Biznesmen Jan Nowak, po powrocie z Kobe,
obwieścił, że na gwałt - kowala chce, w dobę!
Wieś przybyła z Grania*
- po odszkodowania.
Dziś, gdy chcesz dać anons zatrudniaj 'o s o b ę'.
* -
Dostałem almanach – miło, z czerwoną okładziną
poplamioną tłuszczem - trudno. Trafiłem na ćpuna –
pożegnał mnie wulgaryzmem, przepadł za drzwiami kwadratu.
Ikona. Wieszajcie święte obrazy zamiast portretów -
Egalite, upojna francuska dziwko, twoja
latarnia rottes Milieu świeci zabójczym światłem.
Dałem ćpunowi en liberté provisoire sutrę,
świętą sutrę poety – zwrócił drukowaną kartkę
z pionowym gryzmołem przeciętym w poprzek: lokomotywy
mogą mieć kolor słonecznika, zielony korpus,
żółte koła, można przetworzyć puszki na kolory,
a wprawny ogrodnik wypełni je żużlem ze spalin,
oleistą cieczą, zbierze nasiona, które się wysiały -
bezwiednie, nada sens sutrom przerwanej melancholii.
Nadbrzeże myśli o twoim słoneczniku, nadbrzeże
myśli o rdzawej wodzie, gdzie uschłe kielichy, wgłębki,
piwisi domki dla krabów, nowe molekularne
wiązania, nasiona dające życie kwiatom. Nadbrzeże
myśli o twoim słoneczniku, srebrzystym drzewie
Mondriana, neoplastycyzmie, pionie żółtej
lokomotywy, czerwonym almanachu leżącym
na stole – poziomym, brudnym dopełnieniu dwóch,
krzyżujących się szpalt niebieskiej przestrzeni bez
przedmiotowości, formy, wyzwaniu. Smutny almanachu,
wypasiony wierszami, tłusty, stekiem kłamliwych sutr.
Siedzę sam od godziny, palę - dla zgorszonej kobiety,
odbieram kretyński telefon – od kretynki, palę – znów,
piszę o wypalonych ćpunach i papierosach
(za dużo o papierosach), czytam bluźniercze wiersze
innych, swój – równie brudny, słucham The Tallis Scholars.
Nic wcześniej nie było tak puste, plugawy almanachu,
żadna myśl, żadna wyschnięta studnia, żadne serce -
pustynnych ojców, morderców, wdowców, maszerujących
w krucjatach dzieci. Nic nigdy nie było tak brudne,
plugawy almanachu, posłuchaj ze mną riffu
zacinającej się płyty. A Ty, Wielki, Niewymowny
Tetragramie, jeśli jesteś - czarny na białym, pewny,
zawisły w rogu szeptuchowej chaty albo i willi
pokrytej boniami (jak we florenckim siodle
Medyceuszy), gotów wciąż do tworzenia: wulgarnego
słowa, ćpunów i poetów, ikon, zmaż wszystkie winy
słonecznikowego znaku, skrop w skwar hizopem według
twojej sutry, zasadź w oliwnym gaju, oto stoję
z tłustym, plugawym almanachem pod pachą – nie gardź.