Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Było ciepłe czerwcowe popołudnie. Skrajem szosy szedł wolno młody chłopak. Był wysoki i dobrze zbudowany. Miał na sobie wytarte dżinsy i zielona wypłowiałą podkoszulkę. Czoło ocieniał mu duży, słomkowy kapelusz typu Panama, natomiast plecy uginały mu się pod ciężarem sporego plecaka.
Szedł od rana prawie bez przerwy i wyraźnie było po nim widać znużenie, jednak postanowił, że dojdzie do najbliższej wsi, aby tam znaleźć nocleg. Od napotkanego wieśniaka dowiedział się, że dzieli go od niej jeszcze około pięciu kilometrów. Czasami przystawał bezskutecznie próbując zatrzymać jakiś samochód lub furmankę, lecz jego podniszczone i nieco już brudne ubranie oraz zarośnięta, spocona twarz pokryta warstewką kurzu powodowały, że nie sprawiał zbyt dobrego wrażenia. Do tego ruch był bardzo niewielki, a od kilku godzin prawie zupełnie ustał.
W pobliżu nie było ani lasu ani nawet pojedynczego drzewa pod, którego rozłożystymi konarami znalazłby nieco cienia. Upał wciąż wzrastał, a potęgował go silny, suchy wiatr południa. Poza tym zaczynał mu doskwierać głód i pragnienie.
Jego skromne fundusze prędko się wyczerpały, choć ledwo dwa dni temu wyruszył z domu . Pieniędzy zabrał dość, więc początkowo chciał podróżować autostopem. Niestety pewien nieuczciwy kierowca wykorzystał to, że nie umówili się do ceny i wyłudził od niego prawie całe oszczędności.
Miał nadzieję, że we wsi, do której dojdzie zatrudni się do pomocy przy żniwach, które od kilku dni szły pełna parą. Chciał tam dotrzeć przed zmrokiem, aby ludzie nie poszli spać. Był kompletnie wykończony, bo wszakże miało się już ku wieczorowi, lecz upał nie zmniejszył się, a jakby tego było jeszcze mało nagle zrobiło się duszno i parno jak przed burzą. Ciężkie i nawilżałe powietrze utrudniało oddychanie. Nogi stawały się coraz bardziej ociężałe.
Wreszcie dojrzał z daleka zbawczy drzewa. Na myśl o bliskim odpoczynku natychmiast nabrał nowych sił i przyspieszył. Zszedł z głównej drogi w pole i po chwili zagłębił się w niewielki brzozowy lasek. Panował w nim przyjemny ożywczy cień. Z trudem przedzierał się przez gęste zarośla dzikiego bzu i czeremchy. Wreszcie dotarł do małej polanki porośniętej soczystą, zielona trawą. Z ulga zdjął plecak i legł na miękkiej murawie. Zamknął oczy i rozkoszował się miłym chłodem. W miarę upływu czasu jego myśli stawały się coraz cięższe i bardziej leniwe, aż w końcu zapadł w głęboki sen.
Obudził się po pewnym czasie cały mokry od rosy; była głucha noc. W pobliżu rozległo się nieprzyjemne, jękliwe pohukiwanie puszczyka. Po chwili ponowiło się, tym razem znacznie bliżej. Chłopak wzdrygnął i szybko wstał niepewnie rozglądając się w około. Las, który w dzień wydawał się przyjazny i sympatyczny w nocy diametralnie odmienił swoje oblicze. Do okoła rozlegały się tajemnicze szelesty i odgłosy. Nieco przestraszony i niezadowolony, że pozwolił sobie na tak długą drzemkę wstał, założył plecak i począł pośpiesznie kierować się w stronę z której przyszedł. Po kilku minutach wydostał się z chaszczy i wyszedł na otwartą przestrzeń. Jeszcze raz obejrzał się za siebie i czym prędzej ruszył w kierunku szosy. Dopiero gdy dotknął stopami twardej nawierzchni odetchnął z ulgą.
Całe niebo było pięknie rozgwieżdżone, a ledwo wzeszły księżyc wisiał nisko nad horyzontem. Na północy widniała Mała Niedźwiedzica musiało być więc już po północy. Powietrze był rześkie i przyjemne. Jednak gdy całkiem się ochłodziło chłopak wyciągnął koszule flanelową i ubrał się w nią. Zrobiło mu się ciepło i przyjemnie. Wtem spostrzegł brak kapelusza. Lecz mimo, że była to dotkliwa strata, postanowił jakoś ją przeboleć, gdyż na myśl o tym, że miałby wrócić na miejsce gdzie spędził noc zimne ciarki przeszły mu po plecach. Poszedł więc dalej.
Był już mocno zmęczony, gdy z daleka doleciało go szczekanie psów. Wieś była już niedaleko i wkrótce ujrzał w ciemnościach zarysy pierwszego domu. Ponieważ okna były ciemne, szedł dalej. Mijał kolejne zabudowania, lecz wszędzie spotykał go zawód. Nagle katem oka spostrzegł za sobą błysk światła. Zaintrygowany obejrzał się do tyłu i zobaczył jakąś niską postać idącą poboczem z latarką w ręku. Przystanął zaciekawiony tym, kto spaceruje o tak późnej porze. Jego zdziwienie wzrosło jeszcze gdy stwierdził, że nocnym wędrowcem jest dziewczyna. Nie widział jej zbyt dokładnie, lecz na pierwszy rzut oka wyglądała na jakieś piętnaście, szesnaście lat. Gdy go dostrzegła przystanęła nieco wystraszona i zaskoczona. Zaczął więc iść w jej stronę uśmiechając się, lecz dziewczyna widząc, że się do niej zbliża. Zaczęła się powoli cofać, wyraz strachu na jej twarzy zaczął się wzmagać. W końcu zawołała z przerażeniem :
- Nie podchodź ..., nie zbliżaj się.- Jej głos powoli przechodził w rozpacz. - Proszę nie, nie, nie !!! Błagam Zostaw mnie !!
W tej samej chwili odwróciła się i zaczęła uciekać. Chłopak był tak zaskoczony, że na moment oniemiał. Wiedział, że po dwóch dniach bez mycia, nie wyglądał nadzwyczaj pięknie, ale nie przypuszczał, aby jego wygląd mógł wzbudzić w kimś taki paniczny strach. Rozejrzał się niepewnie na około, ale oprócz niego samego nie było tam nikogo. Chwile jeszcze rozmyślał nad tym co mogło tak przestraszyć dziewczynę, ale w końcu stwierdził, że widocznie musiała być wyjątkowo strachliwa, lecz to z pozoru logiczne wyjaśnienie jakoś nie przemawiało do niego. Postanowił, że najpierw znajdzie nocleg, a dopiero następnego dnia poszuka dziewczyny i wtedy napewno wszystko się wyjaśni. Jeszcze raz niepewnie rozejrzał się naokoło i poszedł dalej szosą w nadziei, że może ktoś nie będzie jeszcze spać. Doszedł prawie do ostatnich zabudowań, gdy w jednym z okien dostrzegł słabe światło. Skierował się w stronę płotu i przeszedł przez otwartą furtkę. Wszedł na ganek i zapukał w drzwi, lecz odpowiedziała mu cisza. Zapukał ponownie, tym razem mocniej i dłużej, bez rezultatu. Dopiero teraz ze zdziwieniem stwierdził, że na podwórzu nie było ani jednego psa. Nacisnął klamkę i ku jego zdziwieniu drzwi ustąpiły. Wszedł do środka i zobaczył, że jest tam zupełnie pusto, w jednym z pokojów paliła się staroświecka lampa naftowa. Nagle cały zdrętwiał. Instynktownie wyczuwał w pomieszczeniu czyjąś obecność. Poczuł dotkliwe zimno. Chciał się obrócić, lecz nogi podmawiały mu posłuszeństwa. Próbował krzyknąć, ale nie mógł otworzyć ust. Wtem lampa paląca się w jednym z pomieszczeń nagle zgasła i zrobiło się zupełnie ciemno. Uczucie zimna wzrastało z sekundy na sekundę. Zaczął tracić przytomność. Kontury widzianych przedmiotów rozmazywały się coraz bardziej. Po chwili jego ciało bezwładnie osunęło się na podłogę i natychmiast zniknęło.

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.



Nareszcie ktoś skomentował ;) dzięki. :D

Co do interpunkcji to nie jestem najmocniejszy, ale postraram sie coś zmienić.
Faktycznie to miało być coś w rodzaju kina drogi i znacznie dłóższe, ale zmeniłem zdanie i dopisałem takie własnie zakończenie.
To ma być pierwsze opowiadanie z cyklu "Z dreszczykiem"

Na razie może ten dreszczyk niewielki ;) ale z czasem może sie to rozwinie.

pzdr
Opublikowano

Chciałem tekst uczynić bardziej tajemniczym, dodac jeszecze jedno niedomówienie i zagadkę. Im mniej sie wyjasni tym opowiadanie jest ciekawsze (przynajmniej miom zdaniem), lepiej zostawić nieco czytelnikowi i jego wyobraźni.

Przecież gdyby nie stało sie coś dziwnego stan bohatera można by wyjaśnic zawałem czy wylewem ;) ;)

dziękuję za komentarz

pozdrawiam

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Waldemar_Talar_Talar Wartościowy !!
    • w szaleństwie zimy na jerozolimskich marzną kolory tak łatwo przechodzi się z próżni do gwaru za zielonym światłem między tobą a mną jest bezbarwny czwartek bujamy po przejściach podziemnych
    • Tą myśl „pochwalną” uzgodnili : komunista, ateista i konformista.  
    • Milczałem nad kubkiem zimnej już kawy, patrząc jedynie przez szerokie, jednoszybowe  okno małej kafejki na front kamieniczek przy lekko owalnym rynku. Ludzi było wokół w brud. Niczym robotnice w mrowisku, uwijali się w uporządkowanym szyku  śliskich od mżawki chodników. Nie spieszyli się ani nie trwali w pomroczności  zajętych sprawunkami  i problemami życia zmysłów. Po prostu szli z nurtem. Jak rzeki w korytach, czy krew mająca swój obieg w żyłach. Mieli widać swój cel w tym,  by tak tłumnie wychynąć  w niedzielne południe na ulice miasteczka.     W pierwszej chwili pomyślałem o mszy w pobliskim kościele. Tłum był jednak na to zbyt wielki. Zresztą w dzisiejszej epoce,  Bóg nie był już katalizatorem. Stada owiec buntowały się  przeciw swym ziemskim opiekunom. Pragnęły prawdziwej wolności  sumień i wyboru a nie praw  spisanych na kamiennych tablicach, których nieprzestrzeganie było karane jedynie postępującą niemoralnością ich i tak psujących się dusz. Ludzie pragnęli  samowładztwa i samospełnienia. Gwałtu bezprawia.   Dziś wyjątkowo nie otworzył się  jarmark ani targ. Wozów prawie nie było  a kramy świeciły pustkami. Kuglarze i iluzjoniści  opuścili wietrzne wyloty bram. Nawet nędzarze i pijacy, leżący w bocznych wąskich uliczkach  czy na rogach kamienic. Starali się nie rzucać w oczy. Przykryci szczelnie narzutkami i kapotami, kołysali się sennie w upojenie w przód i w tył, niczym w siodle a nie na  wyślizganych kocich łbach  dochodzących do rynku traktów.   Nie był to też dzień żadnego święta ani liturgii. Nie był to czas pielgrzymek oraz procesji. A jednak ci wszyscy ludzie mieli w tym cel, by zebrać się za szybą kafejki w której siedziałem w milczeniu nad kawą. I patrzyliśmy na siebie  przez transparentność szkła niczym w zoo. Jakim wielkim i niezrozumiałym dysonansem, musiała być dla nich  moja opanowana postawa. Żadnych słów wydobywających się zza sklejonych wręcz miesiącami milczenia ust. Żadnych ruchów nóg ani dłoni. Palce zaplecione w warkocz,  ułożone pomiędzy  porcelanową filiżanką a cukiernicą. Kelnerka dobrze wie, że nie słodzę  ale podobno ma obowiązek  przynosić każdemu klientowi  cukier i mleko do kawy.     Wzrok bystro i czujnie wbity w ich twarze. Czytam ich zamiast porannej gazety,  zwiniętej w rulon na boku stolika. Lubię czytać ludzi. Do samej głębi.  Wystarczy, że zakiełkuje w nich  choć jedna myśl, uczucie. Już je znam. Czasami to śmieszy a czasami boli, że istoty zdać by się mogło  tak dalece rozwinięte, są tak ułomne i słabe psychicznie. Potęgę rozumu, którą im dano, rozmienili na chwiejność emocji. Nie rozumiem. Jak na własne życzenie  można dać się strącić z tronu ewolucji.   Patrzę na nich z lekkim znudzeniem. A dostaję w zamian z ich oczu, obraz lęku, grozy, strachu i przerażenia. Lecz wiem że nie patrzą na mnie a na wydarzenia,  które rozgrywają się w centrum sali,  niedaleko za moimi plecami. Nadmienię jeszcze, że w kafejce  która zazwyczaj w niedzielne południe  pęka w szwach od klienteli, jestem teraz tylko ja  i młoda para przy rzeczonym stoliku za mną. Wszyscy pozostali uciekli w popłochu. Wywracając stoliki i krzesła. Rozbijając się o kontuar baru  i ławeczki przed wejściem. Rozpierzchli się  jak wybudzone nagle  na skutek strzału i kłótni nietoperze, które wylatują z jaskinii z głośnym sprzeciwem tak brutalnego potraktowania ich prywatności.   Nie dalej jak kwadrans temu. Rozegrał się tutaj prawdziwy dramat. Zaczęło się od sprzeczki, ta przeszła w kłótnie a strzał z rewolweru, był kulminacyjnym punktem tej sceny. Większość aktorów uciekła  zanim pojawiła się  żądna sensacji widownia. Zostałem ja, jako cichy rekwizyt. Młodzieniec, rozparty teraz na stoliku  w malignie szału i rozpaczy. Nie mógł przestać mówić. Chaotycznie rwąc zdania i kontekst. Klął i miłował. Pieścił i kąsał. Ubóstwiał swą wybrankę  to znów beształ i równał ją  z pannami z rynsztoka i dzielnic kolorowych świateł latarni.     Rewolwer nadal ściskał w prawicy. Bezwiednie bawił się kurkiem. Były momenty, że cichł zupełnie  by sekundę potem  wybuchnąć rykiem zgubnej rozpaczy. Szeptał jej imię, płacząc jak dziecko. Brał ją w ramiona. Na próżno. Jego wybranka  nadal wsparta była o oparcie krzesła. Lekko zgarbiona jednak  i przechylona na prawo. Jej biała suknia i gorset,  opływały w słodki szkarłat krwi. która sączyła się strumykiem z przestrzelonego czoła, przez jej młodzieńczą jeszcze twarz  ku brodzie a z niej skapywała, niczym woda z nawisów skalnych jaskinii, ku małemu jeziorku, które zebrało się w zagłębieniu pomiędzy jej piersiami.     Było mi jej bardzo szkoda. Nie dlatego, że zginął człowiek a dlatego że  podniesiono rękę na cudowne piękno. Żywą do niedawna  doskonałość i formę stworzenia. Winna była jej dusza, nie ciało. A tak bluźnierczo i okrutnie z nim postąpiono. Oskarżał ją o zdradę  i widać nie bezpodstawnie  bo dziewczyna słuchała jego krzyków  ze stoickim spokojem  a potem gdy dał jej wreszcie dojść do głosu, do wszystkiego się przyznała. Nie tylko do zdrady mu wiadomej, lecz również do wielu innych. Może gdyby usłyszał tylko to  na co przygotował swe zmysły, nie użyłby broni. Lecz kolejne nazwiska kochanków, były jej gwoźdźmi do trumny i biletem do piekła. Były ołowianą kulą,  która strzaskała jej czaszkę.   Pod kafejkę dopadli wreszcie  zawezwani lub zaalarmowani  strzałem policjanci. Wpadli do środka celując z broni  najpierw do mnie  a dopiero potem do zabójcy. Ten zdążył jeszcze  przyłożyć sobie rewolwer do skroni, lecz nim zdążył pociągnąć za spust, jego pierś przeszyły trzy,  wycelowane w serce pociski. One domknęły tą tragiczną scenę niedzielnego południa. I cały akt. Sztuki śmierci. Byłem już zbędny. Mogłem już iść. Uiściłem jak gdyby nigdy nic  pieciopensówkę na stolik. Założyłem melonik i wstałem. Policjant szybko doskoczył do mnie  ze słowami.     Dokąd się Pan wybiera.  Musimy pana przesłuchać  w charakterze świadka. Był Pan widać sparaliżowany ze strachu, jako jedyny Pan nie uciekł. Położyłem mu rękę na ramieniu  i delikatnie acz stanowczo  odsunąłem go ze swej drogi. Mną proszę się nie niepokoić. Byłem tu tylko rekwizytem. Przypadkowym świadkiem. Lepiej proszę zająć się ciałami tych dwojga i rozgonić tą gawiedź  zanim przybędą reporterzy. Wyszedłem na zewnątrz bez przeszkód  a ludzie rozstąpili się przede mną  niczym biblijne morze.    
    • @zawierszowana Poruszający wiersz. Czuć w nim tęsknotę, żal i potrzebę bliskości. Pozdrawiam. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...