Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

bramki do kibla na dworcu we Wrocławiu


Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

@Marek.zak1 :) też dawno nie byłam tym bardziej przeżyłam szok będąc ostatnio (abstrahując od ceny ;)) i widząc zabezpieczenia, by nikt 'na lewo' się nie wysikał. Wejście z metalowych rurek tak ciasne, że lekko puszyści chyba się nie przecisną i muszą sikać gdzieś pod murem ;)

 

Opublikowano

 

dochodowe są gówniane interesy

i nikt temu nie jest w stanie tu zaprzeczyć

człeka ciśnie na ulicy lub na dworcu

stać na bilet to piątala rzucisz w końcu

 

zabezpieczeń owszem mnóstwo jest bez liku

o czystości nie wspominam brak wyników

jest śmierdząco mydła nie ma i ręcznika

klozetowa ze spodeczkiem na nas czyha

 

marzy mi się jak przed laty w czeskiej Pradze

ów przybytek był pachnący w każdym barze

człek tam wchodził piwo żłopał do oporu

to co wypił to zostawił by pić znowu

 

:)

Opublikowano (edytowane)

Wierzę na słowo, bo we Wrocławiu nie byłam, 

no przejechałam kiedyś owszem, jak nawiedzałam Czechy :)

Ale pewnie w całej Polsce takie bareizmy można spotkać :)

A abstrahując od zasieków, to współczuję podróżującym, którzy nie mają gotówki

(no chyba, że są inne formy płatności dostępne, acz wątpię ;))

Się taką kartą czy telefonem nawet nie podetrą przecie ;p

 

Pozderki :)

 

Deo

Edytowane przez Deonix_ (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

 

No tak :D 

Pod tym względem to my jesteśmy nad wyraz nowocześni :)))

 

Nawet jak byłam na jarmarku Bożonarodzeniowym w swoim mieście, to w wielu miejscach terminale pozakładane.

I nie zapomnę zdziwienia pewnej pani, która chciała kupić sobie czapkę (na wspomnianym jarmarku),

że płatność tylko gotówką. 

I leciała w deszczu do jakiegoś tam bankomatu :) 

 

W Czechach tak nie jest - tam drobne sklepiki i straganiki najczęściej nie mają terminali,

ludzie nawet w takim Lidlu wolą płacić gotówką niż kartą czy telefonem. 

I moim zdaniem to jest ok, ma swój klimat, daje kupującemu jakiś stopień anonimowości.

A my to już z tą wirtualnością przesadzamy niekiedy ;)

 

 

 

 

 

 

  • 1 miesiąc temu...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @infelia Ojejku, jak miło :))))  Ale mi niestety natchnienie ostatnio nie służy,  za późno chyba :)))   Umykam do spania :)   Dobrej nocy :)))   Deo 
    • @Deonix_  Dzięki za lekturę. Podziel się próbką swojego wiersza, który trzymasz w zanadrzu... a ozłocę Cię pogodą ducha...
    • @Berenika97 Pewnie będzie cd. Ciekawe co było dalej :)
    • @infelia No wybacz, zapomniała ja...  Oprawa muzyczna również oczywiście wskazana :)   D.
    • To było w pierwszej klasie. Święta - nie pamiętam już, czy Wielkanoc, czy Boże Narodzenie - ale wiem, że jechaliśmy do dziadków. Mama, tata, moi bracia i ja - całą rodziną, nocnym pociągiem, tym sypialnym. Ach, jaka to była atrakcja! Przedziały z łóżkami, wszystko pachniało inaczej niż zwykle. Spałam na górnym łóżku, cicho słysząc stukot kół i rozmowy zza ściany. Dziadkowie mieszkali w Łodzi, na Piotrkowskiej, w starym piętrowym domu. Klatka schodowa była ciemna i pachniała kurzem - trochę się jej bałam, a trochę lubiłam ten dreszczyk. Dziadkowie mieli piec kaflowy, starą kredensową kuchnię i mnóstwo zakamarków, w których można było buszować. I właśnie tam, w jednym z zakamarków, trafiłam na skarb. To nie były zwykłe koraliki. Nie takie z plastiku, sklepowe. Te były... inne. Koraliki zrobione z wysuszonych ziaren ogórka, zafarbowane - chyba atramentem - i nawleczone na nitkę. Niby byle co, a dla mnie to było coś absolutnie wyjątkowego. Takie korale, jakie mogły mieć tylko lalki z baśni, albo bardzo eleganckie panie. Zapytałam babcię, czy mogę je sobie zabrać. - Ależ dziecko, to przecież byle co… Ale jak ci się podobają, to bierz - powiedziała, machając ręką. Więc je wzięłam. Zawinęłam w papier i schowałam do kieszonki. I już wiedziałam, co z nimi zrobię. Dam je pani Bogusi - mojej wychowawczyni. Ona była taka ciepła, elegancka, mówiła do nas miękko i z uśmiechem. Bardzo ją lubiłam. Dam jej w prezencie. Następnego dnia w szkole podeszłam do niej i wręczyłam zawiniątko. - To dla pani - powiedziałam dumnie. Pani Bogusia rozwinęła papier, spojrzała na moje korale i… uśmiechnęła się. - Ojej, jakie śliczne! - powiedziała. - Dziękuję, Alu - i pogłaskała mnie po głowie. Byłam przeszczęśliwa. Tylko... przez następne dni wypatrywałam ich na jej szyi. No bo jak to - skoro śliczne, skoro prezent - to przecież powinna nosić, prawda? Ale nie nosiła. Mijały dni. Mijały tygodnie. A ja codziennie patrzyłam. Aż w końcu, któregoś dnia nie wytrzymałam i... zapytałam. Przy całej klasie. - Proszę pani, a dlaczego pani jeszcze nigdy nie ubrała moich korali? Zapadła cisza, wszyscy spojrzeli na panią Bogusię. A ona się tylko uśmiechnęła - tak jak to tylko ona potrafiła  - i odpowiedziała: - Wiesz, Alu… nie mam jeszcze sukienki do nich. Ale jak kupię, to od razu założę. Uśmiechnęłam się. I z jakiegoś powodu - bardzo się wtedy ucieszyłam. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, robi mi się ciepło na sercu. I trochę wstyd. Nie wiedziałam wtedy, co to znaczy „wstyd”. Dopiero po latach zrozumiałam, że ta sukienka - to było najpiękniejsze wyjście z sytuacji, jakie mogła mi dać. I do dziś, kiedy patrzę na dzieci, które wręczają komuś coś zrobionego z miłości - zawsze widzę te moje ogórkowe korale. I uśmiech pani Bogusi.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...