Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Historia edycji

Należy zauważyć, że wersje starsze niż 60 dni są czyszczone i nie będą tu wyświetlane
Migrena

Migrena

 

 

Człowiek? To nie brzmi dumnie.
To brzmi jak błąd produkcji
w fabryce gwiezdnego byle czego.

W kosmicznym Excelu
ktoś kliknął: Ctrl+C, Ctrl+V,
i tak powstałeś – białkowy bug,
czyli ty,
który płaci kredyt na lodówkę,
składki szkolne za dziecko,
raty za samochód
i jeszcze ten abonament na wodę, co leci z kranu.

Masz mózg?
Gratulacje – to biokisiel
z błędami systemowymi.
Co pięć minut aktualizuje ci humory:
złość, apatia, poezja, głód,
śmiech, pornografia i „czy to rak?”

DNA?
To jak instrukcja składania szafy z Ikei,
napisana przez pijanego szympansa.
Z błędami. W sanskrycie.
Z częściami od innej szafy.
I gwoździem, którego nie potrzebujesz,
a którym się skaleczysz w bonusie.

A ciało?
To żart, stary.
Siedzisz na dwóch kościach, które pierdzą,
i masz brzuchowy worek,
który ci rośnie od samego siedzenia.

A układ trawienny?
Trzymasz trzydzieści metrów
fermentującego węża w środku brzucha
który rządzi całym tobą.
Dzięki wielkie, ewolucjo.

A teraz najlepsze – ty,
ten biologiczny robot z przeciekami
z przodu i z tyłu,
masz PRACOWAĆ, być KIMŚ, osiągać CELE,
i w międzyczasie masz medytować,
uczyć się, pracować, prać i sprzątać,
uprawiać jogę, nie dotykać plastiku,
jeść bio-jarmuż w szklanym słoiku,
choć wszystko, co kupujesz,
przychodzi w bąbelkowej folii.

Ale czasem w nocy, kiedy świat śpi,
w tych zgliszczach myśli,
chciałbyś choć na chwilę poczuć spokój —
taki prawdziwy, miękki
jak oddech ukochanej osoby,
który mówi: ''jesteś kimś więcej
niż listą zadań na dziś,
jesteś światłem które rozprasza mrok".

W życiu to wyśnione "światło"
jest tylko jego marną namiastką,
tandetnym migotaniem.

Ale i tak nic z tego,
system ponad tobą czuwa.

Pomylisz się – to płać ekstra ZUS.
Nie ma darowania,
urząd podatkowy czeka.
Nawet za brudne auto.
Złe spojrzenie? Mandat.
Za spóźnienie? Mandat.
Za gadanie? Mandat.
Za oddychanie plastikiem – faktura, plus VAT.

Musisz mieć pasję. Ale taką do wysyłki przez Allegro.
Musisz być sobą – o ile mieścisz się w regulaminie.
Musisz się rozwijać. Na własny koszt. Do końca życia.
I codziennie aktualizować hasło do szczęścia.

Kosmos cię stworzył z próżni,
dał ci świadomość i kazał płacić
za parking, prąd i gaz.

Miłość?
To biochemiczny trip,
żebyś czasem nie uciekł z hodowli.

Rodzina?
To sitcom z aktorami,
którzy nigdy nie dostali scenariusza.

Sens życia?
To PDF, który się nie otwiera.
Bo to format nieobsługiwany przez twoje ciało.

I tak się tu kręcisz –
sapiący worek atomów,
który rano smaruje chleb,
wieczorem bolące nogi,
a w środku krzyczy dumnie: „JESTEM KIMŚ!”,
choć nawet nie pamiętasz,
gdzie zostawiłeś klucze od domu.

A potem umierasz.
Po wszystkim, po tej całej operze
z pierdzeniem i fakturami,
umierasz jak telewizor po burzy:
czerwone światełko, koniec sygnału.

Więc klikaj, sapiens, w reklamy i linki,
kopuluj, śmiej się i umieraj,
bo jesteś królem...
wśród cyfrowego śmiecia.

Śnij dalej, człowieku, żeś panem wszechświata,
twórcą astronautów, wielkim poetą,
inżynierem na budowie –
a jesteś po prostu...
zwykłą małpą bez wynagrodzenia
na śmieciowym gwiezdnym etacie.

Tak kończy się człowiek –
od maszyny inny tylko tym,
że go boli i się męczy.
A ból? To systemowy błąd,
którego nikt nie potrafi naprawić.

 

 

 

Migrena

Migrena

 

 

Człowiek? To nie brzmi dumnie.
To brzmi jak błąd produkcji
w fabryce gwiezdnego byle czego.

W kosmicznym Excelu
ktoś kliknął: Ctrl+C, Ctrl+V,
i tak powstałeś – białkowy bug,
czyli ty,
który płaci kredyt na lodówkę,
składki szkolne za dziecko,
raty za samochód
i jeszcze ten abonament na wodę, co leci z kranu.

Masz mózg?
Gratulacje – to biokisiel
z błędami systemowymi.
Co pięć minut aktualizuje ci humory:
złość, apatia, poezja, głód,
śmiech, pornografia i „czy to rak?”

DNA?
To jak instrukcja składania szafy z Ikei,
napisana przez pijanego szympansa.
Z błędami. W sanskrycie.
Z częściami od innej szafy.
I gwoździem, którego nie potrzebujesz,
a którym się skaleczysz w bonusie.

A ciało?
To żart, stary.
Siedzisz na dwóch kościach, które pierdzą,
i masz brzuchowy worek,
który ci rośnie od samego siedzenia.

A układ trawienny?
Trzymasz trzydzieści metrów
fermentującego węża w środku brzucha
który rządzi całym tobą.
Dzięki wielkie, ewolucjo.

A teraz najlepsze – ty,
ten biologiczny robot z przeciekami
z przodu i z tyłu,
masz PRACOWAĆ, być KIMŚ, osiągać CELE,
i w międzyczasie masz medytować,
uczyć się, pracować, prać i sprzątać,
uprawiać jogę, nie dotykać plastiku,
jeść bio-jarmuż w szklanym słoiku,
choć wszystko, co kupujesz,
przychodzi w bąbelkowej folii.

Ale czasem w nocy, kiedy świat śpi,
w tym zgliszczach myśli,
chciałbyś choć na chwilę poczuć spokój —
taki prawdziwy, miękki
jak oddech ukochanej osoby,
który mówi: ''jesteś kimś więcej
niż listą zadań na dziś,
jesteś światłem które rozprasza mrok".

W życiu to wyśnione "światło"
jest tylko jego marną namiastką,
tandetnym migotaniem.

Ale i tak nic z tego,
system ponad tobą czuwa.

Pomylisz się – to płać ekstra ZUS.
Nie ma darowania,
urząd podatkowy czeka.
Nawet za brudne auto.
Złe spojrzenie? Mandat.
Za spóźnienie? Mandat.
Za gadanie? Mandat.
Za oddychanie plastikiem – faktura, plus VAT.

Musisz mieć pasję. Ale taką do wysyłki przez Allegro.
Musisz być sobą – o ile mieścisz się w regulaminie.
Musisz się rozwijać. Na własny koszt. Do końca życia.
I codziennie aktualizować hasło do szczęścia.

Kosmos cię stworzył z próżni,
dał ci świadomość i kazał płacić
za parking, prąd i gaz.

Miłość?
To biochemiczny trip,
żebyś czasem nie uciekł z hodowli.

Rodzina?
To sitcom z aktorami,
którzy nigdy nie dostali scenariusza.

Sens życia?
To PDF, który się nie otwiera.
Bo to format nieobsługiwany przez twoje ciało.

I tak się tu kręcisz –
sapiący worek atomów,
który rano smaruje chleb,
wieczorem bolące nogi,
a w środku krzyczy dumnie: „JESTEM KIMŚ!”,
choć nawet nie pamiętasz,
gdzie zostawiłeś klucze od domu.

A potem umierasz.
Po wszystkim, po tej całej operze
z pierdzeniem i fakturami,
umierasz jak telewizor po burzy:
czerwone światełko, koniec sygnału.

Więc klikaj, sapiens, w reklamy i linki,
kopuluj, śmiej się i umieraj,
bo jesteś królem...
wśród cyfrowego śmiecia.

Śnij dalej, człowieku, żeś panem wszechświata,
twórcą astronautów, wielkim poetą,
inżynierem na budowie –
a jesteś po prostu...
zwykłą małpą bez wynagrodzenia
na śmieciowym gwiezdnym etacie.

Tak kończy się człowiek –
od maszyny inny tylko tym,
że go boli i się męczy.
A ból? To systemowy błąd,
którego nikt nie potrafi naprawić.

 

 

 



×
×
  • Dodaj nową pozycję...