Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Ziemniaki


Gość

Rekomendowane odpowiedzi

w imię obiadu wydrę z podwórka
syna - wszak właśnie stawiam na gazie
(pół dnia ma na nie czekać przy stole)
ziemniaki - zdrowej diety podstawę

gdy większość przełknie i sił ostatkiem
do okna zwróci się z miną tęskną
żal jego w serce mnie tknie i powiem:
zostaw ziemniaki - ważniejsze mięso

na słowa takie (cokolwiek słuszne):
że świat dorosłych się z sensem kłóci
otrzymał szlaban za pyskowanie
syn na podwórko już dziś nie wróci
 
 
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jak rodzice przemocowcy, to i dzieci są ofiarami, a bywa że do końca życia pamiętają wychowanie. Po drugiej stronie osi, dzieci też potrafią terroryzować uległych rodziców.  Czterolatek pozbawiony tabletu z bajkami wyje na całą ulicę, do chwili, kiedy mu zostanie zwrócony. W środku jest tak, że każdy zajmuje się sobą, czyli wolność, anarchia, demokracja, czy coś innego. .Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Cóż, czasem trzeba. Dzieci mają w zwyczaju domagać się jednej, jedynej potrawy, którą lubią - nie koniecznie zdrowej. Wówczas trzeba w nie czasem wmusić inne rzeczy, wszak obowiązkiem rodzica jest zadbać o właściwą dietę dziecka. Czyż nie? ;>

Dziękuję!

To skomplikowana sprawa, bo zarówno wśród dzieci, jak i rodziców, różne bywają temperamenty. A rodzic też człowiek i czasem trudno mu to wszystko wypośrodkować - zwłaszcza przy pierwszym dziecku, kiedy tak naprawdę jest skazany na uczenie się na własnych błędach. Ale nie ten problem był moim celem podczas pisania wierszyka. Na "typowym" przykładzie chciałem ukazać rodzica zagubionego w pokoleniowej sztafecie absurdalnych zasad, którymi sam przesiąkł jako dziecko i bezrefleksyjnie przekazuje je dalej - to był mój główny cel. Ale cieszę się, że doszukałeś się nawiązania do innego problemu. Lubię, kiedy moje wierszyki okazują się hm...elastyczne ;D

Edytowane przez error_erros (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@error_erros Wychowanie dzieci to zawsze eksperyment, bo nawet jak coś wiesz o zasadach, każda relacja (społeczna, intelektualna,  charakterologiczna) rodzic - dziecko jest inna. Tu w innej dyskusji Iwonaroma napisała: kochać i przewodzić to trudne połączenie, bo zawsze jest pokusa podporządkowania sobie słabszego, a słabszymi z reguły są dzieci.  Z drugiej strony bez (auto)dyscypliny nikt nie skończyłby szkoły, n ie mówiąc o innych umiejętnościach, więc jakoś trzeba młodych mobilizować:) Piszesz zresztą o tym. Pozdrawiam

P.S. Ja mam troje dorosłych więc jakieś doświadczenie mam w temacie. 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zatem kiedy na przykład zamawiasz frytki w barze, to wiesz, dopytuj, dociekaj, z czego są zrobione, bo jakiś podły kucharz bez sumienia mógłby podać Ci z ziemniaków, a nie z kartofli. Takie łotry chodzą po świecie, uwierz mi ;D

 

Mnie szlaban na podwórko nie ruszał. Gdyby polegał na BYCIU na podwórku - to byłaby tortura ;P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ja mam sześciolatka, który naprawdę bywa wyzwaniem, więc tego doświadczenia też obecnie intensywnie nabieram. Za młody, by zrozumieć moją rodzicielską motywację, wystarczająco dojrzały, by z premedytacją obracać moje błędy wychowawcze przeciwko mnie. A będzie tylko gorzej!

No właśnie z moich obserwacji wynika, że to mit. Jak już wspomniałem w jednym z komentarzy tutaj, na mnie zakaz zabawy na podwórku nie był żadną karą - a to było około trzydziestu lat temu. Natomiast faktycznie wśród dzisiejszych dzieciaków nie widzę aż takiego wstrętu do wychodzenia z rówieśnikami na dwór. Bardziej już jestem skłonny postawić diagnozę, że to my - rodzice - chcemy te dzieciaki tak widzieć. Tak nam wygodniej.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Może masz rację, może podążyłem za stereotypem. Nie powinno się wrzucać wszystkich do jednego worka. Jednak z mojej obserwacji i rozmów ze znajomymi, tak to wygląda, ale masz rację, problem jest znacznie bardziej bardziej złożony. I jeszcze jedno. Nigdy nie powinno się lekceważyć wrodzonej inteligencji najmłodszych, moim zdaniem. Błędy popełniamy wszyscy, niezależnie od wieku, a nauczyć się czegoś nowego/wartościowego możemy również od dzieci.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Zaryzykowałbym jeszcze taką tezę, że jeśli już dzieci nie widzą dla siebie rozrywki poza komputerem/smartfonem, to jest w tym znacznie większa nasza wina, niż myślimy. One przecież patrzą na nas. Widzą czym my - obecni młodzi rodzice - wypełniamy wolny czas.

Co do inteligencji młodszych - ich logika jest czysta, nieskażona jeszcze relatywizmem i oportunizmem. Dlatego bywa dla nas problematyczna, a często bezlitośnie obnaża, jak powierzchowny stanowimy autorytet.

Kończyłem podstawówkę (sześcioklasową), kiedy w moim domu pojawił się pierwszy komputer i pierwsze gry. Rozpoczynałem gimnazjum, gdy pojawił się Internet. To jeszcze nie było coś, co stanowiło suplement realnego życia, jak teraz, ale na zasadzie czegoś nowego, rewolucyjnego, szalenie atrakcyjnego, oddziaływało równie silnie na młodego człowieka. Również przed czasami komórkowo-pecetowymi były media równie żarłoczne - Commodore, Amiga, potem wszystkie te Pegasusy, GameBoy'e, czy choćby zwykła telewizja. Tak, telewizja! Jedyną naprawdę bolesną karą była dla mnie wtedy niemożliwość obejrzenia nowego odcinka Dragon Ball ;P

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Każdy był dzieckiem i na coś wybrzydzał ;>

Wierszyk miał bawić, owszem, ale pod spodem jest poważny problem - pisałem o nim już gdzieś tu, w jednym z komentarzy ;>

Mierzenie się z buntem nastolatka czeka mnie już za parę lat. Drżę na samą myśl!

Bardzo dziękuję!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wydaje mi się, że już tego mema kiedyś widziałem ;D

Dzięki wielkie za tak miłe słowa!

Nigdy nie wiesz, gdzie i w czym znajdziesz wierszyk. Raz nawet znalazłem go w jajowarze, więc kartofel to lajcik xD

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

jesteś tym co jesz - mawiają

więc weźmy taką na przykład krówkę:

ona gustuje w trawie - więc krojąc

mięso na tatar - mamy surówkę

;>

Będziesz pan poemat pisał o klozecie? ;D

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @andreas Polecam także szczególnej uwadze mój wiersz zatytułowany ,,Mysia Wieża króla Popiela"    
    • filozof waży  wysokoprocentowo palą się koty    
    • Wódy Arktyki - Stacja Alcatraz.    CZ.1. TYTUŁ: DZIEWCZYNA W CZERWONEJ SUKIENCE    Dziś znów chochliki przyniosły wódę. Tak nazywałem moje szlachetne, menelskie „potrzeby”. Było ich kilka głównych i kilka podrzędnych. Dbałem o ich satysfakcję. Nie linczujcie mnie za to, w końcu wynalazkiem potrzeby są różne mechanizmy, a hedonizm rozpoczęty trzeba kuć póki jest gorący. Już tak kuje  dziesięć lub piętnaście lat. Sam nie pamiętam, ile dokładnie, niby były chyba jakieś przerwy, ale dziura w głowie ich udowodnić nie potrafiła. Wóda jest dobra, bo dobra jest wóda - cytat na poziomie tężyzny mojego rozumu. Ale jak coś działa, jest prawdziwe, to po co to zatrzymywać. To tak, jakby zatrzymywać zegarek z wyrzutami, że odlicza czas. W zasadzie kiedyś lubiłem kwestionować różne tezy, w końcu wątpię, więc jestem, jednak ani kształtu butelek, ani smaku wudżitsu, a nawet efektów samego alkoholu obalić w swojej wyobraźni nie potrafiłem, a próbowałem trzy razy po pijaku i dwa razy na trzeźwo. Wóda po prostu cieszy. I to wystarczy. Białe myszki też były szczęśliwe, przyszły gromadnie, aby poczuć kopa. Nie chciałem, żeby piły, w końcu tak bardzo je lubiłem, gdy były trzeźwe. W odróżnieniu od stanu po alkoholu, bywały skryte, opanowane, tajemnicze, a po pijaku to się zmieniało. Zresztą, jak ktoś lubi wódę, to dobrze wie, jak to jest, gdy trzeba dzielić się z pasożytem, ale inaczej myśli się, bo oficjalnie dużo trudniej, gdy pasożyt staje się twoim jedynym przyjacielem, naprawdę tym jedynym, który zna cię na wylot i usypia w twojej długiej, rdzawej brodzie, starając się opanować helikoptery. Te ich czerwone oczy, ach!  Nie umiałem im odmówić. Odkręciłem butelkę i do nakrętki nalałem swojskiego paliwka. One po kilku głębszych robiły dla mnie wszystko. Tańczyły i śpiewały przepełnione swoją własną a jakby moją radością, wyeksponowaną w cieniach na ścianie i w atmosferze wokół. Po pijaku stawałem się królem tych myszek, wulgarnym jokerem - treserem małych dziwek z dziury w kapliczce koło starej stacji transmisyjnego-telefonicznej. Szkoliłem je cyrkowych sztuczek, posłuszeństwa różnego rodzaju, jak turlanie nakrętki od ściany do dłoni, czy skakanie z jednej dłoni do drugiej, nigdy nie spostrzegłem, że ich nie ma - związek idealny, bezstratny. Zakwestionowałem ich obecność dopiero na końcu istnienia stacji arktycznej - „Alcatraz”, mojego domu. To było na starość już wylotną, w przedsionku w ostatnim wagonie istnienia. Nierozczarowałem się, wspomnienia były prawdziwe, mimo iluzoryczności ich obecności na trzeźwo. Ale inaczej wszystko wygląda, gdy nie pamiętasz, co to trzeźwość. Jak kojarzy ci się ona z jakąś chorobą, z jakimś wirusem depopulacji, czy z zakazaną warszawską piosenką podczas wojny. Wódka była ciepła, dziwnie ciepła, to rzadkie tutaj w Arktyce. Czyżby ktoś celowo ją ocieplił, abym to zauważył? Na szczęście jestem sam, więc to niemożliwe. To są znowu te pierdolone na dnie bez koła ratunkowego - rozsądku - urojenia. To tylko mokra i zimna paranoja samotności. Odkąd puściłem kota Aka:„Skarpeta”, na małej, topniejącej krze ku ostatniemu widzeniu z Ojcem Niebieskim lub, kurwa!, z osranym przez małpy pomnikiem - Charlesa Darwina, co do czego pewności nie miałem, jestem w tej bazie sam. Hmm… lub prawie sam, bo szaleństwo pustki interpersonalnych relacji, szaleństwo braku cipy, przybierało różne kontrowersyjne i konwersacyjne obrazy osób i rzeczy trzecich. Póki co, relacje rosły w siłę z małymi białymi myszkami, ale jestem pełen wiary i nadziei, że zrobi się tłoczniej, że zespół ożyje, wyrwany szaleństwu z gardła w okrzykach - „Odi profanum vulgus et areno” lub „De profundis clamavi” Któż zagrzał mi wódę? A może zwariowałem? Czy myszki nie dobierały się do mojego atomowego paliwa? Raczej zamek na klucz w pancernej szafie, jednym kantem wychylonej na zewnątrz stacji, co sprawiało efekt chłodniczy, uniemożliwia otwarcie bez klucza, ale te małe kurwiki są jak tajni agenci. Nie wiedziałem, ale zdołałem już do niepewności przywyknąć. Była jak wszawica w burdelu, nieopuszczała na krok. Chyba, że ta ponętna kobieta w czerwonej sukience, którą widziałem w Atenach dwadzieścia lat temu, wyszła mi ze snu? Ta trzydziestoletnia amatorka szkoły powszechnego gwałtu publicznego wywołanego impresją otoczenia, nie była z pierwszej łapanki, ona dobrze wiedziała, jak rozpalić żądzę i zgasić jak peta. Co noc mi się śniła w innej fryzurze i innym makijażu - ona była jak skrzynka na największą miłość, na miłość życia. Myślałem, że skoro białe myszki mogą wyskoczyć z bani, to dlaczego nie ona…? Już długo nie podważałem ich egzystencji; pulsu krwi i bicia małych serc, ani przekazu myśli pomiędzy nami. Czy kobieta w czerwonej sukience jest opodatkowana? Czy ma swoją niepodważalną i nieosiągalną cenę? Czy nie straciłem wszystkiego by tu być? Czy to nie wystarczy? Winiłem o to wódkę, tw cholera musiała być kiepska, wiem, bo sam ją robiłem, haha! Mimo to obraziłem się na nią, bo jej dobro mnie irytowało, niby daje paletę korzyści, ale ciągle sśie, wymaga uwagi i tańca jakby z mordoru, czyli w krokach coś pomiędzy Dance Macabre a Tango, a to mnie niszczyło, więc o 4 do 6 minut później polewałem, przełykałem bez rozkoszy ani salw honorowych, trzymałem butelkę przez szmatę, nie wymawiałem jej imienia ani nie patrzyłem w oczy. Moja strata była jej bólem. Implikowałem go jej immanentnie i transcendentalnie, wszystko po to, aby jej udowodnić, że to ja panuję nad nią i żeby czuła ból obrazy, tej zimnej ignorancji z mojej strony. Mimo to gdzieś  w głowie miałem nadzieję, że wóda zmięknie, jak zakładnik wieży szyfrów, gdzie między obiektem tortur a torturującym tworzy się jakaś więź. Jeden błysk w oku blady, niemy uśmiech i już relacje zmieniają wartość, jakby ulegając przebiegunowaniu. Prawda jest jednak taka, że ja i wóda jesteśmy starymi masochistami, co utrudniało dialektykę perswazji - z jednej strony, a z drugiej wspólne straty przeważały na jej niekorzyść. Powoli ginęła, co mnie przyjemnie pobolewało. Może to jest czas na porozumienie, ta jej psychologiczna gierka o przetrwanie wydaje się dążyć do mojego sukcesu. Zdziwilibyście się, co człowiek potrafi zrobić, jak jest nastawiony na przetrwanie.  W pewnym momencie każdy z obecnych tu w sali tortur magicznie osiągną swój cel. Tak sie przynajmniej wydaje, gdy nie liczysz krzyków, stępionych oczu od denaturatu, krzywych igieł i wytartych strzykawek po serum prawdy, kwasu z akumulatora i czasu na urabianiu bohatera podlegającego perswazji, to są jednak straty, a psychika dziecka ukryta, jak strach na wróble w buszu i ciemności podświadomości, w końcu zapłaczę. Podobno lepiej płakać na początku, na świeżo, wtedy to mniejszy upadek, a po kilku „akcjach” przestajesz już czuć, bo gdy tak odkładasz załamanie, to potem upadek może zabić. To wtedy nie tylko płacz a kołnierzyk - szubienica, zestaw żyletek Polsilver, most dla odweselonych z widokiem na krematorium itp. Tak mogłoby być w moim przypadku. Gdy wóda zmiękła czułem syndrom Sztokholmski. Te relacje - wierzyłem - nie pójdą na marne. Czekałem na akt I i scenę finalną, gdy lady in red wchodzi z butelką wódki za podwiązką. Nie musiała być duża. Wystarczy, że będzie ciepła. A szanowna pani w czerwonym, do kurwy nędzy, powie mi, że moją butelkę wódki zagrzała między udami. Myszki razem ze mną patrzyły w kierunku drzwi wejściowych w oczekiwaniu, że ona wejdzie. Nie przyszła.   Koniec części I pt. Dziewczyna w czerwonej sukience.   Autor: Dawid Daniel Rzeszutek
    • babcia opowiadała mi  o takim miejscu gdzie pod kuchnią nigdy węgiel nie gaśnie i malując rodzinne strony farbami świętego Łukasza próbowała kształtować moją duszę dziś gdy coraz chłodniejsze mgły dotykają mnie szadzią na tle ciepłego błękitu dzierga na drutach obłoki    a ja w srebrze pajęczyn cicho przywołuję twarze  głosy  i zapach powietrza z Kamionki Strumiłowej  
    • Nie to nie bez łaski    Innym sypiesz tęgim groszem Mi figę stawiasz przed nosem Pal cię sześć  No i cześć  To oszustka szóstka jest   I czego to się zachciewa Pani jeszcze w pretensjach? Perfumy biżuteria? Nowe meble do sypialni I kominek mieć w bawialni?   Kominek marzył mi się zawsze A jakże    Nic takiego się nie stało  Zawsze wszystkiego było za mało    To takie smutne Że popołudnie nie przyniosło  Zmiany Choć ranek był pełen nadziei  Teraz wiem  Nic się nie zmieni   Nie to nie bez łaski  Pal cię sześć  No i cześć    Ta podróż kończy się  Szkoda tylko że w tym Miejscu   Nie masz racji Może szkoda Może wszystkim Lecz to nie powód do płaczu  Lecz do akceptacji 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...