Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Rekomendowane odpowiedzi

Opublikowano (edytowane)

/ z niepełnego cyklu /

 

 

Tysiąc myśli uderza mnie strzałami w potylicę
powodując kaca od ciągłego pisania w pionie

 

/ wszyscy jesteśmy pionowi, nieprawdaż? /

 

Ośmieliłem się dziś poznać siebie w poziomie
moje czarownice ułożą ciało - odpocznę i usnę
jak Królewna Śnieżka będąca w takiej formie
nie oczekuję pocałunków ust wręcz przeciwnie

 

oddając Wam swe myśli w wymieszane żwiry
płynące w inercji pod prąd w Kolorado rzece
dostąpię zaszczytu na pohybel Matce Naturze
zasiadania wśród kamieni: z nimi moje szmiry

Przywołały poszukiwacza w spokojnym nurcie
zanurzał i przesiewał częstokroć masy myśli
sitem i częstym płukaniem wód rzeki na dnie
odnalazł mnie - w końcu Nasz molibden świeci

 

Teraz ukażę się tobie przezroczystym warkoczem
nad poziomem rzeki i magiczne słowa wypowiem:

 

Wiol pömnuria ilian, wiol ono - O nuanen dautr abr deloi
Letta orya thorna! nen ono weohnataí medh solus un thringa
un fortha onr fëon var - Wiol allr sjon

/ tłumaczenie /

 

Dla mego szczęścia, Dla ciebie - o piękna córo Ziemi
Zatrzymaj te strzały! Jak to byś czyniła w słońcu i w deszczu
wydaj z siebie wiosenny kwiat - by wszyscy go ujrzeli.

 

 

Edytowane przez Nefretete (wyświetl historię edycji)
Opublikowano

@Nefretete oż kurka, moje klimaty! no pewnie, że wiem!!!! jedno z zadań do przerobienia (na naszej pięknej Gai) dla obecnej cywilizacji to między innymi właśnie synchronizacja obu tych elementów - zarówno w sobie samym jak i na poziomie relacji damsko-męskich. i polaryzacja biegunów wszelakich zresztą też ;)

Opublikowano

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

tak jest ;) i wszyscy drgamy wspólnie zawieszeni na promieniu Kosmicznego wydechu, który dał życie :) tak sobie czasem myślę, że ekspansja kosmosu o której się mówi jest niczym innym jak wydechem Źródła ... skoro każdy organizm oddycha to Wszechświat też ... tylko się nieco mózg przegrzewa jak człek zacznie to kontemplować i poddawać intelektualnej obróbce —> całe „stworzenie” (nam jawiące się wręcz jako nieskończoność) jest dla Rdzenia zaledwie oddechem ....

Zaloguj się, aby zobaczyć zawartość.

Opublikowano (edytowane)

No widzisz; to się rozumiemy całkowicie -:)  W tym narzeczu jest ten cykl wierszy, który tkam. Na zasadzie - dziękuję, że mnie oświeciłaś (eś )

Popatrz na inteligencję - jako słownikowe pojęcie -  ona jest adaptacją naszego postrzegania, analizowania; przez co wszystko staje się obiektywne. Istny teatr.

/ Oczywiście, nikomu tu, z wszechobecnych nie ubliżam - to tylko moje gadanie  /

To wszystko jest zewnętrzne; a drzwi istnieją do wewnątrz. Kluczyk tylko my mamy. Subiektywizm daleki jest od obiektywizmu. Zawsze się gryzły.  Popatrz nań! Choćby pola morfogenetyczne, które wsród szpaków idealnie korelują z czymś; co dla nas, może być tylko podziwem. To coś, to natura i kosmos. Więc moje pytanie, do którego momentu, mieliśmy z nią kontakt?

Inteligencja nigdy nie będzie wrodzona; za to instynkt samozachowawczy, czy intuicja, zawsze będzie się zmieniać!

W myśl tego: ludzkie życie to  strumień przeżyć i doświadczeń - tylko ci podpowiem, co mam na myśli.

To jest światek nieprzewidywalny, nieokiełznany, dynamiczny. W nim nie ma celu, jedynie sam w sobie, jest trwaniem i tworzeniem. Czy to więzienie? , bo też się nad tym zastanawiałem. Dla jednych: nim będzie, dla innych nie -:)

Statycznie ujmując, ludzie się czegoś boją....

 

Pozdrowionka dla Ciebie

 

 

 

 

 

 

 

Edytowane przez Nefretete (wyświetl historię edycji)
  • 3 tygodnie później...

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


  • Zarejestruj się. To bardzo proste!

    Dzięki rejestracji zyskasz możliwość komentowania i dodawania własnych utworów.

  • Ostatnio dodane

  • Ostatnie komentarze

    • Jo, hałda - jęzor, jak łopata: połkaj. Rozę jadł, ahoj!            
    • Musi lec z celi sum.               Kasia i sak.    
    • nie boje się miłości uwielbiam ją bo pomaga zrozumieć uśmiech i płacz   nie boje się miłości będę ją kraść tym którzy jej nie rozumieją   nie boje się miłości bo jest jak baśń która zawsze ze złem wygrywa   nie boje się jej bo  jest światłem które noce upiększa   nie boje się gdyż nauczyła mnie zrozumieć to co w sercu się tli.  
    • Wszystko co im powiedziano, przyjęli że to nie prawda, nie wiedzieli i bez krytycznie to powtarzali    Robili wszystko co im kazano, nie przypuszczali że robią źle Chodzili tymi samymi drogami Co wielki autorytet    A kiedy on dał znak Bez zastanowienia podążali za nim  Wierzyli że idą w imę chwały  więc swoje życie w ofierze za niego dawali I nigdy się nie przekonali że nie podszepnie umarli    Teraz leżą w grobach  puste, zimne twarze  Nie jako bochaterowie, nie jako zbrodnie ale jak marionetki nie świadome niczego  nie są wspominani i nigdy nie będą
    • Idą - choć nikt ich nie woła. W kieszeniach mają wersy, które uciekły im z rąk jak szczury z tonącej metafory. Robią miny poważne, choć słowa mają z waty, a każde zdanie składa się jak łóżko polowe po nietrzeźwej wojnie z samym sobą. Przystają na rogach własnej niepewności: „może napiszemy o świetle?” - pytają, po czym kręcą głowami, bo światło za jasne, a cień za ciemny. Więc stoją w półmroku - idealnym dla niezdecydowanych, tych, co wciąż stroją instrumenty, ale nigdy nie grają melodii. Każdy z nich niesie w plecaku niedokończony wiersz o „poszukiwaniu siebie” - taki, którego nie przeczyta nawet pies, bo pies ma godność i węch do rzeczy skończonych. A między kartkami plecaka czai się ich własny strach - taki, co syczy jak kot wyrzucony z metafory za brak talentu, i drapie, gdy ktoś próbuje napisać prawdę. A jednak idą - zamaszyści jak prorocy własnych pomyłek. Śmieszni, bo chcą pisać o ogniach, lecz boją się zapałki. Groteskowi, bo robią krok w przód i natychmiast krok w bok, jakby tańczyli z losem, który wcale nie przyszedł na bal. I gdy już, już mają ten WIELKI wers (ten, który miał ich ocalić), nagle - bach - wpada im do głowy wątpliwość o smaku marginesu, i cały świat rozsypuje się jak źle sklejona metafora o świcie. Bezradni wsłuchują się w ciszę - tę samą, która niczego nie obiecuje, bo jest lustrem tak krzywym, że odbija tylko to, czego w sobie nie chcą widzieć. Próbują jeszcze raz, z nową odwagą - i znów odkrywają, że wena, ich półetatowa bogini, rzuca natchnienie jak handlarka ryb: byle jak, byle gdzie, byle sprzedać złudzenie. A oni łapią to w locie, jakby to było złoto, choć najczęściej jest to mokra gazetka z wczorajszą pogodą. Tak sobie tuptają, armię poetów udając - każdy chciałby być meteorem, a kończy jako iskra o krótkim oddechu. A może i dobrze - bo w tej ich śmiesznej, roztrzepanej tułaczce jest coś niezwykle ludzkiego: pragnienie, by wreszcie złapać słowo, które nie ucieknie. Bo słowo, które dogonisz, pierwsze cię ugryzie - żebyś wiedział, że było żywe.            
  • Najczęściej komentowane

×
×
  • Dodaj nową pozycję...