Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

   - Ano - podjął książę Jurij po około półgodzinnym czekaniu - pora na właściwą bitwę. Jako się rzekło. Jezusie - tu uśmiechnął się znacząco w sposób, jakiego,  drogi Czytelniku, oczywiście się domyślasz - nie możemy przecież zawieść naszego przyjaciela. Prawda?

   - Oczywiście, że prawda - zagadnięty uśmiechnął się równie znaczącym uśmiechem wojownika. 

   - Oczywiście, że prawda, mój mężu - przytaknęły obecne w komnacie żony. Księżna Molchana Jurijowi, Arwena, Maia i Mariko Jezusowi. Każda w charakterystyczny dla niej sposób, z właściwym sobie gestem.

   - A więc wyruszamy - dowódca straży otworzył odrzwia na całą szerokość. Z równie znaczącym uśmiechem

   Zszedłszy na kremlowy dziedziniec, książę nakazał otwarcie bram.

   - Wojowie wychodzą i ustawiają się tak, jak zaplanowaliśmy - przypomniał dowódcy swojej gwardii. - Nasz gość uniesie osłonę na potrzebny nam czas, wtedy ruszycie. Potem ją opuści, więc pamiętaj - musicie odejść od murów na odpowiednią odległość. Mamy osłonę także od góry, w powietrzu, więc wojowie mogą bez obaw koncentrować się na walce, tak samo jak we wszystkich poprzednich bitwach. Wiem, że zrozumiałeś i zapamiętałeś - książę poklepał dowódcę po ramieniu - ruszaj więc przekazać rozkaz.

   - Zrozumiałem, mości książę - potwierdził naczelny gwardii. - I zapamiętałem, tak samo jak we wszystkich poprzednich bitwach - powtórzył książęce słowa. - Zatem do zobaczenia po bitwie - ukłonił się. 

 

                             *     *     *

 

   Bezpieczny w swoim latającym statku - jak przynajmniej zdawało mu się w owej chwili - ukrytym w lesie po zachodniej stronie miasta i osłonięty polem zapewniającym niewidzialność, Anunnaki, którego fałszywe imię zapisano przy użyciu wyłącznie spółgłosek, obserwował bitwę z uczuciem, którego doznania w swej arogancji absolutnie się nie spodziewał. Patrzył, jak jego bioroboty, zadając przeciwnikowi straty znacznie mniejsze od oczekiwanych, padają jeden po drugim. W pysze zlekceważył zupełnie to, co działo się na początku - unicestwienie przez pole energetyczne części jego oddziałów. Chociaż już to właśnie powinno mu dać do myślenia. 

   - Arogancja zaślepia cię, mistrzu Yoda *  - przypomniał sobie zdanie, które wyrzekł w swoim poprzednim, innowymiarowym wcieleniu do przywódcy Zakonu Jedi. Chociaż to właśnie jego zaślepiała pycha i żądza władzy, by decydować o życiu każdej istoty i każdej osoby w całej galaktyce: nieważne, kim byłaby i jak odeń daleko. Rządzić według swej woli, bez cienia czyjegokolwiek sprzeciwu - oto, czego chciał w swych ogarniętych Mrokiem umyśle, sercu i duszy. Ponad wszystko.

   - Atakujcie nadal - już nie wyrzekł gniewnie, ale wściekłe wywarczał rozkaz. - Macie ich pokonać, po to was stworzyłem! - walnął pięścią w blat pulpitu zdalnego sterowania, wypierając wściekłością świadomość, że coś dzieje się inaczej, niż chciał i chce, oraz kiełkujący powoli lęk przed przegraną. 

   - Coo?!!! - wyemocjonował jeszcze wścieklej, gdy na polu bitwy pojawiły się trzy kolejne osoby. Z których dwie natychmiast zaczęły powiększać spustoszenie w jego robotoszeregach, a trzecia zamieniła się w zwierzę, kształtem przypominające i mamuta, i triceratopsa jednocześnie. Z tą różnicą, że wielkości pierwszego z wymienionych. 

   - Zabijcie go, już!! - wrzasnął, przestając nad sobą panować. W chwilę przed tym, jak cały statek zatrząsł się od potężnego uderzenia.

   - Tego już za wiele!!! - ryknął, co mu zdarzało się wcale często. Znaczy, podnosić głos do ryku i wściekłość jako taka. Zerwał się z obrotowego fotela - tak mój Czytelniku, dobrze się domyślasz - przypominającego tron Imperatora w jego komnacie na Gwieździe Śmierci. ** Otworzył drzwi kabiny i wykorzystując umiejętność lewitacji, przemieścił się do drzwi wyjściowych statku, aby sprawdzić, co się stało. 

   - Witaj znów, Jeszcze Będący ***  - pozdrowił go Jezus uśmiechając się czytelnie, gdy tylko wejście stanęło przed Nim otworem. - Zdziwiony? 

   Zapytany w odpowiedzi chciał chwycić swój miecz świetlny. Na chceniu jednak się skończyło. Nie mógł bowiem się poruszyć. Ale myśleć i mówić mógł.

   - To twoja sprawka? - wycedził zimno. Najzimniej, jak potrafił. Chociaż było to absolutnie oczywiste.

   - Tak, moja - Jezus uśmiechnął się powtórnie w sposób taki sam, jak poprzednio. - A to, co chciałeś zrobić przed chwilą, zrobisz później. Na zewnątrz. Idziemy - uczynił gest, jakby ciągnął coś - lub kogoś - na linie za sobą. 

   Po kilku krokach przystanął i odwrócił się. 

   - Przecież tego chciałeś i o tym marzyłeś - Pierwszy Jedi uśmiechnął się po raz następny. - Prawda ****  ? 

Cdn. 

 

* Dokładnie te słowa wypowiedział Kanclerz Palpatine/Darth Sidious do Mistrza Yody przed ich pojedynkiem - patrz "Zemsta Sithów", III Epizod "Gwiezdnych Wojen". 

** Przenieś się, Drogi Czytelniku, myślą do odpowiednich scen "Powrotu Jedi". 

*** To nawiązanie do imienia, którym tenże Anunnaki siebie nazwał. Ale i do czegoś jeszcze. 

**** Uznałem, że to najlepsze słowo na zakończenie setnego i zarazem ostatniego w tym miesiącu rozdziału... 

 

Voorhout, 28.02.2023

   

 

 

 

 

Edytowane przez Corleone 11 (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

   Wiesławie

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

, dziękuję za odwiedziny. Może dodasz jakowyś komentarz? Ciekaw jestem, co w powyższym rozdziale zatrzymało najwięcej Twojej uwagi. 

 

   Serdecznie Cię pozdrawiam .

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @huzarc Dzięki za pochylenie się nad tekstem.
    • On Aromat parzonej kawy uderzył mnie pierwszy, zaraz potem jej głos. Usiadła naprzeciwko, stawiając dwa kubki. Ta sama twarz od wielu lat, te same, znajome do bólu, gesty. Tylko ja już nic nie czuję. Mówi nieustannie, a jej głos dociera do mnie jak przez szybę. Słyszę dźwięk, lecz nie czuję ciepła jak dawniej. Słowa docierają, ale mnie nie dotykają. Jak deszcz za oknem. Wiem, że pada, ale nie jestem mokry. Mówi szybko, nerwowo, jakby chciała nadrobić wszystkie lata ciszy. Patrzy na mnie z taką żałością, z resztką nadziei, że coś jeszcze da się zmienić. Jakby miłość czekała tuż za drzwiami, które wystarczy otworzyć. Ale już wiem, że za tymi drzwiami jest tylko pustka. Nie ma tam już nas, nie ma nawet tego mnie, którego pamięta. Jej dłoń leży na stole, czeka na dotyk. A głos drży jakby prosiła o łaskę, której nie umiem dać. Każde słowo opada ciężko w gęstniejącą ciszę, a ja milczę niewzruszony z zamkniętym sercem. Wiem jednak, że muszę się odezwać. Muszę, bo wciąż tu jestem, chociaż już za murem, który sam - cegła po cegle - stawiałem. W końcu mówię, że to, co było między nami umarło. Cicho, jak ogień, któremu zabrakło tlenu. Czuję, że każde wypowiadane przeze mnie, słowo wbija się w nią niczym nóż. Znów milknę, piję zimną już kawę i udaję, że jestem gościem w domu, który właśnie przestał być moim domem. Czekam, aż ona to zrozumie.   Ona   Niedziela. Jesteśmy razem. Robię dla nas kawę, z nadzieją, że wreszcie porozmawiamy. Siedzimy przy stole, tak blisko, a jednak dalej niż kiedykolwiek. Zaczynam mówić. Mówię szybko, bo panicznie boję się ciszy, która kruszy nas od środka. On jednak uparcie patrzy w bok, jakby to wszystko go nie dotyczyło. Milczy, jakby słowa kosztowały go fortunę. Jego palce nerwowo zaciskają się wokół filiżanki, już od dawna nie szukają mojej dłoni. Wreszcie się odzywa. Z litości. Czuję to. Rzuca krótkie, oszczędne zdania, a każde z nich jest jak kamień - ciężkie, zimne i obce. Tonę w tym milczeniu, które rośnie między nami jak lodowa ściana. Chcę krzyczeć, że jeszcze czuję, że serce mi pęka, że wciąż tu jestem. A on oznajmia: "Wszystko będzie dobrze." I to jest najgorsze. Bo "dobrze" to nie "kocham". To tylko cichy wyrok podany z pustym uśmiechem. A więc to tak się kończy? W jego oczach nie ma już nic. W tej ciszy umarła miłość. A ja wciąż go kocham.
    • @Alicja_WysockaNo i zawstydziłaś mnie. I kto tu czaruje! :))) 
    • @lena2_ Piękny poetycki portret kobiety - drzewa ukazanej przez pryzmat cyklu przyrody. Używasz metafory drzewa, by opowiedzieć o przemijaniu - od wiosennego rozkwitu ("perliste kwiecie na oczach lata"), przez macierzyńską troskę ("wykarmiła szpaki"), aż po jesienną melancholię ("gubi liście", "nagie ramiona"). Piękny wiersz o upływie czasu z bardzo subtelną refleksją.
    • @Berenika97 Tym, że jesteś :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...