Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

PRELUDIUM

Mówią, że można nauczyć się żyć. Każdy dostaje brzemię tak ciężkie, by był w stanie je unieść. Dziś upadłam po raz kolejny, boleśniej niż zwykle. I coś we mnie pękło.

Liczę dni. Czternaście, dwa tygodnie. Kiedy dotrę do końca, zabiję się. To taka gra z życiem – daję mu czas, choć wiem, że i tak go nie pokocham.



27.11.2004 – DZIEŃ 1

Ludzie wchodzą i wychodzą. Siedzę skulona pod oknem. Uśmiecham się, kiedy rozmawiają trochę zbyt głośno. Moja współlokatorka jest ciepła i radosna. Może dlatego czuję taki chłód, narastające, przeraźliwe zimno.

Wiem, że nie przychodzą do mnie. Kiedyś ktoś mnie odwiedzał. Widział we mnie odbicie samego siebie, być może ze mną czuł się bezpieczniej. Teraz jestem tylko cieniem kogoś lepszego i, jak posłuszny cień, wnikam w płaszczyznę ściany.

Drobinki choroby krążą w moich żyłach. Czuję się słaba, niezdolna do wysiłku. Instynkt podpowiada mi, bym kłamała, więc zmuszam ciało do reakcji. Tak, zrozumiałam ten żart. Tak, Kasia jest miła. Tak, urzekła mnie twoja historia.

Ktoś wyszedł, ktoś inny zajął jego miejsce. Niekończący się taniec zmian, które nie prowadzą do niczego.

Mój pierwszy krok ku śmierci.



28.11.2004 – DZIEŃ 2

Byłam młodsza, nie tyle wiekiem, co umysłem. Miałam cel. Pasję, do której dążyłam całą sobą. W końcu cel umarł, pasja razem z nim. Zostało wspomnienie tego, co mogło nadejść, ale nie nadeszło.

Teraz znów zaczęłam śnić świadomie.

Świadomy sen występuje wtedy, gdy ciało śpi, a umysł – w jakiś sposób – ze snu się wyrywa. Nagle odkrywasz, że znajdujesz się w innym miejscu, a wszystko wokół ciebie jest dziwne, nienaturalne. Że śnisz.

Niekiedy mam wrażenie, że całe moje życie jest świadomym snem. Nie zawsze potrafię nad nim panować. Dzieją się rzeczy, które powoli mnie niszczą. Vanilla sky, waniliowe niebo. Chciałabym żyć pod moim waniliowym niebem.

Ktoś powiedział mi, że wolę trwać w niewiedzy, niż stawić czoło przeciwnościom. Tak, to prawda. Przeszkody mnie przerażają. Od pewnego czasu więcej w moim życiu wypadków, po których dusza zostaje oszpecona na zawsze. Pod kloszem iluzji mogłabym znów udawać, że jestem kimś wyjątkowym, kto zasługuje na życie.

Spoglądam w lustro i widzę martwą twarz z oczami, w których błyszczy nicość.



29.11.2004 – DZIEŃ 3

Błądzę na granicy życia i śmierci. Tu jest mój dom, tu czuję się bezpieczna. Nadal oddycham światem, kolorami, gęstą przestrzenią. Jednocześnie spoglądam w cichą ciemność i wiem, że tam zawsze mogę się schronić.

Zastanawiałam się dziś, wciśnięta w brudne siedzenie autobusu, czy rzeczywiście jestem bardziej martwa od innych. Przecież rozciągam się na wielu poziomach odbierania. Angażuję się w sztukę, w tworzenie. Emocje odczuwam bardziej. Topię się w szaleństwie, odurza mnie rzeczywistość. Być może to, co odbieram jako śmierć, jest w rzeczywistości lepszą formą życia. Przecież nikt nie powiedział, że „lepsze” znaczy „łatwiejsze”.

Jest ktoś, do kogo chciałabym wyciągnąć dłoń. Nie, już nigdy nie wyciągnę. Może to nie ten czas. To, co było kiedyś, kontakt i bliskość, poczucie pokrewieństwa, minęło. A może to ja zamykam się pod powłokami samotności? Może nie potrafię już wierzyć w to, że on zrozumie...



30.11.2004 – DZIEŃ 4

Byłam pod drugiej stronie lustra.

Wyszłam z ciemności mojego pokoju. Błądziłam po jasnych, pustych korytarzach. Pokonywałam kolejne piętra. Trzecie, siódme, dziesiąte. Otworzyłam drzwi balkonu. Chłód nocy uderzył mnie w twarz, gdy pochyliłam się, zaglądając w przyszłość.

Przyszłość dziesięciu pięter i uderzenia.

Wracałam powoli, jakbym nadal śniła. Marzyłam o chwili, która nadal wydaje się tak odległa. Chciałam nie czuć już nic, ani samotności, ani bezradności. Zanurzyć się w śmierci i nie potrzebować tego, czego nie mogłam dostać.

I wtedy, przez ułamek sekundy poczułam, że nie jestem sama. Ktoś spojrzał na mnie jasnymi oczami. Jakaś istota z pogranicza snu, wędrująca nocą, tak, jak ja. Chciała podejść, przemówić.

Uciekłam, ze wspomnieniem dwóch jasnych gwiazd. Biegłam szybko po rozmazanych stopniach, gubiąc resztki łez. Dopiero za drzwiami uspokoiłam oddech.

Wyszedł po mnie, bojąc się, że skoczę za wcześnie? Podać dłoń? Powiedzieć, że jestem jego jedyną, z dawna oczekiwaną, dla której się narodził?

Nie, oczywiście, że nie. Nieznajomy był pewnie palaczem, nocnym markiem, który natknął się na mnie przypadkiem. Chciał porozmawiać? A kto, w ciemnej, cichej godzinie, nie skusiłby się na ciepłe towarzystwo?

Kolejna bezsenna noc, tym razem pod gwiazdozbiorem Nieznajomego.



1.12.2004 – DZIEŃ 5

Widziałam go znów. Miał ciemniejsze włosy i wyrazistsze oczy. Minął mnie na schodach, spiesząc na spotkanie zimy. Nie poznał.

Nie jestem warta zapamiętania. Przeciętna twarz, przeciętne włosy w kolorze ciemny blond, przeciętnie szare oczy. Nic nadzwyczajnego. To, co spycha mnie na krawędzie życia, nie jest przecież wypisane na czole. Brzemienia nie pokazuję nikomu. Absolutnie nikomu.

Absolutnie...?

Urojony przyjaciel, choćby nigdy nie istniał, nie przestaje być ważny. Mój urojony przyjaciel żyje. Nie wie, jak za nim tęsknię. Jak bardzo chciałabym porozmawiać z tą jedyną osobą, która rozumie. Która też pokonała drogę tam i z powrotem, ze śmierci w życie.

Podobno sprawiam wrażenie nieśmiałej i pewnej siebie. Sprawiam wiele innych wrażeń. Nikt nie wie, jak wiele. Nikt nie wie, co jest fikcją, a co rzeczywistością. Ile słów wypowiadam poważnie, które z nich są kłamstwami, które prawdą pod płaszczem ironii.

On jeden by wiedział. Ten ktoś z oczami jak gwiazdy, który nawet na mnie nie spojrzał. Może czuje, że to nie ma sensu.

Bo przecież zostało tylko dziewięć dni.



2.12.2004 – DZIEŃ 6

Wkładam kolejną maskę i idę na bal. Jak wszystkie grzeczne dzieci, będę śpiewała, tańczyła i śmiała się z innymi. Będę też płakać, ale po cichutku, tak, żeby łzy nie rozmoczyły kartonu. Moja maska opadnie dopiero wtedy, gdy mnie już nie będzie.

Spod ciemnych rękawów wyzierają blizny. Czerwone kreski na ramionach, pamiątka po boleśniejszych dniach. Teraz jestem spokojna. Nie boję się przyszłości.

Kilka lat temu też chciałam się zabić. Pamiętam, co mnie powstrzymało. Obietnica czegoś, co i tak nie mogło się spełnić od kogoś, kto do mnie nie pasował. Przecież miłość nie przychodzi ot tak.

Teraz znów jestem sama. Wolna. Czasem tylko gram kogoś innego, bym dalej mogła marzyć. Nie pozwolę nikomu obciąć mi skrzydeł. Polecę tam, dokąd zapragnę. Na bolesne spotkanie z matką ziemią.

W jednej ze swych najładniejszych bluzek, współlokatorka podaje mi ramię. W jednym z moich najkłamliwszych uśmiechów wychodzę, zamykając na klucz bezpieczne schronienie.

To podobno nazywa się „impreza” i ludziom sprawia przyjemność.



3.12.2004 – DZIEŃ 7

W obcym miejscu, wśród obcych ludzi, rozmawiałam z nim. Z Nieznajomym o oczach jak gwiazdy.

Miękkim głosem zadawał zbyt wiele pytań. Zbyt jasne odpowiedzi padały z moich ust. Dotknął mojej dłoni. Delikatne mrowienie i panika, obezwładniający strach. Uciekłam.

Nie rozumiem, jak znalazł się tak blisko. Jak rozbił szklane powłoki, zburzył mur. W jaki sposób mógł zranić tak mocno, ukłuć w najboleśniejsze miejsce.

Nienawidzę. Od dawna nie czułam niczego poza smutkiem. A teraz nienawidzę.

Z całego serca.



4.12.2004 – DZIEŃ 8

Walą się mury mojego świata, a ja tonę pod nimi. Wyciągnięta dłoń. Nie dotknę jej, prędzej zginę. On jest jasnookim burzycielem rzeczywistości.

Znaczące gesty, uśmiechy. „Pasujecie do siebie”. „To miły chłopak”. „Tak, znam go bardzo dobrze”.

Zostawcie mnie w spokoju.

Jego uśmiech jest jak ogień, który niszczy wszystko. Duszę się w jego obecności. Policzki pieką, budzą się instynkty. Walka. Ucieczka. Zabójstwo w obronie koniecznej. On niszczy mnie od zewnątrz i od środka, pali to, co gromadziłam tyle czasu. Zostawia popiół, zgliszcza, dwie gwiazdy i tęsknotę.

Potrzebuję cię, zimna Śmierci, bardziej niż zwykle.



5.12.2004 – DZIEŃ 9

Nic nie jest ważne, wszystko jest nieważne. Nawet to, co dziś stwierdziłeś, przyjacielu.

„Dobrze, że jesteś”.

Gdybyś wiedział, co śpi w mojej duszy. Gdybyś wiedział, bałbyś się. Trzymałbyś mnie w klatce o cienkich prętach i wyprowadzał na porę karmienia.

Ale ty nie wiesz. Zawieszenie między wnętrzem pokoju a zewnętrzem nazwiesz syndromem pijaństwa. A ja naprawdę chciałam skoczyć. Złapałeś mnie i zrozumiałam, że to zły pomysł. Za wcześnie jeszcze. Pięć dni, nim nastanie koniec świata, przyjedzie policja i zbiegną się gapie. Ale nie, nie odkryją w mojej krwi kropelki alkoholu. Nie znajdą płodu w moim łonie, problemów w dziennikach wykładowców. Nie znajdą słów, by opisać to, co mnie zabiło. Znajdą ślady na rękach i być może, możliwe, domyślą się strzępków prawdy.

Chcę umrzeć, będąc zagadką. Nieodgadnioną, nierozwiązywalną zagadką.



6.12.2004 – DZIEŃ 10

Na mikołajki podarowałam sobie ciepły szalik i rękawiczki, takie bez palców. Nosiłam podobne, gdy byłam malutka. Wtedy jeszcze mnie przytulano. Potem wyrosłam, zbrzydłam, zgłupiałam, stałam się kimś, kogo nie sposób kochać.

Otulam się szalikiem. Rękawiczki, zwinięte w kulkę, kryją się pod łóżkiem. Zdecydowałam, że nie będę ich nosić. Rany po dzieciństwie za bardzo krwawią.

Nieznajomy pukał długo, lecz go nie wpuściłam. Tuliłam się plecami do drzwi i pozwoliłam sobie na chwilę płaczu. Od dawna nie płakałam tak naprawdę, wilgotnymi łzami. Ostatnio ciągle krwawię. Ale to nie to samo.

Wycieram zakatarzony nos. Przeziębienie wdziera się w organizm. Uśmiecham się gorzko. Umrzeć z katarem w obu dziurkach, to takie nieromantyczne.

Ten, kto wymyślił, że śmierć jest romantyczna, najwyraźniej nigdy jej nie spotkał.



7.12.2004 – DZIEŃ 11

Kataloguję płyty. Rozdzielam po równo, przyjaciołom, nieznajomym. Nieznajomemu.

Był u mnie dzisiaj. Wpuściła go moja współlokatorka. Nie pozwolił mi wyjść. Trzymał na uwięzi swojego spojrzenia i wydawał się poruszony.

Zachowałam się dość spokojnie, choć trzęsły mi się ręce. Zrobiłam herbatę. Pożyczyłam mu książkę. Kiedy zbudziła się tęsknota, uciekłam do toalety. Niemal czułam ciepło jego ciała, delikatny zapach, szorstkie nitki swetra.

Gdy wróciłam, poprosiłam, żeby wyszedł.

Wyszedł.



8.12.2004 – DZIEŃ 12

Już niedługo.

Zastanawiam się, czy dam radę. To tak wysoko. Przełożyć nogi przez barierkę, wdychać mroźne powietrze. Zostawić za plecami jasny korytarz akademika, tak wiele drzwi, w których mogłabym szukać pomocy. Wiem, że w żadnych bym jej nie znalazła.

Staram się być dobra i uczynna. Pytam, rozmawiam, żartuję. Nawet dla niego byłam dziś miła. Ucieszył się, choć nadal jest dziwnie smutny.

Chciałabym wynagrodzić światu to, co mogłam mu dać. Gdyby tylko moje brzemię nie było tak przerażająco ciężkie, być może dałabym radę. Gdybym mogła nieść je z kimś jeszcze...

Mój nieświadomy przyjaciel układa sobie życie z kimś innym. A ja dalej błądzę po korytarzach samotności, nasłuchując czasem, czy ktoś za mną nie idzie. Ale słyszę tylko wiatr.

To już niedługo. Tak mało dni do tak wielkiego szczęścia.

Nie potrafię zrozumieć, dlaczego wciąż płaczę.



9.12.2004 – DZIEŃ 13

Śpię długo. Przygnieciona apatią, zanurzam się we własnych snach. Przynajmniej na ten dzień będę gotowa. Jasna, z czystym, wypoczętym umysłem. Nowonarodzona kochanka Śmierci.

Czy nienawiść może zmienić się w miłość? Przysłowiowy „jeden krok” wydaje się tak banalny. A jednak, potrzebuję kogoś. Jego. Potrzebuję bardziej, niż zwykle. Bo ja, po raz pierwszy, zaczynam się bać.

Chciałabym zadzwonić do domu, lecz wiem, że wtedy nie dopełnię przysięgi.

Zimno, tak zimno, jak jeszcze nigdy przedtem.

Otulam się w szalik i udaję, że dostałam go od Nieznajomego.



10.12.2004 – DZIEŃ 14

Nie doczekam świąt.

Choinki, bombek, prezentów. Nie ujrzę brata, małą rączką sięgającego lampek. Nie zobaczę, jak pluje sałatką, jak cieszy się z nowego samochodu. Już nigdy.

Spadł śnieg. Może będzie lżej opadać w miękką białość zimy. Mam dreszcze. Nie potrafię obrysować linią oczu, choć tak bardzo chciałam być dziś piękna. Nie będę piękna. To i tak bez znaczenia.

Współlokatorka wyjechała. Chciałam powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham, jak będzie mi jej brakowało. Nie powiedziałam, za bardzo drżał mi głos, a oczy były zbyt wilgotne.

Nieznajomy był u mnie długo. Poczęstowałam go herbatą z miodem i cytryną, taką, jaką podobno najbardziej lubi. Nie protestowałam, kiedy objął moją dłoń. Pytał o coś, lecz nie słuchałam. Zbierałam energię, by w nocy skończyć to, co zaczęło się kiedyś przypadkiem. W innym akademiku, w innym ciele, w inną, nieostrożną noc.

Spoglądam na zegarek. Tak, zbliża się moja godzina.

Zaraz wstanę, odstawię krzesło, poszukam klucza z drewnianym breloczkiem. Zamknę pokój i jego cenną zawartość. Pójdę wolno, stopień po stopniu, przez morze schodów. Na samej górze skieruję się do drzwi – jedynych drzwi do wolności. I przekroczę je pewnym krokiem.

To mój ostatni dzień, dzień śmierci.



POSTLUDIUM

Czasem trzeba coś skończyć, by mógł nastać początek. Umarłam i narodziłam się na nowo. Pod niebem, które nosi konstelację dwóch jasnych gwiazd.

Opublikowano

dziekuję, Natalio.

prawdę powiedziawszy, obawiałam się publikacji tego tekstu. jest bardzo... hmm... osobisty. wiele z tego, co napisałam, zdarzyło się (lub dzieje) naprawdę, albo mogłoby się wydarzyć. pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że opowiadanie jest bardzo "fotorealistyczne".

wiem również, że wielu rzeczy potencjalny czytelnik nie uzna za interesujące/zrozumiałe. trudno mi przytoczyć, jakie to mogą być rzeczy, dla mnie wszystko jest przecież jasne i oczywiste. dobrze znam ludzi, których odzwierciedliłam w tym tekście, małe wydarzenia, które tworzą fabułę. niestety, przez to mój odbiór i ocena są zamazane.

a jednak, na własne urodziny postanowiłam zrobić sobie ten prezent i umieścić tekst na forum.

wiem, że tak naprawdę wszystkie te wyjasnienia nie są potrzebne. czułam jednak, że powinnam coś napisać. choćby dla własnego poczucia dobrze spełnionego obowiązku.

pozdrawiam serdecznie,
G.

Opublikowano

no dla mnie całość była nad wyraz zrozumiała i wyobrażalna, momentami namacalna, miejscami nawet znana, tzn nie jestem potencjalna :) ufff.
a z publikacją tekstów osobistych zawsze tak jest, że ręka drży nad enterem, ale zazwyczaj warto.

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • gdy szara chmura osnuła szczyt

      ty musisz iść i kamień pchać jak gdyby nigdy nic

      oby Ci nie zabrakło sił obyś nie stracił chęci 

      upaść i leżeć to bardzo nęci 

      myślisz odpocznę 

      a tu kamień który w trudzie znoju 

      sturla się do miejsca skąd wyrosła twoja góra do szczytu

      i cóż zrobisz wtedy 

      ambitny nie poleży 

      ten który w siebie watpi sam się sturla i oleje szczyty tym

      cóż nas czeka u góry 

      tam patrząc ponad chmury

      kamień i trudy podróży czy nam wynagrodzi widok lub czy poznamy tam smak ambrozji czy to za życia raj

      wszedłeś tu sam

      siłą własnych nóg 

      trud który włożyłeś by kamień ten wturlać zbudował ci ciało jak zbroja 

      silne ramiona klatka piersiowa

      wypnij spojrz

      i popatrz

      po co było to wszystko

      po co ta cała  tułaczka 

      na dole było spokojnie

      tu cię każdy zauważa

      rośnie granat 

      smacznego

      gorzko gorzko

      krzyczą a całować nie ma kogo 

      nie ufasz tym co wchodzą 

      a co jak cię stracą jak twój kamień tak w trudzie wepchniety znów 

      po zboczu popchną w dół 

      jak smakuje owoc granatu jedzony w samotności 

      ludzie jak mrowie tu z góry szerszeni stado rozpędzone w niezwykłej harmonii

      co oni tam robią teraz 

      jwk to jedt

      jest byc

      w tłumie 

      tu kazdy

      każdy wwidxi

      co robisz bo sie

      się wyrozniasz

      sam na tej górze 

      ci co patrzą z zazdrością czujesz ich energie

      energię bo wsztsrko

      wszystko wibruje a ty masz dusze

      duszę jak cialo

      ciało potężnie 

      uksztaltowana 

      myślisz czemu ci się chciało 

      pchać ten kamień i szczyt osiągnąć zamiast umrzeć widoku nie znając 

      i terwz na chmury spoglądasz z góry 

      jak one niegdyś nad tobą humoru metafory to dziś szare czy białe ty nad nimi stoisz jak Anioły możesz ich dotykać masz ich smak w ustach na końcu języka 

      gryziesz się w język 

      gdy chcą żebyś im krzyczał 

      chcą wiedzieć co się widzi gdy się jest na szczytach

      namalować obraz z wersów 

      ze słów sponad chmur

      jest trudno jak chuxxx

      znów życia znoj

      to sienie kończy zdobyciem szczytu

      praca dopieto się zaczyna tu

      trzeba wykazać że to nie ślepy los fart czy traf tak chciał 

      tylko że zeby

      żebyś tu stal

      stał to zasluga

      zasługa twa

      i patrzą w górę 

      te mrowek

      mrówek tłumy 

      i widzą wszystko co robisz u góry 

      opisać robienie kupy w tym miejscu nys

      byś chciał gdy każdy to uczucie zna jak się  sra ale niewielu robi to tak bardzo na afiszu 

      albo że Bóg jest bliżej w tym miejscu chcualbys

      chciałbyś wierzyć w Niebo

      ale sam doszedłeś do tego wiec

      więc myslisz

      myślisz ze daleko ci do wiary w Niego 

      chceez czejajacym i patrzącym z dołu dać obraz który zacheci

      zachęci ich do podjęcia trudu tego wyczynu

      niewielu siega

      szczytu

      kilku patrzy na chmury z góry 

      niby Anioł zamieszkując te plusziwe

      pluszowe wybryki natury pedzone wiatrem po Niebie

      i nagle nic nie wiesz

      nieświadomy krzyczysz

      WIERZĘ TYLKO W SIEBIE

      BOGA NIE WIDZĘ 

      ANI ANIOŁÓW

      FAJNIE JESTEM TU

      ALE CZY NIE CHCIALBYM PATRZEC JAK WY Z DOŁU 

      BYĆ JWK WSZTACY WY PEDZIC ZA NICZYM BEZ CELU ŻYĆ 

      ZDOBYLEM

      ZDOBYŁEM SZCZYT

      A TERAZ CO

      DOTKNĄĆ SŁOŃCA MI ZOSTAŁO 

      ALE PARY SKRZYDEL MI ZA MAŁO

       

      HODUJCIE SKDZYADLA LUDZIE

      TU FAJNIE JEST NA GÓRZE 

      ALE JEST DALEJ JESZCZE

      SŁOŃCE JEST DALEKO ALE NIE NIEDOSTĘPNE WIERZW

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • gdy szara chmura osnuła szczyt ty musisz iść i kamień pchać jak gdyby nigdy nic oby Ci nie zabrakło sił obyś nie stracił chęci  upaść i leżeć to bardzo nęci  myślisz odpocznę  a tu kamień który w trudzie znoju  sturla się do miejsca skąd wyrosła twoja góra do szczytu i cóż zrobisz wtedy  ambitny nie poleży  ten który w siebie watpi sam się sturla i oleje szczyty tym cóż nas czeka u góry  tam patrząc ponad chmury kamień i trudy podróży czy nam wynagrodzi widok lub czy poznamy tam smak ambrozji czy to za życia raj wszedłeś tu sam siłą własnych nóg  trud który włożyłeś by kamień ten wturlać zbudował ci ciało jak zbroja  silne ramiona klatka piersiowa wypnij spojrz i popatrz po co było to wszystko po co ta cała  tułaczka  na dole było spokojnie tu cię każdy zauważa rośnie granat  smacznego gorzko gorzko krzyczą a całować nie ma kogo  nie ufasz tym co wchodzą  a co jak cię stracą jak twój kamień tak w trudzie wepchniety znów  po zboczu popchną w dół  jak smakuje owoc granatu jedzony w samotności  ludzie jak mrowie tu z góry szerszeni stado rozpędzone w niezwykłej harmonii co oni tam robią teraz  jwk to jedt jest byc w tłumie  tu kazdy każdy wwidxi co robisz bo sie się wyrozniasz sam na tej górze  ci co patrzą z zazdrością czujesz ich energie energię bo wsztsrko wszystko wibruje a ty masz dusze duszę jak cialo ciało potężnie  uksztaltowana  myślisz czemu ci się chciało  pchać ten kamień i szczyt osiągnąć zamiast umrzeć widoku nie znając  i terwz na chmury spoglądasz z góry  jak one niegdyś nad tobą humoru metafory to dziś szare czy białe ty nad nimi stoisz jak Anioły możesz ich dotykać masz ich smak w ustach na końcu języka  gryziesz się w język  gdy chcą żebyś im krzyczał  chcą wiedzieć co się widzi gdy się jest na szczytach namalować obraz z wersów  ze słów sponad chmur jest trudno jak chuxxx znów życia znoj to sienie kończy zdobyciem szczytu praca dopieto się zaczyna tu trzeba wykazać że to nie ślepy los fart czy traf tak chciał  tylko że zeby żebyś tu stal stał to zasluga zasługa twa i patrzą w górę  te mrowek mrówek tłumy  i widzą wszystko co robisz u góry  opisać robienie kupy w tym miejscu nys byś chciał gdy każdy to uczucie zna jak się  sra ale niewielu robi to tak bardzo na afiszu  albo że Bóg jest bliżej w tym miejscu chcualbys chciałbyś wierzyć w Niebo ale sam doszedłeś do tego wiec więc myslisz myślisz ze daleko ci do wiary w Niego  chceez czejajacym i patrzącym z dołu dać obraz który zacheci zachęci ich do podjęcia trudu tego wyczynu niewielu siega szczytu kilku patrzy na chmury z góry  niby Anioł zamieszkując te plusziwe pluszowe wybryki natury pedzone wiatrem po Niebie i nagle nic nie wiesz nieświadomy krzyczysz WIERZĘ TYLKO W SIEBIE BOGA NIE WIDZĘ  ANI ANIOŁÓW FAJNIE JESTEM TU ALE CZY NIE CHCIALBYM PATRZEC JAK WY Z DOŁU  BYĆ JWK WSZTACY WY PEDZIC ZA NICZYM BEZ CELU ŻYĆ  ZDOBYLEM ZDOBYŁEM SZCZYT A TERAZ CO DOTKNĄĆ SŁOŃCA MI ZOSTAŁO  ALE PARY SKRZYDEL MI ZA MAŁO   HODUJCIE SKDZYADLA LUDZIE TU FAJNIE JEST NA GÓRZE  ALE JEST DALEJ JESZCZE SŁOŃCE JEST DALEKO ALE NIE NIEDOSTĘPNE WIERZW
    • Spieszą się wszyscy, nie ma nic z przodu, jedynie pieniądz  - czy wart jest zachodu?   Wszystko na " wczoraj", " teraz ", " od zaraz"! Każdy jak może  bardzo się stara.   Depcząc po innych, wszyscy się spieszą, będzie "marchewka" za dobry miesiąc.   Czy w lustro spojrzą? Dziś mało ważne. Wypiorą sumienie  za pełną kabzę.      
    • Karata tumani pani i napina mu tatarak.   Sara, to taras.   Trans nart.   AI zabobony z celi leczy no bo bazia   Oni one, no i on.
    • Oni... Witka; akt i wino.  
    • Że tu koszule i wiadomo; da, i wielu z soku też.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...