Już tysiąc dziewięćset trzydziesty ósmy
od pańskich narodzin kończy się roczek.
Tym razem w niedzielę Święta wypadły,
Wigilia wypada zatem w sobotę.
Nasz dom posprzątany i stół nakryty,
jest potraw dwanaście, z kompotem dzbanek,
włożone pod obrus sianko na szczęście
i wszyscy na pierwszą gwiazdkę czekamy.
Jedno dodatkowe miejsce przy stole,
za nim mama, tata i nas pięcioro.
Z sufitu zwisają piękne pająki*
i sześcioramienna gwiazda ze słomy.
Śnieg pada za oknem, nastaje ciemność,
przy lampie łamiemy się już kolędą.**
Jeden opłatek jest odmienny - różowy***
dostanie go nasz koń, owce i krowy.
Ogień huczy w piecu i rzuca cienie...
Co przyszłość przyniesie? Tego nikt nie wie.
Dom i ta rodzina wydają się skałą,
której żadne wichry zmóc nie zdołają.
*Zanim przejęliśmy germańską tradycję ubierania drzewka, wiele domów zdobiono przywiązując do sufitu ręcznie wykonane ozdoby. Do ich wytworzenia używane były często słoma, kolorowe papiery/bibuła i inne dostępne, przeważnie naturalne materiały. Te zwisające z sufitu ozdoby w postaci wieńców, krzyżaków i innych form, nazywano pająkami. Co ciekawe pierwsze choinki również początkowo podwiązywano do sufitu.
**Tu jest pewna ciekawostka. Jeszcze w moim rodzinnym domu opłatek wigilijny nazywano kolędą. Nigdzie nie nie mogę znaleźć potwierdzenia takiego jego synonimu, więc możliwe, że jest to bardzo wąski lokalizm.
***Tak, jeśli ktoś się z tym nie spotkał, to w zestawie jeden z opłatków był przeznaczony dla zwierząt gospodarskich (które w tę noc przemawiały ludzkim głosem) i rzeczywiście gospodarze po wieczerzy wigilijnej szli podzielić się nim ze swoim dobytkiem... może też trochę w nadziei, że któreś z bydlątek do nich w końcu przemówi.