Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Nigdy przedtem żaden święty (nawet Walenty, ha, ha,!) nie zajmował się mąceniem wsród spokojnych dusz chrześcijańskich, a wręcz odwrotnie, podpierał je ogniem siarczystej wiary i nieugiętej woli. Inaczej sprawa przedstawiała się ze świętym Demem. Był tylko z pozoru świętym, o czym nikt nie wiedział. Za życia spacerował po łąkach uczuć ludzkich, wzbudzając żal i nostalgię za świętą ziemią w dalekich niebiosach, a sam (będąc synem grabarza) dokładnie wiedział, że tylko ci, którzy za życia nie oszczędzali się w czynieniu zła, zdołali przedrzeć się łokciami przez niezliczone tłumy zmarłych, by dotrzeć do źródła wiecznej szczęśliwości. Konkurencja była tak duża, iż bez silnej ręki i sprytu nabytego na Ziemi było to niemożliwe.

Dem rozmawiał często ze zmarłymi, wsród których miał już nawet wielu prawdziwych przyjaciół, o których istnieniu nie mówił nawet ojcu. Ojciec był spokojnym i bogobojnym, starej daty człowiekiem, co oznaczało, że niestety nie przedrze się do swego upragnionego nieba. Ojciec zresztą nie uwierzyłby, nawet, gdyby mu opowiedział o swoich kontaktach z duszami zza świata. A szczególnie w smutną prawdę o rządzących tam prawach pięści i oszustwa.
Jeszcze będąc małym chłopcem i posiadając tą wiedzę postanowił postarać się, by jego życie było nieprzeciętne. Chciał być tak przebiegły, by ludzie uczynili go świętym, podczas gdy on wyprowadzi na stracenie, do koszmarnych lochów Belzebuba-„boga much” wszystkich swych wiernych, którzy w wielkim do niego zaufaniu pozwolą się zwieść, przyczyniając się do jego wielkiej nagrody na tamtym świecie za wprowadzenie tylu dusz do piekła.
Wszystko było akurat odwrotnie niż ludzie myśleli. Złe postępki, tam dawały palmę pierszeństwa do krainy szczęśliwości, gdzie, co prawda, wciąż trwją nie kończące się walki i brzydko mówiąc –mordobicia, lecz istnieje w końcu normalne życie. Natomiast „baranki Boże”nie mające nic na sumieniach, oprócz swej świętej egzystencji, nie mają tam prawa bytu. Owładnięte siermiężną ręką Belzebuba doznają cierpień większych niż ich ziemskie masochistyczne wyrzeczenia na rzecz świętości. Uświadomione już po tamtej stronie, że dały się „nabić w butelkę”, przeklinały swego świętego Dema, który naprowadził ich na zgubne ścieżki. I przyrzekły zemstę o jakiej mu się nie śniło. Co prawda trudną rzeczą było gromadzić się w piekle na tajnych naradach, lecz jak wiadomo, nie ma rzeczy niemożliwych, bo i to nawet udaje się na Ziemi.

Święty Dem nie miał szczątki pojęcia o tym, co się kluje tuż za jego plecami. Swawolny jak każdy „święty”, używał dalej rozwiązłego trybu wiecznej egzystencji. Mimo, że żaden z „baranków” nie był zatwardziałym przeciwnikiem świętych, a przeciwnie święci świecili im za życia jak świętojańskie ogniki podczas sierpniowej nocy, to już ich świadomość zupełnie przeinaczyła się na korzyść ratowania własnej duszy i już od tej chwili zaczęli rozglądać się za dobrym „kijem”na swego znienawidzonego Dema. Kij jednakże był jakoś bardzo trudno osiągalny, gdyż święty Dem odzanczał się niebywałą czujnością, której nie uśpiły nawet ani dobre sprawowanie, ani drobne pochlebstwa, które to z syczących ogniem podskórnym warg, wypływły gładko i powoli, jak lawa, gdyż takie ich było zadanie, by ukoić i uśpić czujne zmysły świętego Demona (jak go już zaczęli między sobą nazywać). Imię to idealnie odzwierciedlało jego parszywą osobowość, która jak gnijący gad kryła się pod pancerzem iście kryształowej duszy, w jaką zwykł przyoblekać się na Ziemi. Śmierć już nie zaglądała w oczy nikomu, gdyż cała nieśmiertelność wyciągała ręce po ich różne, jak dwa bieguny egzystencje. Poczciwcy, za życia kreowani na straceńców, byli na jednym biegunie tej przewrotnej nieskończoności, która zakpiła z nich, jak kpi ktoś z malca, który zapamętuje to na całe życie i nigdy nie odpuszcza. Jest w nim coś z mędrca, który odkrywa nowe prawo natury i zachowuje je tylko dla siebie, by wykorzystywać je dla swoich tylko potrzeb. Tak i oni odkryli, że łgarstwo łotra, którym gardzili obecnie i pluli na niego w myślach, otworzyło w ich duszach jamę w której palił się nieugaszony ogień zemsty.

A wilcze oczy nienawiści zawsze oświetlają drogę najjaśniej dla chcącego zemsty. On, znana w tym poza ziemskim świecie osobistość zręcznego uwodziciela dusz, został już naznaczony twardą pieczęcią zemsty, której macki już wchodziły mu na głowę, jak ciche, bezszelestne smugi śmierdzącego światła, którego odoru jednak czuć nie mógł, jako, że sam zbudowany był z podobnie lepkiej mazi obłudy i fałszu, która na Ziemi uchodziła kiedyś za świętość. Jego śnieżnobiałe stadko czystych duszyczek przemieniło się powoli w rój skorpionów o jadzie tak silnym o jakim nawet sam Belzebub nie śnił nawet w swych najmilszych, bo przcież takie są mu miłe, snach. Ostrze tego jadu wymierzone było „w sam środek poduszki śpiącego szatana”, którego czujnosć już uśpiona do granic najwyższych miała się okazać zgubną. Szemrzące rzeki nienawiści płynęły wartkim potokiem przez sam środek rozhulanego piekła zupełnie niezauważenie. Ich ciche wody dostawały się już do najbardziej szczelnych zakamarków tego rozpasanego przez drwinę i wulgarność, fałsz i przebiegłość, świata . Jak ciche owady podążali szeregiem za swymi, uzbrojonymi w gorycz zaświata, przewodnikami, zastępy szlachetnych rycerzy. Nie było miejsca na żadne sejmiki z liberum veto, gdyż cel był jeden i tylko solidarność i zgoda mogły do niego dowieść. Stawka była o życie wieczne, a to już najwyższa jaką tylko można sobie wyobrazić.

Święty Dem używał życia jak tylko się dało, tym bardziej, że po całym długim cierpiętniczym ziemskim życiu, w którym jako wilk w owczym ciele zmuszał się do ograniczeń, które czyniły z niego skręcającą się od upału żmiję, wysychającą bez wody, a z widokiem na wodospad. Doprawdy, życie ziemskie było dla niego koszmarem.

Właśnie stanął nad brzegiem jeziora, jak upiór o przekrwionych oczach, z oddechem ciężkim jak skała, piersią pełną „przekrwionego powietrza i gradu rozpaczy” i wykrzyknął jednym tchem-„Biada mi!!!!!!!!!!!”

Nie uporał się z dobrocią szlachetnych, nagromadzoną przez lata i skupioną w jedno, która teraz jak wielkie ostrze, wyjątkowo wykorzystana została w złym celu, a raczej w odpowiedzi na nikczemność i zdradę, wciskała się w każdą tkankę jego duszy nieśmiertelnej przemieniając śmierdzące mazie w przeczyste rzeki. Czuł jak jego członki wypełniają się tą źródlaną wodą wypłukując drogocenny kamień zła, powoli i systematycznie, jak kropla spływająca ze stalaktytu. Jego zła natura spływała z niego powolnymi kroplami odsłaniając nowego wojownika o dobroć i świętość, który stanął przed drzwiami Belzebuba jako prawdziwy święty, po czym natychmiast został zepchnięty w czeluście piekielne. A wszystkie baranki dobroci wzruszyły ramionami i przemaszerowały, za tak niecny czyn, na wyżyny „świętości”, gdzie doświadczały najwyższych zaszczytów siedząc porzy stole Belzebuba i wachlując jego spocone ciało. Resztki ze stołu porywali głodni święci, wsród których znajdował się czworonożny już Dem, o oczach demona, ziejących nieposkromioną nienawiścią. Szczekanie „psów” zagłuszało wyrzuty sumienia „baranków”, które odtąd żyły wiecznie i szczęśliwie.

Opublikowano

Anna troszkę to zawłe. brakuje akapitów bo akcja się wartko toczy.
przyjrzyj się. tekst mało przejrzysty.
wątek o ojcu powinien być oddzielony. splatasz w jedna całość kilka watków.masz ocene ziemskiego postepowania, bytu w piekle, własna ocenę.
brakuje tu jakiegoś porządku.warto jeszcze raz przyjrzeć się.
pozdrawiam

Opublikowano

Dzięki Wam. Podzieliłam tekst. Upłynnić i podrasować-łatwo powiedzieć, gorzej wykonać. Moje wymądrzanie się w zakończeniu wycięłam, bo myślę teraz, że lepiej to zakończyć bez własnego komentarza. Może jeszcze coś wymyślę, ale narazie- "nico". Piekło i niebo już zaczynają mi się nudzić. Przenoszę się wkrótce na wyspę bezludną. Pozdrawiam całą rzeszę prozaików, którzy w nielicznej ilości tu zaglądają-to do Renaty

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia a co byś oberwał:)
    • @violetta Cała frajda polegała na tym jak je ukraść.
    • Dostałem almanach – miło, z czerwoną okładziną poplamioną tłuszczem - trudno. Trafiłem na ćpuna – pożegnał mnie wulgaryzmem, przepadł za drzwiami kwadratu. Ikona. Wieszajcie święte obrazy zamiast portretów - Egalite, upojna francuska dziwko, twoja latarnia rottes Milieu świeci zabójczym światłem. Dałem ćpunowi en liberté provisoire sutrę, świętą sutrę poety – zwrócił drukowaną kartkę z pionowym gryzmołem przeciętym w poprzek: lokomotywy mogą mieć kolor słonecznika, zielony korpus, żółte koła, można przetworzyć puszki na kolory, a wprawny ogrodnik wypełni je żużlem ze spalin, oleistą cieczą, zbierze nasiona, które się wysiały - bezwiednie, nada sens sutrom przerwanej melancholii. Nadbrzeże myśli o twoim słoneczniku, nadbrzeże myśli o rdzawej wodzie, gdzie uschłe kielichy, wgłębki, piwisi domki dla krabów, nowe molekularne wiązania, nasiona dające życie kwiatom. Nadbrzeże myśli o twoim słoneczniku, srebrzystym drzewie Mondriana, neoplastycyzmie, pionie żółtej lokomotywy, czerwonym almanachu leżącym na stole – poziomym, brudnym dopełnieniu dwóch, krzyżujących się szpalt niebieskiej przestrzeni bez przedmiotowości, formy, wyzwaniu. Smutny almanachu, wypasiony wierszami, tłusty, stekiem kłamliwych sutr. Siedzę sam od godziny, palę - dla zgorszonej kobiety, odbieram kretyński telefon – od kretynki, palę – znów, piszę o wypalonych ćpunach i papierosach (za dużo o papierosach), czytam bluźniercze wiersze innych, swój – równie brudny, słucham The Tallis Scholars. Nic wcześniej nie było tak puste, plugawy almanachu, żadna myśl, żadna wyschnięta studnia, żadne serce - pustynnych ojców, morderców, wdowców, maszerujących w krucjatach dzieci. Nic nigdy nie było tak brudne, plugawy almanachu, posłuchaj ze mną riffu zacinającej się płyty. A Ty, Wielki, Niewymowny Tetragramie, jeśli jesteś - czarny na białym, pewny, zawisły w rogu szeptuchowej chaty albo i willi pokrytej boniami (jak we florenckim siodle Medyceuszy), gotów wciąż do tworzenia: wulgarnego słowa, ćpunów i poetów, ikon, zmaż wszystkie winy słonecznikowego znaku, skrop w skwar hizopem według twojej sutry, zasadź w oliwnym gaju, oto stoję z tłustym, plugawym almanachem pod pachą – nie gardź.   
    • @infelia lubiłam je lizać:)
    • @violetta Te właśnie sopelki były podstępnie podkradane, a w ich miejsce trafiał rulonik papieru. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...