Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano

Bo się, panie nikt nawet zdziwić nie mógł, że po takim urazie, szoku, tak do „niskiego chlewika”, jakim jest ziemia chciał się wtłoczyć.Bo jak byś pan sam te rzeczy przeżył, to byś się pan utopić poszedł bez namyślania. W pięć sekund, a on to mógł też zrobić, jeno mu sił już brakło, bo już po takich stresach to był jak cień anioła śmierci, bo stróż to go już dawno odstąpił, bo kto by się szwędał za takim nieszczęśliwcem, panie, co to mu już nawet jego własny anioł stróż nic pomóc nie może? Jeno śmierć, ale i ta się oddaliła, boć to takich, co zdrowiem tryskają powalić nie zdoła, bo zdrów był, jeno słaby, a do grobu wepchnąć się sam to nie miał siły, to dała spokój człowiekowi. Nie wieczny, ma się rozumieć, po to jeszcze zawróci, jak będzie szansa, ale i śmierć nie jest głupia i nie będzie czasu tracić na takiego, co jemu z portek strach wyłazi, ale ręki mocnej nie ma, żeby się na tamten świat sam przenieść. Poszła tam, gdzie pewne, panie. Ciach i ma, a tu by się nastać musiała, naprosić, naczekać, podkarmić, coby mu sił przybyło i wtedy ciosem powalić. Ale tyle, panie, zachodu? Poszła i już. On nawet, ciemniak, nie wie, że samej śmierci życie zawdzięcza. Modlił się o to, żeby ktoś mu zesłał pomoc z nieba, a tu z dołu przyszła. A to ci checa, nie? Mnie to się on jeszcze wcale nie podoba, bo niby sił nieco nabiera, a ona ciągle za zakrętem stoi i tylko na to czeka. Wezmę go na stronę chyba i porozmawiamy sobie, ale wiesz pan, czy on mi uwierzy? Jak ja się wieszać chciałem w stodole rok temu. I żyję. To myślisz pan, że on w to wierzyć będzie jakie mu niebezpieczeństwo grozi? Nie, no to już kreskę tylko na nim położyć można. Ludziska myślą, że mu lepiej, a ja wiem, że odwrotnie. Bo też sił nabiera, a w środku robak siedzi jak słoń wielki. I żeby tego robaka powalić, to najpierw trzeba walkę stoczyć. I o tym on wie, panie, jak dwa razy dwa jest cztery, ale może się ulęknie. I tego się boję. Zobaczysz pan, że któregoś dnia już się da uwieść tej zdradliwej wrednicy i pójdzie za nią. A ja na to pozwolić nie mogę, przecie to dobry chłop. Od kajtka się znamy. Jak dwie strony tej samej monety, tak my byli kiedyś, to i teraz go muszę wyszarpnąć tej śmierci. Bo myślisz pan, że chłop to wszystkiemu da radę, bo twardy, jak kamień? A to się pan mylisz. Proste ludzie to jak chrząszcze. Grzbiet twardy, jak ktoś popatrzy, ale spróbuj takiego na grzbiet przewrócić, to wiesz pan. Po nim. Chłop ma duszę i serce. I to jakie czasem! Nikt tego nie rozumie. W miastach , to tylko myślą, że chłop to tylko z siekierą po wsi lata i po remizach pije. I stodoły potem podpala, po pijaku. A ja ci mówię, panku, że takich jak wy, miastowych, to nieraz bym na ten księżyc wysłał. A skąd się panie biorą te wszystkie mordy, co już w telewizji nawet na wsiach nikt nie chce oglądać, bo już tak im zbrzydły. W kółko to samo. Ze wsi może? Toć to diabeł grasuje wszędzie, panie, a ostatnio to mu się znacznie lepiej w miastach powodzi. Bo diabeł to panie też lubi ruch koło siebie. Na wsi to już za nudno mu się zrobiło. To teraz tabunami po miastach diabelskie hordy grasują i w telewizji nawet występują. Żeby nie wymieniać nazwisk, panie...Tfu i do czego namawiają . Te młode narybki, co jak muszki zielone jeszcze są. I patrz pan, co z nimi robią. Jak w szkole już diabeł miejski za rączkę ich bierze, bo rodzice, to dziś, panie, mu pomagają , to potem w nich siedzi jak dąb rozrośnięty. Jak orzeł wielki, co to skrzydłami zamiast w ojczyste dzwony walić, to tylko w ból wali, panie. Tych, co jeszcze się tym światem przejmują, jak ja. I wiesz pan co. On to już czuje, że się kończy jego panowanie. Bo się ludzie wszystkim nudzą. I nawet jego wybrykami. I choćby na głowie stawał, to już te anioły skrzydła maszczą, bo ich się zmiana szykuje. I wiesz pan co, ja w to wierzę. Zobacz pan co się dzieje. Pamiętasz pan tego Kowalsiego spod ciemnej gwiazdy typa? A, tyś nie stąd, to go nie znałeś, ale ja tak. Toć to diabeł wcielony był i zobaczyć go na drodze, toś się panie jak od uroku musiał żegnać. Teraz? Nie poznasz pan człowieka! Założył szklarnię, dzieciaki do kościoła prowadza. Ludziom za darmo daje, czasem, no, nie żeby tak cały czas, ale biednemu to i da. Chłop jak się patrzy. I tylko stoi czasem i w niebo patrzy i się głupio uśmiecha. Co on tam widzi, to nie wiem, ale jak go zapytasz, to tak gada: „Sam pan kiedyś zobaczysz”. Patrzę, ale jeno chmury widzę, albo niebo niebieskie. A Jacek od Mikuły? Na niego to już wszyscy „Nicpoń” wołali i sam już się do tego tak przyzwyczaił, że nawet na swoje własne imię nie reagował, jeno na to. Teraz, to w mieście co prawda siedzi, ale z teczką w ręku chodzi, a zarabia, panie, że starym Mikułom to się lepiej niż wszystkim powodzi, bo on im śle. Dobry chłopak się zrobił. Widzisz pan, diabeł wcale nie taki mocny, jak go kto chce za siedem gór przepędzić to i go przepędzi. I się boi wrócić, bo już jak rogi postradał, to i o ogon się boi. No i właśnie ten mój Heniek, to to samo przeżył. Diabeł z nim tańcował wesoło, aż kurzyło, a potem się Heniek obejrzał za siebie i widzi-pusto. Ludzi nie widzi, jeno diabła do towarzystwa. To jak się za bary wzięli, on, ma się rozumieć z tym diabłem, co go już koło siebie widzieć nie chciał, bo mu się oczy otworzyły i wstecz popatrzyły. Co zobaczył, panie? Siebie, jak w lusterku, i tak się przeraził, że widzisz pan, jak po tej walce wygląda. Diabłu w oczy zajrzeć w walce, co ze śmiercią w zmowie jest, to panie, nie każdy by dał radę, i dlatego ja go muszę jak ten kij starczy podpierać, bo dusza jego już wisi prawie u stóp, ale jej zdeptać nie dam! Od czego panie przyjaciel jest? Żeby ratować człowieka w biedzie. Wszyscy to wiedzą. Ale kto dziś ma przyjaciół, panie? Tylko myśli, że ma, a jak mu kamień na głowę zleci, to się gdzieś rozpływają . Do innej sadzawki się przenoszą, gdzie diabeł świeci latarką. Gdzie monety błyskają, panie. Ale jak pan widzisz, to się skończy i już się zaczyna kończyć. Nie wierzysz pan? A patrz pan na mnie. W kasynie cały dobytek przegrałem, żona mnie opuściła, dzieciaki. A teraz to mi się ludzie z daleka kłaniają. A jak! Bom gospodarz jak się patrzy. I rodzina wróciła. Bo ja to się, jak on teraz, z tym diabłem ścierałem, oko w oko. To kto jak kto, ale ja go już z tego wyciągnę. I tylko to trochę potrwa, bo diabeł, jak wiesz pan, nie taki cherlak i kły ma wielkie. Ale, co tam, już wiem jak go podejść. I właśnie dlatego ci to wszystko mówię, żebyś sobie nie myślał, że ze mnie taki głupek, że diabła w tobie nie poznaję Zabieraj się stąd! Jazda! A jak nie, to cię tak psami poszczuję, że już tu wiecej nawet myślą nie będziesz chciał wrócić. Bo my tu wszystkie psy święconą wodą pokropilim, żeby ci się lepiej „kłaniały”. A twój ogon to jako kropidło w kościele służyć będzie, jak tylko cię złapią! Żebyś nigdy nie zapomniał tego miejsca. A złapią, kochaniutki, złapią, bośma im takie opowieści o twoich smakowitych kościach i delikatnym mięsku naopowiadali, że już im ślina tak leci, że już w niej gęsi z kaczkami pływają, bo się sadzawka z niej wielka zrobiła. Won! Akurat źle trafiłeś, ha, ha, ha, ha......

Opublikowano

Dzięki, ale muszę zrobić międzymyk, jak to "naukowo" nazwał Asher. Myślałam już o tym przedtem, ale "Zaplanowany"-jakoś nie bardzo zaciekawiło, dlatego dam coś innego. Tyle, że nie będzie może śmieszne.
Pozdr./Ania

  • 2 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
  • Ostatnio w Warsztacie

    • Uratować rodziców swoich chciałem,

      Nie udało mi się, porażkę poniosłem, 

      Dzięki zdolnościom które posiadam,

      Powinienem zmienić los, pomóc tym, których kocham,

      A jedynie śmierć dookoła przyniosłem, 

      Tak bardzo żałuję, że na mordercę finalnie wyrosłem...

       

                                  ******

       

      Rodzice zawsze mówili mi, jak bardzo wyjątkowy jestem, 

      Nigdy im nie wierzyłem, zwyczajnym byłem dzieckiem. 

      Jak każdy uczyłem się, miałem swoje zainteresowania, 

      Nie czułem bym się wyróżniał, aż do pewnego dnia,

      Lat wtedy skończyłem szesnaście, 

      Wtedy bowiem miało miejsce nieprzyjemne zajście.

       

      Zchodziłem ze schodów, chcąc się udać do szatni,

      Ciasno było, czułem się jak w matni,

      Każdy się przepychał, byli jak dzikusy,

      A najgorzej mieli tacy jak ja, czyli konusy, 

      No ale cóż, finalnie na dół zszedłem, 

      Szybka akcja, kurtkę ubrałem, plecak na plecy zarzuciłem i wyszedłem.

       

      Kolejnym zadaniem było dostać się na górę, 

      Tym razem zaczekałem jednak na swoją turę,

      Pusto na schodach, "no to w drogę" - pomyślałem, 

      I to tu niemal doszło do tragedii - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem, 

      Ktoś na mnie wbiegł, spadłem, bo straciłem równowagę, 

      Sprawca uciekł, a ja - mocno walnąłem głową o podłogę. 

       

       

                                   ******

       

       

      Odzyskałem po jakimś czasie przytomność,

      Ale coś było nie tak, jakby szwankowała mi świadomość,

      Miejsce w którym byłem, wyróżniało się, 

      Pierwsze co mi przyszło na myśl to to, czy umarłem, czy może śnię,

      Obiekty dookoła mnie się unosiły,

      I zabrzmi to głupio, ale jakby... Wokół mnie orbitowały. 

       

      Stałem jak wryty, podziwiając krajobraz,

      Ciężko było wychwycić wszystkie te szczegóły naraz,

      Toć to wylądowałem w jakimś filmie sci-fi,

      Albo jest to jakiegoś rodzaju raj,

      W głowie taki straszny mętlik miałem,

      "Wszystko będzie dobrze" - sobie cały czas powtarzałem. 

       

      Nie wiedziałem już co zrobić, byłem trochę zmieszany - czułem się dziwnie,

      Czas płynął w tym miejscu jakoś nienaturalnie,

      Odnosiłem wrażenie jakby każda sekunda trwała z godzinę, 

      Jak nie dłużej w sumie, jakbym się władował w czasową minę,

      Z każdym krokiem jaki robiłem, było chyba gorzej, 

      Aż zdałem sobie sprawę, że nie mogłem już zawrócić, więc po prostu szedłem dalej.

       

      Na horyzoncie dostrzegłem lustro wolno stojące,

      Wokół nie było niczego, co było dosyć zadziwiające, 

      Zatrzymałem się tuż przed nim, jakby za sprawą niewidzialnej siły, 

      Przyjrzałem się jemu - było ładne - kamienie szlachetne go zdobiły, 

      Tylko, co ciekawe, nic się od niego nie odbijało, 

      Ani ja, ani cokolwiek innego, co mnie mocno zaciekawiło. 

       

      Usłyszałem jakiś głos, z nikąd pochodzący, 

      Był niski, surowy, osądzający,

      Ciarki mi po plecach przeszły, 

      Emocje jak nigdy dotąd na wyższy poziom weszły,

      Nie dość, że się bałem, to zacząłem w dodatku płakać,

      Kazał mi podejść do lustra, chciał coś mi pokazać.

       

      Tak też zrobiłem, podszedłem bliżej, 

      Aura tego przedmiotu sprawiła, że się poczułem znacznie lżej, 

      Ze środka wydobywało się jakieś światło,

      Które mnie mocno oślepiało, 

      Nagle poczułem w potylicę uderzenie,

      Straciwszy równowagę wpadłem do środka lustra, zmieniając znów otoczenie.

        

       

                                   ******

       

       

      "O mój Boże, ja latam!" - wtedy pomyślałem, 

      Nie było pode mną jakiegokolwiek gruntu, po prostu się w powietrzu unosiłem,

      Byłem w środku tunelu czasoprzestrzennego,

      I nie ukrywam, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego,

      No i znowu były te wszystkie latające skały,

      Tym razem jakoś inaczej się zachowywały...

       

      Wyciągnąłem rękę, żeby jednej z nich dotknąć,

      Nie zdążyłem nawet dłoni zbliżyć, a udało mi się ją popchnąć,

      To było dziwne, ale wtedy się tym nie przejmowałem,

      Wyłączyłem mózg i się dalej bawiłem,

      Udało mi się nawet kilka nowych trików nauczyć, 

      "Gdyby tylko rodzice mogli mnie teraz zobaczyć..."

       

      Usłyszałem ten tajemniczy głos ponownie, 

      Tym razem był spokojny, powiedział coś o ukończonej próbie, 

      Opanowałem moc, która uśpiona była we mnie,

      Nie dowierzałem temu co mówił, toć to brzmiało zbyt obłędnie,

      "Po co mi ten dar skoro ja wciąż tu tkwię?" - spytałem, 

      Wkrótce potem, odpowiedź na moje pytanie uzyskałem...

       

       

                                  *******

       

       

      Odzyskałem ponownie przytomność, tym razem byłem w swoim świecie,

      Głowa mnie bolała jak nie wiem,

      Leżałem w swoim łóżku, co mnie zdziwiło, 

      Wstać powoli próbowałem, ale nie dałem rady, za bardzo mnie mdliło, 

      Rozejrzałem się dookoła, wyglądało jakby wichura tędy przeszła,

      Na podłodze leżały: ciuchy, telewizor, półki, a nawet krzesła. 

       

      Zawołałem swoich rodziców, z całych sił krzyczałem

      Nic, głucha cisza, raz jeszcze spróbowałem, 

      Ponownie nic, żadnej odpowiedzi, 

      Zastanawiałem się o co kurdę chodzi,

      Usłyszałem za drzwiami kroki, które nagle przyspieszyły,

      Dreszcze całe moje ciało wtedy przeszyły. 

       

      Ktoś raptownie otworzył drzwi,

      To był Konrad - mój przyjaciel bliski,

      Przez chwilę stał jak osłupiały, 

      Nie dowierzał, że mi oczy się jednak otwarły,

      Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i przytulił, 

      Powtarzał jak się cieszy, że jednak żyję i po chwili mnie puścił. 

       

      Podniósł jedno z leżących krzeseł i usiadł na nim, 

      Spytałem co tu się stało, kiedy odpowiedział byłem w szoku wielkim,

      Cały ten bałagan to ja zrobiłem,

      W jego oczach iskrę podekscytowania dostrzegłem,

      Kiedy leżałem nieprzytomny, wszystko wokół dosłownie latało,

      Moi rodzice nawet oberwali, jakby tego było mało...

       

      Spróbowałem po raz kolejny wstać, 

      Konrad mnie powstrzymał, powiedział, że mam się nie ruszać, 

      Miał rację, omal nie zwymiotowałem, 

      Tak bardzo swoich rodziców zobaczyć chciałem, 

      Uspokajał mnie, że nic im nie jest - akurat gdzieś wyszli,

      Po około pięciu minutach faktycznie, do domu wrócili i do mojego pokoju przyszli...

       

      Powiedzieli, że tydzień byłem nieprzytomny, 

      I byli pod wielkim wrażeniem, do czego jestem teraz zdolny,

      A ja byłem szczęśliwy, że ich mocno nie skrzywdziłem,

      Dosłownie wielkiego banana na twarzy miałem, 

      Chcieli bym się od teraz nauczył nad nowymi mocami panować, 

      I jak się w kryzysowych sytuacjach zachować...

               

       

                                   ********

       

       

      Minęło sześć miesięcy od tamtych wydarzeń, 

      Musiałem niestety dokonać wielu wyrzeczeń, 

      Żeby móc w miarę spokojnie żyć, 

      Chowam swoją twarz za maską - wiadomo - po to by tożsamość ukryć, 

      Stałem się miejscowym bohaterem,

      Z zabawnym wręcz charakterem.

       

      Nauczyłem się panować nad swoimi nowymi mocami,

      Potrafię za pomocą myśli poruszać różnymi przedmiotami,

      W skrócie - posiadam zdolności telekinetyczne,

      Moje życie dzięki temu stało się na prawdę fantastyczne,

      Współpracuję teraz z policją, strażą, pogotowiem ratunkowym,

      I stałem się ich wsparciem zaufanym. 

       

       

                                   *******

       

       

      W końcu nadszedł weekend, mogę kolejny trening rozpocząć,

      A po dwóch godzinach organizm mój musi odpocząć,

      Choć zabrzmi to śmiesznie, 

      To fizyczne najbardziej odczuwam zmęczenie, 

      Trenuję dzisiaj z tatą, będzie do mnie z pistoletu strzelać,

      A ja mam za pomocą myśli wszystkie kule zatrzymać. 

       

      Ale zanim to, chcę pójść do sklepu,

      Żeby nie na pusty żołądek robić "występu",

      Wychodzę zatem z domu, biorę ze sobą torbę, 

      No i jak ja to lubię zawsze mówić - "no to w drogę!",

      Mam ochotę na chipsy, colę i coś słodkiego,

      Typowe przekąski nastolatka przeciętnego.

       

       

                                  ********

       

       

      Idąc wolnym krokiem doszedłem na skrzyżowanie,

      Wydaje się być w miarę spokojnie, 

      Ptaki sobie śpiewają, słońce ładnie świeci, 

      Aż do życia pojawiają się chęci, 

      Dobrze jest sobie głowę czasami przewietrzyć,

      I dłużej na świeżym powietrzu pobyć.

       

      Osiedlowy jest już w moim polu widzenia,

      Nagle ktoś wybiegł z niego bez ostrzeżenia, 

      Ekspedientka krzyczy - "złodziej, niech ktoś go zatrzyma!",

      To był dla mnie sygnał - schowam się w zaułku, przebiorę i się zacznie zadyma,

      Będąc szczerym, zawsze o tym marzyłem, 

      Jak z komiksów zostać superbohaterem...

       

      Kostium zakładam w ekspresowym tempie, 

      Jest luźny, więc bez problemu przebiorę się wszędzie, 

      Mam ze sobą też deskę skateboardową,

      Dzięki czemu wyglądam jeszcze bardziej odjazdowo,

      No, ale dobra, dość już zbędnego gadania,

      Mam w końcu przestępcę do złapania!

       

       

                                 *********

       

       

      Wściekłem się, skubaniec mi zwiał, 

      Od dobrego kwadransu go szukam - sprytny plan ucieczki miał, 

      Wszystkie ulice i alejki przeszukałem, 

      I jedynie Konrada na przystanku widziałem, 

      Muszę przekazać niestety źle wieści tej ekspedientce,

      Że nie udało mi się łupu oddać w jej ręce. 

       

       

                                  ********

       

       

      Godzina osiemnasta właśnie wybiła, 

      Dzisiejsza sytuacja cały czas mi w głowie tkwiła, 

      Wyjątkowo słabo trening mi poszedł przez to,

      Czuję się jakbym upadł na samo dno,

      Nie mogę o tym zapomnieć, 

      Ani nawet sobie w twarz spojrzeć...

       

      Mama mi mój ulubiony sernik z czekoladą przygotowała, 

      Doceniam to, że mnie pocieszyć chciała, 

      Ale no kurczę, ogromne wyrzuty sumienia miałem, 

      Ni to pić, ni to jeść ja nie chciałem, 

      Rozrysowałem sobie plan miasta i wszystkie możliwe drogi ucieczki,

      I według moich obserwacji, złodziej żeby mi umknąć musiałby być turboszybki...

       

      Eureka! Że też wcześniej o tym nie pomyślałem, 

      Kanały - musiał tam na pewno zejść, a ich nie przeszukałem, 

      Tylko no właśnie, są one rozległe, mógł wyjść wszędzie, 

      Odnalezienie go, cóż, toć to misja ciężka będzie, 

      Ale się nie poddam, jakiś trop znajdę, 

      I może w końcu przestanę się postrzegać jako niedorajdę...

       

       

                                  ********

       

       

      A więc słuchajcie, wstawiam to jeszcze przed skończeniem tego byście ocenili, czy fabularnie wygląda to w miarę dobrze i czy budowa też jest w porządku. Piszę to od ponad miesiąca i jestem z tego dumny, natomiast chciałbym jednak mimo to się doradzić czy dobrze mi idzie :) historia ta powoli doniega ku końcowi 

       

      Edytowane przez Triengel (wyświetl historię edycji)
  • Najczęściej komentowane w ostatnich 7 dniach



  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • To utwór okolicznościowy, w hołdzie, dla upamiętnienia. Ma wszystkie charakterystyczne cechy takich wierszy. Poezja okolicznościowa zawsze jest swego rodzaju pułapką, bo dotyka tematów podniosłych i bolesnych, trzeba oddać dramatyzm wydarzeń, zapisać różnorodne emocje (i być przy tym przekonującym), pozostać wiernym faktom historycznym, a jednocześnie nie popełnić rozmaitych grzechów przeciw ars poetica, bo w końcu to jest dalej tekst literacki. Według mnie tutaj udało się to, powiedzmy, w 2/3. Ja osobiście bardziej skupiłbym się na warstwie faktograficznej. Przeżywanie emocji i interpretację etyczną pozostawiłbym jednak czytelnikowi.
    • @NO1R To prawda wtedy nie ma już żadnej nadziei. 
    • Uratować rodziców swoich chciałem, Nie udało mi się, porażkę poniosłem,  Dzięki zdolnościom które posiadam, Powinienem zmienić los, pomóc tym, których kocham, A jedynie śmierć dookoła przyniosłem,  Tak bardzo żałuję, że na mordercę finalnie wyrosłem...                               ******   Rodzice zawsze mówili mi, jak bardzo wyjątkowy jestem,  Nigdy im nie wierzyłem, zwyczajnym byłem dzieckiem.  Jak każdy uczyłem się, miałem swoje zainteresowania,  Nie czułem bym się wyróżniał, aż do pewnego dnia, Lat wtedy skończyłem szesnaście,  Wtedy bowiem miało miejsce nieprzyjemne zajście.   Zchodziłem ze schodów, chcąc się udać do szatni, Ciasno było, czułem się jak w matni, Każdy się przepychał, byli jak dzikusy, A najgorzej mieli tacy jak ja, czyli konusy,  No ale cóż, finalnie na dół zszedłem,  Szybka akcja, kurtkę ubrałem, plecak na plecy zarzuciłem i wyszedłem.   Kolejnym zadaniem było dostać się na górę,  Tym razem zaczekałem jednak na swoją turę, Pusto na schodach, "no to w drogę" - pomyślałem,  I to tu niemal doszło do tragedii - szkoda, że wtedy tego nie wiedziałem,  Ktoś na mnie wbiegł, spadłem, bo straciłem równowagę,  Sprawca uciekł, a ja - mocno walnąłem głową o podłogę.                                   ******     Odzyskałem po jakimś czasie przytomność, Ale coś było nie tak, jakby szwankowała mi świadomość, Miejsce w którym byłem, wyróżniało się,  Pierwsze co mi przyszło na myśl to to, czy umarłem, czy może śnię, Obiekty dookoła mnie się unosiły, I zabrzmi to głupio, ale jakby... Wokół mnie orbitowały.    Stałem jak wryty, podziwiając krajobraz, Ciężko było wychwycić wszystkie te szczegóły naraz, Toć to wylądowałem w jakimś filmie sci-fi, Albo jest to jakiegoś rodzaju raj, W głowie taki straszny mętlik miałem, "Wszystko będzie dobrze" - sobie cały czas powtarzałem.    Nie wiedziałem już co zrobić, byłem trochę zmieszany - czułem się dziwnie, Czas płynął w tym miejscu jakoś nienaturalnie, Odnosiłem wrażenie jakby każda sekunda trwała z godzinę,  Jak nie dłużej w sumie, jakbym się władował w czasową minę, Z każdym krokiem jaki robiłem, było chyba gorzej,  Aż zdałem sobie sprawę, że nie mogłem już zawrócić, więc po prostu szedłem dalej.   Na horyzoncie dostrzegłem lustro wolno stojące, Wokół nie było niczego, co było dosyć zadziwiające,  Zatrzymałem się tuż przed nim, jakby za sprawą niewidzialnej siły,  Przyjrzałem się jemu - było ładne - kamienie szlachetne go zdobiły,  Tylko, co ciekawe, nic się od niego nie odbijało,  Ani ja, ani cokolwiek innego, co mnie mocno zaciekawiło.    Usłyszałem jakiś głos, z nikąd pochodzący,  Był niski, surowy, osądzający, Ciarki mi po plecach przeszły,  Emocje jak nigdy dotąd na wyższy poziom weszły, Nie dość, że się bałem, to zacząłem w dodatku płakać, Kazał mi podejść do lustra, chciał coś mi pokazać.   Tak też zrobiłem, podszedłem bliżej,  Aura tego przedmiotu sprawiła, że się poczułem znacznie lżej,  Ze środka wydobywało się jakieś światło, Które mnie mocno oślepiało,  Nagle poczułem w potylicę uderzenie, Straciwszy równowagę wpadłem do środka lustra, zmieniając znów otoczenie.                                   ******     "O mój Boże, ja latam!" - wtedy pomyślałem,  Nie było pode mną jakiegokolwiek gruntu, po prostu się w powietrzu unosiłem, Byłem w środku tunelu czasoprzestrzennego, I nie ukrywam, nigdy w życiu nie widziałem czegoś tak pięknego, No i znowu były te wszystkie latające skały, Tym razem jakoś inaczej się zachowywały...   Wyciągnąłem rękę, żeby jednej z nich dotknąć, Nie zdążyłem nawet dłoni zbliżyć, a udało mi się ją popchnąć, To było dziwne, ale wtedy się tym nie przejmowałem, Wyłączyłem mózg i się dalej bawiłem, Udało mi się nawet kilka nowych trików nauczyć,  "Gdyby tylko rodzice mogli mnie teraz zobaczyć..."   Usłyszałem ten tajemniczy głos ponownie,  Tym razem był spokojny, powiedział coś o ukończonej próbie,  Opanowałem moc, która uśpiona była we mnie, Nie dowierzałem temu co mówił, toć to brzmiało zbyt obłędnie, "Po co mi ten dar skoro ja wciąż tu tkwię?" - spytałem,  Wkrótce potem, odpowiedź na moje pytanie uzyskałem...                                 *******     Odzyskałem ponownie przytomność, tym razem byłem w swoim świecie, Głowa mnie bolała jak nie wiem, Leżałem w swoim łóżku, co mnie zdziwiło,  Wstać powoli próbowałem, ale nie dałem rady, za bardzo mnie mdliło,  Rozejrzałem się dookoła, wyglądało jakby wichura tędy przeszła, Na podłodze leżały: ciuchy, telewizor, półki, a nawet krzesła.    Zawołałem swoich rodziców, z całych sił krzyczałem Nic, głucha cisza, raz jeszcze spróbowałem,  Ponownie nic, żadnej odpowiedzi,  Zastanawiałem się o co kurdę chodzi, Usłyszałem za drzwiami kroki, które nagle przyspieszyły, Dreszcze całe moje ciało wtedy przeszyły.    Ktoś raptownie otworzył drzwi, To był Konrad - mój przyjaciel bliski, Przez chwilę stał jak osłupiały,  Nie dowierzał, że mi oczy się jednak otwarły, Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i przytulił,  Powtarzał jak się cieszy, że jednak żyję i po chwili mnie puścił.    Podniósł jedno z leżących krzeseł i usiadł na nim,  Spytałem co tu się stało, kiedy odpowiedział byłem w szoku wielkim, Cały ten bałagan to ja zrobiłem, W jego oczach iskrę podekscytowania dostrzegłem, Kiedy leżałem nieprzytomny, wszystko wokół dosłownie latało, Moi rodzice nawet oberwali, jakby tego było mało...   Spróbowałem po raz kolejny wstać,  Konrad mnie powstrzymał, powiedział, że mam się nie ruszać,  Miał rację, omal nie zwymiotowałem,  Tak bardzo swoich rodziców zobaczyć chciałem,  Uspokajał mnie, że nic im nie jest - akurat gdzieś wyszli, Po około pięciu minutach faktycznie, do domu wrócili i do mojego pokoju przyszli...   Powiedzieli, że tydzień byłem nieprzytomny,  I byli pod wielkim wrażeniem, do czego jestem teraz zdolny, A ja byłem szczęśliwy, że ich mocno nie skrzywdziłem, Dosłownie wielkiego banana na twarzy miałem,  Chcieli bym się od teraz nauczył nad nowymi mocami panować,  I jak się w kryzysowych sytuacjach zachować...                                          ********     Minęło sześć miesięcy od tamtych wydarzeń,  Musiałem niestety dokonać wielu wyrzeczeń,  Żeby móc w miarę spokojnie żyć,  Chowam swoją twarz za maską - wiadomo - po to by tożsamość ukryć,  Stałem się miejscowym bohaterem, Z zabawnym wręcz charakterem.   Nauczyłem się panować nad swoimi nowymi mocami, Potrafię za pomocą myśli poruszać różnymi przedmiotami, W skrócie - posiadam zdolności telekinetyczne, Moje życie dzięki temu stało się na prawdę fantastyczne, Współpracuję teraz z policją, strażą, pogotowiem ratunkowym, I stałem się ich wsparciem zaufanym.                                   *******     W końcu nadszedł weekend, mogę kolejny trening rozpocząć, A po dwóch godzinach organizm mój musi odpocząć, Choć zabrzmi to śmiesznie,  To fizyczne najbardziej odczuwam zmęczenie,  Trenuję dzisiaj z tatą, będzie do mnie z pistoletu strzelać, A ja mam za pomocą myśli wszystkie kule zatrzymać.    Ale zanim to, chcę pójść do sklepu, Żeby nie na pusty żołądek robić "występu", Wychodzę zatem z domu, biorę ze sobą torbę,  No i jak ja to lubię zawsze mówić - "no to w drogę!", Mam ochotę na chipsy, colę i coś słodkiego, Typowe przekąski nastolatka przeciętnego.                                 ********     Idąc wolnym krokiem doszedłem na skrzyżowanie, Wydaje się być w miarę spokojnie,  Ptaki sobie śpiewają, słońce ładnie świeci,  Aż do życia pojawiają się chęci,  Dobrze jest sobie głowę czasami przewietrzyć, I dłużej na świeżym powietrzu pobyć.   Osiedlowy jest już w moim polu widzenia, Nagle ktoś wybiegł z niego bez ostrzeżenia,  Ekspedientka krzyczy - "złodziej, niech ktoś go zatrzyma!", To był dla mnie sygnał - schowam się w zaułku, przebiorę i się zacznie zadyma, Będąc szczerym, zawsze o tym marzyłem,  Jak z komiksów zostać superbohaterem...   Kostium zakładam w ekspresowym tempie,  Jest luźny, więc bez problemu przebiorę się wszędzie,  Mam ze sobą też deskę skateboardową, Dzięki czemu wyglądam jeszcze bardziej odjazdowo, No, ale dobra, dość już zbędnego gadania, Mam w końcu przestępcę do złapania!                                *********     Wściekłem się, skubaniec mi zwiał,  Od dobrego kwadransu go szukam - sprytny plan ucieczki miał,  Wszystkie ulice i alejki przeszukałem,  I jedynie Konrada na przystanku widziałem,  Muszę przekazać niestety źle wieści tej ekspedientce, Że nie udało mi się łupu oddać w jej ręce.                                  ********     Godzina osiemnasta właśnie wybiła,  Dzisiejsza sytuacja cały czas mi w głowie tkwiła,  Wyjątkowo słabo trening mi poszedł przez to, Czuję się jakbym upadł na samo dno, Nie mogę o tym zapomnieć,  Ani nawet sobie w twarz spojrzeć...   Mama mi mój ulubiony sernik z czekoladą przygotowała,  Doceniam to, że mnie pocieszyć chciała,  Ale no kurczę, ogromne wyrzuty sumienia miałem,  Ni to pić, ni to jeść ja nie chciałem,  Rozrysowałem sobie plan miasta i wszystkie możliwe drogi ucieczki, I według moich obserwacji, złodziej żeby mi umknąć musiałby być turboszybki...   Eureka! Że też wcześniej o tym nie pomyślałem,  Kanały - musiał tam na pewno zejść, a ich nie przeszukałem,  Tylko no właśnie, są one rozległe, mógł wyjść wszędzie,  Odnalezienie go, cóż, toć to misja ciężka będzie,  Ale się nie poddam, jakiś trop znajdę,  I może w końcu przestanę się postrzegać jako niedorajdę...                                 ********     A więc słuchajcie, wstawiam to jeszcze przed skończeniem tego byście ocenili, czy fabularnie wygląda to w miarę dobrze i czy budowa też jest w porządku. Piszę to od ponad miesiąca i jestem z tego dumny, natomiast chciałbym jednak mimo to się doradzić czy dobrze mi idzie :) historia ta powoli doniega ku końcowi   
    • Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

      Nawet bardzo średni. Zawiera standardowy zestaw: bez, maj, raj, polne kwiaty, miłość - czyli: ma być ładnie i romantycznie. Jeśli wiersz mówi o prawdziwym uczuciu, to szkoda, że nie pokazuje jego wyjątkowości, tylko małpuje znane już i oklepane motywy liryczne.
    • @Rafael Marius może się pojawią, gdy będzie cieplej. 
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...