Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zważajcie błagam Was

na los tych, 

którzy dotknięci

ciężką chorobą umysłu 

czy po prostu szaleństwem. 

Wracają w struktury społeczne 

jakby zupełnie odmienieni.

 

Wraca im chęć do życia 

i zdawać by się mogło, 

że żyją jak dawniej przed chorobą. 

Śmieją się i korzystają z dobroci młodzieńczego wieku.

 

Lecz kto wie czym żyją 

i czym karmią swe umysły 

udręczone latami straconymi, 

barykadując się po zmierzchu 

w swych ciemnych, 

trąconych zimną grozą domostwach.

 

Kto wie czy w korytarzach nie czają się duchy przeszłych,

tragicznych zdarzeń, 

sącząc im do uszu i serc

kłamliwe podszepty.

 

Bo kto trucizny miłości

choć raz zaznał, 

ten nie będzie szukał półśrodków 

by się ratować 

a sięgnie po rozwiązania skuteczne 

i nieodwracalne w swoim następstwie.

 

"Lalka”

 

Witaj przyjacielu! 

Piszę do Ciebie niezwłocznie 

po powrocie do domu 

i swego owalnego gabinetu, 

pachnącego drażniącym nos, 

lakierem do drewna, 

kwasowością rozlanych

chaotyczną wstęgą

niczym kontynenty

na bezkresie oceanów,

plam zapleśniałej,

czerniejącej miejscami

pęcherzykami zarodników,

spękanej latami całemi skruszenia ścianie.

Wilgną słodyczą na dębowej mozaice 

i wąskim zielonym chodniku.

Skołtunionej okrutnie, 

zaplątanej w trwałym uścisku,

mętlice uchowanego wszędzie wokół kurzu i brudu.

 

 

Wedle lekarzy jestem już zdrowy 

i dalibóg takim się czuje.

Pobyt najpierw w klinice 

a później uzdrowisku

bardzo mi pomógł.

Nieprzejednanie wielkie i skuteczne 

są zalecenia w terapii pana profesora J.

To Ty sam poleciłeś mi terapię u niego. Leczyłeś się wtedy z traum i bezsenności, które powstały u Ciebie 

po pierwszych latach wielkiej wojny.

 

Ach! 

Jakież to są dwie największe niesprawiedliwości tego świata! 

Miłość i wojna! 

Ach tak! 

Jeszcze obłęd 

do którego obie ich ścieżki prowadzą.

Dasz wiarę że panna D. 

jest już szczęśliwą mężatką, 

w ramionach naszego

wspólnego znajomego,

choć dla mnie jest on bardziej 

frantem ostatnim i złodziejem. Pana N.

 

Widziałem ich dziś w kościele, 

siedzących na czele rzędów ław, 

na wprost samego ołtarza.

Jak dwa białe gołąbki,

cicho gruchające,

zapatrzone w siebie

pod wpływem tej trucizny.

Żaru uczucia, co pali trzewia,

zmysły paraliżuje, cały mózg. 

Zabija wolną wolę

i prowadzi nagminnie 

w standardy i pokłady 

służalstwa i utraty męskiej godności. 

Ach! Wielki Boże! 

Jaki ja jestem szczęśliwy

nie czując już nic,

ponad wzgardę okrutną 

i błysk mam w oczach przy tym 

taki nienaturalny nieodgadniony.

 

Powiesz mi przyjacielu, 

że to zazdrości ukłucie

w serce kołacze.

Być może.

Lecz to już nie boli jak dawniej.

A bolało tak jakby kto wyrwę 

w miejscu serca wywołał, 

płożącą się

gangrenicznym zakażeniem 

na członki i umysł

do tej pory lekki i lotny.

 

Pojedynkowałem się

w obronie jej godności

i o mało co nie zginąłem. 

Kula wymierzona we mnie, 

przez jej teraźniejszego męża 

strzaskała mi żebra.

Lecz to jej wzrok obojętny, 

zastygły ledwie

przelotnym mgnieniem, 

na mym skrwawionym obliczu, 

strzaskał mi serce na śmierć.

Pamiętasz przecież dobrze. 

Biegałem za nią jak wierny i głupi pies.

Spełniałem zachcianki. 

Obsypywałem srebrem i złotem. 

Suknie strojne, zamorskie słałem. Zapraszałem do opery i kina.

Mój Boże!

Ta zdradziecka zimna Gorgona, 

pozbawiła mnie zdrowia i fortuny. 

Popadłem tylko w długi i nędzę.

 

Dlatego dom tak wygląda. 

Musiałem odprawić gosposię i sługę. 

Teraz posiadłość przypomina bardziej opuszczony nawet przez duchy cmentarz. Ciemno w nim. 

Pusto i głucho, 

Przywdziałem swój najlepszy surdut 

i odpaliłem spokojnie fajkę.

 

Pulsujący dzwon ciszy, 

rozległ się w korytarzach utopionego 

w maraźmie domostwa. 

Rozszedł się po

wszelkich zakamarkach.

Znalazł mikroskopijne ujścia

przez ściany 

i podłogę od strychu po główny hall. 

W pokoju byli ze mną

moi ostatni przyjaciele

oczywiście oprócz Ciebie.

Małomówni i nie rzucający się w oczy. 

Nie narzucający też swojego towarzystwa, bez zgody gospodarza. 

Na stole stał rubinowy, 

pełen smaku i dobrego gustu, 

zamknięty w grubym butelkowym szkle 

John Jameson.

A w szufladzie hebanowego biurka, 

groźni wybuchowi i nieokiełznani, 

naładowani jak ciasto świąteczne bakaliami, ostrą amunicją.

Ci którzy pomogą mi 

rozwiązać moje problemy. 

Panowie Smith i Wesson

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc dzięki :) to Twój komentarz jest znakomity :)
    • @FaLcorNRozumiem, ciekawy i piękny sposób komunikacji. :)
    • @lena2_ Twój wiersz jest piękny! :) nie pytam – po prostu patrzę jak jesień nabiera odwagi i Ty z nią razem złotem w oczach rumieńcem na policzkach lęk niech sobie wróży my mamy wczorajszą aleję i dzisiejszy blask i tę łatwość urzeczenia którą warto nosić w sobie
    • czasami trzeba dojść do siebie by świat ocenić trzeźwym wzrokiem dziś miast wolności o tym nie wiesz swawola swoje żniwo kosi :))
    • Dostałem od niej mojej A kilka nietęgich wierszy. Były bardzo dobre, choć może nie umiałem aż tak ocenić, co prowadzi do wniosku, że tym bardziej jak należy docenić. Chwaliłem A, owszem chwaliłem, wiele ścian jest mi w tym świadkiem, choć może nieco za mało i zbyt nieprzekonująco. A być może nie zdawała sobie sprawy, że mi może czasem chodziło o coś nieco bardziej prozaicznego, że tak to ujmę, niż te jej wyśmienicie najlepsze i najpiękniejsze wiersze. Choć z drugiej strony A mogła wiedzieć swoje i to doskonale, bo poetki mają ogólnie wysoki poziom w zdawaniu sobie sprawy. Niniejszym nie narzekam, a skarżę się tylko trochę z czegoś co było przecież niezaprzeczalną przygodą. Zresztą jakby się zastanowić to czego chciałem od A było równie, a może nawet jeszcze bardziej wcale nieprozaiczne, podobnie jak te jej wściekle dobre wiersze. Gdy była na mnie zła nawet jeszcze lepsze wiersze jej wychodziły, ale to inna historia, aczkolwiek mimo powyższej świadomości starałem się jej nie prowokować. To co oczekiwałem od A mogło być wręcz równie niewykonalne jak powtórzenie jej najlepszego i mi najbliższego wiersza o arcymistrzowsko autorskiej wymowie. Jakieś to niesamowite, że chcesz mieć A, a dostajesz jej wiersz, w dodatku tobie adresowany i piękniejszy niż niejedno dzieło sztuki epistolarnej, więc ponad miarę rozwlekłej. Siadasz więc skruszony w kafejce, gdzieś nieco odarty z wrażliwości i doprawdy już nie wiesz, które począć z tym artystycznym faktem fantem. Czujesz się jak uczestnik loterii, która niekiedy mylona jest z za wesołą karuzelą w centrum twojego miasta, której nawiasem mówiąc sporo jeszcze brakuje do Disneylandu. Sytuacja ciebie nieco dziwi, ale przecież życie jest dziwne, więc właściwie to nic dziwnego, że jesteś zdziwiony. Marzysz czasem o skoku na bank, a wychodzi ci co najwyżej skok na banji. Lajf taki. Potem sobie myślisz, raz niechętnie, innym razem w niekłamany sposób, doceniając ten niebanalny stan rzeczy, że właściwie tkwisz w kłopocie rangi poetyckiej, czyli w czymś o relatywnie dużym oddziaływaniu i o odpowiedniej sile rażenia. Ponadto szybko się reflektujesz, że gdy tylko za dużo piśniesz możesz wylądować w dużej rangi nieprzychylnym wierszu jako ten przysłowiowy zły i to pan w dodatku. Już sam nie wiesz, czy czekasz na kolejny wiersz, czy pragniesz by A przestała w końcu pisać, choćby na jakąś dłuższą chwilę wspomagającą nieco zastanowienie, zresztą was obojga.   Warszawa – Stegny, 14.10.2025r.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...