Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Z Mr. Beanem do Londynu


Rekomendowane odpowiedzi

Owszem, “muchy w nosie” miewam, jak każdy zdegenerowany inteligent, szczególnie, gdy mnóstwo mrówek pracuje zawzięcie, by popsuć mi resztki śniadania, które z Mr. Beanem zjadamy codziennie na ławeczce w parku. Facet już się nieswojo poczuł w Londynie, to go nad Wisłę przyniosło. On przynosi bułkę, a ja ogórek kwaszony, po czym natychmiast, z powodu ogórka, dosiada się znajomy pijak, z już gotową pod zagrychę flaszeczką. I.zaczyna się ... „Jak to miło się złożyło, że sielanka ta, tak słonecznie trwa, tra la la la la” I o to chodzi, żeby słoneczko grzało! Broń Boże gorzałę. Od tego mamy dołek, pod ławeczką, żeby ziębił, a na serdelki przeważnie czekamy parę godzin, zanim Józio nie wyleczy się z wczorajszego kaca. I tak przykro wcale nie jest, bo Franek od razu opowiada o dniu wczorajszym, który przeważnie podobny jest do przedwczorajszego, a mianowicie wpomina czule gorące uściski małżonki, która jak zwykle czekała rozpalona do czerwoności miłością, ale nie do niego, tylko do jego zarobionych pieniędzy, których resztki wyrywa ruchem wprawnej wiewiórki wprost z wewnętrznej kieszeni jego marynarki. Dniówkę mocno uszczuploną, przesiąkniętą mocnym zapachem przetrawionego alkoholu. Pan Bolek, co już zna dokładnie jego nocne wymagania zawsze zamyka za nim drzwi mniej więcej w połowie wypłaty, by zadośćuczynić tej dobrej kobiecie, która już parę razy odwiedziła jego przyjemną knajpkę z czymś podobnym do noża i połączonym ręką z głową o umieszconych w niej wściekłością pałających oczach i ustami pełnymi niestrawnych „steków”. Po paru tych, jakże miłych odwiedzinach, barman już zaopiekował się Frankiem, prawie jak przedszkolakiem i nawet odprowadza go do drzwi bez sceny ostatniej, którą zwykł czynić w przypadku innych miłych gości, za pomocą swej silnej, dobrze umięśnionej nogi z głośnym okrzykiem huzara:
-Zamykamy!!!!!!!!!!!!!!!!!!
A jest to przeważnie blada godzina, więc Franek wiele czasu do spotkania z nami nie ma, ale zawsze kimnie trochę i dosiada się ze swą jak na patefonie zarysowaną płytą, tą samą melodią z poprzedniego wieczora.
- A jakże tam, panowie!?- Pyta zawsze, jakby to było pierwszy raz. No, ale tak się już ustaliło między nami, że formy grzecznościowe muszą być. Głównie z powodu Beana. Franek jest punktualny, w przeciwieństwie do Józia, który za to pojawia się przeważnie z wiankiem smakowitych serdelków, pochodzących od najlepszego w dzielnicy rzeźnika, który jest jego teściem, a który to, co prawda, nie pała do niego gorącą miłością, ale szczęściem dla nas, boi się nawet jego splunięcia, jako, że Józio wychylił się niedawno zza krat, które zdobiły jego szlachetne oblicze przez przeszło dziesięć lat i przy niezłej pogodzie nawet odznaczyły się na czas jakiś na jego szlachetnym, a szpetnym obliczu; nie powiem rzezimieszka, bo by się obraził, ale starego sługi bezprawia, co już niejeden medal, jako stary tej służby wiarus dostać powinien. Niestety, nikt nie przyznał mu nawet kilku dni uczciwej pracy i drzwi zamykały się przed jego mięsistym nosem nagminnie i szczelnie w każdej agencji zatrudnienia. No, cóż, szkoda, ale kiełbaski zawsze dostaje bez najmniejszego szemrnięcia za jedyne tylko słówko, oznaczające, że jego uczciwa stopa nie postanie już drugi raz tego dnia na tak zacnym terenie pachnącym mięsem i dobrym biznesem.Tym sposobem cała nasza paczka z Mr. Beanem na czele świetnie egzystuje dnia każdego w cieniu lipowego drzwa, na wyświechtanej od zacnych tyłków ławeczce koloru wyżartej ze świeżości zieleni. Jak już wspominałem, te miłe chwile dzielimy „tugeder” z ukochanym Mr. Beanem, który dostarcza nam co dzień świeżej prasy, prosto ze stolicy wszystkich stolic, pod której niebem zbierają się nasi w poszukiwaniu uczciwych zarobków, gdyż takowe jakoś nie czepiają się u nas uczciwych ludzi, i za którymi tęsknią tacy, których książki pozjadały prawie do cna, zostawiając jedynie głowę, która jeszcze pracuje całkiem nieźle i całkiem nieźle podpowiada. Czytamy sobie nieraz takie na przykład smakowite fraszki o tym, jak chmara cudzoziemców okrada z angielskości angielski Londyn. I co z tego wyniknie? A czy pod takim lipowym drzewem mamy się znęcać nad sobą, żeby się takimi bzdurami zajmować? Są gorsze problemy. Czasem Józio nie przyjdzie i zdychamy z głodu, jak zaszyte w lesie wilki odcięte od stada tłuściutkich baranów, które są za zasłoną dymną lasu trudności do pokonania, których pokonanie umożliwiłoby schwytanie ich, w celach nie czysto humanitarnych, aczkolwiek byłoby to sprawą dyskusyjną, gdyż stado zgłodniałych wilków także musi utrzymać się jakoś przy życiu. One, albo owce. W obu przypadkach będzie strona poszkodowana. A w przypadku baranów nawet zjedzona. Baran to baran, zawsze poszkodowany, czasem tylko nie jedzony z powodu swej jurnej postury rozpłodowej. Ale i to ma swój koniec, zazwyczaj na gorszych stołach tanich jatek. A my, tu pod lipą, zamiast jeść kiełbaski od Józia musimy znosić angielskie humory Beana, przyglądać się jego głupim minom i zjadać jego śmierdzące skarpetką śniadanie, zazwyczaj ukraszone czymś w rodzaju zdechłej ryby rodem z Tamizy, złowionej przez niego samego dnia poprzedniego. Nawet kiszony ogórek kurczy się w sobie na jej widok i dostaje krostowatych wyprysków na skórze. A gorzała znika jak z półek najświeższe wydanie bestsellera, bo reszta jest tak niestrawna, że nawet żebrak pogardziłby, gdybyśmy takiego mieli pod ręką, ale i w tym nawet szczęście nam nie sprzyja. Musimy zapijać, bo nic innego nie pozostaje. Brr, tak marnować dobrą Stołeczną pod takie świństwo!
Nostalgia za Józiem wzmaga się z godziny na godzinę i kiedy on pojawia się nagle, co zdarza się późno, gdyż jego zwiotczałe ciało nie jest w stanie naprężyć oczekujących pracy mieśni i poddaje się uczuciu straszliwej niemocy, co oznacza dla nas straszliwą i całkowitą głodówkę, lub powyżej opisane cierpienia.
- Ale jest, nareszcie!
- Józiu!!!!!!!-Wyjemy chórem. Są serdele??!!!-Wołamy niezwykle serdecznie, po czym osłaniając oczy przed jadowitym słońcem wypatrujemy, czy idzie ze zdobyczą , czy też jedynie Józio, który bez serdelków nie stanowi dla nas większej wartości poza zdechłym kawałem zmęczonego mięcha z szerokim uśmiechem na zakłopotanej twarzy. Mr. Bean wymachuje znów szmatą spod której wysuwa się flegmatyczny kawałek londyńskiego akcentu , który spod chusteczki do nosa wkracza w nasze uszy nieartykułowanymi dźwiękami, które z angielskim mają tyle wspólnego, (na tyle się możemy sami zorientować) co skrzypienie deski ze śpiewem ptaka. Ale, chyba się przesłyszałem!? On mówi po polsku:
- Przy- nio- słem serdelki.
-A to co innego, możesz nawet zjeść dziś swoją rybę bez naszego udziału, a my zajmiemy się serdecznie serdelansami. Swoją drogą, jak ci to przyszło do tej angielskiej głowy?
- Polish guys mówić mi, że jeżeli kupić Polaku zagrychę to być przyjaciel, jak Kali.
- Ano, zgadza się-dawaj serdelki.
- Na to nie mieć dzisiaj ochoty, może inną razą, jak Józio nie przyjdzie.
-A, niech cię...umilkłem, bo...za mgłą, serdelków już nie było widać, jak i jego, Bean`a, który tylko mi się przyśnił w kolejce po bilety do Londynu. A jeszcze wczoraj tak przyjemnie wcinaliśmy jego serdelki. Ale, to były pożegnalne. Potem, po żabich udkach, przeleciał nad kanałem kukuruźnikiem. Ma już facet wprawę, bo ten, co go grał świetnie go tego nauczył gdzieś w Afryce.
-Józek, nie szarp tak, bo mi rękaw urwiesz i obudzisz Franka, a wtedy jego „macocha” wyląduje nam na karku ze swoją wilczą łapą na pieniądze. Przecież wiesz jak on się jej boi. Zaraz będzie do niej wydzwaniał, że już połowa dniówki czeka w wewnętrznej kieszeni marynarki.I zleci nam baba na głowę jak nic. Lepiej cicho siedź, podaj tylko gorzałę, to się we dwóch napijemy, zanim się obudzi.
- O kurde, on chyba nie żyje!!!!!!!!!!! Chyba Bean otruł go tą wredną rybą!?

-Dajemy drapaka, bo jak "Scotland Yard" wyślą tu na nas, to nam nikt nie uwierzy!! Miej tu zaufanie do kretynów! Chciał tylko pomóc!!!? Pechowy ten facet, jak cholera, ale Franek jeszcze bardziej. Myśmy tyle razy jedli i nic, a on, popatrz! Za mało zapił...

- Mnie się już tej Anglii odechciało, powiedział Józek. Jak tam więcej takich Beanów, to cmentarzysko niedługo tam będzie. I nie po to się uczyłem łaciny, żeby teraz po angielsku gadać. Sp...my stąd! Co, nie rozumiesz po łacinie? To może po angielsku-Go with the wind, my dear!!! Tam już się powoli ptasie radio robi. Angielski to niedługo w kajdany zakują i do ciupy wsadzą! Wtedy... może. Ale teraz zabieraj gorzałę i jazda. Pod lipę! Napijemy się spokojnie, po polsku.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...