Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Przepowiednia poprzednio bezsensyk


Rekomendowane odpowiedzi

Nie ma tytułu, nie ma przesłania,
to parę słów,
które może pomogą mi zrozumieć samego siebie,
a komuś to - kim jestem... byłem

Przyszedł kolejny wieczór przepełniony po brzegi uczuciem, którego ciśnienia nie da się opisać. Uczuciem, które płynie ze mnie, przebija największe ściany, największe bariery i promieniując na boki zostawia drobny pyłek na ludziach, których spotkam na swojej drodze. Pyłek ten pozostawia w ich sercach i umysłach pewien bardzo istotny szczegół... emocje. Emocje różnego rodzaju, których nie da się opisać w jednoznaczny sposób. Gdyby dobrać do nich istniejące już słowa, można by powiedzieć, iż czasem jest to radość, czasem smutek, zazdrość, innym razem chęć bycia kimś lepszym...
... Tak więc przyszedł wieczór, po zwykłym kolejnym dniu, a ja powoli podszedłem do schowanego głęboko, tak by go nikt nie widział, kufra. Każdego ranka otwieram go i wyjmuję z niego maskę codzienności, maskę, którą zakładam na twarz, by ukryć się przed innymi ludźmi, tak, by nie mogli rozpoznać mnie i tego, co widziało tylko niewiele osób... moich uczuć, moich myśli. Gdy zaglądam do kufra, widzę ich tam tysiące. Tysiące masek, na różne okazje, gdzie każda z nich ma inną funkcję, każda z nich odgrywa inną rolę w moim życiu. Mam maskę, na której ciągle widnieje uśmiech, mam maskę, na której nie widać żadnych emocji, maskę pogardy, maskę zaufania, czy przyjacielskiego wyglądu. Zmieniam je niekiedy od tak, by nikt nie spostrzegł toczących się wewnątrz mnie walk. Żeby nikt nie zauważył, że są dni, gdy jest mi smutno.
...Stałem jeszcze chwilkę nad otwartym wiekiem od kufra i po chwili schowałem do niego zdjętą przed momentem jedną z owych masek.... Bez niej świat wyglądał bardziej przejrzyście, stał się bardziej kolorowy. Teraz mogłem ze spokojem ucztować z uczuciem, które tak ze mnie promieniowało. Uczuciem, którego nie umiałem opisać... uczuciem, które siedzi we mnie do tej pory. Czasem ludzie mówią o nim: miłość, niekiedy kochanie. W rozumieniu martwych słów to dobre odniesienie, ale gdy spojrzę na nie z perspektywy wewnętrznych doznań, odnajduję w sobie coś tak wielkiego, czego nie da się ogarnąć nawet myślami.
Gdy spoglądam na siebie w lustrze, widzę bijącą na boki falę ciepła, z oczu niebiańską moc, a z ust tysiące wyszeptanych myśli. Widzę wielkie skrzydła, które wyrosły mi u ramion, które niosą mnie do Pani Mego Serca za każdym razem, gdy tylko tego zapragnę... Są dni, kiedy używam ich do latania i wtedy unoszę się nad obłokami obserwując świat znad chmur. Ścigam się z wiatrem i bawię w ganianego z drobnymi smugami. Te wspaniałe przeżycia na długo pozostają w moim wnętrzu i wnoszą do niego zawsze coś pozytywnego...
Siedząc na parapecie z nogami ściągniętymi ku piersi wzdychałem przyglądając się gwiazdom wiszącym na firmamencie. Dziwny ze mnie człowiek, strasznie sentymentalny...
Uczucie, które we mnie siedzi, nie pojawiło się od tak, znikąd. Zapaliło się dla pewnej osoby, która w niebanalny sposób wpłynęła na moje życie... Pamiętam jeszcze nasze pierwsze spotkanie... Potem z dnia na dzień zauważyłem, iż w moich myślach pojawiała się ona coraz częściej. Życie nauczyło mnie, aby nigdy nie odnajdować sensu w wiecznym czekaniu na lepszy czas. Że należy je wykorzystać, gdyż za miesiąc, tydzień, a nawet jutro może być już za późno... Tak właśnie w moim sercu zakwitł mały kiełek, z którego niedługo potem wyrósł krzew miłosnych kwiatów... I żyję teraz wypełniony po brzegi uczuciem w nadziei, że poznam je dokładniej, głębiej, że odkryję wszystkie jego tajemnice i moce w nim tkwiące. Że nie tylko będę je czuł, ale nauczę się także je wykorzystywać, czerpać z niego to, co najlepsze...
...Uczucie, które siedzi we mnie, mówię o miłości, jest strasznie mocne... Zapaliło się ono do osoby, której jestem potrzebny, której sam potrzebuję, która potrafi mi pomóc.
Siedząc tak powtarzam sobie w myślach, czy jest ono jednak na tyle mocne, by przetrwać wszystkie burze i sztormy... Czy może wystarczy choć cień wątpliwości bym znów poszedł w innym kierunku zostawiając za sobą wszystko to, co nas łączyło... potem żałując. „...nie pozwól mi odejść... jeżeli Ci na mnie zależy...” – ciągle Jej powtarzam, by skorzystała z tej rady, gdy będzie taka potrzeba. Gdy mówię te słowa, w głębi duszy marzę, by nigdy nie było takiej konieczność... byśmy zawsze byli razem, zawsze i wszędzie mogli na siebie liczyć... wierzę w to!
...Delikatnie otwieram okno i stając na zewnętrznej części parapetu powoli rozpościeram skrzydła. Naprężam je i prezentuję w pełnej okazałości. Przez całe moje ciało przechodzą ciarki, czuję krew, gorącą jak lawę, płynącą w moich żyłach. Czuję bicie mego serca, które teraz jak pompa pracująca na wysokich obrotach, próbuje rozprowadzić uczucie po każdym skrawku mego wnętrza. Zamykam oczy i subtelnym ruchem odpycham się nogami od parapetu... Tak unoszę się w przestworza, wyżej i wyżej, mijam lasy chmur i setki drzwi do sennych już marzeń. Lecę unosząc się z wolna tak aż do gwiazd... Siadam na księżycowym łuku i spoglądam w dół na świat, który jeszcze przed momentem mnie otaczał. Teraz jestem od niego z daleka... już nie stanowię jego nieodłącznej części. Widzę tam tylu ludzi, tyle problemów, Widzę „plastikową miłość” istniejącą jedynie na rzuconych w kąt kartkach papieru, widzę wojny, głód i mnóstwo zła... To nie mój świat i nie moje metalowe klocki, nie z nich będę budował to, co ma mnie otaczać. Razem z ukochaną stworzyliśmy sobie zupełnie własny świat, różny od świata innych. Jest w nim wiele radości, szczęścia i miłości. To nasz świat... jakby odgrodzony od innych...
...Wyciągając do przodu rękę zrywam jedną z gwiazd jak dojrzałe jabłko i chowam do kieszeni. Potem, gdy wrócę do domu schowam ją do kolejnego wiersza, do kolejnego zlepka słów i dam ukochanej. Rozświetlać jej będzie noc, gdy będzie taka potrzeba... Tylko czy ona ją zauważy....?...

Jestem Aniołem... a może raczej zawsze chciałem nim być... zawsze dążyć do doskonałości, wspinać się po szczeblach anielskiej kariery i stanąć kiedyś w ich szeregach. Wierzyłem w to, do czasu... Rozczarowanie było najgorszą rzeczą, najgorszym momentem... Ciągłe pytania – „dlaczego tak się stało?”; Potem zaś fakt bycia jednym z upadłych nie napalał mnie radością... Nie byłem szczęśliwy... nie byłem taki, jakim chciałem być... „[...]Więc czas się zmienić” – odparłem – „na lepsze oczywiście. Teraz jest nadzieja, jest ktoś, dla kogo warto to zrobić[...]”.
Kiedyś pewne nietypowa dziewczyna prosiła mnie bym był dla niej aniołem stróżem, mówiła, że na pewno wiem, jak to jest nim być. Prosiła bym zapełnił jej świat, uwolnił ją, twierdziła, że już raz mi się udało...
...Gdybym miał być jednak aniołem, nie tym stąpającym po ziemi, ale tym, co wstępuje w niebiańskie szeregi, uciekłbym przed mym przeznaczeniem. Niebo może poczekać - mówię sobie w myślach – a ja nie mogę zostawić ukochanej. Nie teraz, gdy już wiem, co znaczy potrafić kochać... Tak więc uciekłbym w jej objęcia, bo tam byłbym bezpieczny... Już nie chcę być jedną z gwiazd dla niej świecących, już nie chcę być aniołem, który będzie stał nad nią w nocy... Nie, nie chcę. Wolę być koło niej, sam i osobiście. Własnym ciałem zasłonić przed złem, własne myśli jej podarować, własne serce na ołtarzu jej lazurowych oczu położyć. Być zawsze, gdy będzie mnie potrzebować, chronić i pomagać, dawać radość i nią być... być też miłością... tego pragnę...
...Żyję w przekonaniu, że za życie, które otrzymałem muszę zapłacić, w sposób dość złożony, bo nie wystarczą do tego pieniądze, czy inne materialne rzeczy. Płacę owym pyłkiem, który ze mnie promieniuje, a życie próbuję wykorzystać, jak umiem najlepiej. Dobrałem sobie do niego dewizę – być zawsze tam, gdzie jestem potrzebny. W ten sposób rozdaję ludziom cząstkę samego siebie. Znajduję się przy osobach, tak jak wspomniałem, którym jestem, przy których czuję się, potrzebny. Jeżeli już tak nie jest, odchodzę, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał mojej pomocy i tego abym pomógł mu odzyskać wiarę w samego siebie. Czasem ludzie mi za to dziękują, za pomoc, czy za to, że przy nich jestem. Wtedy jest to dla mnie największą radością i tak jakby mobilizacją do kolejnych działań...
Czasem jednak przychodzą do mnie dni, gdy wątpię w siebie i w mego ducha. Wtedy podupadam i mówię dość... „Jestem cholernie słabym człowiekiem. Jestem jak kartka wymiętego papieru, którą można pociąć, podrzeć i wyrzucić. Nie mam kleju, nie posklejam jej... Może i to egoistycznie podejście do życia, ale dla nikogo się już nie poświęcę, nikomu nie pomogę, dla nikogo nie „będę”. Bo niby po co, niby w imię czego? Czy to coś mi daje? Jeżeli tak, to dlaczego jest tak jak teraz...?” Uczę innych bycia optymistą, mówię im - "jutro też jest dzień... zobaczysz, że będzie lepiej, że wszystko poprawi się na lepsze..." Oni w to wierzą, ale ja sam nie potrafię... W tych dniach, gdy wątpię, zdaje mi się, że wciskam im wielkie kłamstwo, bo i tak mogą oni liczyć sami na siebie. Gdy odejdę zostawiając ich z własnymi myślami uronią setki łez w ich niedoschłe jeszcze poduszki... a potem rankiem obudzą się bez cząstki siebie, tracąc coraz więcej tak ważnych w życiu uczuć... Staną się maszynami... W te dni i ja tak robię... Kolejnego dnia budzę się kimś innym. Nie chodzi o dojrzewanie, ale o sam fakt niszczenia mnie od środka... Jeżeli na mojej drodze pojawia się radość i szczęście, moje wnętrze w błyskawicznym tempie ulega regeneracji. Wtedy znów zaczynam wierzyć w to, że warto jest czynić dobro, że warto żyć dla innych. Jeżeli tak nie jest i mój stan ciągnie się w nieskończoność zmiany w moim wnętrzu są czasem niemalże nieodwracalne...
...Szukam pomocy, szukam spełnienia...
Gdy tak jak teraz, kiedy siedzę wpatrzony w niebo, wspominam sobie ludzi, którzy uciekli mi jak piasek przez palce. Niektórym z nich sam pozwoliłem odejść, czasem bez najmniejszego powodu, a od innych sam odszedłem. Nie zostawiając po sobie nawet wspomnień uciekłem do kolejnych ludzi... Teraz jest ich garstka. Garstka tych, którzy zostali. To moi przyjaciele i nie boję się użyć tu tego słowa... To właśnie oni czasem wyciągają mnie z opisanego powyżej stanu.
...W moim dotychczasowym życiu tak naprawdę nie wiem, czy osiągnąłem coś wielkiego, coś, z czego byłbym tak naprawdę dumny, z czegoś, co zadowoliłoby moje wnętrze i sprawiło, że przestałbym szukać spełnienia. Szukałem wielu zajęć, masę ludzi, interesowałem się wieloma rzeczami, ale w żadnej z nich nie sprawdziłem się tak do końca. Szukam, więc nadal, wciąż i wciąż pragnąc czegoś nowego, nowych doznań, wrażeń. Ale ja już tego nie chcę. Mam dość tej ciągłej tułaczki, tych ciągłych podróży... Pragnę poczuć, że jest mi dobrze, że jestem szczęśliwy, radosny... że jestem kochany... że mam tą osobę, na której na mnie zależy... Czasem siadam wieczorem i szukam recepty na to, bym mógł kochać ciągłym rytmem, dniami i nocami, bezustannie, po prostu bez zwątpień... a co z tym idzie być tak samo mocno kochanym. Wtedy będę szczęśliwy i osiągnę to, czego w życiu od tak dawna szukałem... Może ukochana odzyska dla mnie utraconą dawno temu odpowiedź na nurtujące mnie wciąż i wciąż pytania...

... Wieczorami rozpierające mnie ciśnienie opada... zaczynam wierzyć w zauroczenie, a przestaje w miłość...

...Słabnę...
...Upadam na kolana i z głową przyłożoną do ziemi zapadam się...
Zapala się we mnie wewnętrzny ogień... a ja dzięki niemu ponownie staję na nogi... moje oczy płoną wściekłym żarem zapalając po woli każdy skrawek mego ciała... Płoną mi skrzydła, po których za chwilę pozostaną zgliszcza i cień dawnych dni, płonią me dłonie, płoną me myśli... Rozkładam na bok ręce, by spalić się szybciej... Krzyczę w niebogłosy, ale nikt mnie nie słucha... Szybkim ruchem łapię za stojącą obok szklankę i rzucam nią o mur... Jej pękanie przyprawia mnie o radość, a jej drobne cząsteczki wbijające się w moje ciało i wysysające na zewnątrz krew napalają mnie jeszcze większą wściekłością. Łapię za słoik wypełniony wczorajszymi marzeniami i z wielkim rozmachem rzucam nim o ziemię... Rozlane marzenia szybko wsiąkają w piasek, a ja łapię me myśli i rzucam je w ogień dopalających się już resztek mej duszy... Całe moje ciało staje w płomieniach... Niszczyć, niszczyć!! Krzyczę zdzierając do krwi struny głosowe, a ma pierś pęka od naporu bezbożnych słów. Pęka płonąc ogniem nienawiści do własnego życia... Upadam na ziemie i ogarnięty drgawkami dopalam resztki tego co pozostało... Czemu nikt mi nie pomoże, czemu nikt nie da mi dziś pomocnej dłoni... Znów muszę pomóc sobie sam... Spalony od wewnątrz jak tlący się jeszcze węgiel powstaje na ugięte lekko nogi... Zwracam wszystek zła i wszystkie szkalujące słowa, które jeszcze we mnie pozostały...
Boże! Ja tego nie chcę! Chcę miłości, kochania... tego uczucia, nie zaś zauroczenia i chwilowego zafascynowania... ale zaraz, ja przecież kocham... Tak właśnie ze mną jest... gubię się w samym sobie...
...Zupełnie jak błędny rycerz – utopista...

To właśnie dziś zwątpiłem. Zwątpiłem w miłość, przyjaźń, szczęście, w siebie, w dobro, w me życie i jego sens... Czasem wątpię bez najmniejszego powodu sam nie wiedząc czemu...

Jutro obudzę się jakby na nowo... pozbawiony pewnej cząstki... ponownie wierząc w to co wierzyłem do tej pory.
A pojutrze może mnie już zabraknąć, na dobre...
Nie! Dziś już odejdę...
Zatrzymaj mnie, proszę!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

"Nie ma tytułu, nie ma przesłania, (topo co to wszystko?)
to parę słów,"
które może pomogą mi zrozumieć samego siebie,
a komuś to - kim jestem... byłem

Komentarz wydaje się być zbędny ale spróbuję:

Wydaje mi się, że tekst jest bardzo osobisty, aż zabardzo przez costaje się monotonnie nudny. Rozumiem, akapit, dwa a to cały tekst.
Jeśli masz potrzebę publikacji,staraj się przekazywać to, motywami, scenami, fabułą, narracją.
Pisząc ja,ja,ja skręcasz tam, skąd się to wzięło (pamiętnik, zeszyt, notes)

Na zajęciach z dramaturgii nauczyłem się nie pisać o swoim życiu, bo komuś kto to czyta, będzie się wydawać bardzo nudne. Jeśli już mamy taki zamiar to można postać ubrać w nasze cechy, wspomnieć zdaniem lub akapitem. A tu cały tekst o tobie...
Nie kwestionuję twoich umiejętności literackich bo widać, że masz talent i lekkość pisania.
To taka moja drobna uwaga. możesz się do tego ustosunkować lub nie...
Nie wiem czy mi się podobało, wiem, że było nudno.

koniec, bo wyjde na mądrale. Po co tyle tych wielokropków???

Pozdrawiam Piotr.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...