Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Miasto San Jose. 20 miesięcy po Lilian Day. Rok 2045. 

Historia Elen ciąg dalszy.

 

  Przeżywaliśmy wszyscy wciąż świeże i radosne wspomnienia wesela Susan i Jacka, które odbyło się kilka dni temu. Fiutek-rezolutek też potajemnie wyciskał nam jeszcze łzy z oczu. Właśnie takie uroczystości uświadamiały nam, jaką zgraną byliśmy paczką i jak bardzo cieszyły nas wzajemne spotkania i przygody. Śmialiśmy się z niepewności Jacka w roli “pana młodego“. Po zakończeniu oficjalnej części uroczystości, mieliśmy z Georgiem i Jackiem sporo wspólnego czasu na rozważanie różnych opcji naszego dalszego działania. Ciągle zastanawialiśmy się co zrobić z naszym odkryciem. Tak, nawet na jego weselu o tym rozmawialiśmy. Żyliśmy tym tematem. Stwierdziliśmy, że już czas go finalizować. Jednak po weselu Georg ciągle jeszcze potrzebował naszych urządzeń. Musiał zakończyć jeszcze jedno zadanie. Bardzo chciał to zrobić dla Elen.
  Georg okresowo inwigilował Carla i Michaela. Kontrolował postęp budowy ich życiowej inwestycji a w szczególności terminu odbioru ich wieżowca. Prace budowlane szły bardzo sprawnie. Michael rzeczywiście wszystko świetnie obmyślił aby zwielokrotnić zysk z niedawno zakupionej, bardzo atrakcyjnej działki budowlanej w centrum San Jose. Po niecałych ośmiu miesiącach duża inwestycja została zakończona i nadszedł czas odbioru wieżowca w stanie surowym i przekazanie go głównemu inwestorowi. Byl to również czas finalizowania transakcji i konsumowania zysku. Wraz ze zbliżaniem się do odbioru budynku, samopoczucie Carla i Michaela stawało się coraz lepsze. Zarezerwowali sobie już pobyt na Hawajach. Wybrali starannie pensjonat, nie pod kątem bliskości plaży i egzotycznej natury, ale pod kątem jakości świadczonych tam usług seksualnych. Byli gotowi do zakończenia formalności. Georg podsłuchiwał, że cząstkowe odbiory techniczne idą bardzo sprawnie, a inspektorzy nie mają żadnych zastrzeżeń co do jakości wykonanych prac. Za dwa dni, w siedzibie firmy inwestora, miała odbyć się narada, która zakończy odbiór techniczny i otworzy drogę Carla i Michaela do wielkiego profitu. Za kilkanaście dni z ludzi bogatych, obaj staną się bardzo bogaci, a ich status społeczny przesunie się o kategorię wyżej. 

Georg usiadł koło Elen.

 

- Elen musimy porozmawiać.
- Tak?
- Dowiedziałem się, że za dwa dni zostanie zakończony odbiór 
 inwestycji Carla i Michaela na działce Santa Clara Street
230.Zarobią bardzo dużo pieniędzy.
- Georg, w życiu. Ja ich zadenuncjuje, ja pójdę i wszystko
powiem tym, którzy tą wieżę chcą kupić.
- Chcesz to zrobić sama? To ryzykowne.
- Sama, Georg sama, w nosie mam ryzyko. Ja przez nich już
bym nie żyła gdyby nie ty. Tylko nie wiem czy mi uwierzą.
- Uwierzą ci, mam coś dla ciebie, zobacz.

 

Georg pokazał Elen ekspertyzę budowlaną, wykonaną przez firmę Geotech. Tą, która wskazywała na duże przekroczenia zawartości rtęci w gruncie na tej działce. Następnie kontynuował rozmowę:

 

- Do inwestorów sama nie pójdziesz. Mogliby nie traktować
cię poważnie. Poślę im jutro tą ekspertyzę bezpośrednio
kurierem do rąk własnych prezesa. To powinno wystarczyć
aby transakcja nie doszła do skutku a Carl i Michael zostali
ze swoją bezużyteczną wieżą.
 Zresztą, jak inwestor zgłosi to do urzędu miasta, a będzie
musiał to zrobić, to Carl i Michael nie dość, że nie dostaną
ani centa, to będą musieli jeszcze na koszt swojej firmy tą
wieżę rozebrać i wymienić cały grunt na tej działce, do
głębokości 30 metrów w głąb. To ich zrujnuje. Mało kto by to
udźwignął. Będą załatwieni.

 

Elen słuchała Georga jednocześnie przeglądając ekspertyzę.

 

- Georg, to zamówił Shmith?
- Tak.
- Oni chcieli wcisnąć nam tą gównianą działkę w pełnej
świadomości, że się do niczego nie nadaje.
- Dokładnie.
- Te dranie chcieli zrujnować mojego pracodawcę.
- Tak.
- A Michael i Carl wiedzą o rtęci?
- Chyba nie.
- To skseruj to, ja sama im to zaniosę.
- Na pewno tego chcesz?
- Georg czy ja tego chcę? Przecież wiesz co oni mi zrobili. Ja
tego potrzebuję. 
- Niczego nie muszę kserować, masz tu drugą kopię. Uważaj
na siebie. To niebezpieczne. Nie wiadomo jak się zachowają.
Chodzi o wielkie pieniądze.
- Pójdę tam jutro rano, wprost do ich siedziby. Chcę widzieć
ich miny.

 

Elen przytuliła się do Georga:

 

- Kocham cię.
- Nie boisz się?
- W życiu.

 

Nazajutrz rano.

 

  Elen zdecydowanym krokiem weszła do budynku firmy Carla i Michaela. Trzymała w ręku teczkę z ekspertyzą Geotechu. Weszła wprost do sekretariatu szefów. Obaj razem  rozmawiali o szczegółach planowanego wyjazdu na Hawaje.

 

- Słyszałem, że młode Tajki są bardzo namiętne. Będzie
wspaniale.
- O tak. A jakie cyce mają... ech.

 

Michael rozmarzony siedział z nogami na biurku i rękami założonymi na głowę. Carl zaproponował:

 

- Po małej whisky?
- Pewnie że tak.
- Nie za wcześnie?
- A gdzie tam, przy takiej okazji.

 

Carl nalał drogą whisky do dwóch szklanek. Zadzwoniła sekretarka.

 

- Jakaś pani chce wejść do panów prezesów.
- Nikogo nie wpuszczaj.
- Ale mówi, że to ważne, ma jakieś ważne informacje. Mówi, że
 panowie ją znają.
- No dobra wpuść ją na chwilę.

 

Elen weszła do gabinetu. Michael gwałtownie zareagował.

 

- Carl, czy ty to widzisz?
- Tak jej było dobrze, że sama znowu przyszła. Czego tu
chcesz? Spadaj stąd bo wezwiemy ochronę.
- Nie tak szybko kutasy. Mam dla was prezent, prezent
niespodziankę. To tak na zakończenie naszej znajomości,
żebyście dobrze pamiętali jak wam ze mną było dobrze.

Elen wrzuciła na biurko ekspertyzę, wprost pod nogi Michaela.


- Co to za gówno?
- Sami zobaczcie. To z pewnością was zainteresuje.

 

Michael przeczytał tytuł:
 
-“Ekspertyza toksyczności gruntu na działce budowlanej
Santa Clara Street 230. Nr działki ...”.

 

Zaczął z uwagą przeglądać dokument. Carl dołączył do niego. Po chwili obaj byli całkowicie pochłonięci lekturą, tak jakby świat wokół nich przestał istnieć. Szybko przeglądali tabele z wynikami, aż w końcu zagłębili się w analizę wniosków. Ich oblicza stawały się coraz bardziej czerwone a Carl dostał jakiegoś nerwowego tiku i zaczął mrugać. W końcu Michael się odezwał:

 

- Skąd to masz?
- Nie twoja sprawa kutasie. Ciekawe co? Powiem wam więcej.
Wiem że jutro ma być podsumowanie odbiorów waszej
wysokiej wieży. Tak sobie myślę, że fajnie by było
zainteresować tym dokumentem waszego inwestora. Wiecie
kutasy, wydaje mi się, że ten wasz inwestor będzie chyba
musiał trochę obniżyć cenę swoich apartamentów, ponieważ
będzie musiał poinformować nabywców swoich bardzo
drogich lokali, że będą całe życie musieli wdychać
 opary rtęci. Podobno od tego to nawet nos może odpaść.
 Wyobrażacie sobie. Bardzo bogaty pan albo bardzo bogata
pani i bez nosa?

 

Elen szeroko się uśmiechnęła. Carl zwrócił się do Elen zupełnie innym, łagodnym tonem:

 

- Elen, po co zaraz ich o tym informować? Odkupimy to od
ciebie. To naprawdę jest wiele warte. Damy ci za to sto
tysięcy dolarów. Przecież nikt nie musi wiedzieć. Żadne nosy
im nie odpadną. Przepraszamy cię za tamto.
- Carl, jakiś ty się dobry dla mnie zrobił.

 

Do rozmowy włączył się Michael:

 

- Elen prosimy cię, mamy rodziny.
- Co takiego? Ty masz czelność mnie o coś prosić? Ok,
proście. Na kolana kutasy, oboje.

 

Carl i Michael spojrzeli na siebie, aż w końcu obaj uklęknęli przed Elen. Ona wtedy gwałtownie otworzyła drzwi i zawołała do sekretarki:

 

- Chodź tu na chwilę.

 

Kobieta weszła do środka i z niedowierzaniem patrzyła na klęczących Carla i Michaela. Elen powiedziała do niej:

 

- Popatrz jak teraz wyglądają. Ciesz się razem ze mną. Oni
mnie zgwałcili. Uważaj żeby ciebie nie spotkało to samo.

 

Elen gwałtownie się odwróciła i wyszła z gabinetu. Udała się wprost do wyjścia z budynku. Biegł za nią Carl i krzyczał błagalnym głosem:

 

- Elen, dogadajmy się, dostaniesz za to milion!

 

Uciekła stamtąd jak najszybciej. Zemsta to to, czego naprawdę potrzebowała.

 

                       *****


Po kilku tygodniach w lokalnej telewizji mówiono o bankructwie znaczącej firmy z branży handlu nieruchomościami. Wskazywano na bardzo trudną sytuację dwóch głównych udziałowców, którzy zmuszeni byli zwrócić się o ochronę do policji, ponieważ mafia meksykańska wydała na nich wyrok. Ochroną objęto również ich rodziny, umieszczone w lokalach socjalnych. Komornik zamierzał przystąpić do licytacji ich domów. Dziennikarz, który przedstawiał ten przypadek informował, że porachunki z tą mafią nigdy dobrze się nie kończą, a ofiary są prześladowane całymi latami.

 

.....................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów       .........   www. Ebookowo.pl

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Pani Dyrektor ogłosiła, że na Wigilię zostaną zaproszeni najlepsi maturzyści z ostatnich dwudziestu lat. Jak się okazało było to zaledwie kilka osób. Inicjatorem okazał się tajemniczy sponsor, który opłacił catering szkolnej Wigilii i DJ"a pod tym jednym warunkiem...

      Frekwencja dopisała, catering i DJ również stawili się punktualnie.

      Na początku był opłatek, życzenia, kolędy a później, no a później, to trzeba doczytać.

       

      Na scenę wyszła pani Krysia, woźna, która za zgodą pani dyrektor miała zaśpiewać Cichą noc. Pojawiła się umalowana, elegancka w swojej szkolnej podomce i zaczęła śpiewać, ale nie dokończyła, bo ujrzała ślady błotka na parkiecie. Oj, się zdenerwowała babeczka, jakby w nią piorun strzelił. Trwała ondulacja w mig się wyprostowała i dziwnie iskrzyła, jak sztuczne ognie. Przefikołkowała ze sceny, czym wywołała konsternację zgromadzonych, bo miała około siedemdziesiątki i ruszyła w stronę winowajcy. Po drodze chwyciła kij od mopa z zamiarem użycia wobec flejtucha, który nie wytarł porządnie obuwia przed wejściem. Nieświadomy chłopak zajęty gęstym wywodem w stronę blondynki otrzymał pierwszy cios w plecy, drugi w łydki i trzeci w pupę. Odwrócił się zaskoczony i już miał zdemolować oprawcę ciosem, gdy na własne oczy zobaczył panią Krysię, woźną, złowrogo sapiącą i charczącą w jego stronę i zwyczajnie dał nogę.

       

      – Gdzieeee w tych buuutaaach pooo szkooole?! Chuuliganieee! – Ryknęła Pani Krysia i jak wściekła niedźwiedzica rzuciła się w pogoń za chuliganem.

       

      Zgromadzeni wzruszyli ramionami i wrócili do zabawy. DJ, chcąc bardziej ożywić atmosferę, puścił remiks „Last Christmas”, od którego szyby w oknach zaczęły niebezpiecznie drżeć.

       

      Wtedy to się stało.

       

      Wszystkich ogarnęło dzikie szaleństwo. No, może nie wszystkich, bo tylko tych, którzy zjedli pierniczki.

      Zaczęli miotać się po podłodze, jakby byli opętani. Chłopcy rozrywali koszule, dziewczęta łapały się za brzuszki, które błyskawicznie wzdęły się do nienaturalnych rozmiarów. Chłopięce klatki piersiowe rozrywały się z kapiszonowym wystrzałem i wyskakiwały z nich małe Gingy. Brzuszki dziewcząt urosły do jeszcze większych rozmiarów i nagle eksplodowały z hukiem, a z ich wnętrza wysypał się brokat, który przykrył wszystko grubą warstwą.

      Muzyka zacięła się na jednym dźwięku, tworząc demoniczny klimat.

       

      Za to w drzwiach pojawił się niezgrabny kontur, który był jeszcze bardziej demoniczny.

      Sala wstrzymała oddech, a Obcy przeskoczył na środek parkietu szczerząc zęby, na którym widoczny był aparat nazębny.

       

      – Czekałem tyle lat, żeby zemścić się na was wszystkich!

       

      – Al, czy to ty? – zapytał kobiecy głos.

       

      – Tak, to ja, Al, chemik z NASA. Wkrótce na Ziemi pojawią się latające spodki z Obcymi, którzy wszystkich zabiją.

       

      – Chłopie, ale o co ci chodzi?

      – zapytał dziecięcym głosem ktoś z głębi sali.

       

      – Wiele lat temu na szkolną Wigilię upiekłem pyszne pierniczki. Zostały zjedzone do ostatniego okruszka, ale nikt mi nie podziękował, nikt mnie nie przytulił, nikt nie pogłaskał po główce, nikt mnie nie pobujał na nodze. Było mi przykro. Było mi smutno. Miałem depresję!

      Nienawidzę was wszystkich!

       

      Tymczasem na salę wpadła pani Krysia, woźna, kiedy zobaczyła bałagan, dostała oczopląsu, trzęsionki, wyprostowana trwała ondulacja stała dęba i zaryczała na całą szkołę:

       

      – Co tu się odbrokatawia!

       

      – Ty, stary patrz, pani Krysi chyba styki się przepaliły. – Grupka chłopców żartowała w kącie.

       

      Pani Krysia odwróciła się w ich stronę i poczęstowała ich promieniem lasera. To samo zrobiła z chłopcami-matkami małych Gingy i dzięwczętami, które wybuchły brokatowym szaleństwem.

      – Moja szkoła, moje zasady! – krzyknęła pani Krysia, woźna.

       

      Na szczęście nie wszyscy lubią pierniczki.

       

      Maturzyści, zamiast uciekać, wyciągnęli telefony. To nie była zwykła Wigilia – to była `Tykociński masakra`. DJ, zmienił ścieżkę dźwiękową na „Gwiezdne Wojny”.

       

      Grono pedagogiczne siedziało na końcu sali, z daleka od głośników DJ'a, sceny, całego zamieszania i z tej odległości czuwali nad porządkiem. Nad porządkiem swojego stolika.

       

      Później Pani dyrektor tłumaczyła dziennikarzom, że Wigilia przebiegła bez zakłóceń, a oni robią niepotrzebny szum medialny.

       

      Nie wiadomo, co stało się z chemikiem z NASA, ale prawdą było, że pojawiły się spodki, ale nie z UFO, tylko na kiermaszu świątecznym, które każdy mógł dowolnie pomalować i ozdobić.

       

      Pani Krysia, woźna, okazała się radzieckim prototypem humanoidów - konserwatorów powierzchni płaskich.

       

      To była prawdziwa Tykocińska masakra, która zaczęła się niewinnie, bo od...

       

      Wesołych Świąt!

       

       

  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • BITWA MRÓWEK   Pewnego słonecznego dnia wracałem do domu z grzybobrania. Obszedłem jak zwykle swoje ulubione leśne miejsca, w których zawsze można było znaleźć grzyby, lecz tym razem grzybów miałem jak na lekarstwo. Zmęczony wielogodzinnym chodzeniem po pobliskich lasach w poszukiwaniu grzybów i wracając z mizernym rezultatem nie było powodem do radości i wpływało negatywnie na ogólne samopoczucie. Pogoda raczej nie dopisywała i tutaj mam na myśli deszczową pogodę, lecz nie można było tego nazwać suszą. Wiadomo jednak, że bez deszczu grzyby słabo rosną albo wcale.  Grzybiarzy również było niewielu co raczej nikogo nie może zdziwić podczas takiej pogody. Wracałem więc zmęczony i z prawie pustym koszykiem, a że do domu było jeszcze kawałek drogi, postanowiłem odpocząć sobie przysiadając na trawie, która dzieliła las z drogą prowadzącą do domu. Polanka pachniała sianem, a świerszcze cały czas grały swoją muzykę, tak więc po chwili zapadłem w drzemkę.  Słońce przygrzewało mocno, a w marzeniach sennych widziałem lasy i bory obfitujące w przeróżne grzyby, a wśród nich prym wiodły borowiki i prawdziwki, były tam również koźlaki, osaki, podgrzybki, maślaki i kurki.  Leżałem delektując się aromatem siana czekającego na całkowite wysuszenie, a przy słonecznej pogodzie proces ten był o wiele szybszy. Patrząc w bezchmurne niebo nie przypuszczałem, że za chwilę będę świadkiem interesującego, a nawet fachowo mówiąc fantastycznego widowiska.  Wspomniałem już, że w pobliżu polanki gdzie odpoczywałem przebiega piaszczysta leśna droga i właśnie na niej miało odbyć się to niesamowite widowisko. Ocknąłem się z drzemki i zamierzałem ruszać w powrotną drogę do domu, gdy nagle zobaczyłem mrówki, mnóstwo czarnych mrówek krzątających się nieopodal w dziwnym pośpiechu. Postanowiłem więc pozostać ukrywając się za pobliskim drzewam obserwując z zainteresowaniem poczynania tychże mrówek. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Mrówki gromadziły się na tej piaszczystej drodze i było ich coraz więcej, lecz bardziej zdziwiło mnie co innego w ich zachowaniu. Zaczęły ustawiać się rzędami, jedne za drugimi, zupełnie jak ludzie, jak armia szykująca się do bitwy. Zastanawiałem się po co to robią, ale długo nie musiałem czekać na wyjaśnienie zaistniałej sytuacji, ponieważ właśnie z drugiej strony drogi zobaczyłem nadchodzące w szyku bojowym masy czerwonych mrówek. Cdn.       *********************************
    • Plotkara Janina, jara kto - lp.   Ma tara w garażu tu żar, a gwara tam.   To hakera nasyła - cały San - areka hot.   Ma serwis, a gra gar gasi, wre sam.   Ima blok, a dom - o - da kolbami.   Kina Zbożowej: Ewo, żab zanik.   Zboże jeż obzikał (kłaki).   (Amor/gęba - babę groma)   A Grażyna Play Alp, anyż arga.   Ile sieci Mice i Seli?   Ot, tupiąca baba bacą iputto.                      
    • Ma mocy mało - wołamy - co mam.    
    • Kota mamy - mam, a tok?  
    • A ja makreli kotu, koguta lisi Sila. -  tu go kuto  kilerka Maja.          
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...