Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

1

Była wczesna wiosna. Na leśnych polankach, gdzie docierało więcej promieni słonecznych, zieleniła się gęsta, soczysta trawa. Pod rozłożystymi drzewami, w głębokim cieniu, leżały jeszcze spore płaty brudnego, szarego śniegu, który w niczym nie przypominał pięknego, błyszczącego puchu z przed paru tygodni. I właśnie na polanach koncentrowało się życie. Liczne kosy i szpaki buszowały w murawie, i wygrzebywały z ziemi ospałe jeszcze po zimie robaki, które nie próbowały nawet uciekać. Na skraju lasu wylegiwała się borsuczyca z młodymi. Te baraszkowały beztrosko wokół matki, która tylko pozornie drzemała. W rzeczywistości bowiem uważnie obserwowała, czy małe nie oddalają się zbytnio i natężała do granic możliwości słuch, chłonąc z niepokojem dźwięki dolatujące z kniei.
Trzech wojowników z plemienia Szewanezów przemierzało bezkresne puszcze Tolandii. Wkroczyli właśnie na spore, zeszłoroczne pogorzelisko wywołując popłoch u przebywających tam zwierząt, które w przerażeniu czmychnęły pod osłonę drzew. Był to odział Sokolego Oka, zdążający do Fortu Liard z wioski leżącej u źródeł Hay river. Wieźli oni skóry i futra przeznaczone na sprzedaż.
O zachodzie słońca Indianie przekroczyli wrota fortu. Przybyli w ostatniej chwili, ponieważ strażnik właśnie zamykał bramę. Ze względu na późną porę punkt skupu skór był już zamknięty, więc Indianie udali się do gospody "Pod Łosiem" aby coś zjeść. Usiedli przy stole w rogu sali, a gdy jedli podszedł do nich jakiś nieznajomy i spytał :

- Czy mogę się do was przysiąść ?

Indianie jakkolwiek zdziwieni tym pytaniem, gdyż w sali było dużo wolnych stolików zgodzili się. Nagle na dworze rozległy się strzały i okrzyki przerażenia. Po chwili do saloonu wpadło kilku uzbrojonych mężczyzn. Jeden z nich wysoki, barczysty brodacz, podszedł do stolika przy, którym siedzieli Indianie. Oparł ręce o stół i krzyknął:

- Wynoście się parszywe, czerwonoskóre psy. To nie lokal dla dzikich.

Sokole Oko zlekceważył go widząc, że jest pijany. Jednak ten nie dawał za wygraną. Podszedł do czerwonoskórego, chwycił za ramię i zaczął szarpać. Tego już było za wiele. Indianin poderwał się. Złapał rękę napastnika. wykręcił ją tak mocno, że biały aż jęknął z bólu. Następnie pchnął go. Ten przeleciał przez całą salę i przewracając się rozbił na drzazgi jeden ze stołów. Jego kompani ujrzawszy klęskę swego wodza przystanęli niepewnie. Lecz widok pozostałych Indian, którzy wstali i dobyli tomahawków ostatecznie ostudził ich zapał. Zabrali nieprzytomnego przywódcę i pospiesznie opuścili Saloon.
Karczmarz podszedł do nich z awanturą, za zniszczenie lokalu, zapłacili więc za wyrządzone szkody i wraz z nowo poznanym białym, który przysiadł się do nich, wyszli na ulicę.

- Winszuję - rzekł z lekką ironią - jednak nie wiecie z kim zadarliście. To adoptowany syn dowódcy fortu, Jim O’Hara, oczko w głowie ojca. Gilbert patrzy przez palce na jego wybryki, kiedy dowie się jak z nim postąpiłeś, będzie z wami kiepsko. Lepiej przenocujcie u mnie. Nie powinniście teraz zostać w karczmie - tu uśmiechnął się przyjaźnie - nie zdążyłem się przedstawić. Jestem Xawier Delacroix. A wy?
- Moje imię brzmi Złamany Nóż, a to moi przyjaciele - odparł Sokole Oko, który nigdy nie ufał białym - chętnie przyjmiemy gościnę.

Po kilku minutach drogi dotarli do parterowego drewnianego budynku. Mieściło się tam mieszkanie i kantor handlowy. Wnętrze było skromne, lecz schludne i czyste. Gdy weszli Xawier przedstawił im swoja żonę Brigitte. Czerwonoskórzy byli zmęczeni, więc zaraz po kolacji wskazano im gościnny pokój, w którym rozwieszono hamaki.

cdn

Opublikowano

hej dzięki za wizyte. Jeśli czytasz mało o Indianach to zapraszam do innch moich tekstów, jesli jeszcze ich nie czytałaś, naprzykład do opow. Ogień Serca. U mnie prawie zawsze znajdzie się cos o Indinańcach. NAwt jeśli nie bezpośrednio to wsposób zakamuflowany taka jak np. w "Śmierci partyzanta". Niestety ostatno muzy są na mnie obrażone.;)

pzdr.

Opublikowano

Sporo zacząłem i napewno skończe. Poprostu ostatnio nie mam warunków do tego by coś stworzyc. Wrzucam poprostu stare poprawione kawałki. Może niedługo napisze kontynuacje któregos z nich.

Pomysły są, ale ostatnio coraz gorzej z realizacją. Ale ja pisze "wyskokowo" jak mam swój czas to pisze jak najęty, a potem mija często nawet rok, aż nadejdzie ten dobry okres. Ostantni był 4 miesiące temu (akurat była sesja i pewnie dlatego tak kiepsko poszła). Jak pisałem muzy są ostatnio na mnie obrażone.

Zresztą i tak mało kto czyta, a choc pisanie sprawia mi przyjenośc to przydali by się też jacys czytelnicy. Postów pod moimi tekstami ja na lekarstwo, a i wyświetleń coraz mniej.

Moje dwa ostanie teksty ominęłi nwet asher i leszek. (nawet moją wypowiedz pod jego ostanim opowiadaniem zignorował, pewnie przypadkiem, ale to i tak mało przyjemne)

pzdr

  • 3 tygodnie później...
Opublikowano

Mimo, że nie lubię opisów przyrody, to jednak opowiadanie mnie zaciekawiło. Lubię opowiadania dotyczące Dzikiego Zachodu i to zarówno Bladych Twarzy jak i Czerwonoskórych. Dlatego z nieciepliwością czekam na dalszą część.

Pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Rafael Marius słodkie są morza, żyję chwilą, co będzie to będzie:)
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

        Wiedziałem. I oby taka dalej była. W wieku nastoletnim różnie "niespodzianki" mogą się trafić. Niektórzy przechodzą w miarę bezboleśnie tak jak ja, ale zdarza się prawdziwa droga przez mękę.      Czyli tak zwane jeziora.
    • Jej oliwkowo zielone, lekko zmrużone, za zasłoną krótkich acz grubych rzęs, oczęta.  Wpatrywały się we mnie  z cichym uwielbieniem. Szybko doskoczyła, jeszcze nie ostygłym po niedawnym spełnieniu ciałem  ku mojej piersi. I złożyła na moich  zamkniętych na głucho ustach, pocałunek  zbyt lubieżnie gorący bym mógł nadal  ignorować z wyższością samca alfa  jej próby zwrócenia na siebie uwagi. Wczepiłem palce w jej ciemne pukle, dziś wyjątkowo pofalowane. Może to sen tak spokojny. Dziecięcy wręcz. Rozrzucił je na świeżej pościeli. A potem żar zespolonych ciał  nadał im tego nęcącego blasku  i kształtu morskiej fali.     Mając ją w ramionach  czasami zapominałem o całym świecie. Żyłem w jej blasku i cieniu. Dla jej głosu i ciepła słów miłosnych. Dla jej oczu. Wzroku anioła. Ona mną władała. Choć nie chciała tego. Chciała być. Leczyć mnie. Rekonstruować moją duszę. Z każdym dotykiem i pocałunkiem,  odrastało mi serce. Kiedyś wyjedzone przez mrok. Otoczyła je opieką i troską.     Nie musiałem mówić. Nasze myśli zawsze były jednością. Czasami śmiała się, że mnie usidliła magią. Zaklęcia z jej ksiąg,  pozwoliły mnie przywołać i ujarzmić. Czy kiedykolwiek chciałem od niej odejść? Przenigdy. Już nie migruję wśród leśnych mokradeł  i zapomnianych nawet przez szeptuchy bagiennych borów. Mroźny księżyc ma jednak potężny zew. Tej klątwy nie zakończy nawet moja śmierć. Więc przemieniam się w jej ramionach. Samotny wilk, który dzięki ludzkiej czarownicy, jest choć trochę zrozumiany. Poddany nie ocenie a wysłuchaniu.      Lecz pamiętam i te noc czerwcową przed laty. Gdy świeżo porzucony na skraju polany. Wyłem aż do utraty głosu. Padłem w wystające ponad ściółkę, korzenie prastarego dębu. Moje żale obudziły go ze snu. Schwycił mnie w swe starcze konary i umościł wygodnie na listowiu gałęzistych dłoni. Zapytał kim jestem. Samotnym wilkiem odpowiedziałem. Drzewa myślą i odpowiadają dość długo. Wreszcie odparł z wielką rozwagą. Nie wyglądasz na wilka. Bo kiedyś byłem człowiekiem, lecz pobratymcy z wioski  nałożyli na mnie klątwę. Wypędzili mnie z granicy siół. Stałem się bestią. Znasz ludzi? To podły gatunek.     Dąb zasępił się lub nawet przysnął myśląc nad odpowiedzią. Wreszcie odrzekł z powagą. Nic nie wiadomo mi o gatunku ludzi.  Młody to zapewne szczep lub plemię. Znam dobrze ptaki co zamieszkują przestworza i korony moich pobratymców. Znam ryby srebrzyste i prędkie co płyną w nurtach górskich i leśnych strumieni. Znam jaszczurki, pająki czy ślimaki  co wędrówkami swymi po korze. Wywołują łaskotanie i uczucie świądu. Znam łosie, jelenie czy dziki. Co chadzają w ostępy. Zniżają łeb w ukłonach  ilekroć widzą mą postać  przechadzająca się po lesie. Czasami rozmawiam z wilkami. O wolności. Lecz Ty nie wyglądasz  na szczęśliwego i wolnego.     Rzucono na mnie czar.  Klątwę, której ani czas ani pokuta nie zdejmie. Dąb znów długo myślał. Czar… klątwy… magiczne konszachty. Runy, pergaminy, konstelacje. Drzewa nie znają się na tym. My rośniemy w ciszy prastarych puszcz. W miejscach świętych,  dotkniętych jedynie stopą Pierworodnego. Naszymi braćmi są chmury i skały. Słuchamy pieśni wichru. A kołysze nas do snu  szemrząca dziko Atrubre. Pani wszystkich wód,  której źródło spłynęło z nieba przed eonami.     Ale znam kogoś kto mógłby zaradzić  na Twą niedolę dziwny wilku. Zabiorę Cię do czarownicy,  która może będzie potrafiła zdjąć klątwę. Las jest wielki i dziki. Pełen parowów i dolin. Nie zbadają go w połowie nawet  tak śmiesznie mikre łapy jak Twoje. Zresztą nieroztropnie byłoby wysyłać  Cię tam samopas. Zaniosę Cię zatem wilku. Ku dawnemu kręgu rady. Do magicznych wrót Dok Natt. Tam jest dom czarownicy. Mieszka w wysuszonym cielsku trolla. Ona będzie umiała pomóc.     I ruszył ku kniei  z moim ciałem uwięzionym  w gałęzistym uścisku. Dopiero szóstego dnia stanęliśmy u celu. Dąb wyszedł zza  ostatniego szpaleru świerków. Każdy z nich zaszumiał  w ich drzewnym języku, oddając hołd władcy lasu. Moim oczom ukazał się przepołowiony światłocieniem zmierzchającego słońca  krąg polnych głazów,  pokrywały je wyżłobione linie runicznych, elfickich zaklęć. W centrum okręgu stała budowla  prawie tak wysoka jak Dąb, Złożony z kamieni i księżycowego srebra  łuk Dok Natt.     Miejsce gdzie Pierworodny  śpiewał swym dzieciom  pieśń o powstaniu życia. Gdzie nauczył ich miłości i dobra. Bo zła wtedy w krainie nie było. Nie było elfów, ludzi ani krasnoludów. Był tylko Pierworodny, jego głos  i zrodzone ze śpiewu dusze. Ognie natchnienia. Które dały początek życiu. Dąb ułożył mnie delikatnie w kręgu. Dopiero wtedy dostrzegłem osobliwe domostwo na lewo od nas. Było to cielsko trolla. Zamienione w kamień. Naruszone eonami opadów i erozji, pełne wgłębień i pieczar, prowadzących wgłąb jego martwych trzewi. Jedno z nich prowadziło do domu czarownicy.     Dąb z zaciekawieniem  krążył wokół cielska trolla. Z pewnością kiedyś go znał. I nie myliłem się. Kelljoon Maczuga… pomiot magii  która zatruła pieśń. Zabił go przed wiekami Jannii, Bóg góry. Była to era jaką pamiętamy już tylko my, strażnicy lasu i skały górskich zboczy. W jego wnętrzu  uwiła swe gniazdo czarownica. Bywaj wilku. Obyś w świętym Dok Natt, odnalazł to czego szukasz  i zmazał klątwę swego rodu. Ludzi jak ich nazywasz. Odszedł w las a za nim udały się  dwa najwyższe świerki. A ja ruszyłem niepewnie do trollowej jaskini. By szukać ratunku. I znalazłem go w objęciach czarownicy.  
    • Witam - wiersz ciekawy Czarku -                                                                Pzdr.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...