Powoli w rozumie na skraju łoża siadam
na ziemi stawiam nóżkę jej korpus w rękach drży
miękką białą chustkę na czterech strunach składam
wznoszący się do góry w pionowy wcieram gryf.
Dźwięki gorejące spod włosia wydobywam
mój smyczek mocno ciśnie rezonans w głębi gra
ostro przeskakuje pomiędzy snem a jawą
w utworze patetycznym ukrywam schyłek dnia.
Zagłębiam się w muzyce bukiety tonów niosą
sunę demonicznie opuszki palców płoną
w rozkwicie pełnym żaru znika cień ze ściany
przedwieczną ścigam żądzą szatański palę zwid.
Cisnę wiolin kształty niech głos chóralny niesie
rozchyla swoje efy i słyszę głośny syk
chłonie moją furię instrument swój naprężam
podniebną czując rozkosz fallicznych myśli wstyd.
Nieznana to materia głos anielski niesie
smyczek mocno natarł aż korpus z żądzy płonie
w szale się naprężył i skurczył w końcu frazy
tępy ruch rozluźnił i przeciął strumień zdarzeń.
Rozkosz popłynęła otwarły się niebiosa
ciepło ocuciło po dłoniach płynie rosa
garniesz się do dźwięków przesłodka każda chwila
Kurtyna otuliła - gala wyciszyła.