-Anioł to co innego. Dajcie spokój. Anioł to se za przeproszeniem może z gołym tyłkiem latać, ale Stalin, Słońce Narodów? Twarz dobra, rysy podobne, wąs jest, to może zostać, ale reszta….może jakieś krzaki narysować, albo co. Wiecie, mam nawet taką koncepcję. Trzeba by tylko strzelbę, albo pepeszę, nazwiemy to „Stalin na łowach”, a co tylko burżuje mogli polować?
-Na łowach? – Podgórska przyjrzała się szkicowi. – Ale on leży. Nie może leżeć na łowach.
-Macie rację. Jeszcze ktoś by sobie mógł pomyśleć, że Stalin się zmęczył, albo że jest stary. To byłby sabotaż. Co by tu…
Wasiluk zapalił papierosa. Zaczął przechadzać się wkoło rysunku.
-A jakby dać tu wielki czołg. Stalin spod czołgu, to by świadczyło nie tylko o jego tężyźnie, ale i odwadze, pod czołg wejść to jest coś.
-Nie potrafię czołgu.
-To może rakietę, albo chociaż armatę. Nie, już wiem! To mi pasuje do ckm. Stalin na stanowisku ogniowym. Da się tytuł – Józef Stalin osobiście strzela do faszystów. Obok mogą leżeć jacyś członkowie partii, albo Lenin. Niech to będzie młody Stalin, razem z Leninem walczący pod Lenino.
-Wydaję mi się, mogę się mylić, że pod Lenino Lenina nie było.
-To w takim razie skąd nazwa? Nieważne. Przecież nie chodzi o historię. To ma być obraz – symbol. Żeby ktoś spojrzał i widział. O patrzcie towarzysze, Stalin, jak pięknie strzela.
-To może Marksa i Engelsa dodać?
-A potrafilibyście towarzyszko?
-To nie takie trudne. Wystarczą brody.
-No dobrze. To mamy już jakąś koncepcję. Stalina ubrać, dodać mu towarzyszy i niech sobie leżą.
-Wszyscy mają leżeć? Może jeden niech obserwuje przez lornetkę okolicę.
-Tak jest. Niech to będzie marszałek Rokossowski na koniu. Obserwuje czy daleko jeszcze do Polski. Marks, Engels, Lenin i Stalin nacierają a Rokossowski z konia obserwuje.
-Ktoś może pomyśleć, że Rokossowski jest najważniejszy.
-Dlaczego?
-Bo na koniu. I wyżej.
-To wiecie co, dajcie Żukowa, w ziemiance, w otoczeniu oficerów, przy mapach.
-Wiecie co sekretarzu… – Podgórska wzięła papierosa od Wasiluka. – Widzieliście bitwę pod Grunwaldem?
Wasiluk zmieszał się.
-Zdaje się, że byłem ranny.
-Jak to?
-W kolano, zaraz po Studziankach. Nie wtedy to było?
Podgórska z trudem powstrzymała śmiech.
-Trochę wcześniej. Nieważne. Chodziło mi o to, że można by zrobić dużą scenę batalistyczną, w terenie. A na pierwszym planie Stalin – jako naczelny wódz.
-Bardzo mi się podoba. Bardzo. Widzę towarzyszko, że będą z was jeszcze ludzie, jeszcze całkowicie dla ludowej ojczyzny straceni nie jesteście. To co postanowione. „Stalin pod Grunwaldem”
-Pod Grunwaldem?
-Sami to mi podrzuciliście. Grunwald brzmi niemiecko. „Stalin pod Grunwaldem”, to znaczy Stalin zadaje ostateczny cios faszystom.

Nadszedł czas wieczornicy. Sala pękała w szwach. Młodzież deklamowała wiersze, śpiewano piosenki. Przez cały czas na centralnym miejscu stał zasłonięty obraz. Jego odsłonięcie miało być głównym punktem uroczystości. Wasiluk czerwony z podniecenia, bezskutecznie uspakajał się na zapleczu bimbrem, nie mógł znaleźć sobie miejsca. W końcu wybiła godzina prawdy. Stanął przy mikrofonie i zaczął krzyczeć, po chłopsku nie dowierzając elektryce.

-Większość spośród was wie także, kto to jest Stalin. Wie, że nazwisko jego wiąże się ściśle z wielkością i potęgą Związku Radzieckiego. Lecz Józef Stalin zasłużył się swą pracą nie tylko własnemu narodowi. Działalność jego ma znaczenie ogólnoświatowe, bo wywarła wpływ na życie setek milionów ludzi i wielu, wielu narodów na całym świecie. Bardzo wiele zawdzięcza mu zwłaszcza Ludowa Polska. Dlatego też, gdy w tym roku Związek Radziecki obchodzi uroczyście siedemdziesięciolecie urodzin swego Wielkiego Sternika, w święcie tym biorą udział i inne narody zaprzyjaźnione ze Związkiem Radzieckim, a przede wszystkim te, które pragną żyć i postępować według programu, jaki dla narodów świata wypracował Józef Stalin.
My dziś za te zasługi pragniemy go uczcić tym oto wspaniałym obrazem, którego tytuł „Stalin pod Grunwaldem” niech będzie symbolem. Proszę towarzysza Biernata o uroczyste pociągnięcie sznurka.

Towarzysz Biernat pociągnął. Po sali rozeszło się westchnienie zachwytu. Zaraz potem rozległy się oklaski i rytmiczne okrzyki – STA-LIN, STA-LIN, STA-LIN.

Wzruszony Wasiluk szukał wzrokiem pięknej malarki, ale nigdzie jej nie było. Podszedł do obrazu, ukląkł, przeżegnał się. Z płótna spoglądał na niego Józef Wissarionowicz, młody bóg, w rozchełstanej koszuli, z szablą wymierzoną przeciw nacierającym Tygrysom. Za bogiem szła cała reszta, ze śpiewem, ze sztandarami, członkowie partii, robotnicy, zetempowcy, junacy, chłopi, naukowcy. Wśród nich dostrzec można było niezbyt wysokiego mężczyznę o ogorzałej od słońca twarzy. Wasiluk poznał siebie i głośno zapłakał.

Opublikowano

A co Ty Pedro wiesz o kolorycie tamtej epoki?

Tekst bardzo zgrabny ale jak dla mnie Wasiluk wypowiada się trochę zbyt okrągłymi zdaniami. Jedyna różnica pomiędzy nim a malarką polega na poziomie wiedzy historycznej i artystycznej. Jest też mały logiczny zgrzyt. Na początku Wasiluk prosi malarkę o portret Stalina a nie o akt, czyżby z jej percepcją też było coś nie tak?

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc, @Berenika97, @Simon Tracy, @Kwiatuszek, @FaLcorN, @Poezja to życie dziękuję za wasze odwiedziny i pozostawienie śladu. @viola arvensis  jeżeli inaczej i wyjątkowo, to strzał w dziesiątkę. Cieszę się

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        @RomaBardzo mi miło. Dziękuję za dobre słowa. Pozdrawiam.
    • Gdy widziałem Cię po raz pierwszy, zbiegałeś ze wzgórza  Dookoła szumiał wielkopolski las Oczy miałeś smutne, nos zaczerwieniony  Lśniące bordowe serce zdobiło Twój pas I sam nie wiedziałem, dlaczego na Cię patrzę Tak natrętnie, pytałem się sam Bo czułem, jakbym miał Cię już wcześniej i zawsze Tak czułem, kiedy ujrzałem Cię tam Ktoś śpiewał: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.” Spojrzałeś na mnie, a oczu Twych zieleń Odbiciem była przyjeziornych traw Sarna w biegu zatrzymana, młody jeleń Letni anioł, niepomny ludzkich spraw I nie wiedziałem, dlaczego na mnie patrzysz Co we mnie widzisz, pytałem się sam Czy na Twojej twarzy widzę wzruszenie? Dałeś mi uniesienie, lecz co ja ci dam? I wciąż ktoś śpiewał: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.” Wtem sięgnąłeś drżącą ręką, mój mały Do mej ręki, aby tkliwy dać mi znak Uściskiem czułym Ci odpowiedziałem I ujrzałem twoje usta, uśmiechnięte w wielkie „tak” Tak jak wtedy żeśmy na tym wzgórzu stali Tak ja nadal stoję z Tobą w moich snach Choć niewiele nam wspólnego czasu dali Tak ja nadal jestem z Tobą w moich snach I sam śpiewam: „Złote Piaski, ach, Złote Piaski!  Kto był w nich choć przez chwilę, temu przyśnią się nie jeden raz.”
    • @Waldemar_Talar_Talar Po Targach w Krakowie ustalimy poetycką''wymianę myśli''.Jestem z moim Wydawnictwem i niby powinno być łatwiej bo to drugie ''wyjście'' a trochę ''zatrzymuje ''w biegu codziennych spraw...Dziękuję raz jeszcze.
    • @Waldemar_Talar_Talar Waldemarze, dziękuję za pamięć, jest kontakt prywatny do każdego, serdeczności :)
    • Drzwi autobusu rozsunęły się. Był to już ostatni, zjazdowy kurs  i kierowca nie zamierzał nawet udawać,  że nie chcę spędzać na postojach  więcej czasu niż wymagała tego  absolutna konieczność,  polegająca na wejściu lub wyjściu poszczególnych pasażerów. Nielicznych już co prawda. Sennie oklapłych na twardych, plastikowych  siedzeniach a wąskiej, topornej budowie. Większość wracała z pracy lub jakiś przedłużonych do granic spotkań towarzyskich czy biznesowych. Marzyli jedynie o kąpieli, spóźnionej kolacji i kuszącej miękkości łóżkowego materaca. Tył pojazdu jak to zwykle w tych godzinach, okupowali pijani oraz bezdomni. Wyjęci spod prawa. Bez biletu, przemierzający pulsujące uliczne arterię tego miasta spotkań kultur i inspiracji.  Wyrzuceni w mrok parkowych ławek, opuszczonych squatów  czy zagrożonych zawaleniem kamienic. Czy tak jak w tym długim jak wąż pojeździe. Wysłani przez społeczne oskarżające oczy, na jego ogon. By tam w kręgu kamratów. Nużać się w niepochamowanej głębi  upadku swego człowieczeństwa.     Traf a może i przeznaczenie  wskazało tego wieczoru,  że pośród tych wyrzutków  można było dostrzec twarz człeka, który na pierwszy rzut okiem  nie pasował tam wcale  ani zachowaniem ani tym bardziej ubiorem. Twarz jego nie zdradzała nic.  Żadnej zmarszczki ani bruzdy, mogącej wskazywać na to,  że myśli nad czymś natrętnie  lub że rażą go rozmyte, astygmatycznie zniekształcone światła latarni. Nie wyglądał na zmęczonego ani sennego. Utkwił wzrok w jednym punkcie,  zaparowanej lekko szyby. Gdyby autobus był jakimś zabytkowym, przedwojennym modelem. Można by uznać za stosowne  i jak najbardziej uzasadnione stwierdzenie,  że pasażer wyglądał jak duch  nawiedzający kabinę pojazdu.     Wnioskować by tak można po tym,  że odziany był w długi, sięgający kostek  dwurzędowy płaszcz o barwie świeżego popiołu z kominka. Tweedowy o kroju oksfordzkim, zdradzającym solidne pochodzenie tkaniny  jak i bardzo wysoki poziom uszycia. Biała jego koszula zgrabnie kontrastowała z granatowym krawatem w złote prążki, zawiązanym z najwyższym pietyzmem  na podwójny węzeł windsorski. Spodnie również szare, o szerszych nogawkach od kolana w dół, z wyraźnie klasycznym fasonem  i dokładnie zaprasowanym kantem, zgrabnie zasłaniały sznurówki lekko podpalanych, brązowych brogsów wykonanych bezsprzecznie ręką mistrza szewskiego a nie maszynowo. Ubiór wieńczyła brązowa czapka w stylu birmingandzkiego kaszkietu  o uciętym ledwie widocznym daszku.     Autobus ruszył w stronę  kolejnego przystanku. Za jego wiatą był zlokalizowany jedynie stary wyłączony już dawno z użytku cmentarz. Ostatni pochówek odbył się na nim jakieś pięćdziesiąt lat wstecz. Pełny był jednak tych cudownych, artystycznych nagrobków, które mimo wielu uszczerbków, uszkodzeń i bezmyślnych dewastacji młodzieży, nadal cieszyły oko tak pasjonatów sztuki  jak i odwiedzających nekropolię żałobników.     Niski, ułożony z na ciemno wypalanych cegieł mur cmentarza Był granicą dla doczesności, która mimo upływu pokoleń  nie miała śmiałości  naruszania spokoju zmarłych. Stare dęby, olchy i świerki Jak strażnicy rozpościerały długie gałęzie  nad marmurowymi grobami. Kuny, lisy i szczury dorodne jak małe koty brodziły ścieżki w  niekoszonych od dawna trawach  i rozplenionych powojach czy koniczynach. Bacznie obserwowane z góry  przez czarne, smoliste ptactwo cmentarne.  Zagony kruków i gawronów, potrafiły swym hałasem  zbudzić duszę z grobu. I wysłuchać jej żali czy próśb. Na skrzydłach rwały w noc ich tabuny. Ku gwiazdom rozsianym  na letnim nieboskłonie. By zanieść te prośby przed oblicze Boga. Gdzieniegdzie w noc, zachukał puchacz, to krzyż żeliwny, przekrzywił się z jękiem. To znów znicz dopalił się, pogrążając czuwająca u ognia duszę w czerni niepamięci.   Kierowca miał zamiar nawet przestrzelić ten przystanek bo kto mógłby,  chcieć wysiadać na nim  o tak niegościnnej porze. Zresztą stróż cmentarza, zamknął jego furtę jakieś trzy godziny temu, sprawdzając wprzód  to czy aby zmarli jedynie ostali na jego włości. Nawiedzić więc zmarłych  w mroku nocy było nie sposób. Zresztą po cóż? Zbliżając się z dużą prędkością do wiaty, kierowca wyczuł wręcz podświadomie  jakiś ruch na końcu pojazdu. Rzucił pobieżnie wzrokiem  we wsteczne lusterko I o mało nie wypuścił kierownicy z rąk. Ze zdumieniem dojrzał u ostatnich drzwi  bogato ubranego jegomościa, który jedną ręką uczepiony rurki, drugą dawał mu wyraźny sygnał ku temu że zamierza wysiąść na odludnym przystanku.  Więc usłużnie zwolnił i wjechał na zatokę. Otwierając jedynie ostatnie drzwi.   Depresyjna niemoc była mi dziś łańcuchem, którego piekielne ogniwa skuły mnie jakimś diabelskim zaklęciem z tą zdezelowaną wiatą. Praktycznie nieużywaną  i posępnie zniszczoną przez grupy młodzieży. Wybite szyby i oderwana w połowie ławeczka, cieknący, dziurawy dach i wszechobecny brud Były mi i tak milszym widokiem niż  zimne ściany mojego mieszkania. Myśl o tym, że miałbym tam wrócić  a od jutrzejszego poranka,  po nieprzespanej nocy. Znów przybrać maskę uśmiechu i normalności Wprawiała mnie w szalenie, głęboką rozpacz.     Jaki to wstyd,  że muszę płakać gdzieś na odludziu. Bo nie mam nikogo. Bo mam maski,  które nie pozwalają mnie dostrzec. Mam uśmiech na twarzy, który kamufluje łzy. Poświęcam się celom, które są puste. Kocham tą której nie zdobędę nigdy. Piszę wiersze, które przepadną.  Nigdy nie wydane. Dlatego przyjeżdżam tutaj. Żeby patrzeć w jedną, pewną i niezawodną wizję przyszłości. Na cmentarz. Dlaczego miałbym oszukiwać swoje myśli. Umrę, Wkrótce. I trafię na podobny cmentarz. Tu nie będę już udawał. Będę wolny. Od choroby życia. A czyż to samo nie wystarcza by nazwać śmierć wybawieniem? W to wierzę, że po śmierci będę szczęśliwy.     Z zadumy wyrwał mnie autobus,  ostatni już dziś według rozkladu. Może nie zwróciłbym na niego uwagi  bo codziennie przecież przecinał jezdnię nawet nie zadając sobie trudu by zatrzymać się w zatoczce. Kierowca był chyba nawet nie świadom tego, że moja osoba siedzi pod wiatą, każdego wieczora. Śpieszno mu było do domu.  Pewnie miał dzieci i żonę. Kogokolwiek kto czekał na jego powrót. Dziś jednak było inaczej. Autobus wyraźnie zwolnił jakieś dwadzieścia metrów przez zatoką  i włączył kierunkowskaz do skrętu. Zajechał, parkując idealnie tak by zmieścić całe nadwozie w obrysie zatoki. Przez chwilę nawet przemknęło mi przez myśl że tym razem kierowca dostrzegł mnie  i wiedząc, że to zjazdowy kurs  ulitował się nademną. Drzwi jednak naprzeciw mnie  były zamknięte na głucho. Miast tego otwarły się te ostatnie  i wydawało mi się,  że wysiadła tylko jedna osoba. Autobus ruszył dalej,  wzbijając lekki dym z rury wydechowej. Gdy warkot silnika się oddalił. Posłyszałem kroki.     Z narożnika wiaty wychynęła  postać mężczyzny. Młodego i postawnego. Był ubrany przedziwnie. Schludnie lecz niesamowicie staromodnie. Widać obydwaj byliśmy mocno zdziwieni  natrafieniem na siebie  o tak niecodziennej porze w tak osobliwie, odludnym miejscu. Podszedł do mnie jednak  i poprosił o papierosa. Odparłem, że pale jedynie mentolowe. Wie Pan - zaczął niepewnie - nigdy takowych nie paliłem. Ale tytoń to tytoń. Wyjąłem więc paczkę z kieszeni bluzy i wziąłem dwa papierosy.  Podałem mu jednego, włożył go szybko do ust  I nadstawił się ku płomykowi zapalniczki. Odpaliłem też dla siebie i zaciągnęliśmy się  ochoczo pierwszym dymkiem. Uchylił kaszkiet i podziękował mi serdecznie.     Minął wiatę i skierował się  ku zamkniętej bramie cmentarza. Zawołałem za nim  Proszę Pana. Pan tutaj na cmentarz? Dziś już zamknięty dla odwiedzin. Musi Pan przyjść jutro. Zaśmiał się serdecznie i rzucił  Ja wracam tylko do domu Tak przez zamknięty cmentarz? Ciemną nocą? Tam nie ma nawet latarni. Nie boi się Pan? Teraz już nie przystoi mi się bać. Ale jak żyłem to się bałem.  Bałem się Drogi Panie  życia w samotności i kłamstwie. Teraz już jednak mam spokój. Wieczny odpoczynek od życia. Skończył to zdanie i rozmył się jak duch W progu cmentarnej bramy.  Dopaliłem papierosa. I wstając z zamiarem powrotu do domu. Rzuciłem jeszcze w czerń bramy. Doskonale Pana rozumiem. I już się nie boję.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...