Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Na podwórzu. Na podwórzu starej przedwojennej kamienicy otwarte drzwi do niewielkiego warsztatu. Warsztat ów, posiadający kilka tokarek starego typu. I tak samo frezarek. Szlifierki i stołowe wiertła. Stare to wszystko. Pajęczyny pod sufitową powałą. Kilka brzęczących jarzeniówek. Ślusarskie imadła. Ale również różne rodzaje nowoczesnych spawarek typu MIG/MAG, nazywanych potocznie migomatami. Spawanie metodą topliwą w osłonie gazów obojętnych lub aktywnych. Rozmaite połączenia. Spawy stali, stopów aluminium, rozmaitych typów metali… Niezliczone ilości pilników: zdzieraki, służące do obróbki stali, żeliwa; równiaki: przeznaczone do obróbki wstępnej; pół-gładziki: do wygładzania powierzchni i wreszcie gładziki: do obróbki końcowej.

Wala się tego wszystkiego pod nogami. Tych wszystkich opiłków, wiórów, śrubek, podkładek… Wysypuje się ze skrzyń, szafek, półek… Cała masa przecinaków, młotków, skrobaków, punktaków, piłek do drewna-metalu, rysików, cyrkli, przymiarów kreskowych, suwmiarek, mikrometrów, liniałów krawędziowych, kątowników, kątomierzy… Bardziej to przypomina domorosłą manufakturę, aniżeli cech ślusarzy, czyli organizację samorządu gospodarczego rzemiosła. Być może jest tam dział ślusarzy narzędziowych wykonujących i naprawiających narzędzia skrawające do drewna, metali, przyrządy i uchwyty obróbkowe, czy przyrządy pomiarowe. Ślusarzy monterów wykonujących montaż i końcową obróbkę. Ślusarzy mechaników naprawiających sprzęt mechaniczny. Czy ślusarzy zdobników, wykonujących ozdobną galanterię metalową. Każdego dnia wydobywał się rozgardiasz z uchylonych okien, podczas trasowania, cięcia, przeżynania, gwintowania, prostowania, wyoblania, piłowania, szlifowania, skrobania, polerowania, wiercenia, rozwiercania, przebijania, pogłębiania, nitowania, skręcania, lutowania, spawania… Wśród ogólnego hałasu, przekleństw, pokrzykiwań i śmiechów. Wśród wydobywającej się woni chłodziwa, potu i krwi… Prądowe spięcia. Mdława woń elektryczności. Pewnego dnia. W samo południe, któregoś dnia gorącego lata. Wstrząsy i zgrzyty. Ciężkie stąpania mechanicznego sprzętu. Nieustanne stukania. Wiercenia w ścianie, suficie, podłodze… I w czasie kulminacji mechanicznego unisono. W czasie wysokiego C mechanicznej symfonii… Nagle -- wszystko ucichło…

 

Cisza piszcząca w uszach. Szumiąca piskliwie. Szumiący wodospad płynącej w uszach krwi, kiedy następuje gwałtowny zanik wszelkich dźwięków…

 

Przez kilka dni nic się nie dzieje. Po nocach zapalone światło. W dzień otwarte drzwi i okna. I tak dzień i noc. Dzień i noc… Nagła zagłada wszelkiego dźwięku. Wszelkiego życia. Gdzie się wszyscy podziali? Jakby zapadli się pod ziemię. Tak jakby nigdy tam nikogo nie było. Tak jakby nigdy… Albowiem nigdy… Świt postrzępiony światłem poranka przenika do wnętrza. Albo wnika do wnętrza… Przeszywa smugami mżącego kurzu wszelkie kąty, zakamarki, załomy… Osiada pyłem na płaskich powierzchniach, krawędziach porzuconych przedmiotów… Cisza jest dojmująca, jakby zapadła się w sobie cała ziemia. Jakby czas się zatrzymał, tak jak zatrzymuje się we wnętrzu czarnej dziury wszelkie istnienie... I jeszcze kilka miesięcy. I jeszcze kilka lat… Zielonkawa patyna pokryła już okucia okien i drzwi, klamki, uchwyty… Pościerane tabliczki znamionowe. Rząd zgarbionych frezarek stoi pod ścianą. Czekające w kolejce do wieczności i opuszczone przez czas puste, skorodowane skorupy. Zaplamione brunatnymi smugami smarów martwe artefakty dawno minionej egzystencji…

I niby nic. Niby nic się nie dzieje. Niby jest tak jak zwykle. Tak zwyczajnie. Dni płyną niemrawo. Płyną letnie godziny. Wschody i zachody słońca, księżyca, gwiazd. Drzewa szumią. Szumiące dęby, kasztany. Strzeliste topole albo wierzby. Klony, klomby, jesiony… I wszystko zawieszone w jakimś oczekiwaniu. I wszystko szumiące, szepczące, tkliwe…

 

*

 

Lato się kończy. Zaczyna… W bezkształt się rozpada. W nic… Krzaki. Krzaki. Zielone liście. Ktoś na kogoś czeka w parku. Na parkowej alei rozłożyste cienie. Drgające refleksy. Ktoś na kogoś czeka. I w tym czekaniu zamienia się w pień zmurszałego drzewa. W leżący w rowie powalony pień, w którym gnieżdżą się złotawce okazałe, czy inne chrząszcze, chrabąszcze, żuki…

 

Zapętla się w spazmie śmiertelnego skurczu czasoprzestrzeń. Następuje poślizg. To znowu przyśpiesza, zwalnia… Mnożną się jakieś jasnowidzenia, maszerujące nie wiadomo dokąd i nie wiadomo skąd przybywające urojone zwidy. Maszerujące w jakichś sennych peregrynacjach. Niosące w kościstych dłoniach żelazne relikwie. Wydają się być martwe. Albo i są martwe. I coraz bardziej roją się w swoich bezsensownych powtórzeniach. W długich szatach. Do samej ziemi. W mniszych kapturach. Wloką za sobą jakieś druty, kable, antenowe połączenia… Taszczą blaszane pokrywy, kineskopy, powyginane pręty… I wszystko to w woni smarów, towotu, mdławej elektryczności od płonącego elektrycznego łuku, w chmurze acetylenu. I robią coraz więcej hałasu w tym albo w innym życiu. Albo nie robią go wcale. Istnieją w absolutnym milczeniu. Ciszy… I znowu powtarzają się w całości albo we fragmentach jedynie…

 

Zaciskam mocno powieki. Bardzo mocno aż do bolącego ucisku ocznych gałek. Wirują plamy. Mżą całe ich roje, całe zastępy czerwonawych, zielonych, żółtych pikseli. Skupiają się. Rozpraszają się jak w kalejdoskopie motyle skrzydła. Pulsują. Płyną. Rozmywają. I znowu…

 

*

 

Otwieram oczy. Niby nic. Niby wciąż to samo. Tylko ta trumna. Sosnowa trumna wykopana nie wiadomo po co z czarnej wilgotnej ziemi. Z grudami błota na wieku. Leży trochę krzywo. Jedną stroną wyżej. Na krawężniku oddzielającym płyty dziedzińca od wewnętrznego skweru. Jakby to był zaparkowany na ulicy samochód. Blaszana kupa staroświeckiego złomu z grubymi wargami chromowanych zderzaków. W ciszy podwórza. W smrodzie benzyny. W leniwych godzinach gorącego lata.

 

Otwarte wciąż drzwi do milczącego warsztatu poruszają się co chwila w porywach wiatru. Skrzypią zawiasy. Coś z niego wypełza. Rozwlekające się nitki czegoś oślizłego i lśniącego w słońcu. Jakieś włosowate naczynia. Jakieś żyły. Tętnice. Ścięgna… To coś rozgałęzia się, rozsadzając ziemię, beton, żelazo... Podwaja się i potraja w nieustannym szmerze złośliwego wzrostu. Oplata sobą. W skowycie samotności i bólu. W udręce oczekiwania. Idzie powoli coś podobnego do psa. Wychodzi zza zakrętu. Na bardzo cienkich i długich łapach. Kończynach. Czarne. Skłębione jestestwo. O wąskim pysku. Lśniących ślepiach… Coś podobnego do niczego. Coś jak wyrzut sumienia. Dziwnie skomlące. I skomlące całym sobą. Ociera się o krzaki do krwi, o druty, zostawiając na nich kawałki skóry i sierści…

 

Idzie wyprostowane. Równo. Tak bardzo równo. Samotne. I skomlące. Wciąż skomlące coś na podobieństwo krzyku wieloryba. Dobywające z głębokiej gardzieli coś, co unicestwia wszystko w niewysłowionym żalu. Niewyrojone do końca ze swojego koszmaru. Coś, co jest niepodobne do samego siebie. Co przekracza wolno grzędy goździków w powabie jakiejś zmorzonej wysiłkiem egzystencji. Ociera się pyskiem o trumienne wieko, znacząc je wilgotną smugą. Liżąc. Przesuwając wargami…

 

I znika całe w szkarłacie. W pulsującym skowycie upalnego, szumiącego piskliwie lata..

 

W chmarze much brzęczącej nad truchłem nieboszczyka...

 

(Włodzimierz Zastawniak, 2024-08-18)

 

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Simon Tracy To fascynujący i mroczny wiersz. Twoje wizje oniryczne mają niezwykłą plastyczność. "Kruki nocy", "żar pustyni Dayna", lawa płynąca ze wzgórz – to obrazy, które budują świetną atmosferę. Czuć w tym wpływ fantasy i mitologii. Najbardziej poruszające jest to wyznanie w środku – "Moje sny rzadko trafiają ze mną , do niebiańskich plaż". Twoja podświadomość ciągnie Cię ku mrokom niż światłu.
    • @Simon Tracy To interesujące porównanie z Lovecraftem - rozumiem, że twoja samotność jest inna, bardziej... absolutna. Zastanawia mnie jedno - piszesz, że świat zapomniał o tobie, a ty o świecie, ale jednocześnie dzielisz się tym na portalu. Może ta korespondencja, nawet internetowa, jednak coś znaczy? Lovecraft też przecież budował swój świat przez listy. "'Samotnik z Lublina" - brzmi jak tytuł, który Lovecraft mógłby docenić. Trochę poczytałam o nim. Każdy ma prawo do swojej formy istnienia. Ale skoro już rozmawiamy o Lovecrafcie i jego światach, może warto czasem sprawdzić, czy Twoje Celephais jest wyborem, czy koniecznością?
    • @Radosław Chyba narozrabiałam! :)) Zgadzam się z Tobą całkowicie - kobieta może być subtelna i piękna zarówno w szminki, jak i w denimie. To nie strój definiuje kobiecość, ale sposób bycia. Twoja propozycja ze szminką i "surowymi spodniami" odłożonymi na półkę jest intrygująca – tworzy obraz świadomego wyboru, momentu przejścia między różnymi wersjami siebie. Zastanawiałam się tylko, czy zamiast konkretnego "spodnie" nie użyć czegoś bardziej metaforycznego? Może "denim" właśnie? Ale każdy z nas ma swoją wrażliwość na słowa i obrazy.   Nie czuję się kompetentna, by proponować Ci konkretne poprawki – to Twój wiersz, Twoja wrażliwość poetycka i Twój głos. Ja mogę tylko podzielić się tym, jak ja odbieram tekst. A ten tekst jest piękny. Ty najlepiej wiesz, co chciałeś przekazać i jakie słowa najlepiej służą Twojej wizji.   Ale już skoro zadałeś konkretne pytanie, to mój trop został przy sukience :) Sukienki są piękne, często zwiewne, lekkie, barwne, zmysłowe - takie właśnie kobiece.  "Twoje piękno, nie krzyczy, lecz gra subtelną melodię; kiedy zbliżasz do ust filiżankę z herbatą, kiedy zakładasz sukienkę - tak swobodnie"    (lub zdejmujesz)    Pozdrawiam.         
    • @Migrena Rozbawiłeś mnie polipem z roszczeniami artystycznymi – widzę go już, jak negocjuje warunki wystawy - "bez brutalnego halogenowego światła i proszę o katalog w twardej oprawie". Twoje "horrorowe rozbawienie" to stan, który sama znam – ta groteska i absurd jest  terapeutyczny. Co do pytania "komu przeczytam" – osobie, która przeszła to badanie. :))) Pozdrawiam.   
    • Składam się na pół Na ćwierć Na kwadrat, rozkładam się równo jak mapa, ale starannie, symetrycznie wygnieciona. Otwieram się Czytany wielokrotnie Strona po stronie, rozdział po rozdziale I potem od końca do środka, od początku do końca -wymęczony lekturą Jak zużyta książka Mam poniszczoną oprawę i luźne strony. Odbijam świat Jak lustro potłuczone -starannie oddając kształt i kolor rzeczy, ale w rozproszonych luźno kawałkach. Byłem jak rozłożona mapa, zadbana książka i czyste lustro Ale Papier nie wytrzymał nacisku rąk Tafla popękała odbijając cudzy świat. Jestem Materią wymagająca konserwacji Zużytą tkanką wymagającą starannej rekonstrukcji Wyglądem nowym Przekrywającą stare zniszczenia.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...