Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

                      - dla Siostry 

 

   Jezus szedł dalej z ciałem Olega na ramieniu, zbliżając się coraz bardziej do prywatnych pomieszczeń Piłata: wielkiej sali audiencyjnej, wielkiego - chociaż ustępującego przestronnością auli - gabinetu oraz pozostałych pokoi. Sypialni, salonu w naszym obecnym pojmowaniu tego słowa, sali biesiadnej i oczywiście przyległych pomieszczeń dla służby i dla straży. I do ogrodu: rzecz jasna, też stosownie wielkiego. 

   Przed wejściem do wspomnianej części pałacu napotkał rozstawionych w linię, od ściany do ściany, pretorianów. Ich dowódca stał po prawej stronie swoich ludzi, czekając na właściwą chwilę do wydania rozkazu. Jezus zatrzymał się. 

   - I co? - powiódł wzrokiem od prefekta do gwardzisty, stojącego na przeciwległym końcu. - Tylko tylu was jest? Myślicie, że dacie radę? Że wyjdziecie cało z tego starcia? 

   - Videbimus, zobaczymy - oficer zachowywał spokój człowieka, który w niejednej bitwie brał udzial i który nabył zwyczaju stawiać czoła zagrożeniom. Na jego znaczące, widać wcześniej umówione spojrzenie, stojąca bliżej niego polowa żołnierzy nałożyla strzały na trzymane w lewicach łuki. Na drugie spojrzenie napięli je, wycelowali, po czym zwolnili cięciwy. 

   - Ale dotąd nie spotkaliście się z takim jak Ja przeciwnikiem - powiedział Wojownik Wszechczasów, wykonując przed Sobą pólkolisty gest. Dla psychologicznego efektu oczywiście, bowiem aby zatrzymać strzały w locie, potrzebował jedynie zawartej w myślach woli.

   - Co powiecie teraz? - uśmiechnął się szeroko Jezus,  równocześnie i do dowódcy, i do jego ludzi. - Widzieliście kiedykolwiek coś takiego?

   - Na mnie mało co robi wrażenie - odparł prefekt, każąc gestem uniesionej dłoni dobyć mieczy pretorianom  drugiej części szeregu. - Nawet magia i magiczne sztuczki! A... 

   - Właśnie! A oni? - Jezus wytrącił go z równowagi, wchodząc mu wyczuwalnie do myśli. 

   - A oni - oficer szybko ukryl zmieszanie - mają wykonywać rozkazy! Myśleć zaś i bać się owszem mogą, ale tylko na własny rachunek. - Atakujcie! - ponaglił swoich ludzi. Jego zdziwienie znacznie wzrosło, gdy wszyscy nadal stali w bezruchu: jedni z łukami w dłoniach, pozostali z dobytymi mieczami. 

   - Jeśli dobrze liczę - Jezus znów się uśmiechnął - to byłoby do dwóch razy sztuka. U was w Rzymie mówi się natomiast, że "Tres faciunt collegium", czyli "Trzech stanowi komplet". Zatrzymałem strzały i unieruchomiłem twoich żołnierzy. To wszystko, jak vidisti, zobaczyłeś, bez wysiłku i bez trudności. Jak więc sądzisz: jaki będzie ów raz trzeci? 

   Jak łatwo się domyślić, prefekt zastanawiał się wcale. Dobył broni i ruszył w kierunku Jezusa krokiem człowieka, mającego za nic każde niebezpieczeństwo. Bez względu na to czy znane, czy do tej pory niewidziane. 

   - Wiedziałem, że to zrobisz -rzekł Wojownik Nad Wojownikami, zatrzymując pretorianina widowiskowym gestem, obliczonym na wywołanie jeszcze większego zdziwienia. - Zresztą: co mógłbyś uczynić innego, jak nie to właśnie? Ale brak wyobraźni kosztuje - dopowiedział, by tracący z wolna świadomość strażnik zdążył usłyszeć ostatnie słowa i krótką chwilę zastanowić się nad nimi. 

   Jezus, wciąż z martwym Olegiem na ramieniu minął go i użyciem Mocy otworzył na oścież pilnowane już przez nikogo odrzwia. 

   - Jestem tu, prokuratorze! - wszedł do środka. - Dokładnie tak, jak się spodziewałeś! Przyjdź i vide, zobacz, co narobiłeś... 

Cdn.

 

   Voorhout, 19. Września 2023

   

Edytowane przez Corleone 11 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Somalija

   Och Siostrzyczko: po co ten smutek? Przecież wiesz, że karmić nim serce i duszę to nienajlepszy pomysł. I dla czego - tu specjalnie napisałem rozdzielnie - ten samokrytycyzm?? Znając Soę, Autor jest wręcz przeciwnego zdania odnośnie do szczęścia Olega w małżeńskim z nią pożyciu

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

   Serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny, czytanie oraz komentarz .

Opublikowano

@Wiesław J.K.

   Przeczytałem artykuł od Ciebie - dziękuję bardzo za link

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Pisząc, że "(...) każda przyczyna ma swój skutek (...)", masz całkowitą rację. 

   Ci pretorianie akurat zachowali życie, jednak nie zmienia to prawdy, iż mogli je stracić. 

   Serdeczne pozdrowienia, Wiesławie .

Opublikowano

@Wiesław J.K.

   W przeciwieństwie do dowódcy zachowali świadomość, zatem na pewno, chociaż unieruchomieni, odczuwają ulgę. I wdzięczność. 

   Kto wie, może pojawią się jeszcze na stronach powieści? Przecież "Wszystko w rękach i klawiaturze pomysłowego autora (...)". Wiesławie, dzięki wielkie

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

. Pozdrawiam Cię serdecznie .

   Dobrej nocy.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Mam takie małe pragnienie. Małe dla ludzi, którzy tego nie czują; którzy nie doświadczyli uczucia płynącego w głowie nurtu, eksplozji pomysłów i myśli zdających się być tak błyskotliwymi, jak u najwybitniejszego artysty. Dla mnie pragnienie to jest olbrzymie, przytłaczające i przygniata mnie tak w środku, jak i na zewnątrz. Dusza pragnie nowego tworu, mózg zaś krzyczy... nie, on wrzeszczy, wrzeszczy tak, że gdyby był słyszalny po tej fizycznej stronie, pękałyby szyby, szklanki i bębenki uszu. Drze się jak opętany, jak popapraniec w delirium. Wmawia mi, że nie dam rady, że nie napiszę ani słowa, a nawet jeśli cudem przekopię się przez jamę bez światła, do której mnie wrzucił, to ten tekst nie będzie nic warty. Żałosny, odpychający i partacki niczym dziecięce bazgroły. Cztery miesiące. Cztery ciągnące się jak drętwe nauczanie wypalonego wykładowcy, któremu uciekło sedno miesiące. Mnóstwo nędznych prób poprowadzenia jakiejś pisaniny, która już na początku odbierała poczucie sensu. Czasem wpadł jakiś pomysł, lepszy czy gorszy, nieważne, bo i tak nie miał prawa zaistnieć, skoro brakowało sił nawet na podniesienie się z łóżka. Zgasł płomień w sercu wzbierający z każdym napisanym słowem. Pewność w swoje zdolności odeszła wspierać kogoś innego; kogoś, kto być może ma szansę zbudować coś pięknego.

      Najpierw był smutek. Dziecięcy płacz i nieświadomość, skąd ta wstrętna podłość od ludzi, którzy mieli być oparciem i otaczać opieką.

      Potem się trochę dorosło, pojęło pewne sprawy. Były próby łagodzenia napięcia, wpasowania się w tłum, a z wolna znajdowało się środki, w założeniu mające pomóc osiągnąć te cele. Dawały takie uczucie... nie, nie szczęście. Coś, czego nie dało się pojąć, ale rozumiałam, że tego stanu poszukiwałam całe życie.

      Piętnaście lat. Pierwsze wizyty u psychologa, próba ratowania się przed zatonięciem w substancjach. Z początku szło dobrze, a potem przychodziły koleżanki i mówiły "Chodź, zarzucimy coś". I jak tu odmówić?

      Szesnaście lat. Szósty grudnia. Pierwszy gwałt.

      Następna była czystość. Z przerwami, co prawda, bo dalej obracałam się wśród ludzi wychowanych na dewiacjach, ale z rzadka się to zdarzało. Pierwsza miłość, motywacja do zmiany dla kogoś, o kim myślało się jakoby o rodzinie, bliższej nawet niż matka. Nawet za tym nie tęskniłam.

      Wtedy jeszcze to było tylko zabawą. Byłoby to zbyt bajkowe, by mogło trwać dłużej. Odeszłam od Niego dla kogoś Innego. Oddałam serce, ciało, wszystkie pieniądze. W zamian dostałam przemoc, której nie sposób tu opisać. Odebrał mi plany, nadzieję na dobrą przyszłość i ucieczkę z gówna, w którym topiłam się od urodzenia. Zabrał pasję, zdrowie, jak również najsłabsze poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Próba zabójstwa. Gwałty. Bicie. Poniżanie. Odbieranie wartości. Stałam się szmatą, plugawym odpadem i niewolnikiem czegoś, co nazywałam dozgonną miłością. I z zupełną szczerością przyznam teraz - nigdy nie kochałam nikogo mocniej, dlatego bez znaczenia było, że bez wzajemności. W końcu uciekłam.

      Dziewiętnaście lat. Wpierw za granicę, na zarobek, później do większego miasta po lepsze życie. I znów wciągnęło mnie to, co do tej pory nazywałam zabawą.

      Substancja opanowała mnie do szpiku. Czułam się jak heros z powieści, człowiek o niebywałym talencie i mądrości, jakiej wielu ludziom brakuje. I to nie tak, że sobie pochlebiam. To słowa ludzi, których poznałam, a którzy na koniec mnie zniszczyli. Wciągałam, połykałam, piłam i pisałam bez przerwy z niebywałą radością. Z czasem to przestało wystarczać, lecz substancja dalej mną władała i wyszeptywała mi, że bez niej jestem nikim.

      Kolejna ucieczka. Mamo, błagam, pomóż. Wróciłam do domu i do tej pory tu jestem, w malutkim pokoiku, gdzie przeżywałam najgorsze katusze, choć nie mogę zaprzeczyć, że to mój mały światek i jedyne miejsce, gdzie mogę się podziać.

      To ścierwo dalej mną rządzi. Rzuciłam to. Prawie. Szukam czegoś na zastępstwo, bo już nie umiem być trzeźwa. Będąc na haju przynajmniej łagodzę syf wypełniający mój popieprzony łeb. Poza tym, znów mam przed czym uciekać. Zdrada. Niejedna. Od osoby, która dała mi tak wiele miłości, że trudno było w nią uwierzyć. Przebaczenie to jedna z najgłupszych decyzji, jakie podjęłam, ale taka jest miłość. To nie pochlebstwo, a czysta prawda - mało kto potrafi kochać tak, jak ja. I świadomość, że nigdy nie spotkam osoby, która miłowałaby mnie podobnie, rozrywa mnie od środka.

      Po drodze psychiatryki, szpitale, próby odwyku, bitwy toczone z matką, samotność. Nie wiem, czy z Tamtym nie byłam w lepszym stanie, niż teraz. Zakończę ten tragiczny wylew popularnym i nierozumianym klasykiem: obraz nędzy i rozpaczy.

      Gorące pozdrowienia z Piekła, 

      Allen

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



×
×
  • Dodaj nową pozycję...