Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Dział Świadczeń Rodzinnych


Barbara_Pięta

Rekomendowane odpowiedzi

Stoję w długiej kolejce, cętkowanej szarymi twarzami. Stoimy razem. Ja i twarze. Ja i moje myśli. Moja twarz i ich myśli. Straszaki z siłą wodospadu uderzają o brzeg mojego postrzegania. Mnie tu przecież nie ma, ludzie nie widzicie? Nie ma mnie! No, bo już myślałam, że... tak, wiem – teraz zrozumieliście. Kumate ludziska, słowo daję. Myślałby kto.
Nici z dematerializacji. Sterczę dalej. Przesuwam się, tup, tup. Stoję. Wzdycham. Ocieram się o blond dwudziestkę. Zdycham. Zmartwychwstaję. Zaczynam błądzić wzrokiem po ścianie, pomalowanej na bladozielony kolor. Już ja przejrzałam tę ich grę, cha, cha, taka głupia nie jestem. To jest tajna operacja Centrum Wyciszania Emocji. Zerkam na drzwi z napisem „wc dla petentów”. Zaglądam do środka. Ale duży! Nie śmiejcie się, kibel jest ważny. Szczególnie w takim miejscu. Nareszcie. Kilka osób wchodzi do pomieszczenia z napisem „Obsługa”.
- To kiedy można się spodziewać? – pyta drobna blondynka z dzieckiem.
- Nie wiem. Nie mamy terminu – urzędniczka namiętnie wpatruje się w bliżej nieokreślony punkt, mniej więcej na poziomie podłogi.
- Jak to nie ma terminu, przecież było powiedziane, że w październiku – denerwuje się kobieta.
- Nie, proszę pani, my to mamy po prostu przerobić, PRZE-RO-BIĆ! – głośno sylabizuje.
- Jezu, to kiedy będzie? W listopadzie? – widzę, jak na jej policzki wypływa ognisty rumieniec.
- Może... – mruknięcie zza biurka.
- Może?! Ja mam troje dzieci! – krzyczy kobieta, wymachując rękami.
- My się staramy, robimy, co możemy, a komornicy często robią źle. A my się staramy.
- Kurwa, ja idę do prezydenta, idę kurwa do prezydenta! Mam tego dość!
- Ja nic nie poradzę, my się staramy.
- Jasne... psia wasza mać.
Kobieta z dzieckiem w wózku, wjeżdża z wrzaskiem do ośrodka. Z całej siły uderza pięścią w drzwi. Odsuwam się pod sam kibelek i siedzę, jak mysz pod miotłą. Boję się, żeby przypadkiem nie oberwać. Bo to wiadomo?
- Szósty raz tu jestem – kobiecina wymachuje wezwaniem – szósty raz! – biała koperta fruwa, jak chorągiewka.
- Otwierać, otwierać głupie krowy! – furiatka nie daje za wygraną.
- Ona pijana chyba, jeszcze sobie kłopotów narobi – szatynka, okrągła jak księżyc w pełni, ma zatroskaną twarz.
- No, w dodatku z dzieckiem – podchwytuje jej kompanka i mocno ściąga brwi.
- Prosić się o jałmużnę. Pani kochana, kupię sobie rzęcha jakiegoś i będę jeździć do roboty. Dziecko oddam do żłobka i mam to gdzieś. Mówię wam, kupię rzęcha... – mała, drobna, krótko przystrzyżona czarnulka mówi donośnym, pewnym tonem.
Wszyscy kiwają głowami.
- Nic, tylko nam przyjdzie pod latarnią pracować – ta od księżyca próbuje żartować.
- Cha, cha, cha, nic tylko patrzeć, jak nam latarni zabraknie – rechocze druga. Reszta jej wtóruje.
- To trzeba mieć warunki przecież... – wysoka, ruda czterdziestka kiwa głową z powątpiewaniem.
- E tam, do sześćdziesiątki w zawodzie – macha ręką czarnulka – ja się jeszcze załapię. Mówię wam, kupię sobie rzęcha...
Kobieta wywołuje petenta.
- Kto następny? Proszę.
- Dzień dobry – wyjmuję dowód osobisty - chciałabym się dowiedzieć, kiedy dostanę zasiłki rodzinne, bo decyzja już przyszła, a konto puste – pytam grzecznie, jak dobrze wychowany petent.
- Już idą – pani po przeciwnej stronie „desku” jest mało rozmowna.
- Idą? – próbuję sobie wyobrazić chodzące pieniądze.
- Płyną.
- Aha... płyną – puszczam wodze fantazji – bo wie pani, dzisiaj sprawdzałam i nic nie ma.
- No tak, nie ma, bo dopiero jutro pójdą – stwierdza rezolutnie i ściąga usta w ryjek.
- Aha. A zaliczka alimentacyjna?
Zmienia się obsługa, podchodzi chłopak.
- Tak?
- Chciałabym się dowiedzieć, co z tą zaliczką alimentacyjną..
- A miała pani wezwanie?
- No, miałam, ale już jest dobrze – wyjaśniam.
- Dobrze? – chłopaczysko uśmiecha się.
- Tak, bo wie pan, ja tu byłam i uzupełniłam wniosek. Zgłosiłam się w poniedziałek i wtedy wezwanie leżało w teczce, a dzisiaj przyszło do domu.
- Aha, czyli że jest poprawione? – upewnia się i szczerzy zęby.
- Dokładnie – potwierdzam. Zaczynam się niecierpliwić – to proszę pana, kiedy się można spodziewać decyzji w tej sprawie?
Chłopczyk patrzy na mnie, jakbym się urwała z księżyca. Mruga rzęskami i nic. Mroczna, złowroga cisza. Oj, nie wróży mi to najlepiej. Ale ja jestem zuch kobita, zachowuję zimną krew. Zresztą, jakby kto nie wierzył, to we wszystkich moich listach motywacyjnych stoi czarno na białym :”odporna na stres”.
- Decyzja? – jego brwi prawie stykają się z włosami.
- Decyzja – zaczynam się pocić. Myślę też o możliwości skorzystania z toalety.
- No... jeśli jest uzupełnione, to wkrótce – odpowiada enigmatycznie.
- Ale mniej więcej, może mi pan powiedzieć?
- Mniej więcej w najbliższym czasie – chłoptaś dalej suszy ząbki.
- To nie macie państwo konkretnego terminu? – pytam zdziwiona.
- ... – uśmiecha się przepraszająco.
- Żadnych wytycznych? – kręcę głową z niedowierzaniem.
Cisza.
- To dziękuję. Do widzenia – mówię znużona i wychodzę.
Drepczę powoli i rozmyślam. Miła ta obsługa. Wszyscy się uśmiechają. Co z tego, że nic nie wiedzą? Może za to właśnie im płacą?

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

polskie urzędaski jak malowane... calkiem zgrabnie i prawdziwie, dialogi jak z koleiki po zasiłek, w ktorej ja też kiedyś wystawalem co miesiąc. podoba mi sie i mam tylko nadzieje ze pociagniesz temat, bo jak na razie ładnie opisalaś kawał polskiej rzeczywistości , ktora az prosi sie o jakąs głebszą refleksje.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

k.s. rutkowski - bardzo Ci dziękuję za ten komentarz, nawet nie wiesz, jaki mam banan od ucha do ucha :-))) Myślę, że da się to pociągnąć. Pozdrówka/B.

P.S. Mamy podobne odczucia na temat polskiej rzeczywistości, która prosi się o refleksję głęboką, jak ocean ;-).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

nie gra mi w dwóch miejscach
tutaj:
- Ona pijana chyba, jeszcze sobie kłopotów narobi – szatynka, okrągła, jak księżyc w pełni ma zatroskaną twarz. (bo wychodzi, że księżyc ma zatroskaną twarz)
--> jakoś tak bym to widziała:
- Ona pijana chyba, jeszcze sobie kłopotów narobi - szatynka, okrągła jak księżyc w pełni, ma zatroskaną twarz.
i tutaj:
Mówię wam, kupię rzęcha... – mała, drobna kobietka, krótko przystrzyżona czarnulka mówi donośnym, pewnym tonem.
---> wycięłabym "kobietkę" (bo jak czarnulka to wiadomo, że nie chłop) i zostałoby:
Mówię wam, kupię rzęcha... - mała, drobna, krótko strzyżona czarnulka mówi donośnym, pewnym tonem.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Kurcz, jestem taki zarabany, że nie ma kiedy czytać. Większośc ostatnich kawałków (róznych autorów) wkleiłem do worda, i czekają na mój oddech.
Świetny tekst, bardzo realistycznie, ale z dużym satyrycznym zacięciem oddaje polską (nie tylko zreszą) rzeczywistość.
Te BIURWY, niezależnie od tego w jakim urzędzie (niezależnie także od płci) piją kawę są w stanie doprowadzić człowieka do rozpaczy. Nie poddawaj się jednak i walcz o swoje, niezależnie od tego, czy starasz się o pozwolenie na eksploatację węgla na księżycu, czy o zezwolenie na budowę stacji kosmicznej. powodzenia.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...