Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

360 stopni do Ojca


Rekomendowane odpowiedzi

„360 stopni do Ojca”




Wszystkim, którzy żyją









PROLOG

Zagłuszona jej twarz kołysała się na moich policzkach. Czarne panie w spódniczkach ciała tańczyły przy płomieniach ludzkiego dna.Trzymały w rękach małe noże. Tańczyły czarne panie… tak szybko. Świat płakał. Żałoba wszystkich narodów świata. Taniec się skończył. Śmierć przegrała. Zagłuszona jej twarz w marmoladowych objęciach matki- płakała. Czarna pani rozdarta, bez ciała, bez ubrania. Czarna pani tańcząca przy ogniu podniety miłosierdzia – płacze białymi łzami. Wokoło niej kwiaty, grzebienie, ludzkie włosy, pieniądze, dno. Jej ciało leżące na ziemi – nagie, zgwałcone, bezradne. Zagłuszona jej twarz kołysała się na moich policzkach. Czarne panie z oczami mojego Boga. Ludzie na kolanach proszący o przebaczenie. Czarne panie w spódniczkach ciała tańczą – płomienne zło. Wybiegłem z domu. Wytarłem ręka czoło. Krew. Zrobiłem się zielony. Pójdę do ZOO. Zobaczę.. misie, tygryski, brzydkie ptaszki i inne zgwałcone przez ludzi- stworzenia. Zamknąłem oczy. Takie słabe.
Takie bezużyteczne. Wszyscy na mnie krzyczeli. Ojciec ,matka, spuszczona siostra, kwiat róży i Ty- biała damo. Biegłaś w moją stronę. Bez spodni. Moja TY... SuperHiperExtraOrgasmoWałbrzyskaDziewico. Wybiegłaś na mnie całkiem naga. Z papierosem w ustach. Wybiegłaś. Na dworze. Cholernie ciemno. Wpadam w dno. Wszyscy. Wszyscy na mnie i do mnie. Krzyczą. Błagają. Idioto zrób coś ze sobą. A ja stoję. I nie modlę się. Wmawiam sobie, że jestem całkiem normalny.. no może, n i e c a ł k i e m. Ale kiedyś byłem „Fajniejszy”. No, bo się starałem. A teraz? Teraz mam wszystko w dupie. Słucham ciebie. Stoisz. Mi na drodze. Ale się nie boisz. Pytam. Żegnasz mnie. Wszyscy na mnie krzyczą. Chcę biegać. Potrafić. Rozumieć. Rzygać potężnie i „znów się podnosić”. Wszyscy pytają... Co się z tobą dzieje? Czemu masz krew na ustach? •Czemu n i e l i ż e s z dupy światu jak my?? Oglądam swoje żebra. Z bliska i znienacka. Oglądam bateryjny telewizor. Ojca i matkę, siostrę- chowam. Pochowam ich zgodnie z moją wiarą. Wszyscy na mnie-ból swój kładą. Wszyscy gwałcą-rękami grzech. Modlą się za mnie. A ja za nimi. Wchodzę do kościoła.
Ludzie drą ryje: Czapki z głów. Idę dalej. Widzę małe kobietki. Ubrane. Rozebrane.. wyciągnięte z bólu-nieba. Wrocław. Wrocław- tonie. Parki . Budynki. Psy. Wszyscy. Pomału – umierają. Małe kurwy. Mali geje. Pedały. Gnoje. Murzyni i żydzi. Ja już więcej nic nie zaśpiewam. Ja już nigdy nie będę krzyczał. Teraz będę wspaniałym człowiekiem. Zdrowym i silnym- jak cholera. Będę rzygał. Powietrzem. Wszystkim małym. Cholernym pedałom . I mogą sobie krzyczeć :
S k u r w y s y n
Ale ja będę żył. W swojej krainie. Będę żył .. w małym drewnianym domku... obok niego.. będzie pełno śniegu... Wokoło mojego drewnianego domku... będą z każdej strony góry... i będę szczęśliwy... kiedyś. Nigdy. Nigdy. Sam. Samotność. Było zimno . Było przyjemnie .Zobaczyłem Ciebie. I już umarło.. wszystko.. nawet chwilowa przyjemność. Twoje usta. Coś powiedziały. Wiedziałem . To były . Najbardziej nie przyjemne słowa . Jakie od Ciebie usłyszałem . Ktoś mi kiedyś napisał . Że powinienem się udać do psychiatry . Zrobiłem go . Sobie sam . Z plasteliny i ze szczęścia . Walić to wszystko na ryj . Mali bandyci . Złodzieje. Cyganie . Było zimno . Jednak czułem . Przyjemność z rozpaczy . Twoich rąk . Słuchałem .Potrafiłem . Spuścić Ci się na twarz . Bez żadnych zbędnych emocji . I robiłem to częściej .Bo chciałaś tego . Za cenę każdego grzechu .





Jeden Amfetamina

Przeczytałem z góry do dołu.. twoje usta. Kochały. Dotyk. Ust. Kochały mnie. Wyciągnąłem się na fotelu i zasnąłem.. na kilka sekund. Twoje usta. Milczały. Ubrałem Cię w czarną. Długą suknie. Myślałaś. Spoglądałaś na mnie...



NIELUBIĘ JAK NA MNIE KRZYCZYSZ


P
r
z
e
s
t
a
ł
e
m.


Wytarłem mokre oczy. Wytarłem mokre.. łzy.


DZIADEK MÓWI ŻE TO BÓG WLEWA NAM ŁZY DO OCZU.

Trzymam różową. Dłoń. Na niebie jest placek . I dwie kobiety. Chodzące w białych pidżamkach-boso. BOSO. Bosa kobieta .Mnie z tobą też. Było dobrze. Zawsze . Mówi. Do swego białego. Przyjaciela. Słyszałem że podobno. Można być przyjacielem. Boga. Ale ja takiego przyjaciela. Miałem. Śnię. Krzyczą ludzie- bezgłowi. Śmierdzą. Jak ludzie śmierdzą... to albo się... nie myją. Albo są z Afryki. Mówi moja mama. A ja zawsze muszę być- czysty. Jak dywan. Który jest w pokoju- moich rodziców. Nie wolno mi dotykać. Brudnych dziewczyn. Każdych dziewczyn. One gniją – mówi dziadek.

DZIEWCZYNY ŚMIERDZĄ jak PCHŁY

Nie wolno

Nie wolno mi biegać
Nie wolno mi krzyczeć
Nie wolno mi stać na głowie.. bo umrę jak pies- sąsiada
Nie wolno mi być
Nie wolno mi być dla kogoś przyjacielem
Nie wolno mi rodzić dzieci z trzema głowami
Nie wolno mi patrzeć na zabite gołębie
Nie wolno mi śmierdzieć.
Nie wolno po Turecku
Nie wolno
Nie wolno
Nie wolno


Tu gdzie mieszkam -nie wolno oddychać. Częstą bawię się dżdżownicami. Słucham ich śpiewu. Krzyku i kłótni- małżeństwa. Dostałem kiedyś. Lalkę i czekoladę. Od pana mieszkającego w sklepie. Ten pan był bardzo stary i śmierdział jak pani z mięsnego. Ale on nie śmierdział mięsem. Padliną. Serce mu się rozkłada- mówi dziadek. Ale ja mu nie wierzę. To nie serce. To starość. Czekoladę nie podzieliłem i zjadłem sam. Dostałem suchą karę. Dlaczego ? Umarłem . Umierałem. Biały sen.

CZASMI KIEDY CHCEMY KRZYCZEĆ BÓG ZASZYWA NAM USTA

Mój tata umarł. Po cichu. Nie miał ust. Nie miał czekolady. Wylałem na niego kubek gorącego milczenia. Miał na sobie czarny kaftan. Trumna była dobrze zbudowana. Aby dobrze nosiła jego grube kości. Mama mówi że OJCIEC był pedałem. Dlatego mnie kochał. Nigdy nie mówił. Bo Bóg zaszył mu usta. W dzieciństwie- kiedy
kochał się z dziadkiem. DZIADEK też jest pedałem- krzyczy moja mama. Zawsze. Czasami. Kiedy
jest zła. Kiedy
leci jej .. moja łza. Kiedy
cicho śpiewa.

KIEDY MILCZYMY KOLYSZEMY SIĘ TAK JAK NASZE WŁOSY

Dziadek mówi że prawdziwi mężczyźni. Mają krótko ścięte włosy. Ja mam długie. Ale co on może wiedzieć skoro jest gejem- mówi mama. Kiedy
pachnie wiosna. Topnieją nasze serca. Kiedy
kobieta dostaje kwiaty. Robi się słodka. Kiedy
się zakochamy- mamy długie włosy. Kiedy
się zakochamy. Możemy rozmawiać o wszystkim. Czy Dziadkowi stopniało serce ?? Mama mówi że jest stary i że już nigdy nie zrobi kobiecie- dobrze. Kiedy
wącham kwiaty i na łące. Moje ciało. Jest całe w powietrzu. Latające. Kiedy
wącham kwiaty. Staje się niechcianym przyjacielem wszystkich. Miłość śmierdzi jak kwiaty. Moje dłonie są stare. I nikt mnie nie rozumie. Każdy
chce być moim przyjacielem. A ja wącham kwiaty... i słyszę fortepianowe krzyki. Nie chce już mieć przyjaciół. Nigdy. Nigdy. Nigdy. Nigdy. Mieć.

NIE CHCE MIEĆ

Przyjaciół
Kobiety
Rodziny
Serca
Rozumu
Bólu
Zębów
Czekolady
Różowej pościeli.

Nigdy Nie chcę mieć
Nie chcę
mieć
chcę mieć
Nie chcę mieć
Nie chcę mieć
Nie chcę mieć Nie chcę
Nie chcę mieć Nie chcę mieć
Nie chcę mieć Nie chcę
Mieć
Nie chcę
mieć Nie chcę
mieć Nie chcę Nie chcę
mieć Nie chcę mieć Nie chcę
mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć
Nie chcę mieć Nie chcę Nie chcę mieć
Nie chcę mieć Nie chcę mieć
Nie chcę mieć
Nie chcę mieć Nie chcę mieć
Nie chcę Nie
chcę mieć
Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć
Nie chcę mieć Nie chcę mieć
Nie chcę
Mieć
Nigdy

Wszystkiego
Co
Stare
I
Brzydkie
Jak
Ja

Nie chcę.

Kiedy myślę. Tonę. Piję. Usycham jak cebula. I kwiaty mojej mamy. Podobno mężczyzna ma w życiu dwóch przyjaciół. Pierwszy to ten w majtkach. A drugi to piłka nożna. Ale ja jeszcze tego nie wiem bo jestem za mały. Mówi moja mama. Kiedy latam w powietrzu. Ktoś wbija mi metalową rurkę w ucho. To jest mój przyjaciel. On nigdy mnie nie skrzywdzi. Nigdy. Nigdy. Nigdy nie będzie gejem. Dlaczego jestem za mały ? Tata mówił że kiedyś będę stary. Jak on. Ale on był brzydki. Lizał dupę Dziadkowi – krzyczy mama...

JEŚLI MAMY WE WŁOSACH KWIATY TO NIEDŁUGO UMRZEMY

Mój tata przed śmiercią...nie powiedział mi że mnie kocha. Zawsze mówił że umrze jak w filmie. A filmie było : kocham. A on nie otworzył ust. I nie dostał żadnej nagrody. A ja. A ja dalej myślę że filmie umiera się inaczej. Niż w prawdziwym życiu. Nie umiera się naprawdę. Tam mówi się cicho...
Czasami gdy mama ubiera choinkę. Ja myślę o tym aby to wszystko się skończyło. Nie lubię świąt. Nie lubię świąt. Skrzeczę. Na stole jest zawsze wiele potraw. Czasami wychodzę na dwór. Gdy jest zimno moje serce. Rzyga. Podobno kiedy ktoś ma kwiaty .. we włosach niedługo umrze. To prawda.

TATA Umarł
Kolce wbijały mu się w czaszkę. Płatki róży przykrywały krew. Kiedy śpię- mój przyjaciel. Zamknięty w szafie... gdzie są buty. Krzyczy. Tak cicho. Cicho. Aby mama go nie słyszała. Mam zielone uszy.
Gdy mieszkałem w brzuchu mojej mamy. Cały czas chciało mi się spać. Myślałem że umrę. Umrę. Ale urodziłem się. Mama mówi do swoich przyjaciół. Że jestem patologią. Pyta się czemu płaczę. Chucham na nią. I całuję rybę bez oczu w dupę. Zostaje. Sznur. Żyletka. Tabletki.







Dwa Paranoja

Kiedy mam urodziny staję się poważniejszy. Starszy. Nudniejszy. Często wyobrażam sobie. Że jutro będę miał urodziny. Kiedyś wyobraziłem sobie że mam czterdzieści pięć lat. Tyle co dziadek. Ale nie jestem tak brzydki jak on. W szkole mało osób mnie lubi. Mówią że jestem głupi i nudny. Dlaczego oni tak mówią ?? wszystko co mówią to kłamstwo. Świnie. Kiedy pojechałem na klasową wycieczkę. Wszystkie dzieci się ze mnie śmiały. Moja mama mnie kocha.

KIEDY SIĘ BOJIMY NASZE USTA ROBIĄ SIĘ KRUCHE

Mama mówi że jestem ślepy . Nie widzę podobno zła. Widzę kiedy moja mama jest zła. Wtedy się boji. Jej usta stają się kruche. Złamałem swoje ciało. Zacząłem jeść swoje usta.
Jestem. Byłem. Głodny. Popatrzyłem przez okno. Wstałem i wyszedłem przez szybę. Latałem w powietrzu. Wciągnęło mnie. Umarło. Zdechło. Palce same odleciały. Wszędzie było ciemno. Stałem się kruchy.

Kiedy się boję moje usta robią się padliną.

Pamiętam pewnego razu. Jak zasnąłem bez twarzy. Ktoś mi ją wymazał. Podobno się przestraszyłem. Ale w to nie wieżce- nikomu. Nawet mojej mamie.



Trzy Pamiętnik próżności.

Kiedyś zacząłem pisać pamiętnik. Kartki topiły się ze wstydu. Ojciec już na mnie nie krzyczał. Ale zawsze powracał kiedy otwierałem zeszyt z przykrościami. Luty jest to najpiękniejszy miesiąc w roku.

8 luty

Bla cha
Blu ska
Bli zna
Bla nka
Blu szcz



20 luty

Kie
D
Y m
Am
Na
Sob
I
e na j
pięk
ni
ej
sze
słoń
ce na
tura
lnie
nie
mów
i ę
nig
dy N & C



21,5 Luty

Kie
Dy m
Am
Ust
A mo
Gę Gę
Si Ego
Spa
Cerowa
Ć
N a
Beton
Owych
Nóż
K
ach




22 luty

Mam
A lub
I mo
Jego kole

On je
Sta
R
Szy i
Ma
Be
Ton
Owe
Pal
Usz
Ki


23 luty


J
Kole
Ga
Ko
Cha si
Ę
Z m.
Oją
Mam
Ą
Kocha

Wspa
Ni
Ał ą.





Cztery ŚMIERĆ TO NAJPIĘKNIEJSZA PRZYKROŚĆ

Kiedy stoję samotny na dworze. Robię się cichy i brzydki. Widziałem panie tańczące bez spodni. Czarne. W krwawym kręgu. Bez kręgosłupów. Tańczyły tak pięknie uroczyście i przesadnie. Z pianą naturalną na ustach. Z krwią wylewająca się z pochwy. Z uszu brud krzyczący przebacz. Kiedy stoję. Widzę. Małe bzykające się mrówki. Gdy słychać pieśni na ulicach. Wiem że ktoś jeszcze żyje. Moja matka .
Zdechła. Przebrzydła. Zalepiona pleśnią. Ty podła . Ty z gnoju moja powstała. Obrzydliwa ze wszystkich tańcząca w kręgu. Bez ust. Czarna. Ta pieśń . Wsadzam Cię do pudełka. Ojciec w trumnie.
Siostra nie śpiewa – milczy przywiązana sentymentalnie do fotela.
Dziadek –podły pedał .Tak matko. Tak mówiłaś. Mówisz że przerastam wszystkich. Mam nadzieję że wiesz że umarłaś. Przestań. Umarłaś. Zdechłaś jak pies sąsiada. Nie wolno mi Cię dotknąć. Śmierdzisz jak ojciec, dziadek i cały [CENZURA] świat. Zamurowałaś moje okna. Moje oczy . Kolor beton-natura. Słyszałaś o marmoladzie mojej natury. Przebijam . Wszystko w głupocie. Nie jesteś. Słyszysz nie umieraj. Piszesz wiersze ? cham-poeta i tyle. Ci. Ci. Ci. Masz być Ci.

Masz być Masz być
Masz być
Masz być Ci.
Masz być Ci. Szą.
Masz być Ci. Cho
Masz być Ci. Erpiącym.
Masz być Ci.

Wyciśnięty sok.
Smak. Krew.
Świr. Ja.
Parodia.
Żałosna brutalność. Prawdziwość.
Marmolada Chrystusa. Przemyślenie.
Dobroć. Samobójstwo. Bóg przebacza.
Nie zawsze. Trzeba. Pisać. Że się to robi. Brutalnie. Ocierając pochwą o stukniętą butelkę wina. Nie zawsze. Trzeba słuchać. Wymyślonych bzdur połetów. Kiedy się zatrzymam umrę.
Oglądam siebie.

KIEDY ŚMIERĆ W OCZACH MATKI PŁACZE
USTA KOCHAJĄ ODOSOBNIENIE... .

Zgniotłem was. Zgniotłem cały świat. Mam ochotę się zabić. O pani siedząca na księżycach.
Spokojnie .Usiądź i pomódl się za Bozie. Boże ! ! jestem szczęśliwym lekomanem. Boję się. Boję się was.

W as

Moja rodzina zmartwychwstała. Kazała mi śpiewać. Ale ja nie chcę. Mam tego dosyć. Ale ja nie chcę. Śpiewać. Jestem panem. Niczego co żyje. Już

W as

Nie kocham

Mam

W as .

W as .

W as .




Pięć heroina

Nastała jesień. Mam osiemnaście lat. Siedzę. W pokoju bez okien. Z prawdziwymi przyjaciółmi. Ludzie kochają niespodzianki. Przyszedł ojciec. Ubrany w czarny szal. Moje oczy- mało widzę. Dziś na obiad była zmiażdżona papryka. Owoce wynaturzenia. Jego kroki.. były szybkie. Jak na niego za szyb ki. E. Chciałem zobaczyć Słowację. Podobno to piękny kraj. Chciałem zobaczyć Norwegię. Podobno to piękniejszy kraj niż Słowacja. Ojciec spojrzał na mnie. Po raz pierwszy. Zobaczył swojego syna. Może mnie kocha ? Może mnie zobaczy .. jeszcze kiedyś. Za rok. W taki sam . Jak ten. Jesienny dzień. Ojciec przyszedł z liściem na głowie. Spojrzałem na niego. Powiedział że mnie. Kocha. Powiedział że mnie. Kochał. Powiedział że mnie.
Pochowa.

Pokocha.

Polubi.

Potrąci.

Pozabija.

Porozdaje.
Usiadł na moim łóżku. Już długo mieszkam . Tu. Już długo mieszkam na tym łóżku. Czasami słyszę głosy. I boli mnie głowa. Nikt. Mnie nie chce. Nikt. Nikt mnie nie chce stąd wypuścić.
A ja chcę przecież tak mało. Ojciec poszedł. Przyszła ona. Moja. Nazywała się Mojka . Miała długie ciemne włosy. Lubię ją. Ale ja przecież. Umarłem.






Pięć a) socjalistyczna ciocia

Usiadłem. Włączyłem żelazko. Wyprasowałem ciało. Stoję na środku. Wielkiego przedpokoju. Zrozum. To błąd. Nie ma mnie. Nas. Wysiusiaj się misiu. Zjedz ciasteczko. Ubierz spodenki. Pobaw się z kolegami

Nasikałem na jej twarz

Zjadłem jej pośladki

Ubrałem damskie zwłoki

Pobawiłem się jej piersiami

Usmażyłem

- misiu jak pięknie!! Ile masz latek?? No powiedz.. powiedz.. powiedz cioci!!

Nożyczki. Karabin na kulki. Oczy płaczące krwią.






Pięć b) Atatamakotkatatamakotkaijuż

Wypuścili mnie. Zobaczyłem . Dotknąłem człowieka. Ubrał się. W majtki. W przemoczone skarpetki. W twarz.




Atatamakotkatatamakotkaijuż

Padał deszcz. Padało wszystko. Jasne. Białe. Za bardzo czarne. To straszne. To wszystko. Rozpiąłem koszulę. Rozebrałem się do naga. Otworzyłem drzwi.
- Cześć jestem idiota! ! Patrz mi w oczy... a Ty? ?
Rozbawiłem wszystkich. Pomodliłem się. Krzyknąłem : Atatamakotkatatamakotkaijuż !!!.
[CENZURA].
Ja.
Dziewczyna rozebrana ciałem do naga. Dobranoc. A teraz będę śnił...






Sześć Sztokholm

Wyzywali Cię. Podli gnoje. A ja zrobić mogę. Nic. Pojechałbym z tobą. Boisz się. Proszę nie. Nierób mi tego. Ja mam chłopaka. Cicho Ty głupia suko!! Ucichła. Milcząca. Bezradna. To zaczyna robić się nudne. Chodź sobie jakąś zgwałcimy. Kolego. Więc idziemy razem. Zabieramy jeszcze dwóch. Wchodzimy do tramwaju. Tam o kilka metrów stąd.. siedziała. Wyczerpana. Założono jej kajdanki. Rozmyślała o pogrzebie. O najświętszej ich chorobie.
O jej myślach. Zapomina. Zasypia. Upada. Rozebrana. Jej skóra płacze. Słyszy ciężki oddech. Walczy. Boi się. Płacze. Kona. Śmierć - padlina. Miłość - wszystko zmarło. O tak!. Przepadło. Odleciały jej ręce. Oczy i nogi. Pochwa przepełniona ciepłem gwałtu. Biegnę.
Z siekierą . Sztokholm. Tu zamieszkam. Na kilka lat. Bez paszportu. Bez ideału. Biegnę więc. Już niedaleko. Twoja twarz. Dobiegam. Dotykam. To nie Ty. Upadam. Zjadają mnie szczury. Biegniesz. Z plastikowym sercem. Nadzieja. Tu zagryziona. Na zawsze. Bez pomysłu. Bez ciała. Biegniesz więc. Za daleko. Moja twarz. Umarła. Ucichła. Moja . .tylko moja. Wstrętna i parszywa. Grób mnie kocha. Lubisz mnie ? ? nie odpowiadaj. Ja to wiem. Wszystko wiem. Nawet to kim jesteś. Nawet to kim byłaś. Byłaś. Jesteś piękna. Wstrętna. Lubię Cię. Bo jesteś piękna. Lubię Cię. Bo życie nic by n i e z n a c z y ł o. Gdyby nie Ty. Lubimy Cię. Bo jesteśmy fajni. Jeden z nas. Zakochał się. Jeden z nas. Poświeci się. Jeden z nas . Powiesi się. Najgorszą wersją tego życia. Śmiercią. Marmoladą. Bez świata. Zakopany. Błotem. Mokry. Obślizgły. Nic. A jednak Piękny.. Lubię Cię !! bo jesteś . Moja. Przestraszona . Nagrana. Nakasetto. To się stało. W nocy. Albo i w dzień. Nie widziałem . Tego. Skończyło się. Histerią. Paniczną. Śmiechem. Telewizją. Bezrobociem. Nie chce tego pamiętać. Dnia kiedy zobaczyłem Cię. Z nim. Na zawsze. Jesteś przegrana. W życiu. Mam kamerę. Śledzę Cię. Stoisz na drodze. Zabiera Cię. Inny. Inny. To się stało. W dzień twojej śmierci. Pięknie. Strzelam oczami. Oglądam swoje ciało. Kochamcię. Kochamcie. Gdzie jesteś. Moja . Jesteś. Rozlana na pościeli. Idziemy. Jest nas dwoje. Ona i ja. Przelani. Tańczymy. Z Ciebie się śmieją. Ze mnie jeszcze bardziej. Pasujemy do siebie. Za bardzo. Idealnie. Jest mi za dobrze. Wszyscy oglądają jak upadam. Natchniony piosenką. Tą. Co lubisz za bardzo. Jak bardzo ? Bardzo. Bardzo. Wiesz lubię Cię. Wiem. Ale idę już. Idę też ja. Zamykamy się w pokojach bez okien w ścianach. Przyklejamy swoje ciała. Kochamy się. Pomódlmy się. Raz . Dwa . Trzy. W imię Ojca i Syna i ducha świętego. Rozstrzelamy cały świat. Moje myśli zaklejam plastrem. Wkładam je do słoika. Mówię dobranoc. I zamykam oczy.






Siedem Poetycki Klub Paranoja(PKP)

Na śniegu. Leży głowa. Kobiety mej. Najdroższej. Ukochanej. Tak bardzo. Na zawsze razem. Tylko Ty i ja. Będziemy razem. Nawet jeśli teraz umrę. Zabrakło nam szczęścia. Ona i Ja. Nie ma już nas. To nowy świat. Pięknie przepraszam. Nie chciałem pana zabić. Siedzę na krześle( tak czystym jak ) ja. Cham. Idiota. I poeta.
Już Umarł. Powstał człowiek zwany. Szczęście. Mózg. Wylany koktajl. Dziecko. Błądzi po mej twarzy. Moje oczy. Przerośnięty człowiek. Przyjaciele. Kochać. Umierać. Wszystko. Dzwonię. Boje się. Nie krzycz na mnie. Nie chce. Nie chce. Ciebie – wstającej. Leżysz na zawsze. Ukryta w moim łóżku. Dziesięć lat. Ukrywałem twoje ciało. Okno płacze.
Usta.
Włosy.
Ręce.
Oczy.
Kleją się do rybich stóp. Rozbieram Cię. Piękna. Moja. Językiem przejeżdżam po twym zimnym ciele. Moje ręce pieszczą- całą Ciebie. Moje pocałunki. Usta zamarznięte. Koniec lata. Ptaki odleciały. Chodzimy na jesienne spacery. Zbieram zimną ziemię.
Przysypuję. Nie oddycham. Jestem głodny. Jestem spragniony. Jestem wychudzony.

Idę na wino. Idę na piwo.

Będę lepiej się czół. Zmiażdżona czaszka. Plastik. Pudełko puste. Tam była Marmolada. Chrystusa. A. Chrystus. Umarł śmiercią niezwykłą. Przedawkował ze szczęściem. Z lekami na serce. Przedawkował z miłością. Rozbujaną huśtawką grzechu. Wytarty. Stary. Bardzo starty napis. Widniał na czole. Na punkcie- skąd wychodziły jego myśli paraliżującego strachu. Brak zasad. W jego umarłym. Sparaliżowanym mózgu. Napisałem słowo. „Napisałem” . Cała ławka drżała. A deszcz padał. Nie przejmował się tymi biednymi ludźmi. Ja lubię deszcz. Nie mogę skupić swoich myśli. A tam .A tam za szybą. Jest deszcz. Jest. Człowiek . Wiecznie siedzący- wstał i odszedł. Umarł. Tylko dziwki są wieczne. Tu jest pięknie. Każdy. Kto pozna ten świat. Świat przepełniony miłością. Tu jest pięknie. Moje żyły są niebieskie. Nie. Nie jak niebo. Jego tu nie ma. Moje żyły są niebieskie. Jak słońce. I żyje jak człowiek. Autorytet. Dla kadzi. Zabiłem całą swoją rodzinę. Ale to tutaj normalne. Tak jak zabijanie psów czy kotów. Anduzia ? Pytacie co się stało. Nie pytajcie. Odkąd tu jestem. Strzelam dłońmi. W komunistów z kościoła. Widziałeś. Świat. Taki jak ten. Wchodzisz i jesteś. Wszyscy tu panują. Słowa błądzą. Nic nie znaczą:

Kocham Cię
Lubmy się
Rozdrapmy sobie pryszcze
Wypijmy wodę z kranu
Pobawmy się klockami
Tego tu nie ma. Lubię krew. Krew lubi mnie. Wszyscy lubią mnie i krew. Myślimy. Płaczemy. Czekamy na lepsze dni. Na Objawienie. Na Boga. Nie ma nas. Umieramy. W pudełku po marmoladzie.

P S
Dzięki wam. Robię się parszywą świnią. Anduziu twoja miłość znaczy dla mnie. Więcej niż sam ja. Samotność. Rozchodzimy się po pokojach. Modlimy się. Powracamy do świata żywych. Istniejemy. Zamknięci. W pudełku z ciałem Chrystusa. Pada deszcz. Zapominamy siebie. Spływamy po wąskiej drodze. Stoimy na wieży Babel. Rozhuśtani spojrzeniami mędrców . Pada deszcz. Usta topnieją. Gdzieś błyszczą twoje wargi. Na wieży Babel płonie dusza. Boża. Przeklinam na Jezusa.

Chrystus żyję. Chrystus zginął. Chrystus zjadł i wyszedł.

Paranoja. Na twych ustach . Białe niebo . Nikt nic nie chciał. Nikt nic nie rozumiał. A Mojżesz siedział na twym niebie. Jego. Moje. Zielone usta . Ja przeklinam na Jezusa
Ty umierasz
Ty zanikasz
Na niebie spoczywa twoja twarz . Na niebie schizofrenia paranoidalna . Nie ma. Nie ma nas. Pada deszcz. Rozpływamy się popijając nasze myśli.
Kołysze nasze dusze. Rozczepiamy czyste czary. Oglądamy czyste spodnie. Wycieramy ręce w bluzkę. Popijamy wodę z kranu. Marzenia. Topią się w rękach.
Na jej ustach ślady mej przemocy. Wymyślony grzech. Skowyt. Biały śnieg.





Osiem naście

On nie ściskał jej piersi tak jak było trzeba. Ona nie była zadowolona z tego kogo miała zagrać. Ono różowiło się na pomarańczach. Ja bardzo się wstydzę. Bo to przecież dobrze o mnie świadczy. Głupota i lęk. Cierpienie. Grzech. Oczy zamknięte. Wyprężone ciało. Sztywny członek. Ból jądra. Serce palone ogniem. Wędrówka na koniec [CENZURA] świata.
A napisane na drzwiach było: Zamknięte Proszę wchodzić pukać w ryj. Ty chyba mnie rozumiesz. Co? Piękna telewizyjna [CENZURA]. Moja niewolnico. Rozpięta. Ściągnięta bluzka. Piersi. Prawa większa od lewej. Idziemy.
Zapłać mi proszę . Zapłać mi panie Boże za grzech. Ten cudzy i ten mój. Płać !! płać do cholery. Więc istniejemy. Zapłać mi panie. Zapłać mi skóro człowiecza. Wystrzeliłem w jej pośladki. Zapach kobiecy.
Idę do domu. Nie ma piwa. Wina... Wódki. Niczego. Dlaczego kaleczysz bezbronnego?? Dlaczego kłamiesz wredna szmato??? Idź do domu. Brak pieniędzy. Brak pedałów. Szkoda.
Stoję przed słońcem i przed zielonym słoniem. Przed gwiazdą ładniejszą od gwiazd zabytkowych. Stoję zamarznięty przy ciepłym oknie. Bez białej Damy i mej szorstkiej nieznajomości .Przed siusiakiem małego chłopca – stoi on . złapany na wykrywaniu kłamstwa. Ja rozebrany do naga przez myśli roztrzepanego samobójcy własnych chorych myśli . Stoję – nie wyspany snem nieczystym. Czekam ale boimy się razem… idiotów z podwórka Habazia. Chodź poskaczemy .Chodź. Zabawimy się laleczkami nie wystawionych sztuk . Zbytnio nie pięknych . Nie pięknych jak kolorowe sztuki .Jak aniołki przyklejone głowami do zimnych szyb sklepików z maszynami do pisania. Jak chrząszcze w chaszczach Bieszczadowskich małych rozbójników. Ech... Dzieci ...co ja stoję za wami ? Stoję przed słońcem przed gwiazdami... Przed stukaniem kornika.. w stół dziada z pradziada. Jak komentarz różowej banalnej Usterki . Stoję i ty stoisz za nami .Za mną stoisz. Stoisz . Rozbrykana historyjka. Wydeptana ścieżka małego muchomora. Gdzie słoneczko bije w twe usteczka. Gdzie przebiegł zielony słonik... słoik. Z nogami pulchnymi od bananowej rzeczywistości . W rzeczywistości. To stoję na dachu wielkiej trójwarstwowej i niczego się dzisiaj nie boję. Ani ...ciebie... ani srebrnego odbicia purchawki. Ani wybicia z ziemskiego ładu. Ani zielonej trawy co bzyka przed oczami -dym z płonących kościołów księży z monetami wystukanym na podobiznę papieża. Ach ..niech ten ..jak mu tam Watykan nasz kochany się schowa... A teraz idę jeść.. I daj mi spokój kochany aniołku bez zębów i bez zielonych członków ale to nie ty... To zielony słońcem pogrzany jez. Wiesz ja tez. Chcę być o d e p c h a n y od niekonwencjonalnej rozpusty. A moje scholastyczne łzy. No przecież wiesz że nie umarłem. Bo gdybym umarł nie pisałbym ci takich rzeczy. Kochanie.. mój różowy słoniku mógłbyś mi chociaż raz uwierzyć. A ty i tak nigdy mi nie wierzysz.. Na ulicy stoi dziewczyna z ustami rozszerzonymi sentymentalnie... Nostalgia pobudza mnie do śpiewu pod twoim oknem. Trzymam kobiecą dłoń i wyobrażam sobie że stoję nad przepaścią.
Dzieci lecą w wulkan rzeczywistej miłości. Stoję przed słońcem i przed zielonym aniołem. Przed gwiazdą ładniejsza od gwiazd zachodzących cieniem. Nie powiem ani słowa. Moje usta za zasłoną krzyków dzieci idących na rzeź. Trzymaj mnie za boląca ranę. Rozdrap ja i krzyknij światu : Koniec tej chorej zagłady naszych uczuć. Koniec tego zakrywania usta. Nie słucham szmat. A ojcze przebacz dziecku chodź raz.. Chodź raz przebacz dziecku. Dziecko ci nie przebaczy za ten pierwszy raz. Zasłoń usta. Zasłoń usta czarna kurtyna. A teraz
Nagła paraliżująca cisza
Dziecko nie pij więcej Whisky
Trzymaj westchnienia w ustach
Pięć oznak końcowej śmierci
A teraz ... jeden raz obliże twe wargi …a teraz drugi raz wystrzelę nie wypalona myślą.
A teraz po raz trzeci wyrwę Cię z objęć ojca napakowanego młodym winem. Czwarty raz będę z tobą. Minęło tyle lat a on dalej mówi że mam piękne piersi . Stoję ... ja stoję kotku z Burbonem.. a śpiew cię nie będzie bolał - tak jak pierwszy raz. Na dachu trójwarstwowej dzieci spuszczają swoje myśli na lince. W doniczkach rozszerzone główki kwiatu ołowiu. Mamo wcale nie piłem wczoraj wieczorem u koleżanki . Stoję bez nóg i czekam na pozwolenie zabicia śpiącej kurewny przed pocałunkiem pięknego księdza. Tak bardzo kocham latać i stać na bezludnej wyspie z tobą. Ciemnowłosa . Ciemnowłosa. Długopis w twarzy anioła i ja jeżdżący w ta i z powrotem . W ta i z powrotem za kurtynę ekologicznej ciąży .
Raz
Dwa
Trzy
Cztery
Umieramy bez odzieży ...

Idzie poeta. Ja jestem poeta i teraz wyzwę wszystkich od kurew . Bo ja jestem poeta . A oczy mam za małymi szybkami . Ja jestem poeta i teraz będę poetą za wami .Ja jestem wielki poeta. Wypalę małego- skręta .
Znasz mnie mały ? Znasz moje szybki ? . Idzie poeta . Idzie poeta. A za wami małe szybki . Idzie połeta . Idzie połeta . Za nim. Pozostawione dźwięki fortepianowych krzyków. Idzie połeta . Widzi dziewicę z ustami rozszerzonymi sentymentalnie. Idzie połeta . Ja jestem połeta i teraz wyzwę was od pięknych dziewic.. Ja jestem poeta z dziewicą na ramieniu .
A świat . A świat – tak bardzo mnie kocha. W telewizji – serial argentyński . System Argentyński . Życie . A życie – zbiera mnie w kupę ciała. Moje małe Cyganki .I małe chłopczyki. I małe świnki . I mężczyźni napchani -bożym ołowiem . I mężczyźni napchani -łajnem . I ja. I ja – kocham małe świnki. Spróbuj mnie. W ustach jestem szczęśliwszy .Słodszy. Bardziej wydajny . Bo życie. Bo życie – gnije w mej głowie. Pleśń . Życie śmierdzi łajnem. Czujesz –czujesz jak jesteś . Tak samo. Szczęśliwy . Jak ja .
Czuję . Się. Się . taki szczęśliwy .Bo . Ja. Ja. Jestem . Za wami . Za. I . Nad . Wami.
Słyszysz właśnie –szybuję w niebie. A Ciebie – tam nie zabraknie .
A dzieci podobno – lubią się bawić lalkami. A ja lubię się bawić – słowami . Dzieci i małe obgryzione głowy . A za mną stał wczoraj FortepiaN !!! i dlaczego ten brzydki pan go zabrał ze sobą !!!. Bo zabrał i już . A dzieci podobno – nie lubią gdy pada deszcz . A ja lubię podobno – podobno bardzo lubię deszcz. I kocham – ten tekst : Mama ! Mama ! gdzie moja mała mama .. Zabrano ją... za grzechy . Dziecko -pilnuj się.




a)

Mam dobry pomysł . Mam dobry pomysł – na swoją śmierć. Będę biegł . Bardzo szybko .
A w głowie będzie ten pięknie smutny rytm . I będę śpiewał . Śpiewał twoją pieśń .
I będę – patrzył się gdzieś . Gdzieś w niebo . Gdzieś w różowe serce. I łzy będą .
I łzy twoje - będą śpiewać . I łzy twoje –będą spływać . Po moich policzkach – na ziemię. Będę biegł. Bardzo szybko . A w głowie będzie -twój płacz . I będę płakał . Płakał tak jak ty. Ty i on . Szczęśliwi cholernie. Łapiący za twoje serce . I będę wrzeszczał . Bo będę jeszcze istniał.
Bo będę jeszcze istniał –gdzieś w samotnej przestrzeni . Bo będę żył . Dlatego będę kochał . Mam dobry pomysł . Mam dobry pomysł – na waszą śmierć . Będę biegł . Będę biegł . Bardzo szybko .
A w głowie ten piękny – wasz krzyk . A pani ze sklepu monopolowego .
Tak bardzo was potrzebuje . Wy kochankowie bezimienni . Wy kochający swoje ciała.
A pani z monotematycznego słownictwa . Wychowana w szkółce leśnej .Kocha.
Mam dobry pomysł . Jedyny tego wieczoru . Krzyknij dziecię : Zabiję za … z miłości mojej zabiję Cię . Mam dobry pomysł . Mam dobry pomysł – na pamiątkową śmierć .
Na dwanaście minut przed śmiercią . Zabawię się z dziewczyną z baru . Zabawię się przed twoimi zeszmaconymi oczami . I może to będzie takie piękne – tego grudniowego wieczoru . Takie piękne – w mojej twórczości . Ale mam dobry pomysł . Mam dobry pomysł .
Na swoją śmierć . Będę skakał . Bardzo wysoko . A w powietrzu moje włosy – wyparzone w szczęściu twoich rąk . I będę skakał . I będę za horyzontem – latał . Latał . Tam gdzie ty .
Ty zamknięta w zalanym - łzami pomieszczeniu . Mam pomysł – na swoją śmierć . Gdzieś w przestrzeni . Umrę gdzieś . W próżni . Umrę na torach kolejowych . Umrę z tobą - z dobrym pomysłem w głowie – zalepionym pleśnią . Pleśnią z twego serca . Mam cichy pomysł . Cichy pomysł . Na naszą cichą miłość . I może wyda ci się - to dziwne . Może trochę banalne . Że jesteś moją niewolnicą na zawsze .




b)


Przypomniały mi się dni. Spędzone szczęśliwie. Piłem. Kochałem. Umiałem mówić. Pamietam..
Było zimno. Oddychałem świeżym powietrzem . Matka robiła porządki przed Wielkanocnymi świętami. Brat wszedł z butami na fotel i wziął ciuciu . Ja trząsłem się z zimna. Brat wyrzucił z siebie pogardliwy śmiech . Zabierając cos co leżało obok mnie.
NIE LUBIĘ ŚWIĄT.
Bardzo nie lubię – każdych świąt . Matka chodziła to w tą ...to w tamta.. Mówiąc tylko: nie przeszkadzaj . Wzięła w ramiona czerwony rower mojego brata. Powiedziała że tu w kuchni go postawi . Wziąłem trochę powietrza w swoje ciało. Siedziałem na fotelu. Była właśnie godzina której bardzo nie lubię. Była trzynasta.
Była trzynasta pięćdziesiąt cztery. Brat dzwonił rowerem. Matka odkurzała dywan. Ja pisałem. Siedziałem. Czekałem. Nabrałem śliny. Słyszałem tylko : Mateusz, wyłącz tą muzykę.. wyłącz.. Milczałem. Wróciłem do swego pokoju. Położyłem się. Zrobiło mi się cieplej. Znacznie lepiej. Zamknąłem oczy. Kawa. Czarna. Mała. Msza. Pogrzeb. Ja. Ojciec. Matka. Brat. Dziewczyna. Sygnalizacja. Wymiociny. Turbulencja. Zdechły pies. Ja.
Otworzyłem oczy. Słyszałem kobiecy głos :
Abre Los Ojos ...

Abre Los Ojos.

Wstałem. Założyłem glany i skórę. Powiedziałem gigantycznie cicho : Wychodzę na dobranoc.
Zamknąłem drzwi. Miałem ochotę na piwo. Ten smak – goryczy. Piana. Na ustach. Wszystko mi jedno. Przechodzę ulicę. Spoglądam na zamyślonych ludzi. Na ich miny. Na co i na kogo kierują swój bezwyrazowy wzrok . Otwieram drzwi od sklepu Warzywniak.

NIE LUBIĘ SKLEPÓW

Bardzo nie lubię – wszystkich sklepów z produktami codziennego użytku. Te ekspedientki. Przepocone. Wpatrzone w nasze dłonie. W nasze oczy.

NIE LUBIE ICH OCZU

Bardzo nie lubię –ich oczu. Była mała kolejka. Stałem – mokry ze zdenerwowania. . Na ladzie stało piwo. Wyszedłem z kolejki i krzyknąłem :

ZABIERAM TO PIWO DO DOMU I MAM TO GDZIES ŻE JEST KRADZIONE.

Wyciągam pieniądze z czerwonego kopciuszkowego portfelika (taki sam ma Sabina K. – której nie chce wspominać dobrze. ) i rzucam je w twarz ekspedientce. Wybiegam ze sklepu. Pakuje swe myśli do plecaka. Wybiegłem ze sklepu z pianą na rozżarzonych ustach. Mam ochotę zobaczyć księżyc.
Usiadłem w jakimś ciemnym miejscu na zielonej ławce. Otworzyłem piwo. Wyciągnąłem z plecaka książkę .
Piłem piwo- pomyślałem że pójdę do B.
Odłożyłem książkę. Zdeptałem puszkę piwa. Było już dość ciemno, to dobrze- pomyślałem – nie będę musiał patrzeć na ludzkie twarze. Zadzwoniłem pod czwórkę i powiedziałem : Można prosić Basie ? . Tak już schodzę- odpowiedziała B. Poszliśmy do jej piwnicy. Znajdowała się w innym (wcześniejszym) budynku. Była zła. Zła była B. Wyciągnęła z torby - dwa piwa (Warka) .Powiedziała : Wiesz mam tego dosyć. Jak mnie wszyscy traktują. Dodałem : Ty już wiesz ? -Tak wiem , poczułam się jak .. raz całujesz się ze mną ... a na następny dzień z nią. –Ale chyba Ci to wyjaśniłem ? – jasne.
Wypiliśmy piwa. Zachowując swoją pobożność w ustach. Było po dziewiętnastej gdy wyszliśmy z piwnicy. Było różowe niebo. Jak zwykle bez srebrzystych gwiazd. Zrobiło mi się źle. Miałem ochotę się schować .. raz na zawsze. Zaszyć sobie usta . Mam tego dosyć. Odprowadziłem ją. To co czułem nie interesowało – nikogo. Moje piękne łzy.
Schowałem w czarnym ubraniu. A potem wszystkie ładnie wpadały do słoika po marmoladzie. Łzy kapały – szybko i zwinnie. Każdej kropce – nadawałem imię. Samotne schodziły po drabinkowej mojej bluzce. Tak samo wypłakiwały się w moją (ich) bluzkę. Każda płakała- rodząc- z siebie- kolejne małe łezki. Mój pokój stopniał . Byłem cały mokry od rozmowy. Wykręciłem bluzkę .
Łzy wrzeszczały :
- Nie Ty sukinsynie ... Nie chcemy jeszcze umierać. Inne dodawały :
- W dywanie będziemy…będziemy w dywanie.
Włączyłem głośno muzykę aby zagłuszyć ich krzyki. Wrzeszczały głośniej : - Nie… Ty zrąbie ... my jesteśmy za młode na śmierć.…
Wziąłem tabletki. Poczułem się dziwnie (dobrze). Moje myśli . Zaczęły grać w szachy . Ja lizałem swoje dłonie. Lizałem stanowczo szybko. Łzy mnie gryzły- swoimi mokrymi.. wodnymi ząbkami. Moje ciało- umierało. Wysyłałem sms’a : Dziękuję Ci za wszystko i przepraszam. Chyba złamałem nasza obietnicę.
Chciałem komuś powiedzieć.. nawet w tajemnicy…w cholernej tajemnicy że go kocham. Położyłem się i wstałem z otwartymi ustami. Dwóch chłopczyków zadzwoniło pytając: Wyjdzie Sebastian ? Trzasnąłem drzwiami. Stanąłem na środku pokoju i myślałem o swoim życiu. Wytarłem nos w chusteczkę higieniczną trójwarstwową. Oddychałem szybciej… ślina była trudnym osobnikiem do poważnych rozmów. Wsadziłem rękę do buzi . Szukałem wyspy skarbów... znalazłem ją.. bałem się na nią wejść.. bo myślałem że Chrystus –umrze.
Była tam wielka góra. A na górze – trzy osoby- wsadzone na potężne krzyże sięgające moich migdałów. Jeden krzyż się przewrócił – umarł – człowiek.
Wyciągnąłem rękę z buzi i pomyślałem że po śmierć zadzwonię skrzypcami. Wymiotowałem kilkanaście razy . Raz na siebie. Raz na bardzo rodzinny dywan. Raz na kibel. Raz na brata. Raz jeszcze uczyniłem ten czyn.
Pomyślałem że moja kobieca ciekawość jest na tyle wykształcona że podejdę do tej sprawy – bardzo poważnie. Więc umyłem włosy. Bardzo staranie. Gdyż nie chciałem wysłuchiwać … że mam je rzeczywiście – brudne. Dziwnie się poczułem gdy kabel od suszarki był przy mojej szyi.
ZGADNIJ
Zgadnij co suszyłem ?? Patrzyłem się na lustro. One uczyniło ten sam czyn. Odwinąłem kabel i włożyłem palce w kontakt. Suszyłem włosy. Gdy już wysuszyłem swój mózg od chorych pomysłów... zabrałem się do czyszczenia bardzo rodzinnego dywanu. Dywan był bardzo czysty. Pokolorowałem go biała kredka.. Pomyślałem że tak wygląda znacznie lepiej. Te gigantycznie małe dziurki – polepszyły humor dywanikowi.
Szczęśliwy jak dziecko kwiatów (jebane Flower Power) i turbulencji.. wybiegłem z mieszkania z bardzo czystymi – wysuszonymi włosami przez balkon . Wybiegłem na krzaki ..kilka gałązek w moich włosach.. dodawało mi uroku. Zadzwoniłem do swego mieszkania i jeszcze raz.. wybiegłem z mieszkania z rękami w kieszeni z bardzo czystymi wysuszonymi włosami przez balkon.
Wróciłem do mieszkania. Dalej było puste. Na dywanie leżał – kieliszek za pozwoleniem osób które zraniłem- zdeptałem go. Miałem na sobie czarny T-Shirt z czaszko-kleszczem. Zawsze jak kładłem się spać –zaczynaliśmy rozmowę. Dziś odebrało mu usta- pranie bardzo rodzinne mojej matki. Wstałem rano i wypiłem kieliszek czarnej klawy . Patrzyłem się na nierówno obcięte żółtawo-kremowe zasłony. Na szybie był mały robaczek... wziąłem go i schowałem do „Petri Dish” . Nazwałem go Esesman . Karmiłem go chlebem i krwią państwową.
Pokój jemu i jego robaczej duszy. Żył 22 dni. Dwadzieścia dwa dni pochłonięte przez miłość i szczęście. Usiadłem na krześle . Pomyślałem że mam już tego – wszystkiego dosyć . To śmierdzące łajnem życie. Zapchlone szczury – narzekające na moja piękną twórczość. Pedały, marmoladowe potwory. Wszystko to śmierdzi…. Ich myśli- zapakowane w paczkę- wysłane do Bułgarii . Wszystko śmierdzi łajnem. Miłość którą zaznałem w stopniu ekstremalnie małym. Włączyłem piekarnik… odkręciłem gaz. Zjadłem tabletkowe śniadanie. Wypiłem Melise na uspokojenie i zasnąłem z czystymi włosami. Z wróżbą w rękach.
Usłyszałem jakiś głos. Jakiś lament. Kręciło mi się w głowie. Telefon wibrował. Popatrzyłem na zdjęcie –swojej dotychczasowej dziewczyny i zasnąłem z chusteczkami higienicznymi trójwarstwowymi . Ktoś coś powiedział. Jakiś tchórz . Ktoś powiedział mojej mamie że pluszowy kotek- ma Anoreksje.
-cóż ja szybciej oddycham. Widzę tylko świat …zalany łzami mego pożegnania. Widzę : światła , uniki ludzi, krzyki, jęki, moje małe nieprzemyślane zawroty głowy. Po śmierć zadzwonię skrzypcami.
Obudziłem się. Miałem muzykę w głowie. Czwarta minuta piosenki „Stagger Lee” Nick’a Cave’a –dodawała mi sił. Brat recytował mój wiersz. Myślałem że żyję. Bo żyję. Ale inaczej niż przed pierwszą i na razie ostatnią – próbą samobójstwa. Leżałem nie w swoim łóżku. Nie z tymi samymi zasłonami… nierówno obciętymi. Wszystko i wszyscy byli inni. Na krześle . Siedziała B. Płakała. Obok na stoliku-kwiaty. Otworzyłem oczy –szerzej . Ludzie stali się różowi. Na niebie były gwiazdy … świecące –mocno, wyraziście- takie jakie chciałem . Na dworze leżał śnieg… Biały puch. Tam na dworze był śnieg !! … Dzieci bawiły się. Rzucały się kulkami ze śniegu . B. zaczęła płakać szybciej… jej łzy śpiewały . Tak jak on. Ona część – mnie. Piękna . Ubrana w czerń. Zaczęła śpiewać. Zaśpiewała na moim pogrzebie . Leżałem- ubrany w czarną koszule .. w garnitur. Na moim grobie.. nie było krzyża. Tak ja chciałem .Nie wiem czemu.. ale wszyscy płakali... przecież ja żyję.
Ale powiedziałem sobie: Nie mały sukinsynie – to opowiadanie musi się skończyć –szczęśliwie. Więc obudziłem się.. szpital ...szczęśliwy mimo wszystko. B. powiedziała że mnie kocha. Wszyscy jak jedna ..wielka śmierdząca.. łajnem rodzina – przytuliliśmy się do siebie.
Lekarze krzyczeli : To cud… Dzięki Bogu.. wszystko dzięki Bogu. Gówno prawda !! – wykrzyczałem do ucha pedantowi w białym kaftanie. Wstałem z łóżka. Zapytałem: Który dzisiaj ? wszyscy znowu razem odparli : 21 marca. Pierwszy dzień wiosny. Cholera dzień wcześniej umarłbym w zimie. Wziąłem na ręce szczęście. A ja zacząłem płakać częściej. Zacząłem być człowiekiem . A nie tylko manekinem podporządkowanym schematom. Zacząłem prawdziwie nieskończenie.. kochać . … Po śmierć zadzwonią skrzypcami. Tak miało się skończyć. Tak bardzo szczęśliwie. Wylądowałem . Tu. W pokoju bez okien. Ale też Cię kocham. W sobotę idę pić.. zacząłem w poniedziałek.



C)

Jak odejść. Z tąd. Sam już nie wiem. Bo dokąd.. bo dokąd..
Tam nie wolno.
A tam za szybko.
Tu kochamy. Tam pragniemy płakać. Pleśnią.
Wszyscy.

Jeśli kiedyś- będziemy samotni. To rozpuścimy swoje ciała.
Jesteśmy kroplami.. z oczu.

WSZYCY NAS WLEWAJĄ DO BUYELEK PO WODZIE

Robimy sprawny odwrót. Urzeknięci: postępami technicznej wyobraźni.
Tam :
360º do Ojca

droga kręta. Maszyna do pisania- ślizga się w rękach. Dzieci ciągną za nogę
matki.

Ja mogę pomarzyć.

O tych wszystkich wulkanicznych- uczuciach.
Zbieramy plony. Wykopany dół. Dziecko. Na odwrocie okładki.
Taniego czasopisma. Grube panie. Siedzą. W kącie. Za karę.

D)
Tu gdzie się rozstaliśmy. Padał deszcz. Stoję w pociągu. Patrzę na twoje zdjęcie
Patrzę na twoją twarz. Nie będziemy płakać. Na to przyjdzie. Czas.
Łzy odetną nam dłonie.

Twoje czerwone usta. Mówiły. Nie mogłem usłyszeć.
Tak bardzo się boje. Tak bardzo Cię pragnę.
Jeszcze nigdy tak
N i e k o c h a ł e m

Możliwe że jest coś piękniejszego od miłości.

(śmierć) oblizana przez moje zwłoki.









Dziewiętnaście ZAKOŃCZENIE

I.
Pachniemy. Ja już jestem stary. Choć wiele młodszy od twego ciała. Dzieci plują na nasze kolana. Trudno. Rozumiemy.
Pochopnie.
Energicznie.


Nalewasz mi ostatnią zupę(w moim życiu)


II.
Jestem sam. Jeszcze młody. Biegnę ulicą. W kieszeni
Twoje białe zdjęcia. I czyste kartki papieru..
Tabletki na wilgoć..
Pasek zawinięty…

Wspominam
Twoje blizny na udach.


III.
i wszystko jest takie piękne. Jak ja kocham
szczęśliwe zakończenia.
Kładę się spać. Mydło w gardle.





KONIEC NASTĄPIŁ

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Czekoladę nie podzieliłem = czekolady

Nie chce już mieć przyjaciół= ę

A ja dalej myślę że filmie umiera myślę, że w filmie

KIEDY SIĘ BOJIMY = boimy
Wtedy się boji. = boi

Ale w to nie wieżce- nikomu = chyba nie wierzcie?

Będę lepiej się czół = czuł! (siedem PKP)
......................................
do tego pełno interpunkcyjnych i kilka innych literówek, ale żal było tracić czas na ich wypisywanie :)


fascynujące opowiadanie...
nie mogłam się oderwać od czytania, nagromadzenie emocji jest tak silne, że czasem aż tchu brakowało, jestem pod wrażeniem i być może nie jest to tekst najwyższych lotów technicznie, no treścią z pewnością zatrzymuje na dłużej i zostanie zapamiętany (przynajmniej przeze mnie :))
ciężko napisać mi więcej, muszę tekst przetrawić na spokojnie, przespać się z poruszanymi wątkami, które niewątpliwie drażnią i chcą być przeanalizowane.
do kropkowania przyzwyczaił mnie Twój drugi tekst (tu częściowo wykorzystany) i tylko przez to nie zwracałam już zbytnio na to uwagi, to jednak nie zmieniam zdania, że trochę z tym przesadziłeś, zdania pełniejsze, dłuższe gdzieniegdzie nie byłyby złe i nie ujmowałyby treści czy atmosferze opowiadania (moim zdaniem).

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • No i da rad: odmiana im doda rad. I on.   Jada jaja - kilo - kurze, bez rukoli Kaja jadaj.   O, nadane; Iwona, Liwa w Wilanowie nadano?   Do Kazimierza gaz/Re im, i za kod.   O, nadzorca - pac - rozdano.    
    • On i pion? Goni Lech Celino twaróg, a góra w toni. Lech, Celino gnoi pion.
    • @Stary_Kredens No teraz to skisłem. W sumie właśnie najbardziej lubię słuchać wróżenia z fusów i życzeniowego myślenia. Ale stricte w temacie - szlachetne matki same budowały domy i same się zapłodniły. Coś czuję, że ten stary kredens jest już pusty.
    • Los rozdzielił nam drogi Tobie wybrał dobrobyt jesteś teraz bogata biegniesz sprintem przez lata drogie ciuchy podróże mówisz, że się nie nudzisz tylko śpiew nocnej ciszy który czasem usłyszysz wciąż powtarza Ci to nie to   los rozdzielił nam drogi mi dał szlak dla samotnych idę wolno przed siebie może gdzieś spotkam Ciebie nie zapomnę co było co się nam wydarzyło te upojne wieczory w hotelowym pokoju pisaliśmy scenariusz że warto   ciągle żyję nadzieją że coś w końcu się zmieni ja nią żyję - a Ty tego nie wiem
    • Za lasem za rzeką  Gdzie diabeł ziewa do snu  W krainie czaru i bzu  Gdy światło nigdy nie gaśnie i całkiem inne są baśnie  Raz weszła Alicja z wielkimi oczami  W różowej sukience i Misiem Krzysiem. I zobaczyła krainę ze snu . Misia przytulasia, Piękną lalkę Barbie  Co zawsze jest piękna  I czasem ma dąsy . I kota w butach, co ma czarne wąsy, kręci nim dla uciechy , by się pośmiać do dechy. I był teżI Clown, zakochany Clown co ma takie duże serce. Była też zimna Królowa  Co rozkazy wydawała . I król był też co, jeżył się jak jeż.  I pajacyk co rozśmieszał . Był i kapturek czerwony  I wilk co za babcie się przebierał. Efy na dużych kwiatkach się bujały, były ciche i posłuszne.  I kopciuszek również był, ale balu nie było a książę zamienił się w ropuchę, która dusił  wąż.  Mała Alicja jak to zobaczyła to oniemiała.  Wpadła w zachwyt i chciała tam być. Bawić się z nimi wszystkim, ot tak dla czasu zabicia . Grać w berka i skakać po rurze i gadać do znużeń. I nagle zrozumiała, że to nie zabawa  o jakiej myślała, że oni są inni niż w bajkach , co mamą czytała.  Zabrała misia Krzysia i krainę pożegnała. Kiedyś w drogę wyruszyła  Nowa kraina się otworzyła. Popatrzyła  wzięła Misia Krzysia  I wróciła . Morał dzisiejszej bajki Dziś są już tylko dziwne bajki.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...