Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bez tytułu


Rekomendowane odpowiedzi

Bez tytułu

 

           Słabe. To po prostu było po prostu słabe. Mówię jak jest – prosto z mostu. Bieda Panie, bieda, bida z nędzą że ho ho. Kiepskie i przydługie zdania lub zdania przykrótkie. Rytmu za grosz. Mało rymu. Fabuła taka zupełnie taka sobie. Sens bezsensowny w dużej, a może nawet przeważającej mierze. Przekaz bardzo wątpliwy, albo w ogóle brak przekazu przy wyraźnej dążności autora żeby przekaz jednak tam był. Dłużyzny. Luki logiczne. Braki ideologiczne. Błędy merytoryczne, że aż bolą zęby od zgrzytania. Nieprawdopodobne psychologicznie postaci. Brak suspensu i wartkiej akcji. Wszystko patetyczne, przesadne i zbyt dosłowne. Literacka naiwność, że aż strach. Upiorna wręcz nieumiejętność posługiwania się językiem ojczystym. Toporność w każdym akapicie niczym wystająca słoma z przydużych butów. Słowem kicha, banał i szmira. Ktoś powie, że wręcz dno. Gromkie epitety aż same cisną się na usta. Współczuję. Współczuję z całego serca, które być może nawet, choć nie jestem tego wcale aż tak pewien, posiadam. Zacznijmy jednak tę historię od początku, bo wszystko przecież gdzieś się zaczyna, nie dostrzegając wcale z początku końca. Zresztą są tacy, którzy nie bez racji twierdzą, że tu w ogóle, wcale a wcale, zupełnie nie ma końca. Przypuszczam podobnie, bowiem twierdzę, że tu nic, nigdy i nigdzie się nie kończy. Byle tylko wena nie odeszła, ale ona lubi się tutaj panoszyć. Skądinąd niezła jest jędza z tej weny. Są ludzie, są problemy, są emocje, są lęki, są spory – jest wena. To po prostu jest proste. Zresztą – prawdę mówiąc – o wenę jestem w miarę spokojny – jak o nic innego. Wszystkich nas ponosi.

          On. Megaloman i mitoman. Jego przekonaniami na temat co to nie ja i co to ja kiedy nie zrobiłem ładnych kilka osób można by obdzielić. W zasadzie to było zabawne, aczkolwiek momentami stawało się przykre. Spotykałem się z nim i rozmawiałem oraz miałem niezły z tego ubaw. Przyznaję. Bez wątpienia to ciekawa i intrygująca osobowość człowieka, któremu ciągle coś się wydaje. I ciągle coś nowego i ciągle co innego. Kurde, prawdę mówiąc ceniłem sobie te nasze spotkania, bo ciągle coś. Ciągle co to nie ja, ciągle to i tamto, ciągle wiem, ciągle odpowiadam, ciągle opowiadam, ciągle mam rację i tak dalej i dalej. Osobiście mnie to fascynowało, ale przyglądałem mu się trochę z daleka. Trochę ze zbyt daleka, co poradzić. Takie czasy. Moje sprawy. Moja praca. Moi znajomi. Moi przyjaciele. Moja rodzina. Moje opowiadanie. Zresztą opowiem Wam kilka historii, aby dopełnić obrazu. Czy to wena ode mnie tego wymaga, czy dziennikarskie zaciekawienie, czy chęć wyjaśnienia świata, czy pragnienie odpowiedzi na pytania, czy ambicja bycia dobrym i spostrzegawczym – tego nie wiem. Robię to po coś (nie do końca wiem po co), dla kogoś (nie bardzo wiem dla kogo) i dla siebie (tutaj pewnik). Taki jestem. Opowiadam historie, bo od tego jestem. Słowem od lat bywam pisarzem. Tutaj nic się nie zmienia. Mówią o mnie trzeciorzędny artysta i mają rację. Albo inaczej – mieli ją do czasu, ale nie uprzedzajmy wypadków. Poszedł mit w świat.

          Nasza znajomość zaczęła się niewinnie. On był bliskim znajomym mojej koleżanki z tzw. reala, przyjemnej i sensownej Ani. Ania nas poznała i po czasie domyślam się, że uczyniła to dlatego, że bardzo chciała Jemu i im pomóc. Poszliśmy do pubu na kawę i powymienialiśmy się doświadczeniami. Już wtedy dużo opowiadał i znacznie mniej słuchał, ale jego relacje były ciekawe, a nie znaliśmy się do tego stopnia żeby móc cokolwiek o sobie powiedzieć, czy nawzajem się oceniać. Zresztą szczerze mówiąc wyraziłem się nieprecyzyjnie, bo przecież już wtedy się ocenialiśmy, ale obaj zdawaliśmy sobie sprawę z faktu, że nasze oceny są pobieżne. Było zdecydowanie za wcześnie na wyciąganie jakichkolwiek wniosków. No nic, pogadaliśmy i wymieniliśmy się telefonami, po czym On poprosił o maila, na który coś – nie mówił co – mi wyśle. Z natury jestem ciekawy więc podałem mu numer telefonu i adres mailowy. Jakież było moje zdziwienie gdy otwieram codziennego maila, a tam „to coś” od niego. Napisał, że to wiersz. Rany, ja nie wiem, czy to tekścicho w ogóle można nazwać wierszem. Przesłał mi parę dziwnych i kompletnie nieskładnych oraz kostropatych wersów bez rymu i składu, nierównych i napisanych totalnie na odpierdol. Żeby to chociaż dłuższe było, to może bym się czegoś doszukał albo cokolwiek wywnioskował. Ale nie, bo i po co. I poprosił mnie o opinię co ja o tym sądzę. Zdębiałem przed komputerem. Co to kurwa w ogóle jest pomyślałem sobie, bo tekst był tak nieumiejętny, że prawdę mówiąc nie wiedziałem o czym to w ogóle jest. Z początku wiersz szybko ulotnił się z mojej głowy. Cóż, pomyślałem, że On nie jest najlepszym poetą, odpowiedziałem mu mailowo dwuznacznie i zaraz o tym zapomniałem. A tu masz. On dzwoni i twierdzi, że wpadł na genialny pomysł wiersza, że to wszystko tak i tak i tak należy interpretować, że tutaj i tutaj i tutaj wyrafinowany zabieg stylistyczny, że, że i że... Słuchałem jak oniemiały jego telefonicznego wywodu i prawdę mówiąc nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać. Po zastanowieniu wybrałem to pierwsze. Ten niby wiersz urósł do rangi symbolu, a ja mu odpowiadałem - że tak, że oczywiście, że rozumiem, że wspaniały podmiot liryczny, że subtelna i arcyciekawa gra słów, że fantastyczna sprawa i że naprawdę nie wiem jak On mógł to tak niebywale i wyjątkowo napisać. Śmiałem się przy tym do łez, ale zachowałem poważny ton głosu. Pilnowałem pozorów zrozumienia. A on nawijał, nawijał, nawijał... nawinął. Ha, pomyślałem, zdrowo nakręcony facet, jakież to w istocie cudowne zjawisko natury. Nasza telefoniczna rozmowa zajęła nam czterdzieści trzy minuty, z czego czterdzieści minut to Jego monolog na temat niesamowitych uroków wiersza, który właśnie napisał i właśnie mi przesłał. Piękna sprawa. Niezapomniane przeżycie. Niby nic, a jednak coś. Po rozłączeniu rozmowy byłem wprost urzeczony i bynajmniej nie wierszem, którego w tej chwili nawet w zarysie nie jestem w stanie przytoczyć, ale Jego przemową. Zbierałem szczękę z podłogi jakbym szukał gdzieś koparki. Zamurowało mnie. Spadłem z krzesła. A to nie jest wcale koniec historii z wierszem. Tym wierszem.

         Po mniej więcej tygodniu tygodniu znowu się spotkaliśmy. Byłem doprawdy ciekawy tego spotkania, bowiem cały czas kołatały się w mojej głowie wspomnienia związane z wierszem. I faktycznie znów rozmawialiśmy o Jego wierszu. Tym wierszu. Próbowałem do rozmowy przemycić swój tekst, jakieś opowiadanie, czy pisarskie przemyślenia, ale nie wyszło mi to specjalnie dobrze. Znów On perorował, że popatrz jak to tutaj jest napisane, że jak to dobrze odzwierciedla rzeczywistość, że wiersz jest bardzo na czasie i z całą pewnością jest absolutnie modny. Nie jestem jakąś wielką łajzą i choć traktowałem w miarę poważnie wszystko co On mówi, próbowałem mu racjonalnie wytłumaczyć, że to wcale nie jest najlepszy wiersz oraz że to nie ósmy cud świata. Moja wyważona i delikatna krytyka w ogóle nie znalazła zrozumienia. Przepadła. Została nierozpoznana. Powiedzieć, że On był dumny z napisanego przez siebie wiersza to tak jak nic nie powiedzieć. Mówił, mówił, mówił, a ja słuchałem, słuchałem, słuchałem i zacząłem odnosić wrażenie, że my w ogóle rozmawiamy o zupełnie innym tekście. Że debatujemy nad jakimś ważnym zamierzeniem, które jeszcze się nie ziściło, ale dopiero zaczęło kiełkować w głowie. Jego głowie. To moje wrażenie z tamtego dnia okazało się poniekąd słuszne, ale nie uprzedzajmy wypadków. Na razie omawialiśmy wiersz, dopatrując się w tych kilku nonsensownych wersach jakiejś nadzwyczajnej wartości. Prawdę mówiąc w wolnych chwilach trochę piszę i to spotkanie cokolwiek mnie zaintrygowało. Byłem zachwycony Jego postawą, która przypominała ciężką i żmudną pracę akwizytora dysponującego jakimś kompletnym bublem, który musi za wszelką cenę sprzedać i w tym celu wychwala produkt wątpliwej jakości pod niebiosa. Może przesadzam? Padło multum argumentów, które całkowicie przesłoniły mocno wątpliwą jakość ala wiersza. Po czasie stwierdzam, że gdybym wtedy miał przy sobie luźną stówę, to kupiłbym od Niego ten wiersz, co być może przerwało by krąg nieporozumień. Ale nie miałem, a co gorsza taki pomysł rozwiązania tej w istocie kłopotliwej sytuacji nawet nie przyszedł mi do głowy. A szkoda. Dodam tylko, że wobec Jego upartości i nieustępliwości, o czym zdążyłem już się przekonać, wcale nie jestem pewien, czy ten pomysł byłby jakimkolwiek rozwiązaniem. Wiem jednak jedno, a mianowicie że dobre pomysły często przychodzą ciut za późno – nie raz i nie dwa przekonałem się o tym na własnej skórze. W swoich opowiadaniach nie bez podstaw często wspominam o tym fakcie. Gadaliśmy w pełnym przejęciu i zaangażowaniu dobre dwie godziny, przy czym znamienne jest to, że o Ani to On w ogóle nawet się nie zająknął, a przecież wypadałoby coś powiedzieć, skoro obaj Ją znamy i szanujemy. Na koniec odprowadził mnie do mojego domu z wierszem na ustach. Tym wierszem. Żegnając się ze mną cytował jego fragmenty, a przecież - o ile dobrze pamiętam - ten wiersz w ogóle nie traktował o samotności, rozstaniu, czy pożegnaniu. Trzeba też przyznać, że gdybym sam nie usiłował pisać to nasze dwa spotkania i rozmowę telefoniczną traktowałbym zupełnie inaczej. Zapewne uznałbym Go za niegodnego znajomości i poszedłbym własną drogą. On jednak trafił na podatny grunt, z czego chyba nawet sam do końca nie zdawał sobie sprawy. Ponadto ja jestem z tych, co lubią czytać i czytają, a to zmienia, bowiem diametralnie przebudowuje płaszczyzny postrzegania, rozumowania i odczuwania. Słowem nie byłem w stanie od tak zwyczajnie Go zbyć. Zresztą pisanie i czytanie jako jeden z nadzwyczajnych wyrazów kultury i sztuki kruszą bez mała wszystkie zastane schematy. Jest to czymś nieuniknionym i od tego nie sposób uciec. A to nie jest wcale koniec historii z wierszem. Tym wierszem. Zostańcie z nami.

          Jest późny jesienny wieczór dnia niewiele znaczącego. Śmiało, a może strachliwie przeszedłem obok wrażeń, znaczeń, zdarzeń i wydarzeń. Widział tu kto fakt? Czy w ogóle w przyrodzie występuje takie zjawisko natury jak bezsporny fakt? Ległem na łóżku z książką ważnego autora pod ręką. I czytam. I wyobraźni nie dowierzam, że ów autor przeszło dwieście lat temu opisał wszystko to, co obserwuję na co dzień dzisiaj. Kołdra w trzy do czwartej, pomięta poducha, poplamiona narzuta, a ja czytam i czytam i czytam i robię to tak intensywnie, że nawet przez głowę mi nie przechodzi zaśnięcie. Przekładam stronicę po stronicy i chłonę zmyślone wydarzenia, jakby świat w około w ogóle nie istniał. Ten dzień podobnie jak cały tydzień niewiele dla mnie znaczył, a poza lekturą jedyne odczucia jakie pamiętam to wszechogarniająca obojętność na ten dziwaczny natłok spraw rozmaitych. I tylko lektura tego autora pozwala mi się przez moment zapomnieć. Wtem dzwoni telefon od Niego. Na aparacie telefonicznym widnieje godzina grubo po dwudziestej trzeciej. Myślę i myślę i odbieram, bo nie mam na razie żadnych powodów żeby od Niego nie odbierać. On oznajmia kategorycznym głosem - wysłałem. Zaraz, zaraz mówię Mu - co i gdzie wysłałeś, bo nie nadążam. A on, że wysłał wiersz na konkursy literackie. Zaniemówiłem, a w moje drogi myślenia zaczęło się wkradać niedowierzanie. Pytam – jaki konkurs? A on mi na to odpowiada - spójrz na maila - i zdawkowo, szybko i bez zbędnych wyjaśnień rozłączył się. No nic. Sięgam po pocztę elektroniczną telefonu i faktycznie jest mail, a właściwie kilkanaście przekierowań innych maili do poważnych instytucji literackich ze zgłoszeniami wiersza na przeliczne konkursy. Rany, On wynalazł z piętnaście konkursów tego rodzaju i wszędzie wysłał wiersz. Ten wiersz. Dobre, co nie? Nazwijmy rzecz po imieniu On przesłał ten tandetny i bzdurny wiersz na piętnaście ważnych konkursów literackich bez cienia wyjaśnień. Powiedzieć, że tego wieczora On mnie zaskoczył to tak jak nic nie powiedzieć. Padłem przy telefonie. Tym razem mnie rozbroił do tego stopnia, że stanu swoich uczuć tamtego wieczora nie umiem racjonalnie nazwać. Była to jakaś osobliwa mieszanka pożałowania, zazdrości, zaskoczenia, podziwu, żałości, zauroczenia i zafascynowania. Nie jestem pewien, czy przypadkiem nie pojawiły się też pierwsze symptomy wyrzutów sumienia, że niechcący przyczyniłem się do tej niecodziennej sytuacji. Jest niewiele rzeczy, których w tych dziwnych czasach jestem pewien, ale byłem przekonany, że ten wiersz nie ma potencjału żeby wygrać którykolwiek z tych konkursów. Zresztą zrobiłbym to inaczej. Po prostu nagrałbym na dyktafon całe nasze poprzednie spotkanie, podczas którego On tak usilnie przekonywał do niebywałej - Jego zdaniem - wartości wiersza i przesłałbym to nagranie jako załącznik. Długo próbowałem dociec co on sobie w ogóle myśli z tym wierszem, ale nie byłem w stanie znaleźć łatwych odpowiedzi. Trzeba też uczciwie przyznać, że tamtego wieczora to zdarzenie wybiło mnie z rytmu i przez długie godziny nie mogłem zasnąć. Może o to właśnie w sztuce chodzi? Żeby bez przerwy odbiorcę wytrącać z równowagi? Aby nieustannie zaskakiwać? W końcu zasnąłem i no masz przyśnił mi się koszmar.

          W normalnych okolicznościach przyrody sprawę z tym wierszem można by było skwitować w słowach i to by było na tyle. Z czasem przecież zdążyliśmy się przekonać, że wiersz nie znalazł żadnego uznania wśród szanownych gremiów środowisk literackich. Wyszło zatem na moje, że zwyczajnie wiersz nie miał potencjału, aby to uczynić. Nie mógł spotkać się ze zrozumieniem, bo sam w sobie był przecież niezrozumiały. Zwyczajowo taka sytuacja powinna zmienić Jego nastawienie i spowodować, że On zajmie się czymś innym. W naszych rozmowach Ania w dalszym ciągu była zupełnie nieobecna. A przecież wypadałoby poświęcić Jej trochę uwagi, bo to naprawdę jest fajna dziewczyna. Ten wiersz też z czasem zszedł na dalszy plan, ale trochę rozmawialiśmy o pisaniu. Dałem Mu kilka wskazówek, sprzedałem parę refleksji, mniej więcej wyjaśniłem temat, co ja rozumiem przez pisanie. On był rzecz jasna zawiedziony, ale nie dawał jakoś specjalnie tego po sobie poznać. Dlatego pewnego smętnego wieczora znów bardzo mnie zaskoczył. Tym razem pozytywnie. Otóż wysłał mi na maila swój drugi wiersz. Kurde, w moim przekonaniu to był cudowny wiersz traktujący generalnie o zawiedzionych uczuciach i nieodwzajemnionych emocjach. Powtarzam, to było naprawdę dobre. Świetne, rzetelne i dopracowane rymy, niesamowite i trafiające do serca zwrotki, niewybrakowany minimalizm, a wszystko to gwarantowało miłośnikowi czytania cały zestaw odczuć bogaty w niesamowite wyrażenia i doświadczenia. Dużo i długo można by o tym mówić. Według mojej subiektywnej oceny On napisał bez mała majstersztyk. To wszystko w tym wierszu grało oraz było dokładnie tak poukładane, jak wiersz powinien wyglądać. Słowa klarowne, dopasowane naprawdę i ładne. Świetne związki między słowami oraz spostrzegawcze, niesamowite i skrupulatne odzwierciedlenie emocji. Wysublimowany tekst niezwyczajnie płynął, tak jak płynąć powinien. Nadążał za niuansami oraz modą i imponował wyrafinowaniem. I znów On zaserwował rollercoaster uczuć, bo przecież tym razem kompletnie trafił w mój gust, a co za tym idzie postawiłem sobie za zadanie pochwalić go najlepiej jak potrafiłem. Co ja sobie wtedy myślałem? Po prostu nie mogłem wyjść z podziwu, bo to był dopiero Jego drugi wiersz. Nie piąty, nie dziesiąty, nie piętnasty, ale doprawdy dopiero drugi. On znów mnie rozbroił i wprawił w osłupienie. Takiej osobowości to ja nigdy wcześniej nie widziałem, a przecież na każdym kroku spotykam przeróżne postaci odmiennych charakterów. Oczywiście rozumiem, że krytyczne uwagi, czy nierozpoznanie pierwszego wiersza wziął sobie do serca, ale w tak nieprawdopodobny i odważny sposób wyjść zarzutom naprzeciw? Wziąć od tak usiąść gdzieś w biurkowym zakamarku i tak od tak napisać niemalże arcydzieło, czy jak to się ostatnio mawia mistrzostwo świata? Istotnie w ogóle początkowo nie dowierzałem, że ten drugi wiersz jest Jego. Posądzałem wręcz Go o grubą niecnotę posłużenia się jakimś obcym, choć gustownie wybranym dziełem. Sprawdziłem to jednak w rozmowie i przekonałem się, że tak, że i owszem On to właśnie napisał. Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, czy On napisał ten drugi wiersz sercem, urażoną dumą, nieprzejednaną ambicją, pragnieniem sławy, czy jakąś nieprawdopodobną chęcią zmiany swojego otoczenia, czy tym wszystkim po trochu, ale fakt jest faktem. Po raz kolejny udało Mu się mnie racjonalistę i osobę z gruntu zdroworozsądkową wytrącić z równowagi. Tym razem zrobił to jednak inaczej. Miałem kompletny mętlik w głowie i nie było mi wcale do śmiechu. Padł wspaniały wiersz, a ja jedyne co mogłem uczynić to Go chwalić, podziwiać i wspierać. Tak też uczyniłem, ale znów sprawy przybrały zupełnie nieoczekiwany obrót, o czym za chwilę.

        Najpierw ułożyłem sobie w głowie plan, bo jestem osobą z gruntu uporządkowaną, rozsądną, dobrze zorganizowaną i lubię doprowadzić sprawy do końca. Opracowałem więc pewien szablon rozmowy, żeby skłonić Go do opublikowania drugiego wiersza. Sytuacje lubią się powtarzać dlatego spodziewałem się, że znów któregoś dnia, zapewne późną porą zadzwoni do mnie i zacznie tłumaczyć czego to On właśnie nie napisał. Dlatego tym razem postanowiłem przygotować się do tej rozmowy, a na kartce formatu A4 wypisałem wszystkie argumenty, które miały świadczyć, że On napisał fantastyczny wiersz i powinien go zaprezentować szerszej publiczności. Zresztą napracowałem się nad tym jak mało kto, ale moim zdaniem gra była warta świeczki. Musiałem go za wszelką cenę podbudować i utwierdzić w przekonaniu, skądinąd słusznym, że On potrafi pisać świetne wiersze. Przy czym w moim uzasadnieniu nie było ani krzty ułudy, czy kłamstwa, bo przecież ten drugi wiersz był bez najmniejszej wątpliwości naprawdę dobry. Wszystko przemawiało za tym, że misja będzie łatwa, a jedyne co mi pozostało to spokojnie czekać na Jego telefon. Tymczasem nie mogłem się tego połączenia doczekać. Czekałem na ten ważny telefon rano, czekałem w południe, czekałem wieczorem, a nawet czekałem do późnego wieczora, zaczytując się w międzyczasie jakąś ważną książką, której tytułu w tej chwili nie pamiętam. I nic. On tym razem w ogóle do mnie nie zadzwonił, a przecież miał tak uczynić. On znów mnie wprawił w osłupienie, a jedyne co mi pozostało to poprosić go o spotkanie. W końcu przystał na moją propozycję wyjścia na miasto, ale czułem, że muszę Go do tego namawiać. Są takie osoby, że im bardziej je poznajesz, tym bardziej dają Ci do zrozumienia, że w ogóle ich nie znasz, nie rozumiesz, nie jesteś pewien i naprawdę coraz bardziej nie wiesz czego się możesz po nich spodziewać. Z całą pewnością On zaliczał się do takiej grupy osób, których poczynania jest bardzo trudno zrozumieć i przewidzieć. Spodziewałem się telefonu – nie zadzwonił, spodziewałem się, że będzie bardzo chciał się od razu spotkać, a wyglądało na to, że wcale nie miał takiej ochoty, spodziewałem się entuzjazmu i przejęcia, a natrafiłem na marazm i zniechęcenie. I znów On wybił mnie z rytmu do tego stopnia, że nie mogłem się skupić i nie wiedziałem co mam w ogóle myśleć. Dążyłem do określonego celu bowiem chciałem go przekonać do tego, aby podzielił się z czytelnikami swoim drugim wierszem, ale okazało się, że jest to znacznie trudniejsze niż z początku mi się wydawało. Fakty są jednak takie, że nie lubię dawać za wygraną, a poddać to ja się mogę tylko w ostateczności. Wszystko to oznacza, że byłem bardzo ciekaw naszego następnego spotkania i czułem coś w rodzaju nerwowego podekscytowania. Miałem określone zadanie i musiałem je wykonać najlepiej jak potrafię. A może On tym swoim drugim wierszem właśnie trafił dokładnie w moją potrzebę bycia pomocnym w realizacji określonych, ważnych zadań? Nie wiem, ale zaczynałem mieć wrażenie, że tak w istocie było. Jednego nie mogę Mu odmówić, odkąd go poznałem On nieustannie prowokował mnie do rozumienia i myślenia. Może po prostu o to w tym wszystkim chodzi?

           W końcu spotkaliśmy się nad pienistym piwem jednej z knajp. Zdrówko, zdrówko. I cisza. On zapadł się w sobie i nie był skłonny wykrztusić z siebie ani jednego zdania. Mówię do niego słuchaj napisałeś świetny wiersz, a on spojrzał na mnie tylko tymi swoimi jakby niewidzącymi oczami, wzruszył ramionami, nic nie powiedział i sięgnął po łyk piwa, przy czym się znacząco skrzywił. Nie wzruszony pytam dalej – no to co wysyłamy wiersz na konkurs? A on nic, co jak co, ale entuzjazmu to nie było po nim widać wcale a wcale. Mówię do niego, słuchaj a może wiersz umieścilibyśmy gdzieś w internecie? Znów na mnie spojrzał spod oka, głęboko westchnął i łyknął portera. Dobrze, słuchaj, powiedz mi proszę o czym jest ten wiersz i jakie były okoliczności jego powstania? A on odpowiedział, że w sumie to o niczym, a okoliczności były zwyczajne. Pytałem niestrudzony tak po prostu zwyczajne? A on mi na to, że tak zwyczajne, że usiadłem i napisałem i już. Dalej pytam jak dużo czasu poświęciłeś na napisanie tego wiersza? A on mi na to, że niewiele, a ile dokładnie to nie pamięta. I tak dalej i dalej. Muszę przyznać, że tego dnia w ogóle nie mogliśmy się dogadać. Siedzieliśmy osowiale w knajpie prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiając, a najwięcej uwagi poświęcaliśmy pstrokatym podstawkom pod szklanki. Najprawdopodobniej piwo nam w ogóle nie smakowało. Jestem zdania, że chwile milczenia sprzyjają budowaniu relacji, ale w tym przypadku tak nie było, bo ja akurat wówczas chciałem bardzo dużo rozmawiać. Z każdą minutą coraz bardziej odbijałem się od ściany Jego obojętności. Po pewnym czasie próbowałem jakoś zmienić temat i porozmawiać o polityce, ale moje zamierzenia również spaliły na panewce. Powiedzieć, że musiałem go bez przerwy ciągnąć za język to tak jak nic nie powiedzieć. Po prostu od czasu do czasu On coś odburknął, chrząknął i się wymownie skrzywił. Na koniec naszego spotkania wprost mi powiedział: słuchaj, ja nie umiem pisać wierszy i nie zamierzam się tym dalej zajmować. Nie czuję tego. Nie widzę w tym sensu. I na tej konstatacji skończyła się nasza rozmowa. Tym razem to On mnie naprawdę wytrącił z równowagi, ponieważ naprawdę uważałem, że napisał fantastyczny wiersz oraz że Jego pisanie wierszy ma jak najbardziej głęboki sens. Czułem ogrom niedosytu związanego z Jego zamkniętą i nieprzejednaną postawą. Doszedłem do wniosku, że tego nie mogę tak zostawić, co miało swoje konsekwencje o czym poniżej.

         Miałem tekst oraz określone wrażenie graniczące z przekonaniem na jego temat. Pomyślałem sobie więc, że to mało, że za mało. Bardzo chciałem kogoś zapytać o zdanie, żeby zweryfikować poglądy. Jak już zdążyliście zauważyć początkowo chciałem Go poprosić o współpracę w tym zakresie, ale okazało się przecież, że On w ogóle nie był skłonny do współpracy w zakresie pisania wierszy. Po głębszym zastanowieniu postanowiłem popełnić pewnego rodzaju oszustwo, żeby przede wszystkim rozstrzygnąć swoje wątpliwości. Dlatego, pod nowo przybranym nickiem, umieściłem Jego wiersz na znaczącym forum literackim, o czym Mu nawet nie wspomniałem. Wyszło bingo. Wiersz absolutnie spodobał się czytelnikom, zgarnął niesamowite ilości lików, pochwalnych opinii, głosów, komplementów, a moja wirtualna osoba zaczęła być rozpoznawana w środowisku tego forum. Żeby tego było mało zgłosiłem ten wiersz na jakiś szybki w rozstrzygnięciu konkurs literacki, który jednogłośnie i błyskawicznie wygrałem. Ba, nawet zarobiłem, bo otrzymałem z tego tytułu jakąś nieznaczną nagrodę pieniężną. Z jednej strony byłem dumny, że moje wrażenia i przekonania były trafne oraz że mam naprawdę utalentowanego kolegę, który potrafi od tak napisać nadzwyczajny wiersz, a z drugiej strony było mi zwyczajnie głupio, że dopuściłem się szachrajstwa. Nie jestem w stanie sobie teraz przypomnieć tych wszystkich pochlebnych komentarzy, ale przez dłuższy czas ten wiersz był na absolutnym topie forum. Organizatorzy konkursu również okazywali mi sporo estymy. Słowem wygrałem, ale to przecież wcale nie było moje zwycięstwo. Sytuacja o tyle uległa zmianie, że skoro nie powiedziałem mu o tym fakcie, to chociaż od tamtego momentu postanowiłem mu stawiać browary, żeby choć trochę się zrewanżować. Postanowiłem przynajmniej na razie nic Mu nie mówić o mojej publikacji Jego wiersza, bo nie miałem bladego pojęcia jak on zareaguje na ten fakt. Doszło do przeciwnej sytuacji, bo żaden z faktycznie moich tekstów nigdy nie znalazł podobnego zrozumienia u czytelników, jak ten jego wiersz, którego On nawiasem mówiąc się po prostu wstydził. Ponadto byłem przepełniony wątpliwościami, czy On w ogóle jeszcze napisze jakiś wiersz i czy znów historia nie raczy zatoczyć podobnego koła. Całą tą sytuacją byłem coraz bardziej zmieszany. Jedyne co na razie w tej sytuacji mogłem zrobić to znów się z Nim umówić na spotkanie i pogadać o pisaniu tekstów. Miałem w gruncie rzeczy szczere i dobre intencje, choć przenikała mnie świadomość, że postępuję nie do końca uczciwie. Zacząłem być coraz bardziej zmotywowany, bo jako przede wszystkim odbiorca sztuki, chciałem żeby sztuka wygrała. Dążyłem do tego żeby On pisał wiersze, a następnie je w ten, czy inny sposób publikował, przede wszystkim po to, by czytelnicy mogli odnaleźć radość w obcowaniu z wartościowymi tekstami.

        Żeby zaspokoić Waszą ciekawość jestem Wam winien również kilka zdań o Jego wyglądzie. Był wysoki, bywał przystojny z równomierną czupryną kędzierzawych włosów. Nosił okulary w srebrnej oprawie. Momentami sprawiał lepsze wrażenie, czasami gorsze. Był lekko niedbały w ubiorze oraz z lekka nieokrzesany, często nie dokładnie dogolony. Wydaje mi się też, że Jego fizyczność mogła się podobać, ale to jest moja subiektywna ocena. Jego wygląd znacznie lepsze sprawiał wrażenie od mojego, ale to temat na osobną opowieść.  

          Pewnego wieczoru myśl mnie naszła. Zadałem sobie w duchu pytanie, czy On jest beznadziejnym poetą, któremu się przytrafił świetny wiersz, czy na odwrót świetnym poetą, który zaliczył wypadek przy pracy. Niestety odpowiedź na to pytanie była utrudniona gdyż dysponowałem zaledwie dwoma wierszami. Ciężko stwierdzić. To pytanie przez dłuższy czas nie dawało mi spokoju, więc znów zrobiłem eksperyment. Pod nickiem, o którym wspomniałem wcześniej, na wspomnianym forum literackim zamieściłem Jego pierwszy – moim zdaniem całkowicie beznadziejny – wiersz. Pamiętliwi pierwszego wiersza czytelnicy okazali pełne zrozumienie. Drugi wiersz cieszył się zaledwie ciut mniejszym zainteresowaniem niż pierwszy. Czytelnicy naprawdę dużo przedziwnych i w ogóle nie napisanych treści doszukali się w tym wierszu. Lajki, komentarze i ilość wyświetleń zrobiła swoje, a ja od tego czasu zacząłem być naprawdę popularny na forum literackim. Tym samym doszedłem do wniosku, że On jest świetnym poetą, a jedyne co trzeba robić żeby to uwypuklić to zmieniać kolejność wpisów na forum. Cały czas nie mogłem odżałować, że On nie chce ze mną współpracować i że kategorycznie stwierdził, że pisanie nie jest dla Niego. Próbowałem jeszcze w tej sprawie do Niego dzwonić i przekonywać, ale moje próby spełzły na niczym. Odburknął, ofuknął i było po sprawie. Pozamiatane. Więcej Jego wierszy nie miałem, a moje własne teksty nie nadawały się nawet w najmniejszym stopniu na publikację. Tym samym działalność na forum literackim musiała zostać wstrzymana i musiała poczekać na Jego kolejny tekst, na który przynajmniej na razie wcale się nie zanosiło. Zaraz potem się jednak okazało, że rzeczywistość znów zrobiła nam psikusa, o czym za moment.

        Pewnego ładnego okolicznościami i pogodą dnia postanowiłem Go zabrać do restauracji na mieście. Odpicowałem i posprzątałem swój samochód, zajechałem pod jego dom i wyruszyliśmy na miasto. Z samochodowego odtwarzacza leciał mój ulubiony rap. Rozmawialiśmy. On w dalszym ciągu był bardzo sceptyczny co do pisania wierszy, a ja najpierw w samochodzie, a potem w Restauracji pod Krzywym Kogutem nie byłem w stanie zmienić Jego postanowień. On kategorycznie stwierdził, że nie będzie pisał więcej wierszy, bo zwyczajnie tego nie czuje. Tego dnia był w lepszym nastroju dlatego w ogóle udało nam się porozmawiać. Zamówiliśmy sobie po dużym talerzu jakiegoś mięsnego dania. Wegetarianizm do dzisiaj pozostaje jednym z moich niespełnionych marzeń i chyba będzie tak w dalszym ciągu. Mimo wyraźnej sympatii do wszelakich zwierząt nie potrafię odmówić sobie szyneczki. Obiad bardzo nam smakował i cieszyliśmy się chwilą. Kilka razy próbowałem Go jeszcze przekonać, twierdząc nie bez podstaw, że naprawdę umie pisać. Nic to nie dało. On konsekwentnie twierdził, że nic z tego nie będzie, a jedyne co mi pozostało to się z Nim zgodzić, czego w głębi serca bardzo żałowałem. I żałuję do dzisiaj. Miałem do czynienia z autorem, który niezbyt uważnie słuchał innych na temat ich pisania. Dlatego zbywał milczeniem moje opowieści o własnych próbach pisarskich. Dzięki Bogu zarówno polityka jak i bieżące wydarzenia w kraju i za granicą były w naszej rozmowie zupełnie nieobecne. Ciekawa rzecz, że On zaczął opowiadać o różnych sytuacjach z Anią, twierdząc, że coraz lepiej się dogadują oraz lepiej się im powodzi. Rozbawił mnie kilkoma historyjkami z ich życia wziętymi, bo opowiadał je z przedziwnej, trochę niezrozumiałej perspektywy oraz z niespotykaną swadą. Były momenty, w których niemalże uśmiałem się do łez. Ania z Jego opowieści to dojrzała kobieta, która bardzo chce żeby On coś zrobił konkretnego ze swoim życiem, a On kompletnie nie potrafi tego uczynić, choć bardzo tego chce. Zapłaciłem za rachunek, co sobie przecież postanowiłem, bo zarabiałem na Jego dwóch wierszach oraz odwiozłem Go do domu. Kompletnie opadła mi szczęka i o mało co nie spowodowałem poważnego wypadku samochodowego (przejechałem na czerwonym świetle) gdy usłyszałem, że On teraz nosi się z zamiarem napisania dłuższego opowiadania. Kompletnie nie mogłem sobie tego wyobrazić i znów zacząłem Go w duchu podziwiać. Od tak wpadł mu do głowy pomysł opowiadania, a Jego zarys, który mi zaraz przedstawił interesująco rokował. I znów On wytrącił mnie z równowagi, że tego dnia kompletnie nie mogłem zasnąć, sprawdzając co chwila co się dzieje na forum literackim. Jego wiersze niezmiennie były tam na tak zwanym topie.

           W końcu stało się to co stać się musiało. Przesłał mi opowiadanie. Pod zmienionymi imionami występowała tam zarówno Ania i ja. Uśmiałem się do rozpuku, bowiem moja postać była kompletnie karykaturalna. Opisał mnie jako nieudacznego, niespełnionego i zawiedzionego zwyczajnością życia pisarza. Zwyczajnie nie potrafiłem mieć do Niego za to pretensji. Z kolei Ania była całkowitym ideałem kobiety, zresztą wyidealizowanym do tego stopnia, że aż nie wiedziałem co o tym myśleć. Zadawałem sobie w duchu pytanie, czy On rzeczywiście tak Ją postrzega, czy to jest tylko zwykła fantazja literacka. Opowiadanie było bardzo słabe, o czym zresztą wspomniałem na początku niniejszej relacji, ale znając Jego zacietrzewienie byłem pewien, że drugie opowiadanie będzie nadzwyczajne. Coś mnie podkusiło żeby wrzucić to opowiadanie na forum i zaraz się okazało, że Jego wierni fani ocenili to moim zdaniem kostropate coś, naprawdę bardzo dobrze. Posypały się wyświetlenia, głosy, lajki i komentarze. Powiedzieć, że znów mi zaimponował to tak jak nic nie powiedzieć. Od tego momentu kochałem Go jak brata. Kocham Go do dziś, a od naszego pierwszego spotkania minęło już kilka miesięcy.

Edytowane przez Leszczym (wyświetl historię edycji)
Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się


×
×
  • Dodaj nową pozycję...