Tam gdzie mnie nie było, to pusta ulica przed twoim domem. Otoczona
oknami, oczami za firanką. Stałem tam kiedyś gdy zapaliłaś światło w
swoim pokoju. Duszno od spojrzeń ludzi spod zasłon. Moich oczu wlepionych
w iskry dookoła wirującej nocą wiolonczeli. Ktoś obcy wyciągnął do ciebie moją
rękę. Byłem w niebie, byłem w piekle, siedziałem już skurczony w swojej
nowej trumnie. Widziałem go przed domem, stał i patrzył na nas. Tylko tu
byliśmy bezpieczni pod żarówką sześćdziesiąt wat. Widziałem go z okna
jego cień mieszkał na murze domu naprzeciwko. Patrzył gdy ręka chwyciła
smyczek, ślizgała po strunach twojego instrumentu . Zapach rozgrzanej
kalafonii smarował muzykę. Wysokie „C” rozprysło kilka kropli krwi.