Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kasia O.

Użytkownicy
  • Postów

    78
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Kasia O.

  1. Kasia O.

    smak

    w dzieciństwie mnie karmiono zbyt wieloma daniami i dzisiaj mi nic nie smakuje znam najpiękniejsze smaki lecz nie potrafię doprawiać muszę wyjechać tam gdzie przyprawy sprzedają przy drodze za miarę mając garść dwie garście trzy dłonie muszę wyjechać tam gdzie rodzina sama sobie piecze chleb
  2. Pan Koks wychylił się przez okno i zaczął błądzić wzrokiem po kwadratowym podwórzu. Opalona skóra na jego nagim torsie odbijała światło słoneczne tak, że w mieszkaniu naprzeciwko na ścianie pojawiły się widma promieni, jakie powstają przy zabawach w „puszczanie zajączków”. Zjawisko to spowodowała oliwka dziecięca, którą szczodrze nasmarowane było ciało Pana Koksa, tworząca odblaskowy, ultracienki pancerz. Facet skończył właśnie niedzielną pielęgnację i chcąc sprawdzić jej efekt, wystawił się na widok sprawdzonej publiczności – sąsiadów. Kwadrans minął zanim w jednym z prostokątów plastikowych okien pojawiła się postać kierowana, a jakże, ciekawością. Była to Panna Melon, zaintrygowana niespodziewanym efektem świetlnym na ścianie jej M2.Gdy tylko przysiadła na poduszeczce na swoim parapecie ujrzała Pana Koksa. Poczuła to samo, co młody Indiana Jones czuł po wkroczeniu do sekretnej jaskini, oświetlonej blaskiem znajdującej się u jej szczytu figurki atletycznego bożka, wykonanej przez starożytnych ze szczerego złota. Owym bożkiem był rzecz jasna Pan Koks, jakby od niechcenia prężący muskuły. - Dzień dobry! – Krzyknęła Panna Melon i pomachała do Pana Koksa - A, dzień dobry! – Odpowiedział Pan Koks, zmieniając jednocześnie ułożenie ciała. Teraz opierał się jedną ręką o futrynę okienną, drugą wsadziwszy do kieszeni dżinsów, którą to pozę wyćwiczył przed lustrem wymiarów dwa metry na trzy. - Ładna pogoda. – Zagaiła banalnie Panna Melon, chcąc za wszelką cenę obserwować jak najdłużej Pana Koksa. Została wychowana w duchu dbałości o wygląd, fizyczność stanowiła dla niej istotną wartość, szczególnie, gdy koleś miał szeroką klatę. - A, ładna. – Przyznał Pan Koks. Z wyrazu twarzy sąsiadki odczytywał właśnie, że jest, co tu kryć, zachwycający, zniewalający, a używając Leitmotivu myśli Panny Melon – zajebisty. - A może byśmy tak? – Zapytała wiedziona jajnikami Panna Melon. Pan Koks uniósł jedną brew i zachęcony obyczajowością sąsiadki odparł, że chętnie z nią. Panna Melon uśmiechnęła się jak kotka po zjedzeniu naprawdę pysznej puszki sardynek, skoczyła zwinnie jak lamparcica na podłogę, jak gepardzica wybiegła z mieszkania by stać się za chwilę drapieżną tygrysicą. Pan Koks i Panna Melon należeli już do wyklejonego plakatami z dziewczynami świata sypialni tego pierwszego, kiedy w innym oknie zamajaczyła męska sylwetka. Zainspirowany młodszymi, Pan Bęben zdjął koszulę i ukazując sąsiedzkiemu światu znaczną wypukłość oraz głębokie zapadnięcie jednocześnie, począł wabić kobitki. Na szczęście Pana Bębna, właśnie wieszała za oknem pranie Pani Zwis. Kiedy sięgała po kolejną parę skarpet zauważyła sąsiada, co tu dużo mówić, goluśkiego. - Panie Bęben, coś pan, oszalał? - O, Pani Zwis, dzień dobry. Nie, nie zwariowałem. Tylko wabię. - Kogo pan wabisz? – zapytała zdziwiona Pani Zwis. - No kobitki wabię, panią na przykład. - Mnie?! A na co panu ja do wabienia? - No, żebyśmy razem… Wie pani. Młodzi tak tu ciągle robią. - Panie Bęben kochany, niech się pan zastanowi, ile my mamy lat? Oni młodzi są to mogą. Pan Bęben posmutniał. Sąsiadka miała rację. Ich termin przydatności do współżycia minął. - E szkoda. – Mruknął. - Pewnie, że szkoda. Mi też się żal zrobiło, ale innej rady nie ma. – Powiedziała Pani Zwis. Popatrzyli na siebie ze smutkiem, każde przypomniało sobie własne czasy, do których nie ma powrotu. - To może byśmy się razem zabili? – zaproponował. - A to jeszcze mogę z panem zrobić. I skoczyli. Takie już jest bezpośrednie sąsiedztwo.
  3. Kasia O.

    słowa

    Miło mi z powodu pozytywnych opinii:) Panie Marku: raczej wątpię;) Galaktyki może Pan pomylił?:) Pozdrawiam słonecznie mimo słoty.
  4. Kasia O.

    słowa

    rozbierasz na pojedyncze słowa pieścisz aż pojękują i obrastają wykrzyknikami potem odkładasz na nocny stolik wyrazy ciepłe miękkie i drżące rankiem wepnę je we włosy
  5. Dziękuję za lekturę i komentarze. Nieociosane i pełne sęków;) Skorzystałam z kilku rad i zedytowałam. Jeszcze przy tym podłubię, a opinie zawsze choć trochę pomagają w określeniu kierunku dłubaniny. Pozdrowienia i życzenia rychłej wiosny, Kasia.
  6. Spacerowałam po Poznaniu, przystając od czasu do czasu przed jedną z witryn sklepowych, aby obejrzeć karnawałową wystawę. Tak naprawdę szukałam jedynie przedmiotu, któremu mogłabym się przyglądać, zająć nim oczy, podczas gdy w mojej głowie odbywał się proces myślowy niezwiązany z otoczeniem. Zadawałam sobie pytania dotyczące wydarzeń ostatnich trzydziestu dni, nowych, nieznanych mi dotąd sytuacji… Z resztą to mało istotne. Dość powiedzieć, że byłam zaniepokojona, skonsternowana i podekscytowana jednocześnie. W uszach miałam słuchawki, dzięki czemu odgłosy miasta nie utrudniały kontemplacji. Tło dla myśli stanowił Pearl Jam, bo ładunek emocjonalny ich piosenek był całkiem podobny do ówczesnej uczuciowej bomby tkwiącej we mnie. Podeszłam do okna księgarni. Sprzedawano w niej woluminy z różnych dziedzin – widziałam „Wojnę i pokój’ leżącą na „Encyklopedii Ekonomii”, obok stały przytulone do siebie „Kuchenne sekrety Siostry Anastazji” i album o Puszczy Białowieskiej. Dokładnie na wysokości mojej twarzy umieszczona została literacka „nowość”: biografia Niemena. Na okładce znajdował się portret muzyka. Patrzyliśmy sobie z Czesławem w oczy przez parę minut. Perłowy Dżem skutecznie odcinał mnie od życia ulicy. Kątem oka dostrzegłam staruchę (tak o niej pomyślałam) drepczącą jak kaczka ku księgarni. „Boże, jakaś żebraczka, będzie pewnie chciała parę groszy na leki”. Z dala zobaczyłam jasną, połyskującą bliznę na jej czole, co tylko powiększyło moją niechęć – ostatecznie w ludzkiej podświadomości szramy na twarzy momentalnie kojarzą się z czymś szemranym, niewygodnym, od czego trzeba uciec jak najdalej. Postanowiłam zignorować babinę i podgłośniłam Eddiego. Kobieta faktycznie próbowała natarcia na mnie, najpierw z prawej strony, skutecznie jednak odparowałam ją, postawiwszy kołnierz płaszcza na sztorc. Prawie przejechała mi łokciem po plecach – zrobiłam zaszokowaną minę, którą widział jedynie papierowy Niemen. Gdy znalazła się na lewo odeszła na kroczek, i już myślałam, że pójdzie w cholerę, gdy odwróciła się i uformowała między nami nowy front. Zanim opiszę bitwę, jaka rozgorzała, poświęcę parę słów jej strojowi. Istnieją bowiem na świecie ludzie, którzy są swoim wyglądem. (Nie chodzi tu o wystylizowane gwiazdy czy reprezentantów subkultury. Pewne osoby ubraniem zaledwie opowiadają już własną historię). Główną część korpusu staruszki stanowiło przyduże, wyleniałe i zmatowiałe futro. Nadawało ono jej ciału formę prostopadłościennego pudełka, o proporcjach paczki papierosów. Na głowie nosiła kapelusik, na oko moherowy, nic jednak nie niósł za sobą ten materiał. Spod wąskiego rondka wystawały kosmyki włosów białych jak mleko. Najdłuższy z nich opadał na oko i to jego wzięłam za bliznę. Nogi miała kobieta krótkie i w spodniach. Na buty nie zwróciłam uwagi. Całość skapana była w odcieniach szarości, jak gdyby babcinka skończyła już okres żałoby, ale zapomniała, czym są kolory. Wyglądało na to, że nosi ciężar wewnętrzny i on zdominował jej ciało jak złośliwa choroba, nie pozwalając posiadać sylwetce kształtu. Nie było mi jej żal, przyznam cynicznie. Ani trochę. Kiedy już ustawiła się obok mojego lewego boku, popatrzyła smutno i poruszyła wargami. Wyjęłam z ucha słuchawkę, aby usłyszeć spodziewaną prośbę. - Słucham? – powiedziałam tonem urzędniczki ze Skarbu Państwa. - Niemen… - rzekła staruszka wskazując na książkę – On nie żyje, nie? – zapytała cichutko, ale uprzejmie. Zbiła mnie z pantałyku. - Nnnie… No…umarł. – odpowiedziałam nieporadnie. Coś błysnęło w jej oczach. Moja głupia odpowiedź podziałała na nią niczym morfina na umierającego w cierpieniu. Pokiwała siwą głową, odwróciła się, przeszła kawałek, spojrzała na mnie zza ramienia, znowu pokiwała głową i skręciła w boczna uliczkę. Tyle ją widziałam. (Wstydziłam się jeszcze na długo po tym epizodzie. Wstyd mi było za swoje uprzedzenie i chęć izolacji ponad wszystko. Od tego zaczyna się pogarda dla innych). Nigdy nie wiadomo czy spotkany na ulicy człowiek będzie chciał od nas tylko trzech złotych. Tylu jest żebraków emocjonalnych. Potrzeba im jedynie trzech słów z obcych ust.
  7. Kasia O.

    list do P.B.

    Panie Talar: zero urazy, po to zamieszczam, żeby ktoś przeczytał:) Panie Krzywak: dziękuję za analizę, zrozumiałam i wezmę do siebie, "nie jest źle" na końcu powoduje uśmieszek :) Ave!
  8. Kasia O.

    list do P.B.

    Miło mi, że ktoś się wypowiedział. Dziękuję za komentarz i uwagi:) Pozdrowienia!
  9. Kasia O.

    list do P.B.

    Sz. P. Boże! nie znam Twoich danych osobowych (choć tylu je ustalało) dlatego mówię tylko patrząc w górę i mam nadzieję, że - no wiesz - że wiesz że mówię że do Ciebie że ja że z Ziemi nagrałabym się na sekretarkę ale konfesjonał był pusty wysłałabym list jednak pewnie nawet w Niebie poczta przechodzi kryzys nie wiem czy t e r a z poświęcasz mi chwilkę bo z Tobą tak się gada: mówię (czasem mówię mówię) i zdaje mi się, że kończę a gdy się nie spodziewam kolejne pytania są podrzucane jak sieroty pod drzwi
  10. Kasia O.

    kurze łapki

    Pani R.: bardzo miło to słyszeć:)
  11. Kasia O.

    kurze łapki

    Dzięki wszystkim i Każdemu z osobna:)
  12. Kasia O.

    kurze łapki

    masz trzy zmarszczki obok oka jedna odprowadza łezki za kołnierz szarej koszuli druga to znak że powiedziałam coś zabawnego i zaraz pocałujesz mnie w czoło w ostatniej kładziesz mnie wieczorem przykrywasz rzęsami i czytasz chwilę przy lampce tak żeby przypadkiem nie zbudzić
  13. dzięki za konstruktywne komentarze:) niech poleży, potem coś podłubię. pozdrawiam serdecznie (:
  14. Kasia O.

    Choroba wieku

    mnie zawsze fascynowało zjawisko trzykropka. trzykropek zasadniczo nie dodaje głębi. chyba, że ktoś ma trzy pieprzyki na tyłku. pozd.
  15. Siedzę sama (nie samotna), maczam osobność w musztardzie, „Dzyń – dong”. Nieznajomy zawsze wie kiedy się pojawić i wszystko zepsuć. Już w futrynie wydawał się podejrzany. - Czy mógłbym uszczknąć trochę dekadencji? - Masz ci los, teraz? Trudno, właź - wyraźnie akcentuję zmarszczone brwi. Mógł poprosić o wszystko, o szczyptę eminencji prewencji subwencji ... impotencji. A on zażądał od razu deka z deka. Powkładał wszystko do kieszeni (nawet foliowej torebki – amator) i stoi. Świeci moja nocna lampka „bzzz – Z”! Ciemność mówi mi, że potknął się o żeliwnego nosorożca. (szept): - To ja już pójdę... (krzyk): - Właśnie, obcy, a wchodzi jak do siebie, nie potrafi uszanować, bezczelnie kradnie światło, pewnie stwierdzi, że się zasiedział, WON! - Dobrze, a żarówka? (szept): - Jutro. Jutro zjaw się znikąd.
  16. Dzięki za poprawki, ale wykorzystam tylko parę, bo pozostałe uważam za dość upierdliwe:) Pozdrowienia.
  17. Dzięki:) Zmieniłam, tak jeszcze inaczej, kosmetyka. Nie wiem czy będzie dalszy ciąg, czas pokaże. Również pozdrawiam :)
  18. Rzadko tu się wypowiadam, (ale jak coś powiem - to już powiem! :P ) Nawet, jak to Pan określił, "największym autorom" zdarza się bryndza, a czasem jakiś, niech będzie, maluczki (posługując się teorią o formacie autora) skleci kawałek, co ręce i nogi ma. Kropka.
  19. Odbijające echo kroków niedzielne chodniki, szarawe tafle witryn sklepowych pokazujące prawdę przy najkrótszym spojrzeniu, chłodne cząsteczki powietrza sunące nieśpiesznie tunelami ulic. - Cholerna melancholia – mruknęła do siebie dziewczyna. Szła pod górę ulicą Ogrodową, w kierunku parku. Miała w uszach słuchawki, które przepuszczały do jej głowy spokojne tony piosenki „Hello-Goodbye”. Młoda osoba patrzyła na szereg ciasno zaparkowanych samochodów, małe balkony służące ludziom za składy rupieci lub prywatne ogrody botaniczne, oraz na pojawiające się gdzieniegdzie w oknach twarze. Utwór się skończył i dziewczyna, usłyszawszy pierwsze dźwięki „Yesterday”, wyłączyła odtwarzacz. - No, tego już za wiele – stwierdziła. Resztę drogi do parku pokonała przysłuchując się drobnemu, miejskiemu hałasowi. Gdzieś jechała karetka, na jakimś podwórku szczekał pies, tramwaj poruszał się, stukając rytmicznie. - Po pierwsze: - myślała – centrum miasta jest maksymalnie skondensowane. Nic więcej nie da się wcisnąć, w dodatku z dnia na dzień wszystko zdaje się do siebie coraz bardziej przylegać. Skręciła w alejkę i zobaczyła na jej końcu wejście do nowego centrum handlowego. Budynek był tak zaprojektowany, że na zakupy mogła wpaść matka z dziećmi po spacerze, student, który dopiero co wysiadł z tramwaju i grupki turystów chodzące po deptaku. Drzwi znajdowały się bowiem z każdej strony molocha. Dziewczyna usiadła na ławce, niedaleko pustego cokołu. - Ludzie zupełnie nie mają dla siebie miejsca – myślała dalej. Po chwili dodała – JA nie mam miejsca. Popatrzyła na swoje ręce i korpus ubrane w szary płaszcz, poruszyła nogami, tak jakby chciała coś wytrząsnąć z dżinsowych nogawek, na koniec założyła jedną stopę w trampku na kolano. Rozejrzała się wokół, wypatrując kogoś znajomego i wyjęła z torby otwartą paczkę gum do żucia. Wyciągnęła z niej ukrytego papierosa, potem zapaliła, zaciągnęła się i uśmiechnęła kątem ust, patrząc na żarzącą się końcówkę. - Po drugie: – powiedziała sobie w duchu – muszę odstawić Beatlesów na pewien czas. Sorry Lennon, sorry McCartney, ale to miejsce samo w sobie jest balladą o wspaniałym wczoraj. Potrzebuję innej muzyki. *** - „Jak wędrowiec, szukam ciągle nowych miejsc! Chcę pogodzić rzeczywistość z marzeniem! To przy Tobieee rzeczywistość boli mnie!” – młodzieńczy śpiew zatrząsł wszystkimi szybami kamienicy. Chłopak zatrzasnął drzwi mieszkania, chwilę później pomacał kieszenie, aby sprawdzić czy ma klucze i zaczął schodzić. Przez okno na trzecim piętrze zobaczył pochmurne niebo, górujące nad lasem anten i kominów. Pół piętra niżej spotkał sąsiadkę, której skinął głową na powitanie. Szedł stopień po stopniu podśpiewując, ale gdy usłyszał trzask zamykanych za kobietą drzwi, zamilkł. - Skąd ja znam tą piosenkę? – zastanawiał się. Minął drugie piętro, na którym przed jednymi z drzwi leżała wycieraczka z napisem „welcome”. - Kawałek dość kiczowaty, przynajmniej, jeśli chodzi o melodię, ale tekst wyjątkowo pasuje mi do nastroju. Na ostatnim półpiętrze kucnął, żeby zawiązać but. Z kieszeni kurtki wypadło mu jojo, które potoczyło się aż pod drzwi wejściowe. - Kurde blade- powiedział pełnym głosem. Zbiegł po ostatnich stopniach i podniósł przedmiot. Obejrzał go, założył pętelkę ze sznurka na palec i sprawdził czy działa. - Uf! – odetchnął z ulgą po próbie – Wraca mimo wstrząsu… *** Dziewczyna skończyła palić, zgasiła papierosa, wkręcając peta pod siedzisko ławki i wyrzuciła za siebie. Podniosła głowę i zobaczyła, że przez jezdnię przechodzi wreszcie chłopak, na którego czekała. Patrzyli na siebie z odległości, ona z lekką ironią, on ze zdziwieniem i przepraszającą miną. Gdy dosiadł się do niej, zapytała, tak jakby chciała się upewnić: - Jesteś? Chłopak uśmiechnął się delikatnie i odpowiedział: - No jestem. Siedzieli na ławce. Po niebie przesuwały się plamy różnych odcieni szarości. Poznań wokół był pustawy, co jakiś czas zderzały się ze sobą szklane wejściowe skrzydła do centrum handlowego, reagujące na fotokomórkę. - Wiesz co? – zaczęła dziewczyna – Ciasno mi. - W jakim sensie? - Nie mam miejsca. Wszędzie budynki, pojazdy. Kurwa – powiedziała szyderczo – nawet park się kurczy. - Ale przecież nie depczemy po sobie, nie przeciskamy. Poza tym: ziemia w mieście nie jest z gumy! – odpowiedział chłopak. - Mi chodzi o coś innego! - O co? Chyba nie do końca rozumiem. - Mi chodzi o… brak horyzontu. Chłopak popatrzył na nią i objął jedną ręką. Teraz on opierał się i ławkę, a ona o jego klatkę piersiową. Obydwoje spoglądali na przeciwległe końce parku. Nagle chłopak zmarszczył brwi, zrobił zadowoloną minę i wyjął z kieszeni jojo. Rozwinął trochę sznurka i pokazał dziewczynie poziomą linię. - Co? – zdziwiła się. - Popatrz. - No co? – zapytała zdziwiona i rozbawiona. - Widzisz? TO jest horyzont.
  20. zdania podzielone jak widzę:) p.Krzysztofie - dziękuję bardzo p. Darfusity - mhm, ja też mam mieszane odczucia,co do końca p. Katarzyno - jak wyżej ;) Mr.Suicide - łokuno wyleśna, doszłam do głupiego wniosku, że chociaż ilość sylab nie jest taka sama, to jest chociaż podobna. i ziu:) pozdrawiam KO
  21. poetów jak najbardziej:) chyba przekombinowałam pod koniec. to ja zrobię z tego jakąś abstrakcję. ale to potem. dzięki za wpis.
  22. udało mi się usunąć myśli z czoła drobne obrazki w jaskrawych kolorach przetopione na wersy z zamkniętymi oczami dobry wezyr postępu książką wachlowany świsty i zgrzyty buczenie dryndanie zajęcia powszednie literkowych panien wyłożonych językiem na twarz boga ducha kolejny sznurek pląsa przekwitła nuta papieru mi trzeba papieru i chleba papieru i nieba wy macie poetów ratujcie poetów kochajcie poetów _____________________________________ *czyli jak powstaje wiersz
  23. Kasia O.

    pod dywanem

    dziękuję za komentarze szmatem - szmatem czasu. ale skojarzenie ze szmatą dobre;) trochę zmieniłam, nie mieszajmy książąt z podłogą. fakt, nawet pod-łogę może coś pod-gryźć, choć dla mnie zostaje ona pewnikiem. co do bycia sufitem jednocześnie - zastanawiałam się nad tą zaleznością. to tak jak ze Słońcem, tu zachodzi a gdzieś indziej wschodzi w tym samym czasie. jednak w podłogowej naturze jest być stałą, ideał podłogi się nie zawala:) tak czy owak, gusta różne są i zdania różne są , dlatego też pozdrawiam.
  24. Kasia O.

    pod dywanem

    podłoga ma w gruncie rzeczy mało do powiedzenia dusić się pod perskim dywanem matowieć wycierana szmatem i żyć pod naciskiem podłoga jest od zawsze roztuptywana przebiegana wychodzona zatańczona namiażdżana spójrzmy czasem w dół przecież ona jedna nam się nie zawali
  25. Kasia O.

    kultury

    no, może kiedyś tymczasem, KO
×
×
  • Dodaj nową pozycję...