Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wesele


Rekomendowane odpowiedzi

„Jaki tam dekadentyzm?
Jaka tam abnegacja?
Ja mam po prostu
chronicznego lenia!”

Kazimierz Przerwa-Tetmajer
do zaprzyjaźnionego bacy




Gdy podano do stołu trzecie danie: pieczonego prosiaka, który wjechał na salę niczym łyżwiarz figurowy podczas nastrojowej rewii - w blasku reflektora i towarzystwie dwóch dostojnych kucharzy – sala zamarła. Zwłoki zwierza, wywołujące istny potop śliny z podniebień i języków wszystkich gości zdecydowanie przyćmiły wcześniejszego łososia i kurczaka. Ich szczątki zieleniały teraz ( kto wie czy z zazdrości ) na dnie rozbawionych żołądków nerwowych nieco i spoconych mężczyzn. Zaczęli na głos żałować, że dla wieprzka nie zostawili więcej miejsca. Ojciec, który zmienił tego wieczoru już dwie koszule, dał wyraz swemu niezadowoleniu w wybuchowo-odbytniczy sposób, na co obruszyła się swatowa, siedząca tuż obok niego – nadal sztywna, mimo pięciu kieliszków wódki za kołnierzem.

Po świni nie ma bólu dyni! – zaintonował, z twarzą czerwoną jak burak.

Na początek dawać wieprza! Wtedy reszty dawać nie trza! – podchwycił stryj Artur, którego najbardziej chyba oburzyła niestosowna kolejność potraw. „Czekali aż wyjdziemy, czekali aż wyjdziemy” – powtarzał wciąż swą pijacką konkluzję zaróżowionej z zażenowania małżonce.

Goście państwa młodych, których na weselu było około stu pięćdziesięciu, stanowili niestrawną na trzeźwo mieszankę. Czego tam nie było: śmietanka towarzyska śląskiej ( i nie tylko ) palestry, lekarze oraz nieco zamożniejsi - stomatolodzy i przedsiębiorcy - to z jednej strony. Z drugiej, czyli mojej, dawno połączeni proletariusze wszystkich zawodów, z rękoma naznaczonymi mąką młynarską i męką górniczą.
Miałem dobry punkt obserwacyjny za głównym stołem, usadzony tam jako brat pana młodego. Miło było patrzeć jak wszystkich jednoczy alkohol, żarcie ( w tym - wyjmowany spomiędzy zębów widelcem – kawior ) oraz pulsujący rytm, grającej progresywne disco polo – orkiestry weselnej. Wodzirej swoim wysokim głosem „zawodził” coraz bardziej „znanymi” i „swojskimi” kawałkami, w miarę topnienia czasu i trzeźwości gości, coraz mniej zażenowany…
Jeśli chodzi o mnie, w momencie gdy wyczerpany repertuar Golec Uorkiestra zaczął dyskretnie przechodzić w przeboje Stachurskiego i Schazzy, ze zniecierpliwieniem szukałem azylu w samotnym ( no, prawie ) pijaństwie weselnym.
Wraz z partnerką, której tolerancja na towarzystwo – w przeciwieństwie do mojej - była jak z gumy, wyszedłem na taras, a stamtąd do obszernego hotelowego ogrodu… Po godzinie rozmów i gapienia się w gwiazdy postanowiliśmy jednak przeprowadzić mały rekonesans sali weselnej, wypijając przy okazji kolejny kieliszek czegoś jasno pomarańczowego. Na nasze nieszczęście dopadła nas, snująca się na nogach i wyglądająca w zbyt dużej sukni jak wielka pijana beza – panna młoda. Prowadziła za rączkę swojego patyczakowatego kuzyna, który najwyraźniej nie przejmował się strojem, ani też nie udawał entuzjazmu wobec uroczystości. (Strzeż się ludzi zbyt szczerych w swoich reakcjach – nigdy nie wiadomo, kiedy mówią prawdę) „Macie wspólne tematy, jesteście studentami…” – skwitowała błyskotliwie dopiero-co-żona mojego brata ( Boże uchowaj! ).
Ale wspólnych tematów jakoś być wiele nie chciało – Łukasz schizofrenicznie zatapiał się w swojej workowatej, białej koszuli. Razem z Basią piliśmy więc wszystko po kolei, łącznie z kawowym likierem, po którym należałoby niezwłocznie odwiedzić dentystę. Mój brat, Adaś, zupełnie rozluźniony, bawił się z gośćmi weselnymi w pociąg, co to jedzie z daleka… A ja, gdy początkowe zażenowanie stało się wspomnieniem, wśród siedzących jeszcze gości, wypatrywałem jego bezy. Odnalazłem ją w końcu przy stoliku stojącym najbliżej hotelowej recepcji, rozmawiającą z wysokim, wysportowanym brunetem, z gatunku tych, co to ciężko uwierzyć, że mają na imię Wojtek lub Jarek, a nie - Antonio.

„Antonio” jednak miał na imię Jarek. „To mój Jarek przecież…” – oznajmiła mi w odpowiedzi kuzynka – Danka, nie wiedzieć czemu, wpatrując się przy tym mętnym wzrokiem w moje prawe ucho. Był zawodowym żołnierzem, dziwnym żołnierzem, w którego głowie kołatały się widocznie myśli z zupełnie odległych od siebie stref stabilizacyjnych. Według słów Danusi, jej mąż miał „załapać się na ostatnią zmianę w Iraku”. W tym momencie, co już nie było tak imponujące, stacjonował zaledwie na krześle, z lewym łokciem opartym na stole, wpatrując się, trzeźwo i uważnie, w moją bratową. Była to pozycja „przyjaciel wszystkich kobiet”. Sam ją często stosowałem w moich desperackich próbach... Ale on? Teraz?
Może jest to skutek niedoboru „przywracania do pionu” odkąd został oficerem? Patrzcie go! Zaraz zacznie w półgejowskim geście ( że niby taki to on „neutralny” ) wymachiwać delikatnie nadgarstkiem, ledwo się przy tym powstrzyma od połaskotania jej w podbródek!

Sam za stołem, nagle zauważyłem, że ktoś mi się przygląda. Była to kobieta w średnim wieku, siedząca zaledwie kilka metrów ode mnie… Nieco pulchna szatynka o szaroniebieskich oczach, której twarz „widocznie” była polem rywalizacji dobrze opłaconych jednostek makijażu z podstępną siatką drobnych zmarszczek. Dodatkowo, tliły się na niej jeszcze – konające niedobitki niegdysiejszej urody.
Poczułem na sobie jej ciężki, bardziej już „babski” niż kobiecy – wzrok. Był uporczywy, rozbiegany, a w pewnym momencie skupiony i bezczelnie pożądliwy. Przez moment doświadczałem lekkiego, niemal mlecznego – perwersyjnego podniecenia, które szybko ustąpiło miejsca mocnemu i otrzeźwiającemu jak gorzka kawa - zniesmaczeniu… Musiałem zaczerpnąć odrobinę powietrza na tarasie. Nim jednak wyszedłem, między jednym a drugim refleksem okularów, zauważyłem jeszcze rozbawioną „bezę”, ciągniętą przez naszego Antonia ku parkietowym pląsom w rytmie Yugotonu. Adaś pewnie wymiotował już gdzieś w toalecie.

- Kraków to tak naprawdę wypindrzone, wylakierowane, odpustowe miasto… - oznajmij Łukasz, gdy wszedłem na taras. Akcentował przy tym bardzo ostro każde słowo - …Ta cała „kultura” to pozór…
- Może i masz rację… - odparła Basia, powoli prostując zmarszczone czoło – Praga to jest coś… Kilka razy większa i bardziej interesująca, bo mniej sztampowa…
- I jest gdzie połazić – dorzuciłem bez sensu.
- Praga ? - ożywił się Łukasz – Jeżdżę tam raz na pół roku. Mam tam taką…hhhmm… przyjaciółkę.
- Czeszkę? – zainteresowała się Basia – Jak ją poznałeś?

Ale mnie to już nie odchodziło. Postanowiłem sobie połazić, tym razem sam. Spojrzałem jeszcze w niebo. Ranek powoli zaczął przegryzać się z nocą, widać było pierwsze chmury. Wiedziałem jednak, że wesele potrwa kolejne kilka godzin i na nic się zdadzą niecierpliwe westchnienia. Rozejrzałem się po sali weselnej. Robiła wrażenie miasteczka przez które przeszła obca armia. Wyludnionego i smutnego – niemal wszyscy goście gdzieś się rozpierzchli.
Udałem się ku, intrygującym mnie od początku wesela, kręconym schodom, które wiły się jak serpentyna w rogu sali. Byłem jeszcze dość trzeźwy na tę wspinaczkę, więc ruszyłem, rozglądając się na boki, nie patrząc przy tym wcale w dół.
Gdy dotarłem na „pięterko”, oczom moim ukazał się zimny hotelowy korytarz z czterema ciemnoniebieskimi drzwiami. Nie był długi, na oko - dziesięciometrowy. Rozglądając się, zauważyłem po chwili, że drugie drzwi po lewej są lekko uchylone. Na odsłoniętej części pokojowej ściany majaczyły jakieś światła i cienie. Wahałem się dłuższą chwilę.
Obejrzałem się za siebie i ruszyłem. Powoli jak kot, mimo że w ciasnych lakierkach cholernie bolały mnie stopy… czaiłem się ku drzwiom. Gdy już byłem wystarczająco blisko, wsadziłem dłoń delikatnie miedzy szparę w drzwiach i powoli je odchyliłem. Usłyszałem jakiś stłumiony mlask, a potem szept. Za rogiem krótkiego przedpokoju wyraźnie coś się działo…
To co zobaczyłem chwilę potem nie było Pragą ani Krakowem – nie było nawet pozorem kultury. Co ja mówię! Zwykły, wylakierowany, pełny silikonowym bogiń seksu pornos – to przy tym dobranocka. Tego nigdy nie zapomnę – to było „hard”, a do tego „live”.

Żołnierz miał mocno włochaty tyłek. W niektórych miejscach przypominał on czarny busz. Miał tłuste, wielkie dłonie. Mógłbym przysiądz, że kleiły się do nich jeszcze kawałki pieczonego prosiaka. Panna młoda, z wysoko zadartą sukienką – przymykała oczy w zapomnieniu – jej biust falował bardzo wulgarnie, jak kawałek nieokiełznanej słoniny…Nie zauważyli mnie, jęczeli i stękali. Chyba nigdy tego nie wymarzę z pamięci…

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...