Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pani Woźna i Obcy


Rekomendowane odpowiedzi

Modyfikacaj dawnego tekstu
 

 

 

Donośne, miękkie człapanie solidnych papci z grubymi podeszwami, obija żółtawe ściany korytarza wnerwionym, ziewającym echem. Nic dziwnego, że kroki  ciężkie niczym dupki słoni. Pani Woźna ma przecież całą szkołę na głowie. Szczególnie późnym popołudniem, kiedy budynek  opustoszały, a każda cegła uśpiona za parawanem tynku. Człapiąca pragnie wszystko dokładnie posprawdzać, zaglądając w liczne: zaułki, skrytki i pokoje. Bardzo kocha dzieci, chociaż czasami są nieznośne. Nie chce, żeby na drugi dzień rano, wyszedł z kąta jakiś nadliczbowy stwór. Nagle kątem oka spod szkiełka okularów, dostrzega światło między futryną a drzwiami. Są lekko uchylone.
 
–– Dziwne – mruczy sama do siebie i myszy, która akurat przebiega. – Nie powinno być żadnego światła. Przecież nauczyciele nie gaworzą, bo ich tam nie ma, by świecić przykładem.
 
No cóż – tym razem cicho myśli, by nie spłoszyć ewentualnego intruza. – Koniecznie muszę tam zajrzeć. Jestem odważną kobietą – mówi do muchy, co akurat siedzi na futrynie. – Mucha nie zaprzecza, że nie jest, tylko spokojnie pindaczy swoje skrzydełka. To Pani Woźnej dodaje animuszu. Dusi klamkę i wchodzi do pokoju.
 
***
Ciekawe pomieszczenie, aczkolwiek nie mam bladego pojęcia, jak mnie tutaj wsadzili. A to na czym tkwię, to pewnie obiekt zwany: stołem. Słyszę jakieś szmery na korytarzu. Ktoś głośno człapie i nawija sam do siebie. Czyżbym tak szybko przywłaszczył ich język, że nawet rozumiem, co prawie nie słyszę. Tak sobie myślę, czy ten cały eksperyment, da tym istotom wiele radości. Nie chcemy próbować na swoich. Lepiej na cudzych. Tak bezpieczniej. Mniejsze ryzyko, gdyby coś poszło nie tak. Mam jednak wątpliwości, czy mój widok jest właściwy. Czy nie za bardzo symbolizuje niespodziankę. No cóż. Nie moje zmartwienie. Wyżej postawieni tak zdecydowali. Nawet bardzo wysoko.
 
***
–– Spójrz kochanie.
–– Gdzie?
–– No jak to gdzie? Tam. Gdzie okno wystaje ze szkoły.
–– Ty… wiesz co, jakby ktoś kogoś mordował. Widzisz te cienie?
–– Mordował? Kpisz, czy kpisz?
–– To po co mi kazałaś patrzeć?
–– Nie łapiesz żartu?
–– Nie.
–– To potwierdzenie, czy zaprzeczenie?
–– A skąd mam wiedzieć. Powiedziałaś dawno temu.
–– Głupek… ale i tak cię kocham.
–– Tylko jak jestem głupi, czy jak trochę myślę… też?
–– Hmm.
–– Aaa… no tak.
 
***
Pani Woźna patrzy na coś co siedzi na biurku. Przypomina pokaźnych rozmiarów, zgarbionego klauna, ale nie jest pewna, czy to człowiek czy kukła. Jednak to coś rusza głową, więc rzeczona pragnie uciec, chociaż twarz  istoty rozpromienia płomienny uśmiech. Nie można rzec, że od ucha do ucha, bo uszu nie ma. Niestety, zamknęła za sobą drzwi. Musi otworzyć. Czy zdąży zwiać przed atakiem tego czegoś o wyglądzie nie z tej ziemi. Nie zdąży. Dopada ją przy wejściu. Czuje równocześnie kolorowy zapach ciała i tworzyw sztucznych. Jej twarz jest niewielka na tle obszernego uśmiechu. Nagle stwór cicho do niej mówi, a ona go rozumie. Między szpalerem wykrzywionych  zębów, sączy słowa prosto do umysłu:
 
–– Za chwilę radośnie zaśniesz nieprzytomnie. Po przebudzeniu, moje ciało będzie twoim, a twoje: moim, bym poznał wasze potrzeby w tym zakresie. Gdy odzyskasz czucie w psychice, będziesz w innym miejscu, a twój świat dzięki wam - nam, będzie inny. Oczekuj podziękowań od swoich, jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Nie zapomnisz tych słów. Cała chwała spadnie na ciebie. Ich roznoszone dobro, będzie niezniszczalne przez cokolwiek.
 
***
Poranek jest podobny do wczorajszego. Słoneczny, tudzież rześki. Jeszcze tylko jedna lekcja. Właśnie cały tłum dzieciaków biega na boisku. Za chwilę przedostatni dzwonek, a później ostatni w tym roku i start upragnionych wakacji.
 
***
–– Podobno ta szkoła ma dziwną piwnicę.
–– Każda na swój sposób jest dziwna.
–– Słyszałem, że przyciąga złe moce i kogoś tam zamordowano.
–– Zamordowano? Masz racje. Twoje myślenie.
–– Coś mnie niepokoi.
–– Mnie też. Twój stan.
 
***
Póki co eksperyment przebiega pomyślnie. W zasadzie wszystko idzie zgodnie z planem. Początek ma zaistnieć w miejscu owianym złą sławą. Mimo, że owe stwierdzenie nie kryje w sobie symptomów pewności,  znakomicie nadaje sens. Dla zmyłki. W końcu pragną im pomóc, a dla siebie mieć różne sytuacje dla badań.
 
***
Pani Woźna odzyskuje jasność widzenia, co jej pozwala być w szoku. Nie poznaje siebie oglądając swój dziwaczny wygląd. Co prawda strachliwa nie jest, ale to co widzi w zakurzonym lustrze wiszącym na żeliwnych drzwiach ogromnego pieca, nie jest jej obce. Już to kiedyś widziała w pokoju nauczycielskim, tylko było większe i coś do niej powiedziało. Nagle wie… co. Strach do niej wraca. Tym bardziej, że drzwi od pieca samoczynnie  otwierają huczące – ni stąd ni zowąd – palenisko.
 
Lustro spada. Kawałki leżą na podłodze. W jakiś dziwny sposób, tańczą w nich języki ognia. Czuje, że z tym pokracznym ciałem, które musi dźwigać, jest coś bardzo nie tak. Cząstki zwierciadła zaczynają podział na mniejsze, a te z kolei na jeszcze mniejsze. Wnikają w ciało. Części z tworzywa zaczynają pęcznieć. Ma wrażenie, że wewnątrz giętkiej skorupy coś powstaje. Wiele czegoś. Jeszcze więcej. I jeszcze. Odczuwa piekielne gorąco i duchotę. Krople potu, lśnią na czerwonym nosie, odbijając coraz bardziej plastyczny uśmiech.
 
Nagle drzwi od pieca są zamknięte. Po ułamku sekundy, znów otwarte. I tak na przemian, słychać donośne trzaskanie - chichotanie  żeliwno-ognistej paszczy. Nagle z napęczniałego ciała   zaczynają wyskakiwać jakieś małe istoty. Wyraźnie słychać dźwięki rozdarcia niby skóry. Po chwili stworków jest cała piwnica. Po jakimś czasie jeszcze więcej. Niektóre przechodzą przez zamknięte drzwi i ściany. Są maleństwa bardzo silne i wytrzymałe. Z jednej powstają dwie, a z dwóch cztery. Postać klauna,  już nie musi produkować.
 
Rozmnażanie  idzie nad wyraz sprawnie. Pozostało im tylko wykonać zadanie. Pani Woźna jest świadoma sytuacji, lecz nie może sterować obcym ciałem. Widzi w kącie struchlałe zwierzątko. Jeden ze stworków dotyka szare ciało, które po chwili chichocze jak do sera… lecz sera nigdzie nie ma. Nagle gryzoń nieruchomieje. Za wielki wysiłek dla małego serca. Nie przeżyło radości, obleczonej w wesołą mysz.
 
Skołowaciała kobieta–klaun, patrzy uważnie na niewielkie stworki. Wzrok dostaje szansę, bycia w kolejnym szoku. Wszystkie mają jej wygląd. Pani Woźnej. Tyle tylko, że półmetrowej. Niektórym nosy podtrzymują okulary odpowiednio mniejsze.
 
***
–– Szefie! Nie można było normalnie rozmnożyć, bez tego całego... przedstawienia.
–– Masz racje. Można było. Nie znamy jednak ich obyczajów. A nóż byliśmy obserwowani.
–– Chce szef powiedzieć, że w taki sposób wyglądało bardziej… normalnie?
–– Właśnie. W porównaniu z tym, jak by mogło wyglądać po naszemu.
–– Rozumiem.
–– Szczerze wątpię.
 
***
Dzyń, dzyń, dzyń… zwiastuje właśnie koniec przerwy. Dzieci radośnie wbiegają do szkoły. Pierwsze stado na parter, a drugie na piętro. Pani nauczycielka stoi przy drzwiach i udaje, że groźnie patrzy. Dostrzega tylko różnorodne smugi obok siebie. Odgłosy kroków biegają po całym korytarzu, roztrącając wszechobecny gwar. Szczególnie tabuny biegnące na wyższą kondygnację, tuptają głośno i wyraźnie. Pod budynkiem szkoły też słychać kroki. Wiele kroków. Tyle, że mniejsze. Eksperyment czas zacząć. Drzwi od starego pieca znowu samoczynnie otwarte. Widać jak płomienie wesoło podskakują. Będą podniecać radosny żar. Tak dla zmyłki. Gdyby ktoś obserwował.
 
***
–– Z racji tego, że to ostatnia lekcja przed wakacjami, nie będę wam głowy zawracać nauką.
Spójrzcie za okno. Co za ładny dzionek. Ile rzeczy może was prawdziwie cieszyć…
–– Proszę pani!
–– Tak, słucham.
–– Na półce za panią coś siedzi.
–– Wiem. Tam wiele rzeczy siedzi.
–– Ale to  rusza wszystkim. Jest wesołe i podobne do naszej…
 
W tej samej chwili Śmiechujek ląduje na pani nauczycielce. Odskakuje i biegnie w kierunku dzieci. Panią ogarnia śmiech ze wszystkiego co widzi. Nawet w kawałku kredy widzi członka dyrektora. Pada na podłogę, nie mogąc przestać rechotać. Chociaż ma silne serce, to po chwili leży tylko i dyszy. Nie bardzo wie, co jest grane, ale jeszcze podryguje z radości, widząc plamę na suficie.
 
Stworków przybywa.  Dotykają wszystkie uczennice i uczniów. Salwy śmiechu wybrzuszają ściany. Dzieci nigdy nie przypuszczały, ile śmiesznych rzeczy mają wszędzie wokół. Prawie wszystkie leżą na podłodze, fikając nogami, a niektórym zabawne łzy z oczu kapią. Mała Zuzia kielczy  radośnie zęby do pomidora wystającego z bułki. Jaki on jest zabawny. Jedno z dzieci łamie sobie rękę. Kolejna salwa śmiechu. Po chwili wszystko mija. Każdy maluszek ma w sobie określoną moc, którą musi podładować, ale jest ich więcej. Dużo więcej. W tym czasie mogą rozśmieszać inne.
 
Coraz większe ich gromady,  biegają po pustych korytarzach. Za drzwiami  płyną leniwie lekcje. Kto by teraz myślał o nauce… lecz za chwilę myślą o czymś innym. Śmiechujki wyłamują drzwi z potężnym łoskotem. Wpadają do klas. Pan nauczyciel gubi śmieszne okulary i nie wie, na co wesoło patrzy. Dotknięte dzieci, chichrają z niego przeraźliwie. Małe Panie Woźne figlują po wszystkich półkach, by skakać z góry i włączać optymizm.
 
Nauczyciel też bardzo radosny. Jedna z uczennic nabiła sobie guza. Co za wesolutki guziołek. Poszkodowana chichocze perliście. Właśnie kolega naderwał ucho. Leci śmieszna krew, mieszając wesołe krwinki. Po chwili stworki uciekają. Muszą  doładować moce. Szybko wracają. W klasach już nie ma porządku, tylko humorystyczny nieład.  Coraz większy i większy. Z czegokolwiek, co może wywołać uśmiech. Wesoła krew rozbryzguje swoją tożsamość. Eksperyment trwa.
 
***
–– No i co szefie. Jak sądzisz? Są zadowoleni? U nas też będą?
–– Widać, że niby tak… chociaż miałem nadzieję… że bardziej.
–– Nasi dopiero dochodzą do wprawy.
–– Hmm… coś mi tu nie gra. Sądziłem…
–– Co?
–– Nic. Obserwujmy.
 
***
W końcu doszło do tego, co można było przewidzieć. Śmiechujki zaatakowały miasteczko. Nie ma sensu opisywać, wszystkich skutków ich radosnych poczynań. Jest tego za dużo. Paniki też. Nie można temu w żaden sposób zaradzić. Są niezniszczalne i bardzo, ale to bardzo silne.
 
Zamieszanie jak cholera. Tir leży przewrócony na drodze. Wewnątrz żywy kierowca, chichocze wesoło, zerkając na wystającą kość z nogi. Chyba musiało go coś rozweselić podczas jazdy. Strażacy pragną go wyciągnąć, lecz nagle na ich metalowych czapkach, podskakują Panie Woźne. Niedoszli oswobodziciele, wierzgają w spazmach śmiechu. Piła jest włączona. Tym razem obywa jakoś bez ofiar. Stalowe zęby tną wesoło powietrze. Strażacy to widzą i kwiczą wprost z uciechy. Tir nie leży zupełnie na asfalcie. Coś jest pod spodem. Całkiem żywe i nie zgniecione. Wyłazi spod ciężaru i skacze na okolicznych gapiów. Po chwili wszyscy rechotają z wypadku. Takiej hecy dawno nie widzieli.
 
***
–– Pani Helenko! Woźna kochaniutka. Co pani tak siedzi po ciemku… ojej chwila. A może jest pani chora?
–– Czy na tej waszej planecie, nie można na spokojnie wspólnie pokierować działaniami?
–– Na naszej planecie? Działaniami? Wspólnie? Dobrze słyszę? Mamy w szkolę dochodzącego psychiatrę. To nic złego. Coś na pewno zaradzi.
Nagle pytający zostaje dotknięty do śmiesznego. Zaatakowanemu jest bardzo wesoło. Za wesoło. Ma słabe serce. Nic już nie powie. No cóż. Szkoda… lecz każdy eksperyment wymaga ofiar.
 
Natomiast do piwnicy nikt nie zagląda. A nawet gdyby, to kogo by obchodziła… jakaś kukła klauna.
 
***
W szkole cały tłum mieszkańców. Wszystkich łączy jedno: chichoczą lub będą chichotać. Chociaż właśnie teraz jakby trochę. Nigdzie nie widać biegających Śmiechujków… lecz stojących lub siedzących na drzewach, dachach, parapetach, samochodach, włazach od kanalizy… jak najbardziej. Jakby czekały na podjęcie zmasowanego ataku. Jeden nawet przeciera szmatką okulary a jeszcze inny wydłubuje kurz z miniaturowej szczotki.
 
–– Czy nie rozumiecie, że one są niezniszczalne. Nie można ich nigdzie zamknąć a co gorsza złapać… bo wiadomo co wtedy.
–– A gdyby do żelaznych klatek?
–– Do żelaznych klatek. To lepszy żart od ich śmiechu.
–– Słusznie mówi. Pamiętacie jak nie mogliśmy ich zagonić do skarbca w banku. Drzwi zostały zamknięte. I co? I gówno. Obraz z wewnętrznej kamery był jednoznaczny. Wisiały poziomo nad podłogą i zaczynały szybko wirować… aż w końcu te radosne wiertła, przedziurawiły nie tylko drzwi, ale też ściany. Dyrekcja banku i pracownicy, mieli ubaw po pachy. Już dawno nie było im tak wesoło.
–– W takim razie, jako przewodniczący zebrania, pytam was: a co możemy?
–– Na pewno możemy chichotać.
–– Ale śmieszne.
–– Trzeba znaleźć sposób, żeby same z siebie zaprzestały i odeszły.
–– Na wieki, czy gdzieś?
–– Najlepiej jedno i drugie.
–– A skąd one w ogóle tu?
–– Zabawne pytanie. Niby skąd mamy to wiedzieć.
–– Dlaczego teraz nie atakują?
–– Ciekawe, czy te paskudy można rozśmieszyć?
–– Właśnie.
 
***
W piwnicy jest bardzo duszno. Z czerwonego nosa kapią krople potu. Pani Woźna jest na rozdrożu dwóch światów. Wie, że to ciało czymś kieruje, lecz jednocześnie współgra z innym, będącym gdzieś w szkole. Martwi ją tylko, czy kiedyś nastąpi tego kres. Ten wymuszony śmiech. Nie uczestniczy w wydarzeniach, lecz zdaje sobie ze wszystkiego sprawę, za pośrednictwem cudzego ciała klauna.
Wtem ogarnia ją niepokój. Ogień w piecu przygasa i tylko cicho szumi, jak pijana mucha. Pijana mucha? Co u licha? Pani Woźna / Klaun – zaczyna z lekka drgać, od ledwo wyczuwalnych, niepokojących spazmów.
 
***
Coś niebywałego.  Dosłownie całe stada Śmiechujków, zmierzają w kierunku szkoły. Jeżeli kogoś dotykają, to tylko przypadkowo… ale już bez takich efektów, jak jeszcze niedawno. Co prawda, wesołość słyszalna… lecz tylko tu i ówdzie… jakby od niechcenia.
Wtem, zupełnie niespodziewanie, Miniaturki zaczynają gromko rechotać. Tak przeraźliwie głośno, że trzeba uszy zatykać. Otaczają całą szkołę gromkim chichotem. Ludzie stoją przed nimi, mimo wszystko ich nie dotykając, chociaż w niektórych zemsta buzuje.
 
Nagle przed wejściem widzą postać. Pani Woźna jak żywa. W pełnej klasie… tzn: krasie. Stworki podbiegają do niej. Ona je chłonie w siebie, przy salwach ich gromkiego śmiechu. Chichoczą na zewnątrz i wewnątrz niej. Cała postać podryguje wesoło, lecz mieszkańcy milczą jak zamurowani. Postać powiększa swój rozmiar. Jest już wyższa od szkoły. Ma w sobie coraz więcej swoich podobieństw. Pochłonęła je wszystkie. Rechocze ogromnymi ustami, wyzwalając tumany wiatru, miętosząc chmury i zgromadzonych.
 
–– Mamo! Dlaczego nasza Pani Woźna jest taka duża, że aż sięga do nieba?
–– Co?… co mówisz dziecko… pewnie zjadła za dużo obiadku.
–– Czy ja też jak zjem dużo obiadku, będę mogła głaskać  chmurki?
–– Tylko żebyś później umyła rączki.
 
Ogromna postać szybuje  nad szkołą. Coraz wyżej i wyżej. Odgłosy śmiechu zanikają wysoko w nieboskłonie. Po chwili już nic nie słychać. Cisza taka, jakby maki zasnęły.
 
***
–– Cholera, Szefie! Co jest grane?
–– Sitka.
–– Sitka? Nie kumam.
–– Zaczęły jak przez sitko, wchłaniać śmiech, którego były przyczyną.
–– Tego typu sytuacja, nie miała prawa zaistnieć!
–– Widocznie miała, skoro zaistniała. Coś w przygotowaniach poszło nie tak. Za mała wiedza na temat. Trzeba to na spokojnie przeanalizować. Podjąłem decyzję o natychmiastowym przerwaniu eksperymentu.
–– Ale… dlaczego… mimo własnych korzyści, chcieliśmy im przecież pomóc.
–– I sobie.
–– Nie można zaprzeczyć.
–– Tak sobie myślę…
–– … u szefa to normalka...
–– … taa… czy ktoś ich zapytał, czy tego chcą?
–– My nigdy nie pytamy. Dobro to dobro. Po co pytać?
–– Hmm…
 
***
Tłum nie odchodzi. Czeka... jakby przeczuwał, że to jeszcze nie koniec. Nagle przed szkołę wychodzi sporych rozmiarów klaun. Taki widok raczej dziwi. Na pewno ma schowane szczudła – myśli wielu. Po co tam był? Mało mieliśmy wesołości. Kolorowa znacząco i raptownie maleje. Czerwony nos szybuje w podmuchach wiatru, w kierunku tablicy z napisem: „Dyrekcja szkoły życzy wesołych wakacji.”
 
Po krótkim czasie, spływa całe opakowanie i zupełnie wsiąka w ziemię. Zgromadzonym widzą Paną Woźną w normalnym rozmiarze. Widać na jej twarzy wielką ulgę. Dzieci do niej biegną, serdecznie witając. Wiedzą dziecinnym zmysłem, że to ona, autentyczna. Dorośli też podchodzą. Nawet sam dyrektor cmoka ją w rękę, aż musi skołowana, na ten czas odstawić szczotkę. Wiwatów nie ma końca. Prawdziwej wesołości i radości – też! Bo chcą. Mają wybór.
  
***
  
Gdzieś głęboko pod ziemią, nasionko zachichotało do nasionka.

 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...