To tylko papierek.
Połknij
Nie bój się jakoś do nas wrócisz.
Kiedy już znudzi Ci się sen.
Marzenia dziecięcych dni.
Szybują nad ziemią.
Zatopioną we krwi i ciągłej przemocy.
Rasy panów muszą zabijać by przeżyć.
Śpij.
I wejdź przez bramę
w tęczowe korytarze.
Obrazy z ich ścian przedstawiają,
pielgrzymkę do spokojnego ustronia,
gdzie wśród fontann z marmuru,
w których kąpią się małe amorki,
możesz spotkać
tych co żyją tu wiecznie,
zatopieni w melodii pokoju i miłości.
Weź głębszy wdech.
Jesteś zimnym, starym wężem.
Wijesz się niczym
bezkresna, górska droga.
Opadasz i wspinasz się.
Piekło zostawiasz za sobą.
Niebo jest w Tobie.
Suń swe ciało do świątyni miłości.
Jesteś potulnym zwierzątkiem
swojej ukochanej bogini.
Widzisz ją
w całej najpiękniejszej krasie.
Tańczą w krąg nimfy.
Roześmiane i zarumienione.
Gorące i nagie.
Taka jest i ona.
Jest owocem poznania dobra i zła,
który skusił węża.
Jej łono jest celem spełnienia.
Kolejny wdech
i większą porcja utlenia się we krwi.
Nie możesz ich spłoszyć.
Wychodzisz z krzaków jako półbóg.
Heros, który zrodził pieśń.
Mit, który trwa
zakodowany w przestrzeni myśli.
Tysiąc dni i jedną noc.
A może tysiąc nocy.
W jej ramionach.
Uzależnienia od piękna.
Ciesz się chwilą.
Kiedyś wrócisz do nas.
Ale nie będziesz mógł już tutaj żyć.
Bez kolorów i tęczy.
Nie chcę myśleć o tym dziś.
Może jutro.
Spotkam znów
dzieci z kwiatami we włosach.
Będziemy leżeć na trawie.
Pośrodku niczego.
Złączeni.
Zjednoczeni.
Trzymając się za ręce.
W symbolu słońca.
Z jego tarczy wychynął,
niebieski autobus bez kierowcy.
Wsiedliśmy.
By zabrał nas stąd
gdzie nie chcemy być.
Do krainy halucynogennych snów.
Wiersz „LSD” jest poetyckim hołdem dla epoki psychodelii
dla muzyki, która otwierała bramy świadomości
i dla Grace Slick,
głosu kobiecego objawienia tamtych lat.
30 października
wokalistka Jefferson Airplane
skończyła 86 lat