Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Adam Trojańczyk

Użytkownicy
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Adam Trojańczyk

  1. Adam Trojańczyk

    Juda Iszkariot

    Mocne i klimatyczne... ale przez niektórych może być źle odebrane. Pozdrawiam.
  2. Wiersz bardzo na czasie, dobrze obrazujący to co dzieje się do okoła nas, a my z braku czasu nie umiemy tego dostrzec. Nad wierszem jeszcze troszkę bym popracował, ale ogólnie oceniam na 5 :) Pozdrawiam.
  3. Podoba mi się zabawa słowami i to jak ich uzywasz. Przyjemnie się czyta i pobudza do refleksji! Pozdrawiam.
  4. Piękny i cudowny! Przesiąknął mnie swoim niepowtarzalnym klimatem. "Tak rzadko carpe diem" - może już brak nam na to czasu? Sam nie znam odpowiedzi. Gratuluję!
  5. Podoba mi się, tworzy ciekawy klimat.
  6. Dziękuję wszystkim za komentarze i uwagi. Cieszę się, że wiersz się spodobał i wywarł na Was pozytywne wrażenie :) Co do podpisu - zmienię :) a raczej przesunę, by nie zlewał się w całość. Pozdrawiam wszystkich i życzę miłego długiego weekendu!
  7. Powinno być "do" :) Mój błąd przepraszam. Cieszę się, że mnie rozumiesz... ten świat dla wielu z nas powinien wyglądać inaczej. Schlebia mi, że wiersz Ci się spodobał :) Pozdrawiam!
  8. Kierując się losem kostki do gry, rzucamy nasze życie na ołtarze hazardu. Dorastamy pod liśćmi chudych drzew i zdobywamy doświadczenie jedynie z elementarza. Dziś nie ma czasu na fundamenty, wiersze i białe winogrona... Kiełkujemy jedynie patentami, które później poją nas butelkowanym octem. Odkąd wstydem jest patrzeć jak wstaje słońce, nasienie nie pada już na urodzajną glebę... Adam Trojańczyk
  9. Adam Trojańczyk

    Korale

    Ładny opis, podoba mi się jego obrazowość. Nad stroną merytoryczną możnaby podyskutować, gdyż trudno jednoznacznie zinterpretować jego znaczenie! Pozdrawiam i czekam na kolejne wiersze!
  10. Łódź malowana czerwoną kredką i zakręcona wieczkiem od dżemu. W środku żwir zmieszany z bursztynem z pobliskiego straganu, na zewnątrz zaś tępy szum plastikowej muszli i pocztówka ustawiona głęboko w tle. Oj ciężki jest los marynarzy, co przepełnieni cudzymi wspomnieniami grzeją ręce przy zimnym kominku... Adam Trojańczyk. 2006-04-18
  11. Łódź malowana czerwoną kredką i zakręcona wieczkiem od dżemu. W środku żwir zmieszany z bursztynem z pobliskiego straganu, na zewnątrz zaś tępy szum plastikowej muszli i pocztówka ustawiona głęboko w tle. Oj ciężki jest los marynarzy, co przepełnieni cudzymi wspomnieniami grzeją ręce przy zimnym kominku... Adam Trojańczyk. 2006-04-18
  12. Pamiętam jak podjadał ciastka w sklepie u Pana Boga. Kilka lat temu, gdy był jeszcze młody. Rozkoszował się ich zapachem, smakował nadzieniem i wtapiał zęby w soczyste bakalie. Pamiętam jego szczęśliwą minę w chwili gdy brał wszystko garściami, a także tą gdy długo potem piekła go zgaga. Adam Trojańczyk.
  13. Pamiętacie "Lilie" Mickiewicza? To trochę inna wersja, którą pisałem kilka lat temu i dziś postanowiłem Wam ją pokazać. Miłej lektury. *********************************** Zapadał zmierzch. Na gałęzi lekko spróchniałego drzewa siedział puchacz, co rusz przeciągając się jak nie w lewą to w prawą stronę. Szykując się do nocnego polowania spoglądał na oświetlone księżycowym sierpem, leżące na zboczu parowu zamczysko. Budynek wydawał się być opuszczony, jednak migoczące, co jakiś czas, w oknie światło sprawiało inne wrażenie. Puchacz ponownie się przeciągnął. Zaskrzeczał, a następnie lewą nogą podrapał się za prawym uchem. Gdy swędzenie odpuściło, ptak nastroszył piórka i poszybował na znajdującą się wyżej gałąź. Nagle… -Auuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu – dobiegło wprost z zamczyska -Znowu potknęłam się na tych głupich schodach. To wszystko przez te chole… gobliny – krzyczała jakaś kobieta. Zaciekawiony krzykiem puchacz w oka mgnieniu znalazł się na kamiennym, zakurzonym parapecie, z którego widać było całą aferę. Wokół leżącej na schodach kobiety zaczynały zbierać się śmieszne zielone ludziki. Puchacz nie ukrywał zdziwienia. Na początku myślał, że to te małe niebieskie smerfy, z którymi tak lubił przebywać, jednak beknięcie jednego z zielonych ludków i drapanie w pewnym miejscu drugiego, rozwiało jego wszelkie wątpliwości. -I co najlepszego zrobiliście – krzyczała młoda kobieta – przez was się potknęłam!!! Marsz do swoich komnat. Gobliny nie odzywając się pomaszerowały do znajdujących się pod zamkiem lochów. Puchacz nigdy w życiu nie widział tak pięknej kobiety. Miała jasne, pełne wdzięku włosy, a jej zmysłowe, błękitne oczy mogły doprowadzić do szału każdego mężczyznę. Jednak nie jego. On był przecież tylko ciekawską sową, która właśnie zauważyła zbliżającego się do zamku rycerza, a koło niego małą, bezbronną, tłuściutką myszkę. Puchacz oblizał swój spiczasty dzióbek i jak z procy wystrzelił wprost do celu… Myszka była smaczna, pomyślał puchacz, oblizując zakrwawiony szpon. Spojrzał na jedno z okien starego zamczyska. Ciekawe, co oni tam robią – powiedział sam do siebie i już po chwili siedział na wypatrzonym wcześniej oknie. -Gdzie masz pas cnoty, który założyłem ci przed wyjazdem na wojnę – krzyczał rycerz. -Zardzewiał mężu – usprawiedliwiała się kobieta – był już stary i musiałam go zdjąć -Ja cię … normalnie … - rycerz nie wiedział, co powiedzieć – Mów prawdę, bo pożałujesz! -Chcesz znać prawdę?!!? Chcesz?!! – Podniosła głos jasnowłosa -Tak chcę usłyszeć prawdę…! -Dobrze! Przyznam się! Zdradziłam cię!!! -…! -Słyszysz?!! Zdradziłam cię!!! -,……Z kim? -Chcesz wiedzieć?!! -TAK! -Dobrze. Kobieta podeszła do sąsiednich drzwi. Chwyciła za klamkę,… -Ale bądź wyrozumiały. On jest bardzo wrażliwy, no i taki milusi. -Dobrze! Tylko otwieraj te --- drzwi! Drzwi zaskrzypiały. Na stojącym w kącie łożu siedział mały, ubrany w slipki w czerwono-niebieskie serduszka, karzełek. -Czeeść – powiedział z pogardą krasnal. Wstał na swoje małe owłosione nóżki, chwycił stojącą obok niego zapałkę, jak gdyby to była jego laska i zaczął tańczyć – Dzień dobry, cześć i czołem pytacie skąd się wziąłem? Jestem wesoły Romek, mam na przedmieściu domek… -Nie musisz już dla mnie udawać. Wszystko się wydało – powiedziała kobieta, a odwróciwszy się w stronę rycerza ściszyła głos – Mężu przedstawiam ci mojego…ghm… przyjaciela – skrzata domowego… -Ha! Ha!Ha – zaśmiał się rycerz – To ma być twój konkubin…? Nie dobijaj mnie… proszę! -To nie jest śmieszne! – powiedziała jasnowłosa. -…Ha!…Ha!…Ha!…Hi!…Hi!…Hi!…-Rycerz chwycił się za swój „blaszany” brzuch, upadł na podłogę, a nie mogąc przestać się śmiać zaczął się po niej tarzać… Według puchacza rycerz śmiał się już dobre pół godziny i widać było, że nie miał zamiaru kończyć. -Ty…ty…ty mnie obrażasz – powiedział skrzat – skopię ci tą tłustą, ---, ---, ---, --- d… -Ha! Ha! Ha! – Rycerz nie zwracał uwagi na groźby skrzata. Spojrzał tylko na niego, opuścił głowę i ponownie zaczął się śmiać, tyle tylko, że z podwójną siłą. Zdenerwowany skrzat założył swoje małe, fioletowe spodenki, czarną koszulkę w różowe serduszka i szybko rzucił się na chichoczącego mężczyznę. Puchacz zerknął na swoje lewe skrzydło, gdzie znajdował się jego nowy Rolex. -O kurza mać już tak późno?!! – Zaskrzeczał puchacz – umówiłem się ze smerfetką, na ósmą! Ona mnie chyba zabije!… Dwanaście minut później -Jasny gwint! – Wysapał puchacz – Nie wierzę, że ta mała smerfetka dała mi kosza…, ale cóż takie jest życie… Próbując zapomnieć o całym zdarzeniu puchacz oddał się temu, co lubił najbardziej. Podziwianiu przyrody. Spojrzał na pobliski las, rosnące tam kwiatki, flirtujące ze sobą zwierzątka, gobliny zakopujące jakiegoś rycerza, wiewiórki układające się do snu, grzyby, które były dla niego najlepszym środkiem przeczyszczającym… -Zaraz, co robią tam te gobliny? – Pomyślał – Chyba nie grają w brydża!?! Puchacz przyglądając się baczniej zauważył stojącą niedaleko znaną mu wcześniej jasnowłosą kobietę. -Szybciej – krzyczała – szybciej, przecież nie chcemy stać tu całą noc!!! Gdy gobliny skończyły zakopywanie rycerza, kobieta podeszła do niezgrabnie uformowanej kupki piasku. Ręką odgarnęła małą kupkę ziemi, włożyła tam nasionka i powiedziała: -Wiem, że według koncepcji Mickiewicza miałam zasiać tu lilie, jednak uważam, że słoneczniki to bardziej pożyteczne roślinki… C.D.N. ***********************************
  14. Jej głos brzmiał, jak ten podczas spowiedzi w konfesjonale. Był taki cichy i szeleścił jak liście w jesienną noc na wietrze. Mówiła, że ogarnął ją strach i stała się swoim własnym niewolnikiem. Pokazała mu lustro, a w nim odbicie, tłumaczyła, że widzi w nim to co jest i to co będzie, lecz nigdy nie może zobaczyć tego co już było. Mówiła tysiącem słów, a on nie wierzył, wtedy wyciągnęła dłoń i drżącym ruchem zakreśliła w powietrzu dziwny znak. Mówiła, że każda studnia ma dno i każde niebo ziemię, że dopóki symbol pozostanie symbolem jej świat nie umrze, a ona nie umrze razem z nim... Patrząc przed siebie wyszeptała: módl się abym tych co nie chcą, sama znalazła... Wtedy poczuł, jak zimny wiatr rozwiewa jego siwe włosy i przeszywa bólem szkic dawnych nóg, które czas wczoraj przykuł do wózka. Siedząc zgarbiony, bezradnie spoglądał na kołyszące się drzewa, w nadziei, że beztroski szept, zaspokoi resztki jego zburzonych marzeń. Okłamany przez cały świat, zamknął oczy i wypuścił z rąk krzyż. Składając Bogu hołd wyciągnął do góry ręce i wtem modlitwa uniosła go w przestworza. Wiatr zdwoił siłę, a niebo pokryło się czarno-białą planszą na której rozstawiono pionki. Nie! Krzyknął... uderzając ją spojrzeniem. Czas sprawił to, ze jesteśmy tacy jacy jesteśmy i zrozum, że nie będziemy nigdy więcej niż tylko ludźmi... Każda walką można wygrać, a każdy rzut kością powtórzyć. Kroki można stawiać w przód i w tył... a nadzieja to serce tego świata. Więc modlić się będę... o wiarę dla takich jak ty... Adam Trojańczyk.
  15. Jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy skomentowali i może w przyszłości skomentują moją pracę. Cieszę się z każdego słowa odnośnie tego co udało mi się tu sklecić. Dziękuję i pozdrawiam, Adam Trojańczyk.
  16. Pamiętam jeszcze jak młody Bóg tworzył świat i za dotknięciem czasu nadawał życie coraz to ciekawszym tworom. Pamiętam też jak potem przechadzał się po oliwnych gajach siejąc ziarna wiary w każdej napotkanej chwili. Pamiętam jeszcze jak z wielką inspiracją i nadzieją tchnął dusze w nasze ciała i nazwał nas ludźmi. Dziś również przechadza się wśród drzew i kwiatów, po raju, który stał się dla człowieka kolejną metropolią z biurami za zbyt wysoką cenę. Widzę jak spogląda przez wypełnione mądrością oczy i szepcze, że wszystko ma swój początek, ale koniec nie zawsze musi nastać. Dlatego z pozytywnie rozpatrzonym podaniem na kolejną szansę dla ludzkości siedzi wśród traw spoglądając z natchnieniem poety, który tworzy dzieło swojego życia, na nas... Tak małych, że jeden podmuch wiatru może porwać nas wszystkich, ale tak silnych zarazem, by wierzyć, kochać i walczyć o to co dla nas ważne... Bądźmy ludźmi... tak wiele Mu zawdzięczamy...
  17. Dziękuję za komentarz, powitanie, ciepłe słowo i radę, z której niewątpliwie skorzystam :) Cieszę się, że tekst się spodobał... gdy stworzę tylko coś nowego niewątpliwie tu zamieszczę! Pozdrawiam serdecznie!! Adam.
  18. Nie ma tytułu, nie ma przesłania, to parę słów, które może pomogą mi zrozumieć samego siebie, a komuś to - kim jestem... byłem Przyszedł kolejny wieczór przepełniony po brzegi uczuciem, którego ciśnienia nie da się opisać. Uczuciem, które płynie ze mnie, przebija największe ściany, największe bariery i promieniując na boki zostawia drobny pyłek na ludziach, których spotkam na swojej drodze. Pyłek ten pozostawia w ich sercach i umysłach pewien bardzo istotny szczegół... emocje. Emocje różnego rodzaju, których nie da się opisać w jednoznaczny sposób. Gdyby dobrać do nich istniejące już słowa, można by powiedzieć, iż czasem jest to radość, czasem smutek, zazdrość, innym razem chęć bycia kimś lepszym... ... Tak więc przyszedł wieczór, po zwykłym kolejnym dniu, a ja powoli podszedłem do schowanego głęboko, tak by go nikt nie widział, kufra. Każdego ranka otwieram go i wyjmuję z niego maskę codzienności, maskę, którą zakładam na twarz, by ukryć się przed innymi ludźmi, tak, by nie mogli rozpoznać mnie i tego, co widziało tylko niewiele osób... moich uczuć, moich myśli. Gdy zaglądam do kufra, widzę ich tam tysiące. Tysiące masek, na różne okazje, gdzie każda z nich ma inną funkcję, każda z nich odgrywa inną rolę w moim życiu. Mam maskę, na której ciągle widnieje uśmiech, mam maskę, na której nie widać żadnych emocji, maskę pogardy, maskę zaufania, czy przyjacielskiego wyglądu. Zmieniam je niekiedy od tak, by nikt nie spostrzegł toczących się wewnątrz mnie walk. Żeby nikt nie zauważył, że są dni, gdy jest mi smutno. ...Stałem jeszcze chwilkę nad otwartym wiekiem od kufra i po chwili schowałem do niego zdjętą przed momentem jedną z owych masek.... Bez niej świat wyglądał bardziej przejrzyście, stał się bardziej kolorowy. Teraz mogłem ze spokojem ucztować z uczuciem, które tak ze mnie promieniowało. Uczuciem, którego nie umiałem opisać... uczuciem, które siedzi we mnie do tej pory. Czasem ludzie mówią o nim: miłość, niekiedy kochanie. W rozumieniu martwych słów to dobre odniesienie, ale gdy spojrzę na nie z perspektywy wewnętrznych doznań, odnajduję w sobie coś tak wielkiego, czego nie da się ogarnąć nawet myślami. Gdy spoglądam na siebie w lustrze, widzę bijącą na boki falę ciepła, z oczu niebiańską moc, a z ust tysiące wyszeptanych myśli. Widzę wielkie skrzydła, które wyrosły mi u ramion, które niosą mnie do Pani Mego Serca za każdym razem, gdy tylko tego zapragnę... Są dni, kiedy używam ich do latania i wtedy unoszę się nad obłokami obserwując świat znad chmur. Ścigam się z wiatrem i bawię w ganianego z drobnymi smugami. Te wspaniałe przeżycia na długo pozostają w moim wnętrzu i wnoszą do niego zawsze coś pozytywnego... Siedząc na parapecie z nogami ściągniętymi ku piersi wzdychałem przyglądając się gwiazdom wiszącym na firmamencie. Dziwny ze mnie człowiek, strasznie sentymentalny... Uczucie, które we mnie siedzi, nie pojawiło się od tak, znikąd. Zapaliło się dla pewnej osoby, która w niebanalny sposób wpłynęła na moje życie... Pamiętam jeszcze nasze pierwsze spotkanie... Potem z dnia na dzień zauważyłem, iż w moich myślach pojawiała się ona coraz częściej. Życie nauczyło mnie, aby nigdy nie odnajdować sensu w wiecznym czekaniu na lepszy czas. Że należy je wykorzystać, gdyż za miesiąc, tydzień, a nawet jutro może być już za późno... Tak właśnie w moim sercu zakwitł mały kiełek, z którego niedługo potem wyrósł krzew miłosnych kwiatów... I żyję teraz wypełniony po brzegi uczuciem w nadziei, że poznam je dokładniej, głębiej, że odkryję wszystkie jego tajemnice i moce w nim tkwiące. Że nie tylko będę je czuł, ale nauczę się także je wykorzystywać, czerpać z niego to, co najlepsze... ...Uczucie, które siedzi we mnie, mówię o miłości, jest strasznie mocne... Zapaliło się ono do osoby, której jestem potrzebny, której sam potrzebuję, która potrafi mi pomóc. Siedząc tak powtarzam sobie w myślach, czy jest ono jednak na tyle mocne, by przetrwać wszystkie burze i sztormy... Czy może wystarczy choć cień wątpliwości bym znów poszedł w innym kierunku zostawiając za sobą wszystko to, co nas łączyło... potem żałując. „...nie pozwól mi odejść... jeżeli Ci na mnie zależy...” – ciągle Jej powtarzam, by skorzystała z tej rady, gdy będzie taka potrzeba. Gdy mówię te słowa, w głębi duszy marzę, by nigdy nie było takiej konieczność... byśmy zawsze byli razem, zawsze i wszędzie mogli na siebie liczyć... wierzę w to! ...Delikatnie otwieram okno i stając na zewnętrznej części parapetu powoli rozpościeram skrzydła. Naprężam je i prezentuję w pełnej okazałości. Przez całe moje ciało przechodzą ciarki, czuję krew, gorącą jak lawę, płynącą w moich żyłach. Czuję bicie mego serca, które teraz jak pompa pracująca na wysokich obrotach, próbuje rozprowadzić uczucie po każdym skrawku mego wnętrza. Zamykam oczy i subtelnym ruchem odpycham się nogami od parapetu... Tak unoszę się w przestworza, wyżej i wyżej, mijam lasy chmur i setki drzwi do sennych już marzeń. Lecę unosząc się z wolna tak aż do gwiazd... Siadam na księżycowym łuku i spoglądam w dół na świat, który jeszcze przed momentem mnie otaczał. Teraz jestem od niego z daleka... już nie stanowię jego nieodłącznej części. Widzę tam tylu ludzi, tyle problemów, Widzę „plastikową miłość” istniejącą jedynie na rzuconych w kąt kartkach papieru, widzę wojny, głód i mnóstwo zła... To nie mój świat i nie moje metalowe klocki, nie z nich będę budował to, co ma mnie otaczać. Razem z ukochaną stworzyliśmy sobie zupełnie własny świat, różny od świata innych. Jest w nim wiele radości, szczęścia i miłości. To nasz świat... jakby odgrodzony od innych... ...Wyciągając do przodu rękę zrywam jedną z gwiazd jak dojrzałe jabłko i chowam do kieszeni. Potem, gdy wrócę do domu schowam ją do kolejnego wiersza, do kolejnego zlepka słów i dam ukochanej. Rozświetlać jej będzie noc, gdy będzie taka potrzeba... Tylko czy ona ją zauważy....?... Jestem Aniołem... a może raczej zawsze chciałem nim być... zawsze dążyć do doskonałości, wspinać się po szczeblach anielskiej kariery i stanąć kiedyś w ich szeregach. Wierzyłem w to, do czasu... Rozczarowanie było najgorszą rzeczą, najgorszym momentem... Ciągłe pytania – „dlaczego tak się stało?”; Potem zaś fakt bycia jednym z upadłych nie napalał mnie radością... Nie byłem szczęśliwy... nie byłem taki, jakim chciałem być... „[...]Więc czas się zmienić” – odparłem – „na lepsze oczywiście. Teraz jest nadzieja, jest ktoś, dla kogo warto to zrobić[...]”. Kiedyś pewne nietypowa dziewczyna prosiła mnie bym był dla niej aniołem stróżem, mówiła, że na pewno wiem, jak to jest nim być. Prosiła bym zapełnił jej świat, uwolnił ją, twierdziła, że już raz mi się udało... ...Gdybym miał być jednak aniołem, nie tym stąpającym po ziemi, ale tym, co wstępuje w niebiańskie szeregi, uciekłbym przed mym przeznaczeniem. Niebo może poczekać - mówię sobie w myślach – a ja nie mogę zostawić ukochanej. Nie teraz, gdy już wiem, co znaczy potrafić kochać... Tak więc uciekłbym w jej objęcia, bo tam byłbym bezpieczny... Już nie chcę być jedną z gwiazd dla niej świecących, już nie chcę być aniołem, który będzie stał nad nią w nocy... Nie, nie chcę. Wolę być koło niej, sam i osobiście. Własnym ciałem zasłonić przed złem, własne myśli jej podarować, własne serce na ołtarzu jej lazurowych oczu położyć. Być zawsze, gdy będzie mnie potrzebować, chronić i pomagać, dawać radość i nią być... być też miłością... tego pragnę... ...Żyję w przekonaniu, że za życie, które otrzymałem muszę zapłacić, w sposób dość złożony, bo nie wystarczą do tego pieniądze, czy inne materialne rzeczy. Płacę owym pyłkiem, który ze mnie promieniuje, a życie próbuję wykorzystać, jak umiem najlepiej. Dobrałem sobie do niego dewizę – być zawsze tam, gdzie jestem potrzebny. W ten sposób rozdaję ludziom cząstkę samego siebie. Znajduję się przy osobach, tak jak wspomniałem, którym jestem, przy których czuję się, potrzebny. Jeżeli już tak nie jest, odchodzę, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał mojej pomocy i tego abym pomógł mu odzyskać wiarę w samego siebie. Czasem ludzie mi za to dziękują, za pomoc, czy za to, że przy nich jestem. Wtedy jest to dla mnie największą radością i tak jakby mobilizacją do kolejnych działań... Czasem jednak przychodzą do mnie dni, gdy wątpię w siebie i w mego ducha. Wtedy podupadam i mówię dość... „Jestem cholernie słabym człowiekiem. Jestem jak kartka wymiętego papieru, którą można pociąć, podrzeć i wyrzucić. Nie mam kleju, nie posklejam jej... Może i to egoistycznie podejście do życia, ale dla nikogo się już nie poświęcę, nikomu nie pomogę, dla nikogo nie „będę”. Bo niby po co, niby w imię czego? Czy to coś mi daje? Jeżeli tak, to dlaczego jest tak jak teraz...?” Uczę innych bycia optymistą, mówię im - "jutro też jest dzień... zobaczysz, że będzie lepiej, że wszystko poprawi się na lepsze..." Oni w to wierzą, ale ja sam nie potrafię... W tych dniach, gdy wątpię, zdaje mi się, że wciskam im wielkie kłamstwo, bo i tak mogą oni liczyć sami na siebie. Gdy odejdę zostawiając ich z własnymi myślami uronią setki łez w ich niedoschłe jeszcze poduszki... a potem rankiem obudzą się bez cząstki siebie, tracąc coraz więcej tak ważnych w życiu uczuć... Staną się maszynami... W te dni i ja tak robię... Kolejnego dnia budzę się kimś innym. Nie chodzi o dojrzewanie, ale o sam fakt niszczenia mnie od środka... Jeżeli na mojej drodze pojawia się radość i szczęście, moje wnętrze w błyskawicznym tempie ulega regeneracji. Wtedy znów zaczynam wierzyć w to, że warto jest czynić dobro, że warto żyć dla innych. Jeżeli tak nie jest i mój stan ciągnie się w nieskończoność zmiany w moim wnętrzu są czasem niemalże nieodwracalne... ...Szukam pomocy, szukam spełnienia... Gdy tak jak teraz, kiedy siedzę wpatrzony w niebo, wspominam sobie ludzi, którzy uciekli mi jak piasek przez palce. Niektórym z nich sam pozwoliłem odejść, czasem bez najmniejszego powodu, a od innych sam odszedłem. Nie zostawiając po sobie nawet wspomnień uciekłem do kolejnych ludzi... Teraz jest ich garstka. Garstka tych, którzy zostali. To moi przyjaciele i nie boję się użyć tu tego słowa... To właśnie oni czasem wyciągają mnie z opisanego powyżej stanu. ...W moim dotychczasowym życiu tak naprawdę nie wiem, czy osiągnąłem coś wielkiego, coś, z czego byłbym tak naprawdę dumny, z czegoś, co zadowoliłoby moje wnętrze i sprawiło, że przestałbym szukać spełnienia. Szukałem wielu zajęć, masę ludzi, interesowałem się wieloma rzeczami, ale w żadnej z nich nie sprawdziłem się tak do końca. Szukam, więc nadal, wciąż i wciąż pragnąc czegoś nowego, nowych doznań, wrażeń. Ale ja już tego nie chcę. Mam dość tej ciągłej tułaczki, tych ciągłych podróży... Pragnę poczuć, że jest mi dobrze, że jestem szczęśliwy, radosny... że jestem kochany... że mam tą osobę, na której na mnie zależy... Czasem siadam wieczorem i szukam recepty na to, bym mógł kochać ciągłym rytmem, dniami i nocami, bezustannie, po prostu bez zwątpień... a co z tym idzie być tak samo mocno kochanym. Wtedy będę szczęśliwy i osiągnę to, czego w życiu od tak dawna szukałem... Może ukochana odzyska dla mnie utraconą dawno temu odpowiedź na nurtujące mnie wciąż i wciąż pytania... ... Wieczorami rozpierające mnie ciśnienie opada... zaczynam wierzyć w zauroczenie, a przestaje w miłość... ...Słabnę... ...Upadam na kolana i z głową przyłożoną do ziemi zapadam się... Zapala się we mnie wewnętrzny ogień... a ja dzięki niemu ponownie staję na nogi... moje oczy płoną wściekłym żarem zapalając po woli każdy skrawek mego ciała... Płoną mi skrzydła, po których za chwilę pozostaną zgliszcza i cień dawnych dni, płonią me dłonie, płoną me myśli... Rozkładam na bok ręce, by spalić się szybciej... Krzyczę w niebogłosy, ale nikt mnie nie słucha... Szybkim ruchem łapię za stojącą obok szklankę i rzucam nią o mur... Jej pękanie przyprawia mnie o radość, a jej drobne cząsteczki wbijające się w moje ciało i wysysające na zewnątrz krew napalają mnie jeszcze większą wściekłością. Łapię za słoik wypełniony wczorajszymi marzeniami i z wielkim rozmachem rzucam nim o ziemię... Rozlane marzenia szybko wsiąkają w piasek, a ja łapię me myśli i rzucam je w ogień dopalających się już resztek mej duszy... Całe moje ciało staje w płomieniach... Niszczyć, niszczyć!! Krzyczę zdzierając do krwi struny głosowe, a ma pierś pęka od naporu bezbożnych słów. Pęka płonąc ogniem nienawiści do własnego życia... Upadam na ziemie i ogarnięty drgawkami dopalam resztki tego co pozostało... Czemu nikt mi nie pomoże, czemu nikt nie da mi dziś pomocnej dłoni... Znów muszę pomóc sobie sam... Spalony od wewnątrz jak tlący się jeszcze węgiel powstaje na ugięte lekko nogi... Zwracam wszystek zła i wszystkie szkalujące słowa, które jeszcze we mnie pozostały... Boże! Ja tego nie chcę! Chcę miłości, kochania... tego uczucia, nie zaś zauroczenia i chwilowego zafascynowania... ale zaraz, ja przecież kocham... Tak właśnie ze mną jest... gubię się w samym sobie... ...Zupełnie jak błędny rycerz – utopista... To właśnie dziś zwątpiłem. Zwątpiłem w miłość, przyjaźń, szczęście, w siebie, w dobro, w me życie i jego sens... Czasem wątpię bez najmniejszego powodu sam nie wiedząc czemu... Jutro obudzę się jakby na nowo... pozbawiony pewnej cząstki... ponownie wierząc w to co wierzyłem do tej pory. A pojutrze może mnie już zabraknąć, na dobre... Nie! Dziś już odejdę... Zatrzymaj mnie, proszę!
  19. Być królem, panem, czym kolwiek jeszcze. Rządzić tymi ulicami co wokół owinięte w pokrzywy rosną jak dzikie chaszcze. Przechadzać się nocą po lochach ze szklanką ciepłego mleka, gdzie Buddica octem czyści łańcuchy. Piaskiem karmić bardów i wieszczki i druidów, tych od drzew, puszczać po wybiegu. Mieć diabła od niczego w kagańcu, co podczas deszczu w ogrodzie przycina żywopłot... Słabym umysłem rzucać się po świecie, Każdego przekląć i nie czuć nic. Tak to właśnie jest królem być... Trojańczyk Adam. 2005-07-02
  20. Być królem, panem, czym kolwiek jeszcze. Rządzić tymi ulicami co wokół owinięte w pokrzywy rosną jak dzikie chaszcze. Przechadzać się nocą po lochach ze szklanką ciepłego mleka, gdzie Buddica octem czyści łańcuchy. Piaskiem karmić bardów i wieszczki i druidów, tych od drzew, puszczać po wybiegu. Mieć diabła od niczego w kagańcu, co podczas deszczu w ogrodzie przycina żywopłot... Słabym umysłem rzucać się po świecie, Każdego przekląć i nie czuć nic. Tak to właśnie jest królem być... Trojańczyk Adam.
  21. Spaczona nadzieja na spocone ręce i głowa złożona na skalnej poduszce. Zbita ciemność, w której trudno o światło i uczucia słodkie niczym polewa o smaku toffi. I okruch czasu w kromce chleba z plasterkiem wiary na śniadanie, oraz ta herbata z esencji czarnego humoru pita na dobranoc. Adam Trojańczyk.
  22. Ukryta w cieniu noc i spocone od gorąca niebo. Wśród ciszy dźwięków i spokoju nieładu, tańczy samotnie na zachmurzonym parkiecie plamisty tancerz. Na horyzoncie, wśród pożółkłych kartek i nieprzespanych nocy, leży młody chłopiec, zakażony poezją zapala w swoim sercu, okruszkami wersów i łupinami zwrotek, złocisty płomień, gasi umysł i formuje dusze... Budzą się ze snu porzucone w drodze do domu kocie oczy i zapomniana siła co do gwiazd go ponieść będzie w stanie. Wnętrze jego rozpościera żagle i zaciąga do wioseł marzenia. Nauczony żyć kolejny raz, powstanie z mroku i przez świat podąży, jego słowo nic warte nie będzie, a on sam - jedynie zabłąkanym przewodnikiem...
  23. Lekkim chodem podąża po bosej trawie, w swoich dłoniach niesie zimne fiołki. Wokół ciemność, tylko promyki słońca i blask księżyca wyznaczają drogę. Źdźbła pochylają swoje głowy, szum komponuje melodię... Okno już zamknięte, nie wyleci, nie będzie wolny. Sługami jego wiatr i konary drzew... ...Świat się kręci, on odchodzi... Adam Trojańczyk
×
×
  • Dodaj nową pozycję...