Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)
mieliśmy parą być karaluchów
nawet gdy wojna ziemią zatrzęsie

choćby atomy rozpadły się z hukiem
miał dzień nie minąć nim krzykniesz: tęsknię

nadal nie wybuchł żaden z wulkanów
niepoliczone są dni wszechświata
a tona ciszy dźwięczy nam w uszach
pancerze nasze na miazgę zgniata
 
 
Edytowane przez error_erros (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Ja cały czas mam nadzieję, że to wszystko się jednak skończy atakiem zombie - i na to się przygotowuję :P

Dziękuję!

Opublikowano (edytowane)

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Karaluchy to takie kruche twardziele. Podobno są w stanie przetrwać kataklizmy, a jednocześnie łatwo je zdeptać. Może i obrzydliwe i prymitywne, ale za to jakie skuteczne ;>

Fakt, że nie przechodzisz obojętnie wobec wiersza, jest dla mnie w pełni zadowalający, dziękuję ;>

Edytowane przez error_erros (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Karaluchy to jeszcze luz. Najgorsze są te takie pasikoniki wielkie, latające. Nienawidzę, to chyba z samego dna piekła przylazło, cholerstwo. Siedzi sobie gdzieś na ścianie, nagle fruu, znika i pojawia się na Tobie. Koszmar.

Opublikowano

@Gosława Już to sobie wyobrażam. To co napiszę, to troszkę przekornie, a może i obrazoburczo ;)

Nie, no... starożytni przodkowie by błogosławili ten atak, zebrali, dozbierali jeszcze, wrzucili do gara, dodali to i tamto i na takim białku pożywną zupę ugotowali ;) Jeszcze jakiś zysk by z tego był. Ech, niepraktyczni...

Pozdrawiam :)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Na tyle, ile pamiętam biblię, to starożytni się raczej średnio cieszyli z szarańczy i innych takich xD

A tak BTW, to coś słyszałem, że jest w planach zalegalizowanie w Polsce jakiegoś robactwa jako produktu spożywczego :P

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

"Pani kochana, te muchy to świeżutkie, jeszcze godzinę temu na gównie siedziały" :P

Opublikowano (edytowane)

@error_erros

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Akurat szarańcza pożre wszystko, kiedy spadnie w stadzie. Z drugiej strony, czego już nie opisano akurat tam, sama jest bardzo pożywna. Przez tysiąclecia, w różnych rejonach świata, na przykład duże owady stanowiły pokarm. To nic nowego. Jeśli mnie pamięć nie myli nawet dziś w Azji i na przykład w Meksyku jakieś chrząszcze parzy się wrzątkiem i zjada Podobno to przysmak... hmmm.... I to na rynku, więc nie tak daleko od tego ;)

 

Tego akurat nie słyszałam :)

Edytowane przez corival (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Fajny tekst. Karaluch może przeżyć podobno 8-9 dni bez głowy, a później zdycha z głodu. Niezbyt to w sumie dobrze świadczy o jego inteligencji ;)

Dwie uwagi techniczne. Primo - chyba powinno być dźwięczy. Secundo - czy nie lepiej trzeci wers brzmiałby tak "choćby atomy rozpadły się z hukiem"?

Kładę pod rozwagę i pozdrawiam. F.K.

 

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Oczywiście, że powinno być. Dlaczego nikt wcześniej mi nie powiedział o literówce?!

 

Jak dla mnie to na jedno wychodzi. Ale skoro uważasz, że brzmi lepiej, to niech tak brzmi, nie ma problemu ;>

 

Dzięki wielkie!

Opublikowano

@error_erros

 

Ja się ze swoim zdaniem nie narzucam. To Twój tekst, ale wydaje mi się, że teraz brzmi zgrabniej. Czyż nie?

(Sprawdzić czy nie ks... pieniacz :)))

 

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • @Migrena, @Leszczym — dziękuję. Pozdrowienia zostawiam.
    • @W_ita_M.   O, hecą żrące lecą rżące - ho.  
    • Gdy wieczorna jesienna mgła, Wszystko wkoło z wolna spowiła, Tłumiąc nikły gasnącego dnia blask, Niczym opuszczona na świat zasłona,   W ponurą jesienną słotę, Na starym z czerwonej cegły kominie, Przysiadł szary zziębnięty gołąbek, Między skrzydełka wtulając główkę,   Wtem spomiędzy matowej mgły, Dostrzegł widok ponury, W dole przed jego maleńkimi oczkami, Z wolna się zarysowujący…   Do rozrzuconych szeroko po obiedzie resztek, Na przemarzniętej trawie, Zleciały się licznie kruki posępne, Bezpardonową wszczynając walkę,   Zimna mokra trawa, Pierwszym jesiennym szronem pokryta, Areną się stała zaciekłych walk, Licznego kruczego stada,   Liczne kości z sutego obiadu, Rozrzucone bezładnie na polu, Miały być bitewnym trofeum, Dla najsilniejszych z kruczego stada osobników,   Głośne rozjuszonych kruków krakanie, Niczym wściekłych barbarzyńców okrzyki wojenne, Po spowitym gęstą mgłą krajobrazie, Cichym niosło się echem,   Pomiędzy wielkimi kretowiskami, Podobnymi do okopów na polach bitewnych, Niczym żołnierze w bojach zaprawieni, Zawzięte kruki toczyły swe walki…   Zakrzywionym dziobem swym ostrym, Próbował kruk stary kość przepołowić, Przez drugiego młodego przepędzany, Próbującego wydrzeć mu zdobycz,   Usiłując brzuchy nasycić, By dotkliwy głód zaspokoić, Nie zaprzestając zaciekłej walki, Wciąż wytężały swój spryt,   Wydziobując w skupieniu zaschnięty szpik Z porozrzucanych na około kości, Usilnie wczepiały w nie swe pazury, By dzioby w ich wnętrzach zagłębić,   Połykając łapczywie Każdy znalezionego pożywienia kęs, Wkoło tylko rozglądały się bacznie, Rozeznając możliwe zagrożenie,   A najprzezorniejszy z kruków siedząc na gałęzi, Na łakome kąski spoglądając z góry, Nagły z powietrza szturm przypuścił, Naraz odpędzając kilka innych,   Te szeroko rozpostarły swe skrzydła, Natarcie jego próbując zatrzymać, Lecz daremną była ta próba, Zmuszone były ustąpić mu pola,   Widząc posępne te kruki, Wyrywające sobie wzajemnie zdobycz, Zmrużył oczy gołąbek skulony, Powiewem zimnego wiatru szturchnięty…   Wnet rzęsistego deszczu kurtyna, Spór pomiędzy kruczym stadem rozsądziła, Do rychłego szukania schronienia, Wszystkie bez wyjątku ptaki przymusiła,   Przed ulewnego deszczu strugami, Pierzchnęły wnet wszystkie posępne kruki, Chroniąc się pomiędzy krzewami, Bujnych drzew rozłożystymi gałęziami,   Ukrył się i gołąbek, Przed zimnym rzęsistym deszczem, Pod starego opuszczonego domu dachem, Przycupnąwszy cichutko w kącie.   A każda jesiennego deszczu kropla, Brudna, wstrętna i zimna, Dla maleńkiego suchej trawy źdźbła, Była niczym trzask bicza,   A deszczu kropel setki tysięcy Tworzące zwarte oddziały i zastępy, Wielki frontalny atak przypuściły, Na połacie zmarzniętej ziemi…   Patrząc tak zza szyby, Na pole zaciekłej między krukami bitwy, O jakże cenną dla nich zdobycz, Podłe z obiadu resztki,   Ponurym wieczorem jesiennym, Mgłą i deszczem zasnutym, Krzepiąc się łykiem z miodem herbaty, Próbując zebrać rozproszone swe myśli,   Z niewyspania półprzytomny, Przecierając dłonią klejące się oczy, Patrząc na ten krajobraz ponury, Takiej oto oddałem się refleksji…   Gdy widzę jak różni szemrani biznesmeni,  Zawzięcie walczą między sobą o wpływy, Dostrzegam jak bardzo w uporze swym ślepym, Posępnym tym krukom bywają podobni.   Gdy otyli szemrani biznesmeni, Przesiadując wieczorami w knajpach zadymionych, Paląc cygara i popijając whisky, Rozplanowują kolejne swe finansowe przekręty,   Niczym dla dzikiego ptactwa, Zalegająca w rowie cuchnąca padlina, Tak zwęszona tylko korupcji okazja, Staje się łupem dla mafijno-biznesowego półświatka,   Pobłyskiwanie sztucznych złotych zębów, Fałsz wylewnych uśmiechów, Towarzyszące zawieraniu szemranych umów, Przy ruskiej wódki kieliszku,   Często bywają zarzewiem, Biednienia lokalnych społeczeństw, Gdy szemrani biznesmeni nabijając swą kabzę, Skazują maluczkich na zubożenie…   Huczne wystawne bankiety, Gdzie alkohol leje się strumieniami, Dzwonią pełne wódki kieliszki, A z ochrypłych gardeł padają kolejne toasty,   Gdzie szalona zabawa niepodzielnie króluje I rozsadzają ściany z głośników decybele, Dzwonią szklane butelki w kredensie, A strumieniami leją się drogie alkohole,   Gdzie w ochrypłych gardłach przepastnych Lokalnych biznesmenów szemranych, Kieliszki pełne gorzałki Znikają jeden po drugim   Gdzie niezliczone sprośnie dowcipy, Padają okraszone rubasznymi przyśpiewkami, A pijaków podkrążone oczy i czerwone nosy, Tłumaczy ich bełkot łamliwy,   Często będące zwieńczeniem, Podpisania umowy wielomilionowej, Z lekceważonego prawa nagięciem, Gdzie łapówki główną odgrywają rolę,   Czasem tak bardzo bywają podobne, Posępnych kruków wieczornej uczcie, Gdzie wielki zatęchłego mięsa kęs, Wyrywają tylko osobniki najsilniejsze…   Na płynnych niejasnych pograniczach Biznesowego i mafijnego świata, Utarta między gangsterami hierarchia, Przypomina tę z kruczego stada,   Gdzie kolejny szemrany kontrakt, Niczym podły padliny ochłap, Jest jak w krwawej walce nagroda Dla osobnika o najprymitywniejszych instynktach…   I ten wielki świat nowoczesnością pijany, Do ubogich odwrócony plecami, Gdzie tylko silne osobniki, Wyrywają najlepsze kęsy,   Czasem tak bardzo przypomina, Pomimo upływu tysięcy lat, Wielką ucztę dzikiego ptactwa, Na truchle dzikiego zwierza…  

      Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

    • I nagłówki, a laik; wół gani.    
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...