Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Ciągle nam mówicie, ciągle powtarzacie
"Idźcie młodzi ludzie, uczcie się, zmieniajcie,
Chwalcie waszą siłę, krzepkość i witalność
I radością życia niszczcie każdą słabość".

Ciągle nam mówicie, ciągle powtarzacie
"Podli chuligani, bezmyślne gówniarze.
Dzieci bez rozumu, kultury, pokory.
Nie, to nie są ludzie, to tylko potwory”.

A wy nie widzicie, wy nie dostrzegacie,
Nigdy nie powiecie „za wiele dźwigacie”
Kilogramy książek, kilogramy marzeń
Walkę o swą przyszłość i poszukiwanie.

I już teraz, kiedy najwięcej nas szczęścia
Młodzieńczego buntu, dobrego szaleństwa,
Trochę romantyczni, kiedy czas się bawić
My o swoje jutro musimy wciąż walczyć.

Skarżycie się ciągle, że wam ciężko w biurze
I że świat okrutny, i okrutni ludzie.
Tęsknicie do czasów, kiedy w naszym wieku
Biegaliście boso po sadzie na deszczu.

Mówicie, że każdy z nas ma puste serce,
W którym są pieniądze, rozrywka, nic więcej,
Ale chociaż też ten wiek macie za sobą
Nigdy nie pojmiecie, jaka jest ta młodość.

Mieć siłę na wszystko, a być takim kruchym
Szukając swej duszy, na jej głos być głuchym,
Być ciągle radosnym, a zarazem smutnym,
Pełnym od emocji… A według was pustym.

Opublikowano

Hmm... przeczytałem... bardzo często mam podobne odczucia do Twoich... cóż, może myślący młodzi ludzie już tak mają... piszesz o prawdzie... tak niestety jest...

wiersz podoba mi się, rymy mi nie przeszkadzają (a pewnie ktoś się o to przyczepi, ale nie martw się ;), jestem na tak, tak tak... pozdrawiam

Nieśmiertelności i miłości życzy - Nieśmiertelny

Opublikowano

Hy! Każdy wiek ma swoje własne prawo do buntu. Ważne jak ten bunt jest wyrażony. Jeżeli ogranicza się do pisania stereotypowych rapujących wierszyków, to w porządku, choć milej widziane jest coś bardziej wysublimowanego, jak to słusznie zauważyła Agatka. Gorzej, kiedy przybiera niebezpieczne dla otoczenia formy agresji. Wtedy, choć też w jakiś sposób można to zrozumieć, jednak zaakceptować się nie da. Wychowywanie młodych ludzi powinno polegać przede wszystkim na dawaniu przykładu, podawaniu wzorców zachowań w formie czynnej, a nie tylko w postaci ex cathedra głoszonych maksym. Niestety jednak, z tym bardzo często jest tragicznie i wtedy już tylko od młodego człowieka, jego wrażliwości i głębokości przemyśleń, zależy sposób podejścia do świata.
Co powiedziawszy szeroko i długo, kłaniam się nisko i pozdrawiam.
Ja.

Opublikowano

Nie widzę w moim wierszu agresji... I nie czułam jej. Po prostu czuję, że wielu dorosłych jest niesprawiedliwych dla młodych ludzi, ocenia ich z góry i nie widzi, że my też mamy swoje problemy. Np. Moi rodzice, którzy uważają mnie za coś totalnie be, a tak naprawdę niewiele o mnie wiedzą. A to totalnie be to dlatego, że kłócę się z bratem :/

Opublikowano

Ależ ja nie powiedziałem, że w Twoim wierszu widzę agresję. Napisałem: Jeżeli (bunt) ogranicza się do pisania stereotypowych rapujących wierszyków, to w porządku, choć milej widziane jest coś bardziej wysublimowanego, jak to słusznie zauważyła Agatka. I to odnosiło się do Twojego wiersza. Reszta to były dywagacje na temat "podłych chuliganów" itp, że często bunt przejawia się agresją, której nie można akceptować.
Kłócenie się z rodzeństwem jest normalką w każdej rodzinie. Jeszcze dużo zależy jakie formy ono przybiera i czy nie wykracza poza granice dobrego smaku. Pozdrawiam niezmiennie.
Ja.

Opublikowano

Może zacznę nie treściowo, a technicznie. Fajnie, że piszesz, Mario (mogę po imieniu?), ze średniówką, wiersz przez to czyta się płynniej, jednak są zaburzenia akcentowe. Mnie powtórzenia raczej raziły ("Nie, to nie są ludzie, to tylko potwory”, "A wy nie widzicie, wy nie dostrzegacie"). To pierwsze powtórzenie brzmi jak przerysowanie czyjejś wypowiedzi, drugie natomiast sprawia wrażenie, jak gdyby peel uważał się za głoszącego jedyną prawdę.
"I już teraz, kiedy najwięcej nas szczęścia" - brakuje "w".
"I już teraz, kiedy (...) Trochę romantyczni" - niegramatycznie. W domyśle powinny być "kiedy jesteśmy" ale nie wyczuwa się tego.
"ta młodość" - ojej! A tamta młodość - to jaka?

Natomiast jeśli chodzi o treść, to podoba mi się średnio. Peel jest chyba trochę zbyt sfrustrowany. Ja rozumiem napisać wiersz o uczuciach, emocjach, ale w tym wypadku jest to oskarżenie. IMO oskarżenie powinno być formułowane na chłodno i po rozpatrzeniu racji obu stron.

Ogólnie dobre jest takie pisanie na wprawkę.
Żeby nie było, nie naleze do Nich ;)
Pozdrowienia serdeczne! Jędrzej.

Opublikowano

a ja należę do NICH , ale mimo wszystko wierszyk mi sie podoba
podoba mi sie dla tego że istnieje jakaś sympatyczna więź formy i treści
przyjemnie się czyta chociaz nie koniecznie trzeba się zgadzać ,
jak słusznie zauważyła kiedyś , osoba niecoo starsza ode mnie - każdy wiek ma swoje prawa i obowiązki i tak jest , trzeba toprzyjąć do wiadomości i nie dobierać sobie zbytnio do głowy .

podoba mi się , jakiś taki ożywczy miły powiew



kop

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Przygniata mnie ten ciężar nocy. Siedzę przy stole w pustym pokoju. Wokół morze płonących świec. Poustawianych gdziekolwiek, wszędzie. Wiesz jak to wszystko płonie? Jak drży w dalekich echach chłodu, tworząc jakieś wymyślne konstelacje gwiazd?   Nie wiesz. Ponieważ nie wiesz. Nie ma cię tu. A może…   Nie. To plączą się jakieś majaki jak w gorączce, w potwornie zimnym dotyku muskają moje czoło, skronie, policzki, dłonie...   Osaczają mnie skrzydlate cienie szybujących ciem. Albo moli. Wzniecają skrzydłami kurz. Nie wiem. Szare to i ciche. I takie pluszowe mogło by być, gdyby było.   I w tym milczeniu śnię na jawie. I na jawie oswajam twoją nieobecność. Twój niebyt. Ten rozpad straszliwy…   Za oknami wiatr. Drzewa się chwieją. Gałęzie…. Liście szeleszczą tak lekko i lekko. Suche, szeleszczące liście topoli, dębu, kasztanu. I trawy.   Te trawy na polach łąk kwiecistych. I na tych obszarach nietkniętych ludzką stopą. Bo to jest lato, wiesz? Ale takie, co zwiastuje jedynie śmierć.   Idą jakieś dymy. Nad lasem. Chmury pełzną donikąd. I kiedy patrzę na to wszystko. I kiedy widzę…   Wiesz, jestem znowu kamieniem. Wygaszoną w sobie bryłą rozżarzonego niegdyś życia. Rozpadam się. Lecz teraz już nic. Takie wielkie nic chłodne jak zapomnienie. Już nic. Już nic mi nie trzeba, nawet twoich rąk i pocałunku na twarzy. Już nic.   Zaciskam mocno powieki.   Tu było coś kiedyś… Tak, pamiętam. Otwieram powoli. I widzę. Widzę znów.   Kryształowy wazon z nadkruszoną krawędzią. Lśni. Mieni się od wewnątrz tajemnym blaskiem. Pusty.   Na ścianach wisiały kiedyś uśmiechnięte twarze. Filmowe fotosy. Portrety. Pożółkłe.   Został ślad.   Leżą na podłodze. Zwinięte w rulony. Ze starości. Pogniecione. Podarte resztki. Nic…   Wpada przez te okna otwarte na oścież wiatr. I łka. I łasi się do mych stóp jak rozczulony pies. I ten wiatr roznieca gwiezdny pył, co się ziścił. Zawirował i pospadał zewsząd z drewnianych ram, karniszy, abażurów lamp...   I tak oto przelatują przez palce ziarenka czasu. Przelatują wirujące cząsteczki powietrza. Lecz nie można ich poczuć ani dotknąć, albowiem są niedotykalne i nie wchodzą w żadną interakcję.   Jesteś tu we mnie. I wszędzie. Jesteś… Mimo że cię nie ma….   Wiesz, tu kiedyś ktoś chodził po tych schodach korytarza. Ale to nie byłaś ty. Trzaskały drzwi. Było słychać kroki na dębowym parkiecie pokoi ułożonym w jodłę.   I unosił się nikły zapach woskowej pasty. Wtedy. I unosi się wciąż ta cała otchłań opuszczenia, która bezlitośnie trwa i otula ramionami sinej pustki.   I mówię:   „Chodź tutaj. Przysiądź się tobok. Przytul się, bo za dużo tej tkliwości we mnie. I niech to przytulenie będzie jakiekolwiek, nawet takie, którego nie sposób poczuć”.   Wiesz, mówię do ciebie jakoś tak, poruszając milczącymi ustami, które przerasta w swojej potędze szeleszczący wiatr.   Tren wiatr za oknami, którymi kiedyś wyjdę.   Ten wiatr…   (Włodzimierz Zastawniak, 2025-12-10)    
    • Singli za dużo, to 1/3 ludności. Można się cieszy, że tyle jest wolnych. W każdym wieku ludziom kogoś brakuje.
    • @Wędrowiec.1984 Jakoś je starałem posegregować, ale istnieje wiele innych. W Polsce mamy ok. 10 milionów singli i ta liczba rośnie, więc uznałem, że poezja powinna też się tym zająć. Pozdrawiam
    • Ból zaciska na skroni palce  cienkie, twarde, szklane, jakby ktoś ulepił je z odłamków reflektora, który pękł od zbyt głośnego światła. Wpycha mi w czaszkę powietrze ostre jak tłuczona szyba, jakby każdy oddech był drzazgą rozjarzonego żaru, w którym ktoś spalił swój ostatni obraz.   Czuję, jak myśl tłucze się o moją kość czołową, jakby chciała wybić sobie ucieczkę, zanim skurczy się do rozżarzonej kuli.   Oddycham sykiem. Oddychawłamóknieniem. Oddycham światłem, które nie oświetla – tylko wypala świat kawałek po kawałku, systematycznie, metodycznie, jak kwas, który zna mój wzór chemiczny, mój rytm, moje wszystkie uniki. Ona prześwietla mnie jak rentgen zrobiony z błysku widzi we mnie nerwy, zanim ja je poczuję.   Dźwięki stoją jak martwe ryby w słojach formaliny: oblepione szumem, przykryte bębenkowym całunem, wypatrują mojej uwagi – rozproszonej, popękanej, jakby każda synapsa pisała zaklęcia przeciwko ciszy, jakby mózg uczył się alfabetu tego pierdolonego bólu poprzez puls.   Nacisk wcina się we mnie głębiej niż sen, głębiej niż jawa, głębiej niż wszystkie myśli: jest czysty, nieubłagany, bezczelnie precyzyjny. Nic nie udaje. Ona nie kłamie – uderza prosto, uderza w punkt, jak neurolog-sadysta, który nie używa eufemizmów, bo ma twoją mapę nerwów zaśmieconą swoimi flagami. Nudności oplatają mnie jak zwierzę zrobione z wilgoci i ołowiu, jak drapieżnik, który zna mój żołądek lepiej niż ja.   Próbują mnie wypchnąć z mojego ciała, a potem wciągają z powrotem – jakby chciały mnie mieć w sobie na stałe, jako tę cholerną świadomość, którą trzeba strawić.   Rozkłada mnie na części jak fizyk, który bada materię od środka na zewnątrz, fala po fali, wibracja po wibracji. Światło patrzy na mnie jak ślepe bóstwo zrobione z igieł; niczego nie żąda, ale wszystko przeszywa.   Tętni za powieką, tętni tak, jakby za gałką poruszał się oddzielny, wściekły organizm – szary impuls, skurcz za skurczem, jak sejsmograf zawieszony wewnątrz czaszki, który odbiera tylko trzęsienia ziemi.   Skroń parzy, szczęka drewnieje, oczy szczypią, jakby słońce przykładało mi do źrenic swoje gorące monety, żądając zapłaty za każdy gram ciemności, który we mnie gasi.   Przedmioty stoją nieruchome i przejrzyste, płoną odwrotnym blaskiem,  blaskiem, który nie daje ciepła, tylko wiedzę. Do dupy wiedzę. Cienie dymią bólem.   Słyszę głowę dzwoniącą ciszą  jakby wielki mosiężny dzwon właśnie bił wewnątrz moich zatok. Wchodzę w ten atak jak w obrzęd przejścia, w równanie, które można rozwiązać tylko własnym, przeklętym pulsem. Ona jest nauczycielką, puls jest kapłanem, mrok jest księgą, a ja jestem zdaniem, które zamiera w połowie, niezdolne do postawienia kropki. Tabletka, pogryziona przez nadzieję, leży jak relikwia niezawierzonego planu – świadectwo ulgi, która nigdy nie miała okazji nadejść.   Uśmiecham się pod nosem: nie trzeba leku, żeby się poddać tej szmacie. Wystarczy zgodzić się, pozwolić jej wyssać z człowieka wszystkie dzienne pewniki, aż zostanie tylko cienki szlak – migoczący ślad na rozpalonym ekranie świadomości. Jestem przejrzysty. Nie winem, nie uniesieniem, nie letnim rozproszeniem – tylko szarym uderzeniem, które wybiela człowieka do zawiasów czaszki, wyskrobuje z niego zamiary, a na koniec zostawia w środku iskrę: zimną, krystaliczną, prawdziwą. Jedyną prawdziwą rzecz w tym całym burdelu. Mrok migocze, jakby ktoś zmielił tysiąc płatków ołowiu i rozsypał ich pył, żeby zobaczyć, czy potrafię w nim utonąć. Ona potrafi kochać okrutnie. Ale kocha, do cholery, uczciwie  pali od środka, wypala skupieniem, aż leżę w jej uścisku niby bezwładny, a jednak w środku czuwam czystym, ostrym płomieniem, którego żaden zdrowy dzień, choćby promieniał pewnością, nie potrafi zrozumieć. I niech się jebie.            
    • @jeremy uważaj, żeby ci ktoś nie ogołocił :)
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...