Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Królowa i Podnóżek


Rekomendowane odpowiedzi

Królowa jest doszczętnie wnerwiona. Nic dziwnego. Ścieranie zębów na starej, wysuszonej kromce chleba, by wspomniane zęby ust nie zarosły, nie jest czynnością łatwą i przyjemną. Na domiar złego lustro ją wczoraj upokorzyło, kopiąc odbiciem w zad. A przecież tyle czasu biedaczka poświęciła, by wyrzeźbić śliczne ramki, z masy plastycznej jednych słusznych racji.

 

Na domiar złego na pięknym obramowaniu, zaczęły nagle zakwitać, pąki wszelkich odchyłek oraz innych nieprawości, które to Królowa omiata, nie tylko spojrzeniem, lecz także drucianą szczoteczką. Wszak to prawdziwe zgorszenie dla królewskiego oblicza. Może z tej zgryzoty, jeszcze szybciej zęby rosną, bo ciekawe, co będzie dalej.

 

Dalej to już może być tylko gorzej.

  

–– Kiedy wreszcie przyjdzie, ta psiajucha mać –– smęci poetycko sama do siebie, zrozpaczonym, zgrzytającym kwileniem. –– Żebym chociaż turlanie beczki na posadzce zamkowej słyszała. O ja nieszczęsna. Normalnie ręce opadają. Boki zrywać!

  

Wtem tęsknota ziszcza oblicze w realu. Dalekie drzwi trzaskają o ścianę i po chwili słychać ciężkie, śliskie człapanie oraz okrągłe odgłosy przesuwania, wytęsknionego pojemnika. Bliżej… o jej o jej, jam tu, mój skarbie... blisko… tak to ja, czekam spłakana.

  

Aż wreszcie przed obliczem Królowej, na której policzkach lśni ponętnym śladem wianuszek zaschniętych łez, staje on.

   

–– Królowo najjaśniejsza z ciemnych. Jam twoim Podnóżkiem i jaśkiem pod głowę. Serce moje do ciebie bulgocze tętnicą. Puk, puk. Słyszysz o pani. Światu ty mój. A teraz spójrz, co przytachałem. Beczkę wazeliny najlepszego gatunku. Normalnie niecierpliwy jestem, miłości uczynku czynienia, gdy będę ci wtykać.

–– Tyś schorowany jakiś, że taką błazenadę słowną odstawiasz. Tu przede mną, moim tronem i tyłkami na ścianach. A ti ti robaczku. Masz szczęście, że cię lubię.

–– O pani, przecież sama rzekłaś, że chcesz mieć pewność, że cię kocham. Skieruj swój blask w źrenice me.

–– No i co tak patrzysz. Jesteś cały umorusany od tej beczki. Miałam na myśli, coś nie zrozumiał, głuptasie. No wiesz. W szerszym pojęciu. Jam jedyna z prawdziwych, nielicznie żyjących.

 

–– O tak… słusznie prawisz. Po śmierci spoczniesz w alejce zasłużonych.

–– Co? Już mnie chowasz Podnóżek?

–– Uchowaj, o pani. Jeszcze nie!

–– No wkładaj mi wreszcie, jeśli kochasz!

–– W jaki sposób, skoro tak? Może tak?

–– No nie. Gdzie tam. Dureń jesteś nieobeznany i tyle. Sama lepiej to załatwię. Zostaw, mówię. A sio. Bo po łapach bić będę!

  

Głos ludu

    

–– Masz racje. W dechę Królową posiadamy. Wesołą taką. Bez niej nudy na pudy, by tylko były.

–– Jeno podatki coraz większe, przeto aż tak bym nie wychwalał.

–– A ja wam mówię, że to zależy w jaki sposób, kto kontekst pochwały zrozumie.

–– Co racja to racja.

–– To jak to gadają... na tą naszą?

–– Babciu. Nie tak. Tyś przygłucha jest?

–– Co mówisz?

 

–– Posłuchajcie. Przecie to atrakcja turystyczna naszego królestwa. Zabytek pod ochroną.

–– Dlatego wspomniałem o podatkach. Trza ją restaurować. Od jakiegoś czasu, coraz częściej.

–– Słusznie prawisz. I to wszystko za pieniążki nasze.

–– No tak. I jeszcze ma na utrzymaniu stado papużek.

–– Babciu. Jakich papużek. On Podnóżek.

–– E tam. Jeden pies.

–– To ty nie jesteś przygłucha?

–– Przygłucha to jestem, jak udaję głupią.

 

***

 

Przed zamkiem wielu ludu wędrownego. Nie dziwota. Ogłoszenia porozwieszano na przydrożnych szubienicach i wiszących szkieletach. Teraz na szczęście zarośnięte zapętlaną roślinnością. Radykalnych odmieńców już dawno postraszono, by większość w diabły uciekła. Jest im teraz całkiem spoko, w innym królestwie. A tekst jest nieco niezrozumiały. Wspomina o jakimś popaprańcu, co niby biega po wszelkich jarmarkach i odpustach, wychwalając wszelki kicz, w prezentowanych obrazach. Jednocześnie stoi, iż w zamku otworzono wystawę dzieł Królowej, o zniewalającej nazwie:

   

Wdzięki me w odsłonach. Sama namalowałam. Podnóżek mi nie pomagał

  

Lud czyta i kiwa głowami z nieokreślonym uśmieszkiem, nie bardzo wiedząc, o co w tej hecy biega. Ale chociaż mordy radosne. Człek o troskach codziennych zapomni.

  

***

 

Tym razem Królowa owszem ściera zęby, ale nie kromką starego chleba, jeno swoim twardym gniewem. Co znowu ten dureń wymyślił. Żeby takie obwieszczenia wieszać. Na cholerę dałam mu tyle przywilejów sprawczych. Toż to nawet porządnej intrygi sklecić nie potrafi. Trzeba tłumaczyć jak chłopu i krowie na rowie, razem wziętych w przesłuchanie. Zaraz przybędzie. Już ja mu powiem, gdzie rozum zimuje i ma go czym prędzej: odnaleźć, zbudzić, dać amoniaku pod nos i wchłonąć przebudzonego, gdzie trzeba.

  

Głos ludu

   

–– Wiecie. Tak sobie myślę, czemu nasz Król umiłowany, musiał zejść w kwiecie wieku?

–– Podobno go królowa za bardzo miłowała.

–– Moja tylko na mnie wrzeszczy. Normalnie skaranie.

–– Szczęśliwiec. Dłużej pożyjesz.

 

***

 

— No i co tak patrzysz Podnóżku. Wiesz co narobiłeś? Przestanę cię lubić. Chcesz tego?

–– Królowo ma. Twoje słowa są smutnym utrapieniem duszy mojej.

–– Ty cały jesteś utrapieniem. Chyba wiesz, coś nabazgrolił i jakie to może mieć konsekwencje, w znaczeniu prestiżu mego.

— O pani! Wybacz. Chciałem go jeno...

–– Z tego wynika, że chciałeś mnie poniżyć.

–– Ależ Królowo. Skąd takie insynuacje w przewielebnej głowie. Jam strwożony wielce.

–– Zamilcz, to ci wyjaśnię.

–– Dobrze Królowo. Milczę.

–– To po co o tym mówisz, skoro milczysz.

–– …

   

–– Tak lepiej. No coś ty łachudro napisał. Że wszystkie obrazy które obejrzał, to jeno chłam. A nie pomyślałeś, że on może obejrzeć moje dzieła, pomiędzy?

–– A obejrzał?

–– Obejrzał. Nawet pochwalił niekiedy. I co teraz sobie lud pomyśli?

–– Że twoje są piękne. Inne nie dorastają im do pięt ramy.

–– Akurat. Lud pomyśli, że moje też chłam. Rozumiesz? A doszły mnie słuchy, że dwie taczki zaczęli produkować. Po diabła nam jeszcze takie hece. A wiesz co może być, gdy skończą?

–– Wieniec na koniec.

–– Taa… idź już sobie. A śmieci chociaż wyniosłeś?

— Same wyszły z wystawy.

–– Doprawdy? O takich cudach, to ja nie słyszałam. Rozbawiłeś mnie na koniec.

–– Siebie też.

–– Czyżbyś coś zasugerował. Przypadkowo oczywiście, bo świadome, to nie sądzę.

–– O pani. Jakbym śmiał.

 

***

 

Znowu przed zamkiem zgromadzenie, bo znowu ogłoszenia wiszą. Że podobno Podnóżkowi gacie ukradli, na których zapisywał swoje dzieła. A tym samym przywłaszczyli jego wartości intelektualne. Tym razem Królowa jedynie pochichotała dobrotliwie podbródkiem, zaczynając wesoły dialog:

  

— Proszę, wytłumacz mi Podnóżku, sekwencje przyczynowo – skutkową, między twoimi gaciami, a skradzioną wartością intelektualną. Domniemam, że takową jakąś posiadasz, a nie tylko bawisz moje IQ-1000+. Po prostu chcę wiedzieć, czym ty myślisz, skoro swoje dzieła zamieszczasz na swoich galotach?

–– O pani. To nie tak. Nie tym myślę. Gacie miałem na głowie.

–– Co? A czemu nie tam, gdzie ich miejsce z racji przydatności. Nic dziwnego, że ci skradli. Może jakiś biedak nie miał, a było mu zimno.

–– O właśnie, o pani. Widziałem jak jednemu drgało. Ale do sądu i tak pójdę.

–– Do sądu? Czyli do mnie. To już nie musisz chodzić.

   

Królowa siedzi chwile, jakby zamyślona, aż nagle pyta smutno, acz z nadzieją w głosie:

   

–– A powiedz mi, czy na tej mojej wystawie, widziałeś rozanielone zachwytem twarze?

–– Tak pani. Widziałem twarze.

–– Naprawdę? To jestem spokojniejsza.

 

***

 

Tymczasem taczki zostały ukończone. Nawet je ładnie ozdobiono girlandami, bo to w końcu nie byle kogo, wozić będą. Wnet złowieszcze popiskiwanie tłumu, rozbrzmiewać zaczęło, lecz bez żadnej złości, bo ile w końcu można, usta śmiechem, nadwerężać z byle czego. Są też inne sprawy w życiu do zrobienia, a nie jedynie błaznowanie z tego, co z zamku wycieknie. Już nawet ma murach są zacieki.

 

Tym razem Królowa stoi jak oniemiała. Zatem czym prędzej pyta Podnóżka:

  

–– Co to za tłum za tobą, tobie podobnych?

–– Moja kochana najjaśniejsza. Tym razem przyszliśmy kupą, jak jeden mąż.

–– Właśnie czuję. Spoceni jesteście, czy co gorszego?

–– O pani. Nie mów tak. To naszej miłości do ciebie będzie więcej. Radownaś?

–– Ten cały bajzel, to ty?

–– Niezupełnie, ale wszyscy cię kochamy. No… prawie...

 

***

 

Inna część tłumu, z dwoma taczkami do komnaty królewskiej włazi, lecz gdy zobaczono aż tylu, to trzeba było wywózkę odłożyć na później, by w tym czasie taczek dorobić, gdyż zabrakło. Jednakowoż produkcja nie szła jak po grudzie, chociaż obydwie opcje produkcję wspomagały, gdyż coraz więcej poddanych, w sentyment popadało, popatrując na żółte słońce i wyobrażając sobie, jak to nudno być może...

 

 

 

Edytowane przez Dekaos Dondi (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...