Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Chrzęszcząc jak miażdżone skorupy, 

Drepczą od chwili do chwili. 

Niedawno jeszcze serca im biły, 

Dziś to już żywe trupy. 

 

Wszystkim odpięto uśmiechy, 

W lodzie czekają na biorcę. 

Na ich miejscu wyrosły kolce, 

Do który mocują twarzy reliefy. 

 

Tamta kobieta nie potrafi kochać, 

Koledzy zgwałcili ją grupowo. 

Teraz brzydzi się sobą. 

Nikt nie wie czemu cały czas szlocha. 

 

Brodacz, który upadł na ulicy, 

To ojciec wyrzucony z domu. 

Okazał się niepotrzebny nikomu. 

Dlatego w nocy krzyczy. 

 

Ten, co mu ściąga buty,  to żebrak. 

Łazi po domach i zbiera milczenie. 

Czasem ktoś rzuci kamieniem, 

Żeby pamiętał, że win mu nie brak. 

 

W cieniu kamienicznej bramy

Jakaś para nieporadnie się szamocze, 

Ona bezwładna, ale on ma ochotę, 

Stąd na niej te rany. 

 

Golem nie powstaje z krzywdy. 

Rodzą go skradzione serca

I próchno na ich miejscach,

Co drzewem nie było nigdy. 

 

Można się z nimi oswoić, 

Wykorzystać do darmowej pracy, 

A po niej choćby i zabić. 

Przecież to nie boli. 

 

To tylko wypalona glina. 

Nie tak jak my, ludzie prawi. 

Ich kością się udławisz, 

Lepsza jest ludzka padlina. 

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Michał_78 Dziękuję, jest taki podgatunek. Nazywają ich "ofiary", co prawda dodają też "losu", ale to kłamstwo. To są ofiary ludzi "prawych" (nie o politykę chodzi, bardziej o hipokryzję, dlatego przewodnik, swoisty Wergiliusz, po piekle codzienności sam zaznacza swoją wyższość). 

W sumie następuje tu etyczny paradoks, bo okazuje się, że to "prawi" są gorszym podgatunkiem, a jednocześnie dominują i uznają się za lepszych... 

Golem siedzi w mojej głowie od lat, od czasu, kiedy spotkałem go w jednej z powieści Prattcheta, bodaj "Piekło pocztowe". Filmu nie widziałem, ale korzystając z daru prekognicji, czuję, że ten brak mnie nie zubożył.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Wszystkiego dobrego. 

QQ

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

@Gosława Po zbadaniu sprawy mogę powiedzieć, że sugestia niespodziewanej wycieczki została uwzględniona i, z ostrożności procesowej, od dziś będę miał przy sobie karimatę, menażkę i składaną jacuzzi na wypadek realizacji sygnalizowanej operacji.

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Dziękuję za docenienie. Jeśli masz ochotę posłuchaj mojego podcastu "Debata wariata". Google znajdzie. 3 odc to moje osobiste odkrycie, od 4 odc literatura faktu, a 9 to poważna sprawa, którą dźwigam od 2 stycznia. Ciekaw jestem opinii. 

Link do podcastu

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

@Marek.zak1 Dziękuję. Bardzo trafna uwaga Pozdrawiam 

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Brnę przez śnieg i zaspy. W zawiei narkotycznych przestrzeni. Jakbym przedzierał się przez stronice lodowatej zamieci. Pełnej fantasmagorii i postmodernizmu groteski. Wybuchowej mieszanki, zupełnie jak u Władimira Sorokina. Ostre opiłki mżących kryształków ranią już i tak szczypiące, łzawiące oczy, płonące od szronu policzki…   Wokół świst czasu, wirujące sześciany powietrza. Idę przed siebie drogą nie mającą kresu. Idę w sinym tumanie pędzących chmur o obfitych, napęczniałych brzuchach, które szorują po mnie i wciskają z całą swoją mocą w ziemistą biel skostniałej, wiecznej martwoty. Gdzieś tutaj, tam albo nigdzie dalekie echo dźwiękowych iluzji, jakieś fantomowe słowa, jakieś glissanda. Powracają. Ocierają się o mnie i nikną. Coś mówią, poruszają nieśpiesznie swoimi szklistymi od mrozu ustami. Jakieś stukoty, szelesty, szumiące jak w gorączce gwizdy. Zagadkowe gesty. Projekcje wyimaginowanych widm, które pędzą prosto, aby w ostatniej chwili rozminąć się ze mną, rozejść się na boki. Aby omieść mnie jedynie swoimi włosami i wzrokiem, skostniałym oddechem przeszłości.   Nie mogę milczeć, więc mówię do samego siebie. W tym stukocie nie wiadomo czego, w tym szumiącym pisku… Zaciskam powieki.   Nie! Nie mogę. Nie mogę ścierpieć tego bezmiaru… Otwieram… Ściany wokół mnie. Sufit napęczniały wilgocią. Ściany nachodzą na mnie. Zatrzaskują się jak trumienne wieko. Nie! To nie prawda, nie prawda! Słowiku, poeto! Co? Skąd tu nagle ten kompletny bezsens? Ojciec przechodzi przez przedpokój. Trąca ręką drewnianą szpicrutę wiszącą na wieszaku i pustą foliową torbę. Więcej nic. Albowiem nie ma na nim więcej niczego. Reszta rozsypała się w pył, w mikroskopijną otchłań kurzu, tych powolnie wirujących cząsteczek, które wznieciły się nieco tym niemrawym ruchem ojcowskiej ręki. Widzę jak zatacza się, kuleje (tak właśnie kulał kiedyś za życia) Idzie powoli, jakby wstał dopiero co z zimnego grobu. Jak ktoś zaraz po przebudzeniu, co nie jest jeszcze pewien kolejnego kroku. Ojciec przechodzi, przechodzi… -- jak ból zęba. Jak jego tępe uderzenia w dziąśle od kroków niezdarnych w odorze śmierci. Ojciec dygocze, rozpycha się ze swoją nicością w poszczególnych warstwach powietrza, w przebłyskach pijackiej maligny. Mojej. Albo jego własnej. Zapamiętanej z życia. Tak więc rozpycha przestrzeń, rozkładając szeroko ramiona. Rozpycha. Rozpycha… I niknie powoli w mroku drugiego pokoju, kiedy przekracza próg wraz z narastającą niechybnie zagadkową ciszą nocy.   W mdławym blasku wiszącej lampy obserwuję kołyski pajęczyn z uschniętymi truchłami much i motyli. Żeliwne rury pną się po kątach, rozgałęziają pod sufitową powałą, jak jakieś meandryczne drzewa istnienia obwieszone owocami rdzawych narośli. W mrocznych zakamarkach pomieszczeń miliardy bakterii toczą ze sobą bój o przetrwanie w mikroskopijnym szmerze nieskończonego wzrostu. Jakieś stukoty obcasów, kiedy wracam do samego siebie. Pierzchające po parkiecie kroki. Nie wiem czy to ja sam, czy ktoś inny. Albo czy jeszcze ktoś inny. Czy może jeszcze bardziej ktoś inny… Wracam do samego siebie, widząc przelotne spojrzenie swoich własnych oczu w wielkim lustrze stojącego trema. Obserwuję sam siebie, swoim własnym odbiciem. Wpatruję się. Albo to moje odbicie, uskrzydlone złudzenie wpatruje się we mnie ze zdarzeń zupełnie innej rzeczywistości, w której przeszłość miesza się z teraźniejszością.   Siadam na krześle przy stole. Na wprost kwiatów w pękniętym wazonie. W uschniętych płatkach pająk trzęsie pajęczyną. W kruchych liściach... Na talerzu nadgryziona kromka czerstwego chleba. Rozsypane na nim okruchy i wokół. Obok zaplamiony egzemplarz: Moskwa - Pietuszki, Wieniedikta Jerofiejewa. I chłodna na nim szyja przewróconej karafki. Drżąca, migocząca coraz bardziej brylantami strzała...   (Włodzimierz Zastawniak, 2024-10-03)    
    • Jestem   (A ty jesteś?)   Słyszysz mnie? Rozumiesz i czujesz?   Czy giniesz w tłumie (Giniesz w szumie)   Chłodnego wiatru I śpiewu ptaków      
    • @Rafael Marius Nie gniewaj się, nie wiem co Ci się przydarzyło, ale żyjesz, więc nie mogłeś śmierci doświadczyć. Nikt z nas żyjących tego nie umie dokonać. @Rafael Marius Może i byłeś u jej progu ale przez ten próg nie przeszedłeś.
    • a ja widzę to inaczej że tak powiem kiedy nagle tam się ZJAWIŁ owy człowiek to wampiry wnet panika tak dopadła że cień znikał by się ustrzec potworności zniku znik   Pozdrawiam
    • @Rafael Marius Numer linii, którą kursował tramwaj starego typu, z drewnianymi siedzeniami w środku.
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...